W każdym kraju można
znaleźć bez większego problemu dobrego klona Iron Maiden. To żaden
wstyd, ale trzeba mieć na uwadze, że nie łatwo jest dorównać
tej wielkiej kapeli. Nie chodzi już o styl czy jakość samej
warstwy instrumentalnej, ale o komponowanie utworów. Iron
Maiden to kopalnia hitów i w tym tkwi ich siła. Szwecja nie
ma się czego wstydzić, bowiem ich wersja Iron Maiden naprawdę
radzi sobie bardzo dobrze. Mowa tutaj o młodej formacji o nazwie
Starblind. W roku 2014 błysnęli debiutanckim albumem „darkest
Horrors” i kwestią czasu było wydanie następcy tamtego krążka.
Minął rok o tamtego wydawnictwa, a zespół tak się
rozwinął. Najnowsze dzieło „Dying Son” to coś więcej niż
drugi album, to co więcej niż tylko kolejne dzieło szwedów.
To jest album, który potwierdza styl i tak naprawdę
umiejętności kapeli. Starblind w swojej kategorii jest zespołem,
który potrafi zaskakiwać, potrafi oczarować i przenieść
nas do czasów kiedy to świat podbijały takie albumy Iron
Maiden jak „The Number of The Beast” czy „Poverslave”. Oni
mają w sobie to coś, co sprawia że każdy ich utwór brzmi
jak hołd dla żelaznej dziewicy. Nie podobał się „The Book of
Souls”? To może czas sięgnąć bo świetny zamiennik w postaci
„Dying Son”.
Okładka zapowiada nam
bardziej epicki, rycerski heavy metal, jednak nie do końca tak jest.
Właściwie taki klimat pojawia się w tych najbardziej rozbudowanych
kawałkach, w których zespół próbuje stworzyć
bardziej epicki klimat, zabrać nas w rejony podniosłego heavy
metalowego hymnu. Co ciekawe zespół, ludzie i styl ten sam
jednak zespół w ciągu tego roku zmienił się na lepsze. Są
bardziej dojrzali jako kompozytorzy, jak kreatorzy melodii i motywów.
Wszystko brzmi niemal perfekcyjnie i właśnie tak można było sobie
wyobrażać jeden z albumów żelaznej dziewicy. Spora dawka
przebojowości, duża energia nie tylko w sferze gitarowej, ale też
i w sekcji rytmicznej, do tego pewny i wyrazisty wokal Mike'a Starka,
który daje zespołowi tyle świeżości. Tak Starblind urósł
w siłę i to słychać na nowym albumie, a nad tym wszystkim czuwał
nie kto inny jak Ced z Rocka rollas czy Blazon Stone. To nie miało
prawa się nie udać. Zaczyna się od tytułowego „A Dying
Son”. Mocne otwarcie, które od razu daje nam sygnał,
że panowie na poważnie wzięli sobie za cel zostanie drugim Iron
Maiden. Najpierw riff nasuwa „Fear of The Dark”, a potem
przeradza się w petardę na miarę „Aces High”. Słychać, że
Ced też zadbał żeby zespół brzmiał klasycznie i mocarnie,
co zresztą słychać od samego początku. Jeszcze więcej ciekawych
melodii uświadczymy w nieco marszowym „Blood Red Skies”.
To jest właśnie przykład już bardziej rycerskiego klimatu. To
wciąż heavy metal na wysokim poziomie. Nowy album jest zbudowany w
oparciu o szybkie i treściwe kawałki. Właśnie taki jest
rozpędzony „Firestone” czy żywiołowy „Man
of the Crowd”, które nasuwają najlepsze lata Iron
Maiden. Brzmi to nieco wtórnie i raczej niczego nowego nie
dostajemy, ale nie o to tutaj chodzi. Ma być zabawa i frajda z
grania muzyki w stylu żelaznej dziewicy. Sekcja rytmiczna spisuje
się tutaj świetnie i można dojść do wniosku że nie jest wiele
gorsza od oryginału. Kawał dobrej roboty odwalają gitarzyści
czyli Johan i Bjorn. To właśnie dzięki nim takie utwory jak „The
Lighthouse” błyszczą i kipią energią. Niby proste
motywy i takie oklepane melodie, ale to sprawdza się i zapada w
pamięci na długo. Właściwie każdy utwór to perełka i
niesamowita przygoda. „Room 101” to taki prosty i
chwytliwy przebój, który pokazuje że zespół
potrafi tworzyć przeboje. Jednak na co zwrócić szczególną
uwagę to z pewnością na ponad 11 minutowego kolosa w postaci „The
land of the seven rivers beyond the sea”. Dzieje się tutaj
sporo i to jest przykład jak muzycy są dobrymi kompozytorami i jak
łatwo przychodzi im stworzenia prawdziwego epickiego kolosa. Kawałek
nie nudzi i raczej wciąga w ten świat Starblind. Tak jak Iron
Maiden zasłynął z stworzenia naprawdę świetnych i dobrze
wyważonych kolosów, tak samo będzie można mówić
wkrótce o Starblind.
To dopiero drugi album
szwedów, a już udało im się wypracować swój własny
styl, zdobyć grono fanów i zająć miejsce obok takich kapel
jak Enforcer, Steelwing czy Rocka Rollas. Starblind to kolejny młody
band, który wie jak grać heavy metal w stylu lat 80, jak
porwać tłum i jak nagrać wysokiej klasy album. „Dying Son” to
niemal perfekcyjne dzieło, które pokazuje że klony żelaznej
dziewicy też są potrzebne. To dzięki takim płytom nigdy nie
zapomnimy o klasycznych krążkach Iron Maiden, które
ukształtowały gatunek na lata. Starblind idzie w ślady brytyjskiej
formacji, a to dobrze im wróży.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz