piątek, 27 grudnia 2024

PODSUMOWANIE ROKU 2024

                                     




Zawsze w tym momencie miałem przygotowane zestawienie, gotowe odpowiedzi na najczęstsze pytanie co jest najlepsze w danym roku. Rok 2024 od początku sprawił mi spore problemy, bowiem owy top 10 można było już stworzyć już pierwszych miesiącach. Z jednej strony problem, a z drugiej strony wielka radość, że tyle świetnej muzyki wyszło i to w zasadzie w każdej dziedzinie, po którą uwielbiam sięgać. Mocne uderzenia z niemieckiej sceny, czy włoskiej, a może i Greckiej. Do tego sporo świetnych płyt z naszej rodzimej sceny. Pochwalić na pewno należy Bogusława Balceraka i jego Crylord, był też genialny Alastor czy Tassack w kategorii thrash metalu. Bulletraid, Ironbound czy Rat King siały zniszczenie w kategorii heavy metalu i w zasadzie każda z tych płyt, też mogła śmiało trafić na taki top 10. Im bliżej końca roku, tym bardziej zastanawiałem się czy tak naprawdę jest sens tworzyć taki ranking, bo nie jest to łatwy i w pełni nie odda uroku i piękna jaki przyniósł rok 2024. Nie da się zmieścić tych wszystkich perełek w krótkim zestawieniu.  Najlepiej przejrzeć listę i szukać swoich perełek. Jest kilka na pewno płyt, które zostaną w sercu i do których będę na pewno częściej wracał. Do takich płyt na pewno należą idąc od początku roku:


Pirate hymn - Explorer


Tak wiem, niskobudżetowy materiał zmajstrowany w zaciszu domowym, muzyka stworzona przez jednego człowieka. Jak można o tym mówić w kategorii najlepszych rzeczy roku 2024? przypomina mi stare dobre czasy Running wild i lubie wracać do tej płyty, bo kryje świetne pomysły i melodie. To mi wystarcza.

Ecclesia - Ecclesia Millitans



Piękny, mroczny klimat, elementy i oddaje to co najlepsze w doom metalu. Miłość od pierwszej nuty.


Lords of Black - Mechanics of Predacity

Ronnie Romero to jeden z tych muzyków, którego nazwisko działa jak magnes i lords of black To wiadomo band który nie zawodzi i tym razem jest dokładnie tak samo. W kategorii progresywnego power metalu, jedna z najważniejszych pozycji.

Judas Priest - Invicible Shield

jestem w szoku, że dziadki sieją takie zniszczenie. Jedna z ich najlepszych płyt i świetne rozwinięcie pomysłów z "Firepower". Rob Halford zamiata swoim głosem, a Richie wniósł sporo świeżości do kapeli. Jedna z tych płyt, której jestem pewien obecności w top 10.

Suicidal Angels - Profane Prayer

Thrash metalowa petarda i tutaj każdy utwór to killer. Nie ma wypełniaczy i jak dla mnie jeden z najlepszych albumów tej ekipy.

Rage - Afterlifelines


Wielkim fanem Rage nie jestem, ale mają swój styl i potrafią co jakiś czas zmajstrować świetny krążek. Tutaj Rage stanął na wysokości zadania. Nagrali podwójny album, który nie nudzi, a wręcz przeciwnie wciąga i zaskakuje pozytywnie. Jeden z ich najlepszych albumów. Duża dawka świetnych melodii!

Metal De Facto - Land of The Rising Sun part I


Kolejna miła niespodzianka roku 2024. Band pokazuje jak grać chwytliwy i przebojowy symfoniczny power metal. Od razu wpadło mi w ucho i często wracam do tej płyty. Bardzo udany powrót finów po 5 latach przerwy.

Anubis - Dark Paradise


Amerykański power/thrash metal i to jedna z tych płyt, która musi być w takim zestawieniu i może nawet w top 10. Płyta jak dla mnie bez błędna i rozrywa na strzępy od pierwszych sekund.

Rifforia - axeorcism


Może i jest na płycie kawałek pod tytułem "Sperma Szatana", ale to nie zmienia faktu,że to jedna z najmocniejszych pozycji w dorobku wokalisty Nilsa Patrika Johanssona. Power/thrash metal z pewnymi klimatami Lions Share. Debiut szwedzkiej grupy, ale za to jaki. To kolejna płyta, którą bym wybrał do top 10, gdyby ktoś przystawiłby mi lufę do skroni.

iron Curtain - Savage Dawn

Jeśli jest się fanem heavy/speed metalu to jest to płyta, która musi być na półce. Najlepsze co stworzył ten hiszpański band i trzeba przyznać że rosną w siłę.To już 5 album w ich dorobku. Kolejna pozycja, która musi być w takim topie roki 2024.

Blaze Bayley - Circle of Stone

Nie jest to płyta roku, ale jedna z moich najbardziej ulubionych w dorobku dawnego wokalisty Iron Maiden. Lata lecą, a on wciąż potrafi zmajstrować kawał świetnego heavy metalu w klimatach żelaznej dziewicy. Pełno tu hitów!

Toxikull - under the southern light

Płyta z lutego. Z początku roku i do teraz mam dreszcze jak o niej myślę. Ten rozrywający na strzępy otwieracz "night Shadows". Szczęka opada. Jedna  z  najlepszych płyt roku 2024. Nie zdziwię się jak ktoś ustawi na pozycji nr 1. Ta płyta ma wszystko by być tą najlepszą. Hity, killery, niszczący wokal, energię, pazur.  3 i zarazem najlepszy album formacji z Portugalii. Chwała Toxikull!

Bruce Dickinson - The mandrake Project

Wiecie co? Nie jest to "Accident of the Birth" czy "Chemical Wedding" , ale ma swój charakter, ma znakomitą mieszankę hard rocka, progresywnego metalu i heavy metalu. Ma to coś i często do nie wracam.

Refore - Illusion of Existance

Thrash metal prosto z Czech i słychać, że band jest głodny sukcesu. Jest agresja, surowość, moc i kazdy fan doceni ich potencjał!

Morbid Saint - Swalloweed By hell

Dla fanów thrash metalu pozycja obowiązkowa, nieco zapomniana kapela powraca z nowym materiał. Jest tutaj wszystko czego dusza zabraknie i taki thrash metal to ja kocham słuchać.

Atrophy - Asylum


Stare płyty Atrophy to dla mnie klasyka gatunku, a nowy krążek dorównuje im i rozpoczyna nowy rozdział. Atrophy witamy z powrotem! Co za powrót do świata żywych.

In Vain - Back To nowhere

To kolejna płyta, której obecność w top 10 jest po prostu obowiązkowa. Jedna z tych kapel, która gra od lat na wysokim poziomie. Nie pamiętam czy wydali coś słabego. Prawdziwa maszyna do siania zniszczenia i jedna z najlepszych kapel power metalowych na rynku. Kto nie zna, ten nie zna wysokiej klasy power metalu!

Savaged - Night Stealer

Co za świetny debiut prosto z Hiszpanii. Heavy/speed metal  w najlepszym wydaniu, a w składzie dwóch muzyków z Raptore. Pozycja obowiązkowa!

Jenner - Prove them wrong

3 kobiety, kraj zespołu - Serbia, a gatunek speed/thrash metal. Może szokować, może odstraszyć, ale nie można lekceważyć tej formacji, bo grają na świetnym poziomie. Płyta do której też lubię często wracać.

Oathbringer - Tales Of Valor

Jedna z pierwszych płyt roku 2024. Świetny uchwycony klimat i duża dawka epickości i przemyślanych, dojrzałych melodii. Uczta dla heavy metalowego wojownika.

Blietzkrieg - Blietzkrieg


Stara dobra kapela, wraca i to po 6 latach. Album oddaje hołd dla lat 80 i czasów NWOBHM i kto mógł to lepiej zrobić niż Brytyjski Blietzkrieg?

Axxis - Coming Home

Znów może nie najlepsza płyta roku 2024, ale lubię wracać do tego krążka bo to powrót Axxis, powrót do koszeni i do tej dawnej klasy. Kopalnia hitów!

Visions of Atlantis - Pirates 2

Kontynuacja tego co zaprezentowali na pierwszej części, troszkę może słabsza, ale i tak wciąż pierwsza liga symfonicznego power metalu. Oby zostali w klimatach pirackich jak najdłużej.

Crystal Viper - The Silver Key

 
Świat Lovecrafta i Crystal Viper pasują do siebie i efektem tego jest już drugi album Crystal Viper związany z twórczością H.P Lovecrafta. Do tego dostajemy bardzo zróżnicowany i drapieżny album. To kolejna ważna pozycja, jeśli prześwietlamy rok 2024.

Portrait - The Host

Uwielbiam ich, choć ostatnio mieli lekki spadek formy, to teraz z nowym albumem wracają do poziomu z tych najlepszych płyt. Jest klimat, motywy wzorowane na twórczości Kinga Diamonda, a nawet i killery są. Troszkę psuje ostateczny efekt długość materiału.

Hellbutcher - Hellbutcher

W kategorii black/speed metalu to właśnie ten album najbardziej zapadł mi w pamięci, najbardziej mną pozamiatał. Zło w czystej postaci.

Alastor - Nigdy nie było mnie tu

Jedna z najlepszych płyt na polskim rynku, a może i najlepsza? Thrash metal i groove w najlepszym wydaniu. Mrok, zadziorne riffy, złożona konstrukcja utworów i zapadające w głowie teksty. Mocna rzecz!

New Horizon - Conqueror

Nie ma Erika Gronwalla, jest znakomity Nils Molin z Dynazty i znów totalne zniszczenie w kategorii melodyjnego metalu i power metalu. Świetnie się tego słucha!

Evergrey - Theories of Emptines

Płyta, która działa na zmysły, na emocje, to kolejna petarda w kategorii progresywnego power metalu i dużo dobrego się tutaj dzieje. Evergrey potrafi czarować, oj potrafi.

Clooven hoof - Heathen Cross

Ta płyta też musi być w top 10. Heavy metal w czystej postaci, heavy metal najwyższej jakości. Płyta, która jeszcze bardziej u mnie dojrzała z czasem. Clooven Hoof to świetna kapela i nagrała wiele świetnych płyt, ale ten nowy album to jedna z ich najlepszych. Harry Conklin z Jag Panzer robi robotę to na pewno.

Bloodorn - Let the fury rise

Kiedy usłyszałem co wyczynia ten band to wiedziałem, że to jest to, że znalazłem swój święty Graal roku 2024. Kwintesencja power metalu i płyta bez skazy. Totalne zniszczenie i ten album wybrałbym jako mój nr 1 roku 2024!

Vhaldemar - Sanctuary of Death


Kolejny band, który nie zawodzi. Nazwa kultowa i dobrze znana fanom power metalu. Mają klasyki na koncie i właśnie nagrali kolejny. Można słuchać i się nie nudzi. 


Perseus - Into The Silence


Symfoniczny power metal z Włoch i już wiadomo czego można się spodziewać. Płyta naszpikowana podniosłymi melodiami i wszystkim tym za co kochamy włochów w power metalu.

Evildead - Toxic Grace

Był powrót Morbid Sain i Atrophy, to jeszcze warto wspomnieć o Evildead, który również wydał bardzo udany album. Dla fanów thrash metalu i klasyki pozycja obowiązkowa.

Vulture - Sentinels

Niemiecki band, który specjalizuje się w graniu heavy/speed metalu. Robią to naprawdę świetnie i póki co nie zawiedli mnie. Prawdziwa uczta dla maniaków gatunku.

Attic - Return of the witchfinder

Co tutaj dużo pisać? Jeden z najlepszych albumów roku 2024. Też musiałaby się znaleźć w top 10. Było kilka zespołów, próbujących kontynuować dziedzictwo Kinga Diamonda. Wielu poległo, ale to co robi Attic to przyprawia o dreszcze. Ten klimat, te melodie, ten wokal i elementy grozy. Wszystko się zgadza. Płyta idealnie i nie wiem tez czy nie najlepsza w dorobku grupy.Majstersztyk!

Terravore - Spiral Of Downfall

Znów coś dla fanów thrash metalu. Imponuje mi tutaj melodyjność tego wydawnictwa. Ostre niczym brzytwa riffy, znakomita praca gitar, drapieżny wokal, ale ta właśnie przebojowość jest tutaj tajną bronią grupy z Bułgarii. Mam ciarki jak słucham tej płyty!

Ahchelous - Tower of High Sorcery 

Epicki heavy metal w najlepszym wydaniu. Grecja, a jakże inaczej ! Porcja świetnych i godnych pochwały melodii, podniosły klimat i epickość, która jest wszechobecna. Można brać w ciemno!

Savage Oath - Divine Battle

Znów coś dla miłośników epickiego heavy metalu. Tym razem odpowiedź ze strony amerykańskiej sceny metalowej. Kopalnia hitów i dojrzałych melodii, które tworzą nie banalny klimat.

Hammerking - Kunig and Kaiser

Też nie najlepszy album w dorobku tej grupy, ale za każdym razem trzymają formą i potrafią nagrać kolejną porcję hitów. Mam słabość do nich.

Magic Kingdom - Blaze Of Rage

Kocham twórczość Dushana i większość jego płyt jest na bardzo wysokim poziomie. Najnowsze dzieło pod nazwą Magic Kingdom też zaliczam do takich wydawnictw, do których czesto będe wraca i to z wielką przyjemnością.

White Tower - Night Hunters

Nowy Accept mnie nudzi i nie wracam już do niego, za to White Hunters pokazuje, że w podobnym klimacie można zmajstrować coś bardzo atrakcyjnego dla fanów klasycznego heavy metalu. Warto znac

Thunder and Lighting - Of Wrath and Ruin


Płyta bez błędna i do tego mieszanka power/thrash metalu.  Jest agresja, dynamika, pasja i same killery. Chyba najlepszy album tej formacji.

Starchaser - Into The Great Unknown

Gwiazdorska obsada, świetne melodie i ciekawa stylistyka, która pokazuje że progresywny power metal nie musi być nudny i pozbawiony przebojowości. To już kolejna perełka od Starchaser.

Silent Winter - Utopia 

Jedna z najlepszych formacji, która umiejętnie wykorzystuje patenty Helloween. Nowy album, nowa dawka hitów i świetnie zagranego power metalu.Znów propozycja z Grecji, a do tego świetny wokal Mike'a  Livasa. Ten wokal rozrywa na strzępy.

Beast - Ancient power rising

Jeden z tych debiutów, który mocno zapadł w pamięci. Niemcy potrafią zaskakiwać i dostarczyć heavy/power metal najwyższych lotów. Słuchanie tej płyty to czysta przyjemność!

Impellitteri - War Machine

Ach te shredowe popisy gitarowe Chrisa, ach ten niezniszczalny głos Roba Rocka. Killer goni killer, a do tego niesamowita dynamika całego krążka. Jeden z najlepszych albumów w dorobku Impellitter. Umieściłbym gdzieś w top 3.

Innerwish - Ash of Eternal Flame

powrót po 8 letniej przerwie i powrót do glorii i chwały ! Greckie zespoły mają to coś, że potrafią czarować, tworzyć niezwykłe melodie, niezapomniany klimat i z łatwością potrafią wykreować epicki rozmach. Innerwish serwuje dewastacje na najwyższym poziomie.

Leatherhead - Leatherhead

Znów Grecja, znów świetna dawka energii, ale tym razem nie power metal, a heavy/speed metal w klimatach lat 80. Niby nic nowego, a grają znakomicie od pierwszych sekund, aż do końca płyty. Kocham taki typ muzyki!

Mindless Sinner - Metal Merchants


Co tu się zadziało? To nawet nie wiem nawet ja. Jedna z najlepszych płyt roku 2024 i też obowiązkowa pozycja w top 10. Przypomina mi to nieco sukces innej nieco zapomnianej kapeli która ostatnio wróciła w wielkim stylu, mowa o Heavy Load. Szwedzki Mindless Sinner powtórzył ten sam wyczyn. Dobrze znany fanom heavy metalu lat 80 band wraca i to wielkim stylu. Takie perełki jak "Speed Demon", Mountain of Oak", czy "Hedonia" to przykład jak grać klasyczny heavy metal na najwyższym poziomie. Perfekcja!

Voodoo Circle - Hail To the king

To również album bez którego nie wyobrażam sobie top 10. Świetna porcja muzyki w klimatach Whitesnake, Rainbow czy Deep Purple. David Readman to niesamowity wokalista, który idealnie pasuje do tego typu muzyki, Płyta klimatyczna i przebojowa, przypomina mi nieco poziom i jakość genialnego "Broken Heart Syndrome".

Paragon - Metalation

W zasadzie to typowy album Paragon, nie ma zmian stylistycznych, a Piet Sielck czuwa nad brzmieniem. Kocham ten band za te ostre gitary i za styl, który czerpie z Gamma Ray, Iron Savior, czy Grave Digger. Do tego mam słabość do głosu Andresa. Killery typu "MarioNet" czy "Slenderman" wgniatają w fotel. No i to brzmienia!

Galneryus - The Stars will light way

Kolejny zespół, który zawsze dostarcza materiał wysokich lotów. Tym razem jest podobnie, a najlepsze w nich jest to, że często można doszukać się wpływów ritchiego Blackmore;a, co zawsze jest dla mnie dodatkowym atutem.

Triumpher - Spirit Invictus

Ta pozycja nie powinna dziwić nikogo. Drugi raz dostarczyli majstersztyk w swoim stylu. Dla fanów Manowar i epickiego heavy/power metalu pozycja obowiązkowa. Dobrze, że są takie zespoły, które wnoszą nowe życie do twórczości Manowar i starają się by płomień true heavy metalu nie zgasł. Chwała Triumpher!

Antioch - Antioch VII

Molten Rainbow z 2023r też wysoko jest u mnie i to jedna z najciekawszych płyt roku poprzedniego i nie dziwi, że poziom utrzymali i znowu są w moim zestawieniu. Kanadyjczycy wiedzą jak zagrać znakomity heavy/speed metal!

Veonity - The Final Element

Gdyby miał szybko bez zastanowienia wymienić najlepsze płyty 2024, to Veonity też bym na pewno wymienił. Klasyczny europejski power metal, gdzie pełno elementów Hammerfall, czy Gamma Ray. Najlepszy album tej grupy i prawdziwa frajdy. Jakby przeniósł się do roku 1998!

Timeless Fairytale - A story to Tell

Czysty przejaw geniuszu i też płyta, która może nawet mieć tytuł płyty roku. Troszkę neoklasycznych patentów, troszkę Royal hunt, troszkę Rainbow. Nie ma tu słabych utworów i na takie płyty zawsze warto czekać, zwłaszcza że nie  ma ich aż tyle.

Jugulator - Imperator Insector

Jakbym tworzył listę najlepszych płyt thrash metalowych 2024r, to na pewno ta płyta Jugulator tam by się znalazła. Bardzo dobra dawka agresywnego i energicznego thrash metalu. Oczywiście są odesłania choćby do Testament czy Exodus.

Vision Divine - Blood and angels Tears

Nie ma to jak włoski symfoniczny power metal. Rhapsody rozczarował, ale jest rewanż od innej wielkiej marki. Vision Divine nagrał świetny krążek, który porywa klimatem i hitami. Mocna rzecz!

Hammerfall - Avange the Fallen

Lata lecą, a dla Hammerfall jakby czas się zatrzymał. Grają swoje i nie kombinują. Ostatnie płyty mogą się podobać, a najnowszy w szczególności. Przemyca wszystko to co najlepsze w muzyce Hammerall. Płyta zróżnicowania i wypchana hitami. Jedna z najważniejszych dla mnie płyt roku 2024.

Powerwolf - Wake up the Wicked

Może i troszkę idą w komercję, w rozmach, troszkę uleciał może pazur, te heavy/power metalowy energia z czasów "Bible of The Beast" czy "Blood of The Saints", ale Powerwolf ma się dobrze. Nagrywają kolejne genialne płyty, które dostarczają nowe hity.  Nowy album jest dynamiczny, zróżnicowany, przebojowy i oddaje to co najlepsze w Powerwolf. Na pewno nie jeden fan power metalu wróci do tej płyty.

Skyeye - New Horizons

Iron maiden naszych czasów. Panowie czerpią z żelaznej dziewicy i nie kryją tego, ale robią swoje, mają swój styl i wiedzą jak zagrać to nowocześnie, świeżo i agresywnie. Nie pierwszy raz porwali swoją muzyką!

Deep Purple - =1

Najlepsza płyta Deep Purple od czasów " The Battle Rages on"? Ja właśnie tak czuje. Od początku do końca płyta wypchana przebojami. Single od razu porwały i pokazały że Simon Mcbride jest dla Deep Purple tym czym Ritchie Faulkner dla Judas Priest. Świeża krew wniosła świeżość i przywróciła hard rockowy blask Deep Purple. Piękna płyta!

Pewnie coś pominąłem, a raczej na pewno bo rok 2024 to był świetny rok dla fanów ciężkiej muzyki. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ja znalazłem. W kategorii hard rock, thrash metal, power metal czy symfoniczny metal. Było kilka pozytywnych zaskoczeń, były rozczarowania. Na pewno poległ jak dla mnie Satan, Rhapsody, czy Freedom Call.To już zamknięty rozdział. Z nadzieją wypatruje roku 2025. Na co czekam?

Mam nadzieję, że w końcu dożyje nowej muzyki od Kinga Diamonda. Mamy nowe single, ale wciąż nie ma albumu. Ponoć w roku 2025 ma się ukazać, zobaczymy. Na pewno czekam na nowy Helloween, Running Wild, Avantasia to raczej z czystej ciekawości. Może coś nowego od Kreator, czy Anthrax? Też byłoby miło. Z takich rzeczy wiadomych to na pewno :

Crimston Storm, nowy album Grave Digger, Labyrinth, Destruction, Hirax, Owlbear,Blackslash,The Ferryman, Majestica, Dynazty, Brainstorm, czy Twins Crew. Pewnie wiele jeszcze będzie się pojawiać na bieżąco. Trzeba mięć otwarte uszy, oczy i umysł, a na pewno rok 2025 dostarczy nam sporo frajdy. Oby był równie udany co rok 2024 !






sobota, 21 grudnia 2024

HELLOWEEN - Live At Budokan (2024)


 
Co dopiero w roku 2019 ukazał się "United Alive in Madrid", czyli koncertowy album od Helloween, który był udokumentowaniem wielkiego powrotu Kaia Hansena i Michaela Kiske do zespołu. Wydawnictwo bogate i pełno hitów, a najlepsze było to że mieliśmy niezły wachlarz przebojów z ery Hansena, Kiske czy właśnie Derisa. Spełnienie marzeń dla każdego fana Helloween. Co ciekawe band wydał nowy album i dalej gra w takim rozszerzonym, siedmioosobowym składzie. Szacunek i słowa uznania, ze dogadują się i potrafią stworzyć prawdziwe show. Imponuje to, że dzielą się rolami i mając tyle muzyków w składzie zagrać praktycznie każdy utwór z każdej płyty. Oby ten sen trwał jak najdłużej. Międzyczasie band podpisał umowę z wytwórnią Reigning Phoenix Music i za jej sprawą w roku 2025 ukaże się nowy album, a póki co możemy się cieszyć nowym albumem koncertowym "Live At Budokan".

Dla fanów Helloween pozycja obowiązkowa, ale również fani albumów koncertowych mogą śmiało sięgnąć po owe wydawnictwo. Czuć klimat koncertu, fani w Japonii dają czadu i dobrze się bawią przy muzyce Helloween. Na plus rozgadany Kai, Andi Deris i dużo hitów, a do tego 3 utwory zagrane z nowej płyty zatytułowanej "Helloween". Chemia między muzykami wciąż świetna i dają czadu. Każdy utwór brzmi tak jak powinien i można się poczuć jakby się uczestniczyło w tym koncercie. Na minus pewnie fakt, że setlista nie wiele odbiega od poprzedniej i mało utworów z ery Derisa. Miło jest usłyszeć "Save Us" znów w repertuarze Helloween. Kai odkurza kolejny hity z "Walls of jericho" w ramach Kai Medley i to jest ta część koncertu która zawsze mnie rajcuje i jest nadzieja że na kolejnej trasie Kai przygotuje kolejny taki medlay. Z nowej płyty wybrano takie hity jak "Best Time" i "Mass polution". Sprawdzają się na koncercie idealnie. 3 różne głosy wokalistów pięknie się uzupełniają w rozbudowanym, epickim "Skyfall", czy rozpędzonym "How many Tears". Publika ma z kolei co robić przy "I want Out" czy "Keeper of The Seven Keys". Koncert udany i jest przednia zabawa z hitami Helloween.

Wiem, że Helloween to przede wszystkim hity z czasów Keepera, że Kiske to jeden z najlepszych power metalowych głosów, ale tyle dobrej muzy wyszło za czasów Derisa, szkoda że tak mało jest utworów z jego ery. Można by pokombinować, podzielić partie wokalne między hansena czy Kiske i było mega show. Wciąż liczę, że przywrócą takie hity jak "Where the Rain Grows", "We Burn", "Steel Tormentor" , Push", "Mr torture" czy "Hell was made in Heaven". Spełnieniem marzeń byłoby usłyszeć "The king for 1000 years" z Hansen i Kiske. Póki co można się delektować koncertówką w oczekiwaniu na nowy album od Helloween i koncert w Polsce, który również odbędzie się w 2025.

Ocena: 9/10

czwartek, 19 grudnia 2024

THE 7TH GUILD - Triumviro (2025)


The Three Tremors to amerykańska supergrupa, gdzie mamy w składzie 3 wokalistów, czyli Tim Ripper,  Harry Conklin i Sean Peck. O jakości można gdzieś tam dyskutować, ale sam pomysł i posiadanie w składzie 3 wokalistów daje na pewno wiele możliwości. Twórca Skeletoon - Tomi Fooler postanowił powołać do życia włoski odpowiednik.  Tak doszło do powstania supergrupy, gdzie mamy również 3 wokalistów. Jest dobrze znany nam Tomi Fooler, jest  Giacomo Voli, który obecnie rozwala system w Rhapsody of Fire i jest jeszcze  utalentowany ivan Giannini z Derdian czy Vision Divine. Do tego perkusista Micheal Ehre z Gamma ray, basista Francesco Ferraro z Bloodorn. W składzie jest jeszcze utalentowany gitarzysta Simone Mularoni i klawiszowiec Alessio Lucatti z Vision Divine. Wielkie nazwiska i można tylko spodziewać się wielkiej muzyki po takim składzie. Za sprawą wytwórni Scarlet Records 21 lutego ukaże się debiutancki album "Triumviro" i jest na co czekać.

Jeśli jest się fanem symfonicznego, podniosłego power metalu w włoskim wydaniu ten szybko pokocha muzykę The 7th guild.  Co znajdziemy na płycie to dużo orkiestry, pomysłowych i złożonych aranżacji, dużo symfonicznych smaczków. Słychać inspiracje Rhapsody, Angra, Sonata Arctica czy Avantasia. Panowie lubią przepych, epickość i bogactwo dźwięków to słychać. Tych muzyków nie trzeba opisywać, ani przedstawiać. To prawdziwi specjaliści w swoim fachu i mając ich w składzie można być spokojnym o jakość i styl.

Tak faktycznie jest. Te 9 kompozycji daje nam prawdziwą ucztę i wycieczkę do klasycznych i kultowych płyt w dziedzinie power metalu. Czy można lepiej otworzyć album niż takim podniosłym i rozpędzonym "Holy Land"? Echa starych płyt helloween czy Rhapsody działają na zmysły. Troszkę z nutką teatralności atakuje energiczny "The 7th Guild" i ten utwór w pełni oddaje piękno power metalu. O dziwo ballada "glorious"  sieje zniszczenie i rozrywa na strzępy. Co za dawka emocji, pięknych dźwięków. Ballada pełna smaczków i rozegrana z rozmachem. Cudo! Nutka progresywności wdziera się w podniosły "La Promessa Cremisi". Coś z Apostalica można wyłapać w nastrojowym "In nomine Patris" i kolejny killer na płycie. Włoski język dodaje uroku. "Time" to kolejna spokojna kompozycja, ale też rozegrana z klasą. Moje serce skradł nieco stonowany i pomysłowy "Guardians of Eternity". Sam przewodni motyw gitarowy imponuje. Sonata Arctica, czy Helloween dobitnie słychać w energicznym "The Metal Charade". Power metalowa bestia, który sieje spustoszenie. Klimaty Avantasia dają o sobie znać w zamykającym "fairy Tale", ale i tutaj sporo dobrego się dzieje. Band nie idzie na łatwiznę i stara się porwać klimatem i pomysłowymi aranżacjami.

"Triumviro" to płyta skierowana do miłośników włoskiej sceny power metalowej, do każdego kto uwielbia symfoniczny power metal spod znaku Rhapsody Of Fire, Majestica, czy Twilight Force. Jest też coś z Vision Divine, czy Avantasia. Płyta ukazuje różne oblicza, ale przede wszystkim stawia na klimat, na emocje, na baśniowy nastrój. Ma być epicko, podniośle i z rozmachem. Kompozycje właśnie takie są. Co ciekawe płyta ma podobny klimat i poziom co inny debiut przewidziany na rok 2025, czyli Dragonknight. Dwie świetne pozycje, dwa świetne debiuty, który dostarczą nam niezapomnianych wrażeń. Świetna robota The 7th guild!

Ocena: 9/10

wtorek, 17 grudnia 2024

DRAGONKNIGHT - Legions (2025)


 Warkings czy apostalica pokazały, że można ukryć swoją tożsamość i błyszczeć pod względem muzyki i jakości. Teraz w tym samym kierunku idzie fiński band Dragonknight, który obrał sobie za cel granie symfonicznego power metalu. Premiera debiutanckiego albumu "Legions" za pośrednictwem wytwórni Scarlet Records przewidziana na 17 stycznia roku 2025. Każdy kto lubi radosny power metal w klimatach Twilight Force, helloween, Gloryhammer, czy sonata arctica ten śmiało może wypatrywać tego wydawnictwa.

Nie do końca przekonuje kiczowata okładka, może brzmienie takie nieco zbyt sterylne i takie trochę bez mocy i pazura. Sam styl grupy niczym może nie zaskakuje, ale dostarcza sporo frajdy, zwłaszcza jak się wychowało na power metalu lat 90, czy ostatnich płytach Gloryhammer, Twilight Force. Dragonknight stawia na łatwe, chwytliwe melodie, na klimat fantasy, na podniosłość, co nadaje całości charakteru. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale band daje sobie radę w tej oklepanej formule. Przede wszystkim dobrze układa się praca gitarzystów Lorda Gryphona i Lorda Kharatosa. Stawiają na energię, na zróżnicowanie, na pasje i sprawdzone patenty. Całość świetnie spina wokal Mikaela Salo, który potrafi śpiewać w wysokich rejestrach i oddać piękno power metalu. Potrafi czarować swoim głosem, a to już coś.

Płytę otwiera klimatyczne intro, a potem atakuje nas "The Legions of Immortal Dragonlords", który mocno wzorowany jest na Twilight Force czy wczesnym Rhapsody. Niby nic oryginalnego, ale dostarcza sporo radości. Taki klasyczny symfoniczny power metal bez zbędnych udziwnień. Dalej mamy pozytywnie zakręcony i przebojowy "The imperator" i tutaj świetnie prezentuje się stonowany i podniosły refren. Jest epicki i to zdaje egzamin. Gloryhammer zmieszany z Visions of Atlantis daje o sobie znać w "Pirates, Bloody Pirates" i w sumie sam riff przesiąknięty Running Wild i jak dla mnie to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Prawdziwa eksplozja energii. Łagodny, bardziej komercyjny "Defender of Dragons" jest uroczy i działa na zmysły. Kolejna perełka na płycie.  Band sieje zniszczenie jeszcze w rozpędzonym "Stormbringer", czy zadziornym "Dead kings in the grave". Pomysłowy motyw gitarowy pojawia się w nieco filmowym "The Revelation". Najdłuższy na płycie jest "Return to atlantis" i znów jest epicko i z rozmachem. Band robi niezłe show.

Często można odnieść wrażenie, że to jakaś ścieżka dźwiękowa do filmu przygodowego typu Piraci z Karaibów. Jest rozmach, jest klimat, jest epickość i duża dawka chwytliwych melodii. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Dragonknight nie tworzy niczego nowego i robi kolejną wariację Rhapsody, Twilight Force czy GLoryhammer. Mi to nie przeszkadza i czerpie radość z "Legions". Płyta godna uwagi.

Ocena: 9/10

niedziela, 15 grudnia 2024

REVIVER - Carnival Of Chaos (2024)


 Do tej pory holenderski Reviver żył w cieniu wielu innych lepszych kapel i zawsze pozostawał w tyle niezauważony. Wydali dwa albumy, który były utrzymane w stylizacji heavy/power metalu z nutką progresywności. Płyty miewały ciekawe momenty, godne uwagi riffy czy solówki, tylko co z tego skoro cierpiały na nierówny materiał, gdzie nie brakowało słabych i nudnych kawałków. Czas zweryfikować czy coś się zmieniło w obozie Reviver. Jest ku temu okazja, bo właśnie ukazał się "Carnival of Chaos". Już na wstępie można powiedzieć, ze to wydawnictwo o wiele ciekawsze niż poprzednie.

Do zespołu dołączył w 2024 wokalista Michel Zandbergen, którego można znać z Montany czy picture. Michel ma odpowiednie predyspozycje i możliwości. Potrafi śpiewać agresywnie i z odpowiednim ładunkiem mocy. W roku 2023 dołączył jeszcze perkusista Leon Noe i również zaznacza swoją obecność. Dobrze wypada duet gitarowy Mantel/Heemshark. Jest solidnie, zadziornie i tak klasycznie. Zdarzają się słabsze momenty, ale jest ich mniej i troszkę przeszkadza na pewno wtórność i brak rasowych hitów.

Dobrze wypada taki "Whats in Thy Command", który pokazuje, że band tym razem stara się grać z pazurem i stawiając przy tym na mocniejsze partie gitarowe. Udana kompozycja. Cieszą takie kompozycje jak "carnival of Chaos" , gdzie band nie boi się czerpać z dokonań choćby Judas Priest.  Jeden z najlepszych utworów na płycie. Szybszy "Nemesis of Son" taki trochę niedopracowany, ale to wciąż kawał solidnego heavy/power metalu. Band momentami ociera się o amerykański power metal, czerpiąc z twórczości Attacker czy Metal Church i dobrze to słychać w takim agresywnym "John the Baptist" i to również perełka na tym albumie. To pokazuje, że kapela zrobiła krok na przód i pokazuje, że stać ich na więcej. Kolejny warty uwagi kawałek to "Land of The Sinners", gdzie dostajemy niezwykle melodyjny motyw przewodni. Całość wieńczy energiczny i zadziorny "Friday the 13 th", który ukazuje to lepsze oblicze zespołu.

Zmiana wokalisty na plus, do tego słychać że band poprawił swój styl i aranżacje, jest krok do przodu jeśli chodzi o jakość. Teraz trzeba tylko popracować nad komponowaniem i dopisać kilka hitów do repertuaru Reviver. Nowy album to może nie najlepsze co słyszałem w roku 2024, ale to kawał solidnego heavy/power metalowego grania.

Ocena: 7/10

sobota, 14 grudnia 2024

ILLUSION FORCE - Halfana (2024)


 "Illusion Paradise" z 2021r pokazał, że japoński illusion Force to band, który ma pomysł na siebie i potrafi grać bardzo intrygujący power metal. Czerpią garściami z Twilight Force, Majestica czy Rhapsody. Dużo patentów z europejskich kapel można uświadczyć w muzyce japońskiego zespołu i to jest coś co może sprawić, że płyta trafi do szerszego grona. "Halfana" to 3 album studyjny tej kapeli i ukazał się 13 grudnia nakładem Frontiers Records.

Okładka nie wiele zdradza i bardziej na myśl przychodzą jakieś progresywne wydawnictwa. Styl grupy opiera się na podniosłych refrenach, chwytliwych motywach, a także na intrygujących melodiach. Nie raz ta sztuka zadziała, a czasami jest przerost formy nad treścią i za mało konkretów. Yuya i goerge to gitarzyści, którzy wiedzą co robią i potrafią grać na wysokim poziomie. Problem w sumie taki jak na poprzednim albumie. Mamy killery, ale też dziwne i nie potrzebne zwolnienia czy eksperymenty. Płyta znów nie równa, a szkoda bo potencjał był na coś większego i bardziej oszałamiającego. Jinn jako wokalista też się sprawdza i oddaje na pewno w pełni klimat power metalu.


Mamy nieco folkowy i przepełniony  klimatem fantasy "Halfana" i to jest raj dla fanów power metalu. W rozpędzonym "Miracle Superior" dochodzi do skrzyżowania Dragonforce i Majestica. Wieje trochę kiczem, trochę słodkością, ale to wciąż bardzo udany power metal. Coś z helloween czy Gamma ray uświadczymy w energicznym "captan # 5" i to kolejny świetny killer oddający kunszt tego gatunku. Cudo! Wokalista Jinn też w końcu ma większe pole manewru. Dużo tutaj nastrojowego i stonowanego grania i najlepiej wypada w tej stylistyce "Protectors of Stars". Jest troszkę teatru, trochę emocji, trochę dramatu i ballady. Potrafi ten kawałek zauroczyć swoim kunsztem. Nie do końca podoba mi się utwór Hibari", który jest rozbity jakby na 4 części. Mamy tu wzloty i upadki, ale 4 część ma w sobie najwięcej energii i pasji. Rasowy power metalowy killer. Utwory typu "bittersweet" to jakaś pomyłka, a całość zamyka radosny i troszkę kiczowaty "Illusion Parade", ale ma w sobie więcej mocy niż nowy singiel Avantasia.

Fani power metalu i kapel typu właśnie Avantasia, Majestica, Rhapsody czy Twilight Force powinni tego posłuchać. illusion Force to kapela, która grać potrafi i stać ich na solidny materiał. Szkoda, że znów dostajemy album niedopracowany, gdzie przeplatają się genialne kompozycje z wypełniaczami. Plus za aranżacje, nie które pomysły i jakość.

Ocena: 7/10

piątek, 13 grudnia 2024

MAGIC KINGDOM - Blaze Of Rage (2024)

 



10 lat temu belgijski gitarzysta Dushan Petrossi wydał wraz z Magic Kingdom znakomity "Savage Requiem", który pokazał jak grać wysokiej klasy neoklasyczny power metal. Dushan to niezwykle utalentowany gitarzysta, który stara się wypełniać lukę po Yngwie Malmsteene, który nic ciekawego ostatnio nie wydaje. Magic Kingdom to band, który stać na wielkie płyty. W 2019r dołączył Michael Vescera, który przecież śpiewał u boku Yngwiego. Z nim ukazał się "Metalmighty" , który był tylko solidny. Czas naprawić błędy i zmazać tamto złe wrażenie. Lekarstwem na to jest najnowsze dzieło Magic Kingdom, czyli "Blaze of Rage", który ukazał się dzisiaj tj 13 grudnia nakładem Massacre Records.

W składzie zespołu niezmiennie dzieli i rządzi Dushan, którego styl gry na gitarze jest dobrze znany. Na nowym albumie jest pełno neoklasycznych zagrywek, pełno szybkich zrywów, a nawet troszkę ostrzejszego grania ocierającego się o death metal. To na pewno zaskakuje, bo album nabiera przy tym na agresji i drapieżności. Micheal Vescera to wiadomo klasa sama w sobie i mimo swoich lat wciąż zachwyca, choć tutaj troszkę tak bezpiecznie śpiewa. Warto wspomnieć, że szeregi zespołu w 2023 r zasilił perkusista Gabriel Deschamps. Stylistyka w zasadzie ta sama i w dalszym ciągu na pierwszy plan idą popisy gitarowe Dushana, pomysłowe riffy, chwytliwe melodii i finezyjne solówki. Czuć powrót do najlepszych płyt.

Intro w postaci "Sanctus Maleficus" to kwintesencja neoklasycznego power metalu i stylu Magic Kingdom. Jest moc i robi apetyt na całość. Idziemy dalej, a tam kolejny killer w postaci "The Great Rebellion". Utwór niezwykle energiczny, agresywny i pełen różnych smaczków. Końcówka kawałka ociera się o death metal i to miłe zaskoczenie. 9 minut szybko mija w tym utworze. Klasycznie jest w melodyjnym "Blaze of Storming Rage", który zachwyca dynamiką i pomysłowym motywem przewodnim. Troszkę progresywności wdziera się w "Undead at the Gates", z kolei "The great Invasion" to znowu hicior pełen neoklasycznych smaczków. Jeden z najlepszych momentów na płycie i to żywy dowód na to, że Magic Kigdom błyszczy na tej płycie. Band na nowym krążku potrafi też grać agresywnie i drapieżnie, co również potwierdza w rozpędzonym "Unscared War Alliance". Troszkę urozmaicona wprowadza rozbudowany i podniosły "The great Retribution".Piękny i niezwykle melodyjny jest też "Bells Of triumph", który potrafi oczarować od pierwszych sekund. Ballada "Lonely in the Universe" troszkę jakby na siłę wrzucona do zawartości płyty i w sumie nie potrzebna.

"Blaze of Rage" to album urozmaicony, dojrzały, pełen hitów i killerów, ale tez nie brakuje dłużyzn, czy nie równości. Mimo pewnych niedociągnięć to i tak płyta znacznie lepsza niż poprzednia i pokazuje, że Magic Kingdom wciąż stać na bardzo energiczny i pełen neoklasycznych smaczków album. Pozycja oczywiście godna uwagi i chwalenia.

Ocena:9/10

czwartek, 12 grudnia 2024

MIRRORSHIELD - Visions From A Crystal Light (2024)


Klimaty fantasy, świat baśni, czarownic, smoków i rycerzy do tego melodyjny power metal i duża dawka folk metalu, tak można by opisać w skrócie debiut australijskiej formacji o nazwie Mirrorshield. Brzmi to jak przepis na sukces i faktycznie band wywiera pozytywne wrażenie. Dużo dobrych melodii,  podniosły i taki radosny klimat to wszystko działa jak najbardziej na plus. Materiał może nie jest perfekcyjny, a wokal Tima Reada jest specyficzny, ale wiem jedno. Ta płyta zasługuje na uwagę, bo swojej kategorii jest bardzo atrakcyjna dla potencjalnego słuchacza.

Dużo rzeczy cieszy w tej debiutanckiej płycie. Okładka jest miła dla oka i pełna szczegółów. Od razu czuć klimat fantasy, który tak dobrze się sprawdza w power metalowej konwencji. Brzmienie soczyste i dopieszczone, które dodaje całości mocy.  Sami muzycy są utalentowani i potrafią czarować swoją grą.  Duet gitarzystów Verryn Rynnator/ Losimduel Oryland to mocny filar grupy i oni odpowiadają za pomysłowe melodie, riffy czy solówki. W tej sferze dzieje się sporo dobrego i słychać że band wzorował się na wielkich tuzach. Coś z Rhapsody, coś z Avantasia, Helloween czy Falconer, a nawet Elvenking można wyłapać. Najważniejsze, że Mirrorshield stara się być sobą, a nie kolejną kopią znanej kapeli. Vamaelue jako klawiszowiec nadaje całości taki radosny i przebojowy charakter. To też jest bardzo ważny element muzyki tej kapeli. Jest jeszcze głos Tima Reada, który nie każdemu przypadnie do gustu.

Brawa się należą już na starcie, za bardzo dobre otwarcie płyty. Dostajemy melodyjny i energiczny "The Messenger" czy killer w postaci "Of ancient Note", który imponuje pomysłowym motywem przewodnim. Co za moc już od pierwszych sekund płyty. Dużo folkowego klimatu dostajemy w nastrojowym"Petalfigs Path", z kolei więcej energii niesie ze sobą zadziorny "Of Orcs and Men', który przypomina troszkę dokonania Elvenking, czy Falconer. Kolejny hicior na płycie to "Evergreen" i to tylko potwierdza, że band grać potrafi i robi to bardzo dobrze. Pierwsze sekundy "Woods of Oryana" wbijają w fotel i tutaj już wszystko zaczyna grać. Nawet specyficzny wokal Tima potrafi poruszyć pozytywnie. Sam refren to prawdziwe cudo. Na koniec balladowy "Battlemage Requim", który przemyca trochę patentów Blind Guardian.

Bardzo udany debiut, który kryje sporo atrakcyjnych melodii i ciekawie rozegranych partii gitarowych. Dojrzały i przemyślany materiał, który opiera się na klimacie, na sprawdzonych patentach i wybuchowej mieszance folk metalu i power metalu. Tego trzeba posłuchać!

Ocena: 8/10

środa, 11 grudnia 2024

SYNTHWAILER - Cruciform (2024)

 



Jeśli ma się dość oklepanej formuły symfonicznego metalu i szuka się nieco innego podejścia do tematu i powiewu świeżości, to "Cruciform" fińskiej formacji Synthwailer jest znakomitym rozwiązaniem.  Ta formacja, czy też projekt muzyczny działa od 2020r i ma za sobą solidny debiut. 3 lata czekania, ale już widać że Synthwailer stara się brzmieć współcześnie, nieco nowocześnie, nieco bardziej młodzieżowo. Mamy tu syntezatory i klimatyczne partie klawiszowe, jakieś wstawki elektroniki i nutkę komercyjności. Z jednej strony próba przełamania stylu klasycznego symfonicznego metalu, a z drugiej strony troszkę jakby przerost formy nad treścią. Jak dla mnie "Cruciform" jest jakiś taki mało zadziorny i heavy metalowy. Ten drugi album w dorobku grupy ukazał się 15 listopada.

Za wszystko praktycznie tutaj odpowiada Sami P. Instrumentalnie jest bardzo ciekawie i na płycie jest pełno udanych motywów gitarowych, riffów, czy solówek. Dużo dobrego się dzieje. Zdarza się, że te ozdobniki potrafią stłumić partie gitarowe i heavy metalową drapieżność. W tych momentach można odnieść wrażenie, że płyta skierowana do młodzieży, która wychowała się na nightwish czy epica. Wokalistka Morgane Matteuzzi daje radę, choć jej głos jest wg mnie jest momentami irytujący i taki trochę popowy. Potrafi śpiewać, ale brakuje w tym mocy i heavy metalowego pazura. Plus, że próbują stworzyć swój styl i nieco bawią się konwencją. Jest to świeże podejście, które jednym się spodoba a innym nie koniecznie.

Soczyste brzmienie, klimatyczna okładka to dowód na to, że band zna się na rzeczy i potrafi zadbać o drobne detale. Materiał zróżnicowany, melodyjny, przebojowy, więc czego można chcieć? "Dea Tactita" to udany otwieracz, który pokazuje na co band stać. Jest przebojowo, melodyjnie i dużo dobrego się dzieje, choć sam refren troszkę taki irytujący. Mimo pewnych niedociągnięć dostajemy dobrze skrojony symfoniczny heavy/power metal. Coś z Nightwish mamy w nastrojowym i bardziej komercyjnym "Cry Waterfalls". Samy, ale utwór nie jest zły, ale jest jakoś zbyt komercyjnie. Ponury "Nomad" jakoś w pełni mnie nie porwał i wkrada się trochę nuda. Jednym z najlepszych utworów na płycie jest rozpędzony i bardziej zadziorny "Oathbreaker" i to pokazuje ile potencjału w tej kapeli. "Houe of Grief" troszkę przekombinowany i nastawiony na ozdobniki.  Finał to  nieco stonowany "Scream", który też takiej furory nie robi.

Synthwailer ma pomysł na siebie i próbuje być świeżym przy tym. Stawiają na współczesny wydźwięk, na ciekawe urozmaicenie, na nieco komercyjną formułę. Jest przebojowo, nieco młodzieżowo, ale mimo pewnych wad czy niedociągnięć to trzeba pochwalić Synthwailer za ciekawy, złożony materiał, za własną tożsamość i pomysł na styl grupy. Znajdziemy tu sporo dobrze rozegranych riffów czy solówek. Szkoda, tylko że album w całości nie robi już takiej furory. Warto posłuchać i wyrobić swoje zadanie.

Ocena: 6.5/10

poniedziałek, 9 grudnia 2024

DESERT NEAR THE END - Tides of Time (2024)


 Ostatnie wydawnictwa greckiego Desert Near The End nie porwały mnie w 100 % i bardziej postrzegałem te płyty jako solidne wydawnictwa w kategorii power/thrash metalu. Band dorobił się 6 albumów, a najnowszy "Tides Of Time" ukazał się 6 grudnia nakładem wytwórni Theogonia Records. Skład ten sam, stylistyka ta sama, z tym że tym razem owy materiał do mnie bardziej przemawia i jest bardziej dopracowany. "Tides of Time" to może nie najlepsze co usłyszałem w roku 2024, ale jest to pozycja godna uwagi, zwłaszcza jak kocha się miks power i thrash metal.

Desert Near the End czerpie garściami z Charred Walls of The Damned czy Iced Earth. Jest nastawienie na klimat, na chwytliwe melodie, ale przede wszystkim ostre riffy i złożone konstrukcje kawałków. Nie wszystko staje się takie oczywiste od pierwszych dźwięków. Stylistyka jest trafiona, tylko nie zawsze aranżacje i pomysły zespołu w 100 % trafiają w mój gust. Czasami jest przerost formy nad treścią i czasami nie potrzebne są te zwolnienie i na siłę wydłużanie utworów. Duet gitarowy Ioakeim/Vasilakis spisuje się całkiem dobrze i tym razem więcej jest przemyślanych riffów, czy wciągających solówek. Do ideału daleko, ale jest postęp względem dwóch poprzednich płyt. Mocnym filarem zespołu jest uzdolniony wokalista Alexandros, który ma to coś co przyciąga i odpręża.

Materiał wypełnia 9 kompozycji i już start w postaci "City of Eternal Flame" pozytywnie nastraja i pokazuje, że w tej kapeli drzemie potencjał. Agresywny "Ascension" jest zadziorny i niezwykle melodyjny. Dobra równowaga między power metalem i thrash metalem. Energiczny "Oceans of Time" też imponuje pod względem szybkości i drapieżności. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy. Nastrojowy i bardziej złożony "Children of Lethe" też potrafi zapaść w pamięci. Jest jeszcze mroczny "Sunset Fields" i niestety, ale druga cześć płyty to trochę przerost formy nad treścią. Dobrze to słychać w nieco rozlazłym "Damnation".

Desert near the end to zespół, który ma ciekawą stylistykę, uzdolnionych muzyków, ale jakoś nie potrafi w pełni wykorzystać drzemiący potencjał. Na pewno nowy album to obranie dobrego kierunku i poprawa jakości względem ostatnich płyt. Fani power/thrash metalu powinni posłuchać "Tides of Time" bo to kawał solidnego grania, które kryje kilka killerów.

Ocena: 7/10

niedziela, 8 grudnia 2024

ASTERISE - Tale of a Wandering Souls (2024)


 Asterise to band polsko grecki, bo w skład wchodzi perkusista Sławomir Siwak, gitarzysta i basista Bartłomiej Mężyński i klawiszowiec Dionysis Maniatakos. Do współpracy zaproszono gwiazdy heavy/power metalu, ale raczej nazwiska mało znane. No poza Tristianem Hardersem z Terra Atlantica. Muzycznie dostajemy solidny power metal, w klimatach Stratovarius, Sonata Arctica, czy Avantasia. Kto szuka oryginalnych pomysłów i intrygujących melodii, ten może poczuć rozczarowanie. Natomiast każdy kto szuka dobrej rozrywki i hołdy dla wcześniej wspomnianych kapel, ten szybko odnajdzie się na najnowszy albumie Asterise zatytułowanym "Tale of Wandering Souls", który ukazał się 6 grudnia nakładem wytwórni Inverse Records.

Nazwiska gości może nie działa jak magnes, ale trzeba przyznać, że to doświadczeni muzycy, którzy znają się na rzeczy i potrafią oddać klimat płyty i dodać power metalowego kopa. Dzięki nim płyta ma taki tajemniczy i podniosły klimat. Sama stylistyka i próba przypomnienia starego brzmienia Sonata Arctica czy Stratovarius to nie taki głupi pomysł, tylko szkoda że trochę kuśtyka jakość. Na pierwszych utworach słychać potencjał, a potem wszystko troszkę siada i już nie robi takiego wrażenia. Zabrakło jakby pomysłów na cały materiał i te próby pójścia w progresywne elementy też nie przekonuje i jest bolączką tej płyty.

Ten album ma naprawdę świetny start. Zaczynamy od szybkiego "Twisted Ferryman", który rzeczywiście brzmi jak hołd dla Sonata Arctica, Stratovarius czy Avantasia. Mieszanka wybuchowa, ale idzie też za tym jakość. Świetnie wypada też rozpędzony i przebojowy "Into Fantasy" czy taki oldscholowy "Wicked Dream", który potrafi zauroczyć melodyjnością i pomysłowością. Gdyby cały album był w takim klimacie to byłby czad. Band stara się też iść w bardziej rozbudowane konstrukcje i taki rozpędzony i energiczny "Drifting into darkness" wypada bardzo dobrze. Nie nudzi i dostarcza sporo frajdy. Kiczowaty "Golden Land" niesie pozytywną energią i troszkę przypomina Beast in Black, ale jest też coś z starych płyt Sonata Arctica. Końcówka płyty już taka bardziej komercyjna i mało w tym power metalu.

Nowy album Asterise robi lepsze wrażenie niż debiut i słychać że jest postęp. Jest kilka świetnych momentów i kilka killerów, ale całość jest nie równa i pełno smętnych momentów. Gdyby cały album brzmiałby jak początkowe utwory, to byłaby to prawdziwa uczta dla fanów power metalu. Tak to jest tylko dobrze.

Ocena: 7/10

sobota, 7 grudnia 2024

WHITE TOWER - Night Hunters (2024)


 
To ci dopiero niespodzianka. Ten niewinny band z Grecji o nazwie White Tower zaczynał jako zespół, który stawiał pierwsze kroki i nie do końca był pewien swoich dźwięków i pomysłów. Debiut to taki niedopracowany heavy metal z hard rockowym pazurem, ale płyta nie zrobiła większego szumu. Minęły 2 lata od wydania debiutanckiego "White Tower, a band powraca z drugim albumem o tytule "Night Hunters". Od razu widać, że band rozwinął skrzydła i nie zmarnował tych 2 lat. Wytwórnia Steel Gallery Records wydała ten album 6 grudnia.

Mocniejsze brzmienie, ciekawsza okładka, jeszcze więcej wpływów Accept, Udo czy Grave Digger, jeszcze więcej niemieckiej sceny metalowej w tym greckim White Tower. Jest też więcej energicznych riffów, elementów speed metalu i ta szybkość, agresja dobrze robi muzyce White Tower. Płyta jest bardziej przebojowa, energiczna i drapieżna, a wszystko utrzymane w tonacji Accept co dodaje uroku całości. Można się bawić w naśladowanie Accept, kiedy ma się za wokalistę po kroju Udo, a Gago Karapetian ma odpowiednie predyspozycje. Ta maniera, ta drapieżność w głosie i klimat lat 80. Urodzony heavy metalowy wokalista do zadań specjalnych. Warto wspomnieć, że w 2023r do grupy dołączył gitarzysta Nikos Patronopoulos. Jego obecność słychać i wystarczy skupić się na solówkach i partiach gitarowych. Panowie dają czadu.

44 minuty muzyki, 44 minuty wycieczki do lat 80, 44 minuty rasowego heavy metalu, 44 minuty hołdu dla niemieckiej sceny heavy metalowej, zwłaszcza Accept. Gotowi?  To ruszamy w podróż w głąb świata White Tower. Zaczynamy od klimatycznego intra "blood" i już partie gitarowe brzmią niczym wyjęte z Accept. Jest mrocznie i tajemniczo. Kocham takie intra. Czas zaatakować z pełną mocą niczym rekin i "Total Evil" jazda bez trzymanki. Jest speed metal, jest szybkość i świetny refren. Co za piękne wejście gitar mamy w "night Hunters" i wkracza klimat grozy. Lata 80 pełną gębą i wszystko się zgadza tutaj. Momentami czuje się jakbym słuchał zaginionego klasyka lat 80. Cudo! Kolejny killer to "Knife in the back" i  to znakomity popis umiejętności Gago. Co za wokal! Dużo patentów Accept można wyłapać w stonowanym "Banshee". Dalej mamy przebojowy "Tear up the night", melodyjny "Warmonger", który również zabiera nas w speed metalowe rejony. Jakże piękny jest stonowany i marszowy "Early Warning" , który pokazuje że można stworzyć prawdziwe wehikuł czasu, które przenosi do lat 80. Końcówka płyty to zadziorny "Enforcer" czy przebojowy " Malice and Lvst', który śmiało mógłby zdobić jakiś stary album Accept. Klasa sama w sobie.

White Tower pokazuje jak powinien brzmieć nowy album Accept. Pomijam klimat lat 80, nieco przybrudzone brzmienie, ale przede wszystkim jakość, te hity, te ostre riffy i przepiękne solówki. Tak się gra heavy metal, a White Tower zaliczył znakomity rozwój, podnosząc jakość i pokazując swój potencjał. Brawo White Tower, co za świetna przemiana względem mało wyraźnego debiutu!

Ocena: 9.5/10

SUNLIGHT - Son of the Sun (2024)


 Debiut greckiego Sunlight nie podbił sceny heavy metalowej, ale robił dobre wrażenie. Minęło 9 lat od premiery "My own Truth", a Sunlight powraca z nowym dziełem. Nowe logo, nowy skład, ale muzyka dalej taka sama. To miks melodyjnego heavy metalu i power metalu. Nie tworzą niczego nowego i wzorują się na takich kapelach jak Stratovarius, Helloween, czy Angra.  "Son of the sun" ukazał się 6 grudnia  nakładem Total Metal Records i troszkę pokazuje słabsze oblicze greckiej sceny metalowej.

Nie ma heroicznych riffów, podniosłego klimatu, ani pomysłowych melodii. To bardziej tworzenie w oparciu o sprawdzone patenty troszkę bazowaniu na nostalgii słuchacza. Nie jest to złe, ale też nie powala na kolana. To wciąż tylko solidne granie, które miło się słucha. Nowym nabytkiem jest wokalista Mike Karasoulis i spisuje się całkiem dobrze. Jego maniera i technika pasuje do takiej stylistyki.  W roku 2024 oprócz Mike;a doszedł perkusista Andreas Kalogeras i basista Manos Karachalios. Wciąż bardzo ważną rolę w zespole odgrywa gitarzysta Makis Kaponis i klawiszowiec Anastopoulus. Panowie potrafią stworzyć ciekawy klimat, potrafią stworzyć ciekawe momenty, tylko szkoda że całościowo materiał nie porywa. Zdarzają się słabsze momenty.

Imponuje na pewno finał płyty, czyli "Sunrise". Jest podniosło, tajemniczo, jest pomysłowość i intrygujące melodie. Jeden z najciekawszych utworów na płycie. W pełni pokazuje potencjał tej grupy. Z kolei otwierający "Son of Fire" to dobrze skrojony kawałek, gdzie przemycono power metalowe patenty. Czuć tutaj duch starych płyt Stratovarius. Słodki "Forever Lost" to solidna pozycja, ale troszkę wdziera się komercja i zabrakło tutaj jakby mocy. Już lepiej prezentuje się klimatyczny i przebojowy "Mystery". Brzmi to znajomo, ale nie przeszkadza też w odbiorze. Klasyczny, europejski power metal w klimatach Helloween czy Stratovarius dostajemy w rozpędzony i przebojowym "Echoes of hope" . Lekki, radosny jest "Cant let You Go" i chyba band za dużo nasłuchał się płyt Avantasia. Jest bardziej rockowo, bardziej komercyjnie.

Wciąż w myślach zostaje ten utwór zamykający. "Sunrise" rozwala system i zostaje w pamięci. Płyta nie jest zła. To taki klasyczny power metal, na którym wychowałem się, tylko to wszystko jest dobre i brakuje błysku geniuszu. Band potrafi grać i dlatego nie ma odruchu wymiotnego i płyta dostarcza sporo frajdy. Fani Stratovarius i Helloween powinni posłuchać nowe dzieło greckiej formacji Sunlight, który po latach wraca z nowym składem. Warto dać im szanse.

Ocena: 7/10

piątek, 6 grudnia 2024

WITHIN SILENCE - The Eclipse of Worlds (2024)



 Nowy album słowackiego Within Silence nowi tytuł "The Eclipse of Worlds" i to jest 100 % wtórności. Jechanie na nostalgii fanów power metalu lat 90, wszystkich tych co wychowali się na klasykach Helloween, Stratovarius, Avantasia, Hammerfall, czy Power Quest. Hołd dla klasyki i odgrzewanie kotletów. Jednym słowem coś od fanów power metalu dla fanów power metalu. Nie ma świeżych pomysłów, nie ma oryginalności, ale dobra zabawa i owszem.


Within Silence jest na scenie od 2014r i już zaznaczył swoją obecność. Ta zdolna formacja grać potrafi i robi to bardzo dobrze. Potrafią grać agresywnie, zadziornie, przebojowo i tutaj roi się od hitów. Każdy z nich opiera się na chwytliwych melodiach, na łatwo wpadających w ucho refrenach. Sprawdzone patenty otaczają nas i może nawet momentami przytłaczają. Jednak ta pozytywna energia, ta podniosłość, rycerski charakter przekonują, że mimo owej wtórności płyta może się podobać. Słucha się jej bardzo przyjemnie i zabiera nas do lat 90, gdzie power metal nabierał mocy. Co do składu warto nadmienić, że w 2020r doszedł do zespołu perkusista Peter Pleva i rok później gitarzysta Majo Gonda. Obaj panowie grają w Anthology, ale najważniejsze że ich gra coś wnosi do muzyki Within Silence. Duet gitarowy Gonda/Germanus spisuje się bardzo dobrze i roi się od chwytliwych solówek i motywów gitarowych. Uczta dla maniaków power metal. Całość znakomicie spina wokal Martina Kleina, który został stworzony do śpiewania w power metalowej formacji.

Bardzo ciekawe intro pojawia się w "Battle Hymn" i tutaj jakoś zalatuje troszkę Iron maiden, a potem pojawiają się echa Timeless Mirracle, Helloween czy Power Quest. Nic odkrywczego, a bardzo dobrze się słucha, zwłaszcza że band zadbał o jakość i chwytliwe melodie czy refreny. Wczesny Helloween wybrzmiewa w "Land Of Light" i jest słodko i przebojowo. Wtórne, oklepane, ale dobrze się tego słucha. Znajomo brzmi "Divine Power" i to taki podręcznikowy power metal. Kolejna dawka przebojowości i sprawdzonych patentów. Echa "March of Time" Helloween dostajemy w "Eclipse of Worlds" i znów klasyczne patenty, znajoma melodia i rycerski charakter. To wszystko przemawia na korzyść kawałka. Brzmi znajomo, ale to wcale nie przeszkadza, bo radość z odsłuchu jest ogromna. Dużo z klimatu Stratovarius dostajemy w "The Treaason" i nic więcej do szczęścia nie trzeba. Po raz kolejny gitarzyści pokazują swój kunszt. Wszystko jest spójne i łatwe w odbiorze. "The mist" niby radosny,  ale już nie robi tak ogromnego wrażenia, ale 12 minutowy "When Worlds Collide" to dobrze skrojony kolos. Dużo dobrego się dzieje, a band nie przynudza. To spory sukces i pokazuje w pełni potencjał tej formacji.


Takie albumy jak "The Eclipse of Worlds" też jest potrzebny. Przychodzi taki dzień, że chciałoby się posłuchać takiej mieszanki znanych i rozpoznawalnych motywów, a wszystko wrzucone do jednej płyty. Na szczęście nie ma chaosu i zwykłego kopiuj wklej. Band potrafi grać i zadbał o to, że słuchacz nie zanudził się. W swojej kategorii nowy album Within Silence robi furorę i na pewno jest to rozrywka na najwyższym poziomie. Troszkę wtórność obniża poziom zachwytu. Płyta dla fanów power metalu i tego nie można przegapić.

Ocena: 9/10

czwartek, 5 grudnia 2024

ALLOS - strong Delusion (2024)


 Każdy kto wychował się na takich kapelach jak Angra, Almah, Shaman czy solowych płytach Edu Falaschi ten na pewno szybko przekona się do tego co gra Allos. Ta brazylijska formacja działa od 2003 r i nagrała 2 albumy, z czego najnowszy zatytułowany "Stong Delusion" to wg mnie najlepsze dzieło tej kapeli. Dochodzi tutaj do skrzyżowania progresywnego metalu, z którego słynie tamtejsza scena metalowa z melodyjnym i podniosłym power metalem rodem z sceny włoskiej. Oryginalne podejście do melodii, poszukiwanie złożonych riffów, czy partii gitarowych i niebanalna formuła, czy klimat, to wszystko z czego słynie brazylijska scena jest. Przede wszystkim nowe dzieło Allos to gwarancja jakości i niezapomnianych doznań.

Allos kazał swoim fanom czekać 12 lat na nowy materiał. Warto było. Dostajemy dzieło dopracowane i dojrzałe. Dźwięki są przemyślane i płyta skrywa sporo ukrytych smaczków. Miło się zagłębia w poszczególne dźwięki i odkrywa się ten album za każdym razem na nowo. "Strong Delusion" to przede wszystkim album pełen progresywnych rozwiązań i złożonych melodii. Dzieje się dużo dobrego, ale band nie zapomina o chwytliwych melodiach, czy przebojowości. Nie brakuje zróżnicowania, a do tego sami muzycy na każdym kroku pokazują, że znają się na rzeczy. Celso Alves to znakomity wokalista, który potrafi czarować swoim głosem. Wysokie czy niskie tony to żadna przeszkoda dla niego. Po prostu sieje zniszczenie na każdym polu śpiewania.  Sekcja rytmiczna zgrana i pełen dynamiki, a całości dopełnia utalentowany gitarzysta Junior Oliveira, który potrafi pozytywnie zaskoczyć. Partie gitarowe są dopracowane i jest w czym wybierać. Jest finezja, polot i technika.

Sam materiał potrafi oczarować od pierwszych dźwięków. Taki "follow Me" w pełni oddaje piękno progresywnego power metalu i klimatu brazylijskiej sceny metalowej. Jest moc! Czasami zwalniamy jak w takim "All Your Days" by móc dać się porwać lekkim i pomysłowym dźwiękom. Kawałek działa na zmysły i ten stonowany i pełen emocji klimat działa kojąco na duszę. Band potrafi pójść w stronę nowoczesnych dźwięków jak choćby w takim "Tele visione of Reality" i znów pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Zakręcony "Inferno" potrafi zauroczyć intrygującym klimatem i złożonymi melodiami. To czego mi brakuje to większej dawki energii. Wstawiłbym więcej utworów typu "Inhuman Mind", który sieje zniszczenie. Tak się gra progresywny power metal najwyższych lotów. Allos pokazuje również pazur w urozmaiconym "Strong Delusion" czy podniosłym "System Collapse". Band idzie za ciosem i mamy killer "Millenium Kingdom" z gościnnym udziałem Roba Rocka. Mocna rzecz!

Płyta z dominowana przez stonowane i bardzo emocjonalne dźwięki. Pełno tu zawirowań, zmian tempa, zmiany klimatu, a cały czas trzymając się pomysłowych rozwiązań aranżacji. Płyta cały czas odkrywa swoje piękno i kryje sporo ukrytych smaczków. Troszkę brakuje mi ognia czy hitów typu "Millenium Kingdom", ale jest to zaakceptowania. To jest płyta nastawiona na klimat i emocje. Tego jest tutaj pod dostatkiem. Dla fanów Angra, Edu Falaschi, czy Shaman pozycja obowiązkowa. Spora poprawa względem debiutu.

Ocena: 8.5/10

wtorek, 3 grudnia 2024

NAMOR - Ofiary Pustki (2024)


 
Choć Romana Kostrzewskiego nie ma już z nami, to jego muzyka jest wiecznie żywa i wciąż inspiruje kolejne pokolenia miłośników ciężkiego brzmienia. Najpierw był Popiór, który wydał świetny debiutancki album. Obecnie jego status jest nieznany, ale mamy inny band na horyzoncie, który chce czerpać garściami z twórczości Romana i Kata. Mowa o Namor, który powstał w 2022r.  Nakładem wytwórni Mystic Production 29 listopada ukazał się ich debiutancki album "Ofiary Pustki".

Okładka może do końca nie przekonuje i jest daleka od ideału. Cieszy obecność dwóch muzyków znanych z Kat & Roman Kostrzewski, czyli wokalisty Michała Laksy i gitarzysty Krzysztofa Peloksa. To oni są napędem tej kapeli i przypominają o stylu wypracowanym przez Romana. Jest mroczno, jest zadziornie, agresywnie, jest sporo elementów thrash metalu i groove metalu. Właśnie w takiej stylistyce obraca się Namor. Do ideału czy takiej perfekcji troszkę brakuje, ale radość z słuchania ich muzyki jest. Przede wszystkim za zespołem przemawia doświadczenia, umiejętność tworzenia mocnych riffów, wpadających w ucho melodii, czy ostrych niczym brzytwa riffów. To wszystko jest spójne i potrafi zauroczyć fanów takiego grania.  Materiał może trochę nie równy, momentami przynudza, ale jako całość wypada naprawdę dobrze.

Wystarczy odpalić taki "Ogrody przykrości" by móc ocenić talent i potencjał tej grupy. Grać potrafią i robią to naprawdę bardzo dobrze. Troszkę heavy metalowego klimatu otrzymujemy w stonowanym "Anioł Tchórz". Band stara się brzmieć współcześnie i troszkę nowocześnie. Nie jest to złe. Troszkę bardziej klimatyczny i złożony jest "Umieraj i żyj dalej". Dużo agresji i szybkości przemyca rozpędzony "GenPato" i tutaj band zabiera nas w rejony stricte thrash metalowe. Podobne emocje wywołuje zadziorny "A jeśli nigdy nic". Mamy też próby uchwycenia klimatu śpiewania Romana w nieco rockowym "czorny szlog".

Duży plus za inspirowanie się twórczością Romana Kostrzewskiego, plus za agresywne granie, za urozmaicenie, za solidny materiał. Panowie grać potrafią i trochę za brakło pewności siebie i pomysłów na cały album. Płyta jest nierówna i tego nie da się ukryć. Mimo swoich wad, to solidna pozycja, która zasługuje na uwagę. Zwłaszcza jeśli tęskni się za dokonaniami Romana.

Ocena: 6.5/10

niedziela, 1 grudnia 2024

FIRE ACTION - Until The Heat dies (2024)


 To nie nowa odsłona Strażaka Sama, ani też nowa seria klocków Lego, to okładka debiutanckiego albumu formacji Fire Action, który nosi tytuł "Until The Heat Dies". Ta fińska kapela powstała w 2012r i właśnie udało się 29 listopada wydać krążek nakładem wytwórni Steamhammer. Co na pewno przyciąga, to fakt że w tej kapeli mamy dwóch muzyków z Burning Point i dwóch członków nieistniejącego Alliance. Nic więcej do zachęty nie potrzebowałem by sięgnąć po owe wydawnictwo.

Stylistycznie mamy tutaj do czynienia z melodyjnym hard rockiem z domieszką melodyjnego heavy metalu. Dostajemy bardzo proste i mało wymagające granie. Nie mam nic przeciwko hard'n heavy o ile jest to rozegrane w polotem, pomysłem i dbałością o ciekawe melodie. Tutaj jest solidnie, ale to trochę  za mało. Pete Ahonen to rozpoznawalny wokalista, ale tutaj jakoś nie powala na kolana. Robi swoje i śpiewa dość bezpiecznie i nie próbuje nas zaskoczyć. Sekcja rytmiczna radzi sobie dobrze, aczkolwiek też nie ma gdzie się wykazać. Partie gitarowe Juri Vuortama też są co najwyżej dobre i brakuje tutaj jakiegoś zrywu, elementu zaskoczenia i powiewu świeżości. Troszkę to boli, że doświadczeni muzycy nie są tutaj wstanie wykreować ciekawy materiał.

Styl grupy i jakość płyty można uchwycić w otwierającym "Storm of Memories", który jest udaną mieszanką hard rocka i melodyjnego heavy metalu. Wszystko niby jest na swoim miejscu, ale do najlepszych sporo brakuje.Lekki i przebojowy jest "No Drone Zone" i to jeden z ciekawszych utworów na płycie. Hitów tu nie brakuje i 'Hard days, long nights" to potwierdza. Prosty i łatwo wpadający w ucho hicior, który przemyca sporo elementów hard rocka. Marszowy i nieco bardziej klimatyczny"Dark Ages" też potrafi zapaść w pamięci i pokazuje zespół w nieco innym klimacie.  Warto wspomnieć o energicznym i ocierającym się o power metal "Incitement of Insurection" i może panowie powinni pójść w takim kierunku?

Samo obranie kierunku hard'n heavy i postawienie na hard rockowe dźwięki nie jest złym pomysłem. Band poległ na jakości i samych pomysłach na utwory i aranżacje. Był potencjał, ale został zmarnowany. Płyta z serii do posłuchania i zapomnienia.

Ocena: 5/10

środa, 27 listopada 2024

RAPTORE - Renaissance (2024)


 "Renaissance" to najnowsze dzieło argentyńskiej formacji Raptore.  Dorobili się 3 albumów i od czasów powstania w 2012r rosną w siłę i pozyskują nowych fanów. To kapela jakich pełno na rynku. Czy najlepsza? Na pewno nie, ale to w niczym nie ujmuje Raptore. Każdy kto lubi klasyczny heavy metal z nutką hard rocka, nwobhm, czy speed metalu ten dobrze trafił. Raptore potrafi to dostarczyć. Nowy krążek to pozycja godna uwagi, choć nie jest wstanie przebić silną konkurencję, która w tym roku nie śpi.

Uwagę na pewno przyciąga klimatyczna okładka, która oddaje klimat lat 80. Ten klimat pojawia się w nieco przybrudzonym brzmieniu czy w samych kompozycjach. Gitarzysta Jamie Killhead i basista  Critian Blade dobrze znani są fanom Savaged, który  w tym roku również wydał świetny album. Akurat duet gitarowy Jammie/ Nico spisuje się dobrze, choć można odnieść wrażenie że panowie troszkę się oszczędzają i nie wykorzystują w pełni swojego potencjału. Brakuje tutaj wykończenia i takiej przysłowiowej kropki nad i.  Wokalista Nico Cattoni też radzi sobie całkiem dobrze, aczkolwiek brakuje w jego głosie trochę pewności i drapieżności.

Kiedy właśnie wkracza "Satana" to odnoszę wrażenie, że jest to niezłe, ale jakieś bez mocy i bez tej ikry. Kto kocha stary dobry Enforcer ten szybko pokocha taki przebojowy "Abaddon", który przesiąknięty jest nwobhm. Rasowy hicior i wszystko brzmi tak jak powinno. Podobne emocje wywołuje energiczny i chwytliwy "Darklight" i tutaj Raptore pokazuje na co ich stać. Prawdziwa perełka, która jest jednym z najciekawszych momentów na płycie. Warto pochwalić Raptore za prosty i przebojowy "Into the Bowels" i trzeba przyznać, że ten chwytliwy refren robi robotę. Troszkę hard rockowo robi się w "Kingdom Come", który do mnie w 100 procentach nie przemawia. Serce zaczyna szybciej bić przy okazji "Imperium". Tutaj band zabiera nas w rejony bardziej speed metalowa i robi się naprawdę ciekawie. Na koniec lekki i przebojowy "All Fires The Fire" i znów dużo wpływów Enforcer czy NWOBHM. Pozytywnie zakręcony hit.

Raptore nie nagrał płyty roku, ale wciąż potwierdza że grać potrafi i to na bardzo przyzwoitym poziomie. Płyta krótka i treściwa. Oddaje klimat lat 80 i pokazuje, że Raptore nabiera mocy i pewności siebie. Na pewno nie raz jeszcze o nich usłyszymy. Nowy album warty uwagi, bo kryje kilka perełek. Całościowo też jest bardzo dobrze, więc wstydu nie ma.

Ocena: 7.5/10

THUNDER AND LIGHTNING - Of wrath and ruin (2024)


 To był zespół drugiej klasy, zawsze gdzieś w cieniu bardziej rozpoznawalnych kapel typu rage, brainstorm czy iron savior. Niby Thunder and lighting pokazał nie raz, że grać potrafią i jakiś tam potencjał drzemie w nich. Do tej pory ta niemiecka grupa, która gra od 2004r i dorobiła się 8 albumów grała na solidnym poziomie, ale zabrakło dopracowania i konkretnych pomysłów na kompozycje, które potrafią przebić się z gąszczu wielu innych płyt. Prób było wiele, ale odnoszę wrażenie, że dopiero na najnowszym "Of Wraith and Ruin" to wszystko zadziałało. W końcu jest ta niemiecka drapieżność, mrok, toporność, ta typowa dla niemieckiej sceny przebojowość. Każdy kto kocha Rage, Brainstorm, Iron Savior, czy też Grave Digger ten pokocha to co prezentuje Thunder and lighting na nowym krążku.

Już sama okładka to zupełnie inna liga niż te z poprzednich płyt. Tym razem postawiono na mroczny klimat, na ciekawą barwę i klimat grozy. Okładka robi furorę, a to dopiero początek ekscytacji. Im dalej wgryzamy się w nowym krążek, tym bardziej można się przekonać, że band się rozwinął i przełamał złą passe. Brzmienie to kolejny element układanki, który pozytywnie zaskakuje. Jest moc, pazur i techniczna perfekcja. To wszystko to tylko miły dodatek. Liczy się muzyka i to co muzycy mają do zaoferowania.

Na posterunku melduje się wokalista Norman Ditter, który wokalnie przypomina Peavy wagnera z Rage, czy świętej pamięci Paul Di Anno. Charakterystyczny wokal, który pasuje do tej mieszanki heavy/power metalu. Tom Geldschlager to sesyjny gitarzysta, ale razem z Marcem Wustenhagen wyprawiają cuda. Jest różnorodność, agresja, przebojowość i sporo przebojowych solówek. Jednym słowem dzieje się , a panowie zadbali o prawdziwą ucztę.

Piękna okładka, mocne brzmienie i wysoka dyspozycja muzyków. Co mogło pójść nie tak? Płytę otwiera intro "Of wrath" i jest klimat, znakomite wprowadzanie. Dobra, czekam na konkretny cios. Dostaje go w rozpędzonym "Depths of sorrow" i robi się ciekawie.  Riff ociera się o thrash metal i jest agresywnie, a zarazem szybko i przebojowo. Pierwszy cios zadany, a ja jestem w szoku jak ten zespół się zmienił, dojrzał i rozwinął skrzydła. Echa Rage są słyszalne. Nie zwalniamy tempa i wkracza killer w postaci "Drown in Fury". Ta praca gitar, sekcji rytmicznej, to brzmienie po prostu rozwala system. W podobnym tonie utrzymany jest "Hardbringer of Doom" a ten refren to prawdziwe zło. Zalatuje starym Iron Savior. W pełni oddano styl i jakość niemieckiego heavy/power metalu. Dobra robota! Kolejny hicior to bez wątpienia "March in Defiance" i znów pomysłowy riff i melodia. Brainstorm i może też coś z Helloween z czasów Derisa można tu wyłapać. Co za świetna melodia pojawia się w "Deceive myself" i tutaj klasyczna melodia power metalowa spotyka nowoczesne brzmienie i partie gitarowe. Mocna rzecz! Troszkę radości i uśmiechu wnosi "Binary Assasin" i to oczywiście kolejny hicior, który pokazuje w jak świetnej formie jest zespół. Panowie skupili się na jakości i komponowaniu przemyślanych utworów, które potrafią zapaść w pamięci. To zdało egzamin. Jeszcze szybciej i agresywniej jest w "Mind Seducer" i znów ocieramy się o thrash metalową motorykę. Jeden z najmocniejszych utworów na płycie. Czysta perfekcja! Na koniec zostaje stonowany i nieco marszowy "The River Endless Flow". Jest troszkę bardziej podniośle i tajemniczo.

Nie ma ballad, smętnych momentów, nie ma udziwnień, nie ma eksperymentowania, jest energiczne granie od początku do końca. Killer goni killer, a za tym idzie jakość. Thunder and Lighting wzbił się na wyżyny swoich możliwości i nagrał swój najlepszy album. Teraz ich marka będzie rozpoznawalna i może wymienia wśród najlepszych niemieckich zespołów. Nie można pominąć "Of wrath and Ruin".

Ocena: 9.5/10

poniedziałek, 25 listopada 2024

ACCUSER - Rebirthless (2024)


 Już dawno straciłem rachubę do ilości wydanych płyt przez niemiecki Accuser, który jest na rynku muzycznym od 1986r. Najnowszy album zatytułowany "Rebirthless" to już album nr 13, a najlepsze jest to że zespół nie stracił na atrakcyjności czy jakości. Kto kocha agresywny, dynamiczny, pełen wigoru i dobrych melodii ten szybko odnajdzie się w muzyce Accuser. Nie trzeba znać poprzednich dokonań by pokochać ich styl.  Ta niemiecka machina uderza z podobna siłą co Sodom czy Destruction. Nie biorą jeńców.

Co imponuje od samego początku to bogata w detale okładka i ostre niczym brzytwa brzmienie, które po prostu rozrywa na strzępy. Kocham taki typ brzmienie, gdzie wszystko nabiera drapieżności. Prawdziwa eskalacja mocy. Accuser to przede wszystkim charyzmatyczny lider Frank Thomas, którego głos dodaje całości charakteru i agresji. Idealny głos do tego typu muzyki. Mimo swoich lat wciąż dostarcza sporo emocji i oddaje w pełni to co najlepsze w thrash metalu. Warto pochwalić też duet gitarowy tworzony przez Franka i Sascha Stange, który dołączył do Accuser w 2023r. Panowie dają czadu i stawiają na dynamikę, agresję i szybkość. Nie ma tutaj miejsce na niepotrzebne smęty.

Odpalając płytę to już na dzień dobry atakuje nas killer w postaci "Violent Vanity" i od razu wiadomo co nas czeka. Prawdziwy pokaz mocy i agresji. Kocham taki typ thrash metalu, a niemieckie zespoły potrafią dostarczyć agresywny i taki nieokiełznany thrash metal. W podobnym tonie utrzymany jest "Ghost Of Disease". Klimat nowej płyty w pełni oddaje tytułowy "Rebirthless" , który zachwyca dynamiką i przebojowością. Mocna rzecz. Troszkę bardziej stonowany i mroczny jest "Painted Cruelty", który dodaje troszkę urozmaicenia płycie. Nie do końca przemawia do mnie przekombinowany i bez mocy "When Desperation Scoms". Kolejny killer na płycie z mocnym riffem to "Fear Denied". Można zachwycać się świetną pracą gitar i mocarnym brzmieniem. Całość wieńczy najdłuższy na płycie "Damned By The Flood" i nie ma tutaj progresywności,a  kolejny popis agresji.

Jest w tym wszystkim jeden minus. Całość troszkę zagrana na jedno kopyto i troszkę zaczyna się to zlewa w całość po 4 pierwszych utworach. Mocne brzmienie, soczyste riffy, zadziorny wokal to jedno, ale szkoda że gdzieś nie dopracowano samych kompozycji. Troszkę urozmaicenia by się przydało.

Ocena:7.5/10

niedziela, 24 listopada 2024

SUNSTORM - Restless Fight (2024)


 
Trochę tęsknię za głosem Joe Lynn Turnera w hard rockowym Sunstorm. Obecnie dzieli i rządzi tam Ronnie Romero. Doczekaliśmy już 3 krążka z Ronniem na pokładzie. "Restless Fight" to już 8 album tego amerykańskiego projektu muzycznego nad którym czuwa wytwórnia Frontiers Records. Skład może i nieco inny niż na początku, ale zamysł i styl ten sam. W dalszym ciągu jest to mieszanka melodyjnego hard rocka i AOR. Ma być romantycznie, klimatycznie, lekko i melodyjnie. Tak też jest i tym razem.

Ronnie to wiadomo klasa światowa i zawsze sprawdza się w takiej stylistyce. Aldo Lonobile jako gitarzysta dostarcza sprawdzone i nieco może oklepane zagrywki, ale wszystko jest spójne i miłe w odsłuchu. Przejawu geniuszu nie uświadczyłem. Godne uwagi również są partie klawiszowe autorstwa Antonio Agate, które nadają całości romantycznego feelingu, czy nieco komercyjnego wydźwięku. Całość nastawiona jest na hity i melodyjność.

Na co warto zwrócić uwagę słuchając płyty? Na pewno zadziorny i przebojowy "ill Stand For You" to kwintesencja hard rocka. Stonowany "Hope last stand" też oddaje to co najlepsze w muzyce Sunstorm. Lekki i nastrojowy "Shot in the Dark', czy ostrzejszy tytułowy "Restless Fight" to kolejne mocne punkty płyty.Końcówka płyty to również bardziej wyrazisty "In & Out" i ostrzejszy "Dreams Arent over" , który pokazuje mocniejsze oblicze zespołu. Całość wieńczy hicior "Take it All", który idealnie podsumowuje całość. Niby komercja bije z tego utworu, ale potrafi poruszyć i zapaść w pamięci.

Sunstorm robi swoje i nagrywa kolejny bardzo udany album z hard rockową muzyką. Ronnie Romero gwarancją jakości. Dobrze jest posłuchać jego głosu w nieco łagodniejszej oprawie. Dla fanów głosu Ronniego i twórczości Sunstorm pozycja obowiązkowa.

Ocena: 7/10


sobota, 23 listopada 2024

STORACE - Crossfire (2024)


 Uwielbiam głos Marca Storace i jego twórczość z Krokus, ale pierwszy solowy album to wg mnie marna podróba tego co prezentował w Krokus. Ta płyta nie oferowała za wiele i świat o niej zapomniał. Teraz po 2 latach od wydania "live and let live" przyszedł czas na drugi album Marca Storace. Jest na pewno lepiej i nawet można odnieść wrażenie, że ta płta mogła by się ukazać pod nazwą Krokus. Jest hard rockowo, jest oldscholowo, jest przebojowo. Nic więcej do szczęścia jest nie potrzebne.

Marc Storace to już weteran i mimo swoich lat wciąż brzmi tak samo dobrze. Ile kroć słychać jego głos to przypominają się stare dobre czasy Krokus, a nawet klimat płyt Ac/Dc. Drugi album solowy na pewno jest bardziej dopracowany i bardziej przebojowy. Samo brzmienie również bardziej zadziorne i bardziej drapieżne. Dopracowano również okładkę, które przyciąga uwagę i zapada w pamięci. Tym razem w końcu partie gitarowe potrafią poruszyć i zapaść w pamięci. Do ideału na pewno daleko, ale tym razem można czerpać radość z odsłuchu i dobrze się przy tym bawić. Duet gitarowy Christen / Fevez stawia na klasyczne patenty i takie sprawdzone zagrywki. Dzięki temu płyta zyskuje i brzmi jak Krokus wersja 2.0.

12 utworów wypełnia płytę i daje nam to 42 minuty muzyki. Stary dobry Krokus z czasów "One Vice at Time" wybrzmiewa w przebojowym "Screaming Demon".  Taki hard rock to ja kocham i do tego ten klimat lat 80. Cudo! Dalej mamy nieco stonowany "Rock this City" i tutaj band nieco zwalnia i stawia na klimat, na rockowy feeling.  Pewne echa Def Leppard słychać w "Adrenaline" i to taki prosty, mało wymagający rock. Dużo klasycznego Ac/Dc znajdziemy w "Love thing Stealer" i to jest jeden z najlepszych utworów na płycie. Rasowy hit, który wpisuje się w styl do jakiego przyzwyczaił nas Marc na przestrzeni lat. Podobne emocje wywołuje pomysłowy "Thrill and a kiss" i tutaj główny motyw gitarowy i chwytliwy refren robi furorę. Płyta jest pełna hitów i "Hell yeah" też do nich należy. Warto też pochwalić za stonowany i taki koncertowy "Sirens". Na deser mamy balladę "Only Love can hurt like this" pokazuje, że głos Marca też sprawdza się w takiej stylizacji. Solidna ballada, ale słyszało się lepsze.

Kto lubi twórczość Marca Storace, dokonania Krokus ten będzie zakochany w tej płycie. W sumie płyta skierowana do takiej grupy odbiorców i oczywiście miłośników hard rocka. "Crossfire" zmazuje porażkę debiutu i pokazuje że Storace jest wciąż w formie. Płyta mogła by się ukazać pod szyldem Krokus.

Ocena : 7.5/10

wtorek, 19 listopada 2024

STARCHASER- Into The Great Unknown (2024)


 
To nie koniec genialnych płyt w tym roku. Na horyzoncie pojawił się nowy album szwedzkiego Starchaser. Po 2 latach band powrócił z nowym dziełem zatytułowanym "Into the Great Unknown", który ukazał się 15 listopada nakładem wytwórni Frontiers Records. Płyty z tej wytwórni często stoją na wysokim poziomie, a do tego sam debiut Starchaser wymiatał. To dawały podstawy do oczekiwania czegoś wielkiego. Nie zawiodłem się! To kolejna perełka roku 2024.

Muzycznie dostajemy tutaj mieszankę melodyjnego heavy metalu, power metalu, a nawet progresywnego heavy metalu. Jest to rozegrane z pomysłem, dbałością o detale i podniosłością. Melodie są wyszukane i intrygujące. Można za każdym razem odkrywać ten materiał na nowo. Duży plus za zróżnicowanie, za przebojowość i pomysłowe aranżacje. Słychać wpływy Tad Morose, M.ill.ion, Lions Share, czy też Masterplan. Band ma swój styl i nie muszą nikogo podrabiać. Tutaj mamy muzyków z górnej półki, którzy potrafią czarować i tworzyć muzykę która jest portalem do innego świata. Partie klawiszowe to dzieło Kaya Backlunda robią robotę i dodają całości progresywności i podniosłości. Odwala kawał dobrej roboty. Gitarzysta Kenneth Johnsson grywał w Tad Morose i te powiązania są słyszalne. Utalentowany jest i stać go na wiele. Solówki czy riffy są dojrzałe, dopracowane i w sumie ciężko wytknąć jakieś słabe punkty w tej sferze. Całość spina niesamowity i klimatyczny wokal Urlicha Carlssona, który idealnie współgra z tym co gra zespół. Momentami przypomina nieco styl Jorna, czy Urbana Breeda. Mistrzowski skład i mistrzowski materiał.Do tego mocne i soczyste brzmienie, a całość zdobi piękna okładka w klimatach s-f.

46 minut znakomitej muzyki to jest to co nas czeka po odpaleniu płyty. Zaczyna się niewinnie pod intra" stella Exodus". Dalej wkracza energiczny i przebojowy "Into the Great Unknown" i nie ma się do czego przyczepić. Killer i pokaz prawdziwej mocy. Mrok, ciężki riff to atuty "Battalion of Heroes", który zachwyca na każdym polu. Progresywność imponuje w partiach klawiszowych w "Who am I" i jest to kolejny hit. Prosty refren w "One by one" przypomina mi trochę pierwszy płyty Masterplan, czy Tad Morose. Współpraca gitarzysty i klawiszowca jest kluczowa w muzyce w Starchaser i wystarczy odpalić taki "Shooting Star". Znakomity przykład jak band wymiata i ma smykałkę do tworzenia muzyki na wysokim poziomie. Sporo emocji dostarcza "The Nightmare King", a na sam koniec dostajemy kolejny hity, czyli "In a time of Steel".

Mamy tu wszystko. Hity, wyjątkowe melodie, złożone partie gitarowe, niesamowity wokal i klimatyczne partie klawiszowe. Muzyka dojrzała skierowana do prawdziwych smakoszy wyjątkowych dźwięków. Znakomita płyta znakomitego zespołu. Starchaser po raz drugi zachwyca i rozwala system. Brawo panowie!

Ocena: 9.5/10