niedziela, 3 stycznia 2016

PRIMAL FEAR - Rulebreaker (2016)

Kiedy jedna z ulubionych kapel wydaje swój najnowszy album to wtedy towarzyszy takie fajne uczucie. Ta niecierpliwość, ciekawość i wyczekiwanie. W dodatku zawsze chce się usłyszeć równie dobry album jak poprzednie, a może nawet na miarę klasyków. Na takie płyty czeka się z utęsknieniem. To właśnie takie płyty cieszą się wielkim zainteresowaniem i na ich temat często się dyskutuje. Płyty Primal Fear to zawsze wielkie święto dla heavy/power metalu i to nic nowego. Ta kapela działa sukcesywnie od 1997r. Dorobili się już 11 albumów i każdy z nich zdobył uznanie fanów i właściwie panowie nigdy nie schodzili poniżej pewnego poziomu. Ralf Sheepers to jeden z najbardziej charyzmatycznych wokalistów i jeden z najlepszych w swoim fachu. Występował u boku Kaia Hansena w Gamma Ray, a potem stworzył swój własny band, który miał być hołdem dla klasycznego Judas Priest. Tak też się stało. Tyle lat minęło, tyle roszad w składzie było,a oni dalej swoje grają. W roku 2016 nic się nie zmieniło. „Rulebreaker” to typowy album niemieckiej formacji, a może jednak próba nawiązania do klasycznych albumów? Okładka mówi nam, że zespół chce wrócić do pierwszych płyt, zwłaszcza debiutu. Czy rzeczywiście tak jest? Czy udało się nagrać klasyczny album?

Kiedy do zespołu znowu na stałe dołączył Tom Naumann jako trzeci gitarzysta to sobie pomyślałem, że jest to możliwe. Tom zawsze był znakomitym gitarzystą i miał spory wpływ na brzmienie zespołu i to jak brzmiały riffy i solówki. Zawsze wyróżniał się niezłą techniką i pomysłowością. To dzięki niemu Primal Fear był prawdziwym niemieckim Judas Priest. Jego powrót to była bardzo dobra wiadomość. „Delivering the Black” był bardzo dobrym albumem, choć nie był to najlepszy album zespołu. Szanse na powiew świeżości dawał również nowy perkusista czyli Francesco Jovino, którego znamy z występów w zespole Udo Dirkschneidera. Okładka naprawdę jest taka jak być powinna. To już jest taka klasyczna okładka z orłem w roli głównej. Nic dziwnego skoro za okładkę odpowiada autor klasycznych okładek – Stephan Lohrmann. Jacob Hansen stworzył mocne i soczyste brzmienie, które jest identyczne jak na ostatniej płycie Primal Fear. Do czego jeszcze nas przyzwyczaił Primal Fear? Ano do tego, że nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu i zawsze można liczyć na solidny materiał. Zawsze można liczyć na przebój i jakieś petardy. Tak jest też i tym razem. Nie wiem tylko czy uda się nawiązać do klasycznych i tych najlepszych płyt niemieckiej formacji. To pytanie zadawałem sobie kiedy świat obiegły próbki „Rulebreaker”. Faktycznie zapowiadał się album, który może powalczyć z najlepszymi płytami. Jednak czy rzeczywiście nowy album to drugi debiut czy „Nuclear Fire”? No niestety trzeba sobie jasno odpowiedzieć, że troszkę brakuje to takiego stanu. Na pewno nowy materiał jest bardziej poukładany i agresywniejszy niż na „Delivering The Black”. Przebojów też jakby więcej, ale mam wrażenie, że „Unbreakable” z 2012 r był bardziej zróżnicowany i bliższy debiutowi. Nie oznacza to, że „Rulerbreaker” jest słaby i nie ma nic z klasyki. „Bullet & Tears” to jeden z tych lekkich i przyjemnych przebojów, który przypomina debiut. Może jest tutaj jakiś ukłon w stronę „Breaking the Law”, ale nie jest to żadna ujma. Zespół zawsze lubił podbierać niektóre pomysły z Judas Priest. Ten utwór jest energiczny, prosty i pozbawiony nie potrzebnej toporności. Drugim kawałkiem, który gdzieś promował ten album był power metalowy „In Metal We Trust”. Taka petarda w stylu „Nuclear Fire”, który pokazuje, że Primal Fear nie wypalił się. Stać ich wciąż na metalowe hymny i prawdziwe killery. Na takie kawałki zwłaszcza się czeka, zwłaszcza że można po wzdychać do solówek duetu Karlsson/Naumann/Beyrodt. Dzieje się sporo, choć odnoszę wrażenie, że band nie wykorzystał w pełni talentu tych panów. Można było bardziej rozwinąć ten aspekt i dać więcej popisów gitarowych. Klip nakręcono do ciężkiego, mrocznego „The End is Near” który pokazuje właśnie tą niemiecką toporność. Sam kawałek oddaje to co najlepsze w Primal Fear, choć nie jest to przebój na miarę ich możliwości. Stać ich na więcej. Ralf jednak pokazuje tutaj, że jest w świetnej formie. To jest jego fenomen, bowiem on zawsze niszczy swoim wokalem. Konstrukcja kompozycji zabiera nas bardziej do albumu „New Religion”, który nie był tak ciepło przyjęty. Na płycie pojawia się kolejny kawałek, który w tytule ma anioły. „Angels of Mercy” to ciężki kawałek, jednak stylizacja bardziej przypomina „Delivering The Black” niż „Nuclear Fire”. Mocny riff, szybsze tempo i dobrze złożone partie gitarowe. Troszkę kuleje tutaj refren, który nie zachwyca tak jak powinien. Tytułowy „Rulebreaker” to też solidny heavy metal o nieco marszowym tempie i co może się tutaj podobać to nawiązanie do Judas Priest z lat 80. Najbardziej ciekawiło mnie jak zespół poradzi sobie z 11 minutowym „We walk without fear”. Kompozycja jest podniosła, energiczna, ma mocny riff i sporo ciekawych motywów się tutaj przeplata. W końcu zespół daje mały popis umiejętności gitarzystów i szkoda, że tak mało jest tego elementu na nowej płycie. Primal Fear to przede wszystkim band, który potrafi tworzyć żywiołowe petardy power metalowe i zawsze takie kompozycje jak „At war with the world”. Z kolei taki ponury i true metalowy „The devil in me” to taka udana kalka „Metal Gods” Judas Priest. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest „Constant Heart”, który brzmi jakby powstał w okresie „Devils Ground”. Najsłabiej wypada troszkę nijaka ballada „The Sky is Burning”.Na szczęście na koniec mamy kolejną petardę w postaci „Raving Mad”. Znów można się poczuć jakbyś mi słuchali „The Black Sun”czy „Devils Ground”. To jest właśnie taki klasyczny Primal Fear.

Wrócił Tom Naumann, wrócił autor klasycznych okładek Primal Fear, wróciła w sumie też chęć zagrania nieco szybciej i klasycznie. Niestety na tym się skończyło, bo gdzieś pojawiają się momenty nie dopracowania i nieco słabsze kawałki, które odstają od reszty. Primal Fear nagrał na pewno album ciekawszy od „Delivering The Black” z bardziej wyrazistymi kompozycjami, ale brakuje też różnorodności z „Unbreakable” czy takiej agresji z klasycznych płyt. Kto wie może ten album będzie początkiem lepszego okresu zespołu? Zobaczymy, póki co można się delektować kolejną porcją soczystego heavy/power metalu w wykonaniu Primal Fear. Polecam.

Ocena: 8.5/10

1 komentarz:

  1. Bardzo solidna robota,prawie jak zawsze w ich przypadku.

    OdpowiedzUsuń