Brakuje mi obecności power metalowego Heavenly, który
imponował przebojowością i taką baśniową otoczką. Czuję
niedosyt po ostatnim albumie Sonata arctica, a jedyny w swoim rodzaju
Kamelot bardziej skupił się na efektywności, tracąc troszkę na
jakości. Kiedy wielcy i znani nam grupy zawodzą to wtedy przychodzi
czas na kapele, które przemijały i jakoś nie zapadały nam w
pamięci. Tegoroczny album austriackiego Serenity w postaci „Codex
Antlanticus” zaspokoi fanów dawnego Kamelot i klasycznego
Heavenly czy Sonata Arctica. Z drugiej strony to album świeży i
wykraczający poza pewne ramy, co czyni go jeszcze bardziej
intrygującym i zaskakującym.
Serenity jest z nami już od 2001 r i dorobił się w sumie 5
albumów. To są całkiem dobre statystyki, ale najbardziej
cieszy fakt, że zawsze nagrywali naprawdę udane krążki. Tak więc
nowością nie jest to, że nagrany przez nich album to prawdziwa
uczta dla fanów progresywnego power metalu. Jednak, żeby nie
było zbyt banalnie to Serenity stara się mieszać ten gatunek z
różnymi innymi pobocznymi gatunkami. W taki oto sposób
na płycie pojawiają się w dużej ilości elementy stricte power
metalowe, symfoniczne, a nawet neoklasyczne. Mieszanka wybuchowa, ale
nie przyprawia o mdłości. W takiej mieszance często można się
pogubić i stracić główny sens. Tutaj panowie panują nad
wszystkim. Miało być nowocześnie, zaskakująco, świeżo,
energicznie i melodyjne, a to z pewnością się udało. Dzięki temu
wyszedł najlepszy album tej formacji i jeden z najciekawszych power
metalowych albumów jaki ostatnio miałem okazje słuchać. Co
napędza ten zespół to bez wątpienia wyjątkowy Georg,
którego głos jest po prostu fenomenalny. Pełen emocji,
zróżnicowania i do tego ta technika, która imponuje na
każdym kroku. Chłopak daje niezły popis umiejętności na nowym
albumie i to słychać. Cały jego urok został uchwycony w
balladzie „My Final Chapter”. Piękna kompozycja,
która zabiera nas w rejony baśni i oazy spokoju. Podobne
emocje wywołuje „The Perfect Woman” z gościnnym
udziałem Amandą Sommerville. Płyta zyskała na przebojowości i
zróżnicowaniu, a wszystko dzięki gitarzyście Crisowi Tin,
który dołączył do grupy w 2015r. To właśnie jego
zagrywki, jego solówki i praca najbardziej zasługuje na
uwagę. Dobrze wpasował się w styl zespołu, jednocześnie nadał
mu nowego blasku. Cris był motorem napędowym Visions of Atlantis i
teraz będzie znaczącym elementem układanki Serenity. Kiedy płytę
otwiera intro w postaci „Codex Antlanticus” to już
wiadomo, że nie będzie to kolejny oklepany i nijaki power metal,
tylko podróż w nieznane. „Follow me” to
właśnie taka mieszanka nowoczesności, progresywności, power
metalu i rocka. Utwór jest bardzo płynny i lekki. Nasuwa się
wiele fińskich kapel i to można uznać za zaletę. Pierwszym mocnym
uderzeniem na płycie jest rozpędzony i podniosły „Sprouts
of Terror”, z kolei „Iniquity” to ciekawa
mieszanka stylów Rhapsody i Masterplan. Nie brakuje naprawdę
dobrych i godnych zapamiętania melodii, a każdy utwór to
prawdziwa uczta dla fanów melodyjnego grania. Taki „Reason”
przypomina mi poniekąd ostatnie dokonania Dark Moor. Jest podobna
konstrukcja i budowanie melodii. Marszowy „Caught in aMyth”
jest bardziej zawiły, bardziej złożony, a przede wszystkim ukazuje
epickie walory stylu Serenity. Końcówka płyty to
przesiąknięty folkiem „Spirit in the Flesh”, a
także romantyczny i klimatyczny „Order”.
Austriackiej formacji udało się nagrać zróżnicowany
materiał, który pokazuje jak powinien brzmieć ostatni album
Kamelot. Serenity pokazał na nowym albumie co to znaczy wysokiej
klasy progresywny power metal z domieszką symfonicznego metalu. Bije
z tego wydawnictwa doświadczenie, pomysłowość i świeżość.
Miła niespodzianka, bo nie liczyłem że ten zespół jest
stać na taki krążek. A jednak.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz