niedziela, 12 stycznia 2025
RAGING FATE - Mutiny (2025)
Uwielbiam twórczość Running wild i zawsze z miłą chęcią sięgam po wydawnictwa, gdzie pojawiają się wyraźne wpływy muzyki Rock;n Rolfa. W końcu nigdy za wiele rasowego heavy metalu w klimatach pirackich. Raging Fate to kolejny bardzo dobry przykład, że można czerpać garściami z dokonań Running wild i stworzyć przy tym materiał na tyle solidny, że zasługuje na uwagę. Ten szwedzki zespół jest na scenie od 2014r i w sumie należy to traktować jako solowy projekt Mattiasa Lovdala. "Mutiny" to najnowsze dzieło Raging Fate i jest to ich 3 album w dorobku. Premiera płyty odbyła się 11 stycznia nakładem Stormspell Records.
Instrumentalnie to wypada naprawdę dobrze i do tego czuć piracki klimat. Największą bolączką Raging Fate jest wokal Mattiasa, który jest bez mocy i drapieżności. To najsłabszy punkt muzyki Raging Fate. Znacznie lepiej wypada sekcja rytmiczna czy partie gitarowe. To muzyka skierowana do maniaków Blazon Stone, Running wild czy Silverbones. Nie ma tu nic odkrywczego, ani też powalającego na kolana. Okładka od razu zdradza co nas czeka i okładka frontowa też jakoś niczym specjalnie nie zachwyca. Tak samo brzmienie, dobrze zmiksowane, nieco przybrudzone na wzór wydawnictw z lat 80. Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, ale partie wokalne potrafią być jednak przeszkodą.
Całkiem dobrze otwiera się ta płyty, bo od szybszych kawałków w postaci "Skull and Bones" czy "Dead man's land", który przemycają sporo patentów Running wild. Brak przebłysku geniuszu, ale dobrze się tego słucha. Nijaki jest "horror movie mania" i ani riff, ani tez refren nie rozwalają system. To niestety klasa średnia. Pierwsze takie mocne i wyraziste uderzenie dostajemy za sprawą rozpędzonego "blood Red Sky", który mocno nawiązuje do czasów "Black Hand Inn" Running wild. Można odnieść wrażenie, że Raging Fate najlepiej wypada właśnie w tych szybszych kompozycjach. Najostrzejszy riff dostajemy w agresywnym 'Mutiny" i znów pozytywne zaskoczenie. Jest piracki heavy/power metal i to na bardzo dobrym poziomie. Wokal troszkę lepiej tutaj wypada. Refren, motoryka i riff robią tutaj robotę. Toporny i stonowany 'Powder and Flame" też trochę ospały i przewidywalny. "The Vendetta Ride" wypada znacznie lepiej, ale to znów szybszy kawałek na płycie. Cieszy, że finał płyty to rasowy, epicki kolos w klimatach Running Wild. "The Great Heathen Army" daje radę i może się podobać. Pomysłowe wejście, przewodni motyw i sama partie gitarowe też bardzo dobrze rozplanowane. Sam Rolf z Running wild by nie powstydziłby takim utworem.
Mimo sporych wad, mimo słabszego wokalu, mimo nierównego materiału, wtórności to trzeba przyznać, że płyta jest miła w odsłuchu, zwłaszcza jeśli ma się bzika na punkcie muzyki Running Wild. Wiem, że płyta jest daleka od ideału i nie ma startu do top 10, ale radość z odsłuchu była, więc płyta zasługuję na pewno na uwagę. Niech każdy posłucha i sam oceni. Fani running wild nie powinni narzekać.
Ocena: 6.5/10
sobota, 11 stycznia 2025
SACRED - Fire to Ice (2025)
Nazwa Sacred może nie zrobiła szumu w okół siebie, może marketing nie był odpowiedni, ale trzeba przyznać, że zebrano tutaj całkiem dobre nazwiska. Nazwiska dobrze znane w świecie heavy/power metalu. Ta szwedzka kapela powstała w 2019r i mamy w składzie wokalistę Gustava Bilde z Seven Thorns, jest gitarzysta Jonathan Hallberg z Crystal Eyes, gitarzysta Christoffer Cederstrand z Katana, perkusista Pontus Andren z Lancer, a basista Robin Ubult z Vicious Rumors czy air Raid. Znane nazwiska przyciągają uwagę, podobnie jak i okładka, ale czy debiut w postaci "Fire to Ice" robi furorę?
Płyta ukazała się 10 grudnia pod skrzydłami Stormspell Records. Wpływy macierzystych kapel oczywiście są, podobnie jak innych szwedzkich formacji. Znajdziemy patenty Hammerfall, czy Heavy load. Brzmienie wzorowane na wydawnictwach z lat 80, co jest plusem. Więcej tu w zasadzie heavy metalu niż power metalu. Nie to jest problemem. Po prostu band gra taki ostrożny, nieco zachowawczy heavy metal, który jest jakby bez emocji. Leci muzyka, ale niczym nie rusza. Otwierający "Into the Light" jest melodyjny, przebojowy, ale nie powala na kolana. Ot co solidna porcja heavy metalu w klasycznych wydaniu. Brakuje trochę drapieżności i świeżości. Riff z "Gateway to The Gods" przypominał mi twórczość Hammerfall i trochę ostatni album Running wild. Heavy metal pełną gębą to fakt, ale tu znowu jakoś bez emocji, bez elementu zaskoczenia. "On the Verge of a Becoming a shadow" niby miał być epicki, rozbudowany i klimatyczny. Tempo i zamysł może i dobre, ale trochę wieje nudą. Szkoda, zmarnowano potencjał. Więcej życia i energii ma w sobie "Caught in a snowstorm" i to na pewno jeden z ciekawszych momentów na płycie. Dobre słowo można napisać o stonowanym i klasycznym "tyrannical Warfare". W ucho szybko wpada tytułowy "Fire To ice" i to przykład, że band potrafi tworzyć godne uwagi kawałki. Powinno być więcej tego typu utworów. Dobrze wypada też zamykający "The Flying Dutchman" i w końcu udało się utrzymać zainteresowanie słuchacza przez 7 minut. Jest klimat, jest pomysł i dobrze rozegranie w solówkach i sam refren tez wpada w ucho. Dobra robota.
Nasuwa się jedno słowo. Rozczarowanie. Znane nazwiska, doświadczeni muzycy, a tak spartolili robotę. To mógł być zgrabnie zagrany szwedzki heavy metal. Grać potrafią, tylko zabrakło pomysłów na kompozycje i ciekawe aranżacje. Jest kilka momentów, ale to za mało żeby podbić świat i trafić do grona najlepszych wydawnictw roku 2025. Szkoda.
Ocena: 5/10
środa, 8 stycznia 2025
TWINS CREW - Chapter IV (2025)
To jedna z tych płyt, na które czekałem jeśli chodzi o rok 2025. Pierwsze płyty tej szwedzkiej formacji o nazwie Twins Crew bardzo miło wspominam. To band, który specjalizuje się w mieszance heavy/power metalu, który mocno przypomina dokonania takich kapel jak bloodbound, Gamma ray czy Hammerfall. Pierwsze albumy robiły furorę, a "Veni Vidi Vici" to dla mnie prawdziwa perełka i najlepszy album tej formacji i jedno z najlepszych wydawnictw roku 2016. Minęło 9 lat, a band powraca z nowym albumem zatytułowanym "Chapter IV". Album ukaże się 21 lutego nakładem Scarlet Records.
Co do samego składu, to w roku 2024 do zespołu dołączył perkusista Fredrik Norgaard Graff i trzeba przyznać, że wpisał się w styl grupy. Band dalej gra swoje i również na wysokim poziomie. Mimo długiej przerwy Twins Crew nie zapomniał jak tworzyć pomysłowe melodie, jak porwać słuchacza dynamiką i przebojowymi refrenami. Rozrywka zagwarantowana i te 41 minut muzyki szybko mija w towarzystwie szwedzkiej formacji. Bracia David i Dannis Janglov nie raz pokazali, że potrafią grać, tworzyć i dostarczyć frajdy fanom takiej muzyki. Tu jest nie inaczej i wciąż mają to coś. Mocnym ogniwem zespołu jest bez wątpienia wokalista Andreas Larsson. Co moc w głosie, co za umiejętność przekazania mocy i drapieżności. Dzięki niemu płyta jak i zespół sporo zyskuje. Do tego trzeba dodać miłą dla oka okładkę, która od razu daje do zrozumienia, że to płyta w kategorii heavy/power metalu. Samo brzmienie również mocne, wyraziste i dopasowane do muzyki.
41 minut i tylko 8 kawałków. Może i mało, ale jest treściwie i nie ma jakiś zbytecznych dźwięków. Od początku do końca dostajemy porcję dobrze wyważonego heavy/power metal. Tutaj przemawia jakość i to słychać od pierwszych dźwięków. Czy jest tak idealnie jak na poprzednim krążku? Raczej nie. Jednak można czerpać sporo frajdy z tej płyty.
Płytę otwiera "Choose Your Gods" i tutaj jakoś zalatuje mi Manowar. Ten bas, ten epicki klimat, stonowane tempo i taki true heavy metalowy refren. Mocne otwarcie płyty i to jest właśnie heavy metal! Jednym z najdłuższych utworów na płycie jest "Never Stop Believing" i to rasowy power metal, który czerpie garściami z Sonata Arctica, Helloween czy Gamma Ray. Power metalowy killer, który odzwierciedla to co najlepsze w tej muzyce. Na takie perełki zawsze warto czekać i przypominają się lata 90. Znalazło się miejsce na nieco bardziej komercyjny, lekki i przebojowy hicior w postaci "Living in a Dream". Nie jest to pop, nie jest to ballada, a pozytywnie zakręcony heavy/power metalowy hicior, który opiera się na prostym i łatwo wpadającym w ucho refrenie i riffie. Ja to kupuje i chętnie jeszcze posłucham więcej tego typu hitów. "Warrrior of The North" rozpoczyna się niczym mieszanka Wizard i Paragon i gamma Ray. Jak to obłędnie brzmi. Ta praca gitar, ten kruszący mury wokal, a do tego brzmienie ostre niczym brzytwa. Wszystko brzmi idealnie i nie ma do czego się przyczepić. Toporny, nieco mroczny i taki na wzór niemieckiego heavy metalu jest "Fire". Dużo tutaj wpływów Grave Digger czy Paragon. Dobrze to zostało rozegrane. Troszkę może nie potrzebna jest tu ballada "Without You", która troszkę psuje cały efekt mocnej, dynamicznej płyty. Dalej mamy nieco stonowany, lekki i może bardziej hard rockowy "Order 69", ale to wciąż granie na wysokim poziomie. Klimatycznie rozpoczyna się "Fighting for The World". Jest tajemniczo, epicko i troszkę w klimatach Manowar. To kolejny energiczny i wyrazisty kawałek, który potrafi skopać tyłki. Oj dużo się dobrego dzieje, a band znów pokazuje pazur. Świetny finał płyty.
"Chapter IV" troszkę ustępuje poprzedniemu krążkowi, ale to płyta świetnie wyważona. Przede wszystkim przebojowa, zróżnicowana i dopracowana. To przede wszystkim jakość, pomysłowość i dbałość o detale. Twins Crew mimo długiej przerwy wciąż trzyma formę i ten album potwierdza. Wypatrujcie 4 albumu szwedzkiej grupy Twins Crew, wciąż mają to coś w sobie!
Ocena: 9/10
piątek, 3 stycznia 2025
ENCHANTED STEEL - Might And Magic (2025)
Był kiedyś taki polski zespół o nazwie Pathfinder, który szedł nieco w klimaty Rhapsody i starał się grać podniosły, pełen epickości i rozmachu power metal. Nie brakowało hitów, dobrych melodii i klimatu fantasy. Odnoszę wrażenie, że debiut Enchanted Steel zatytułowany "Might and Magic" jest troszkę ukłonem w stronę tamtej formacji. Enchanted Steel to polski projekt muzyczny za którym stoi Arion Galadriel. Początki tego jednoosobowego projektu sięgają 2023r i owocem ciężkiej pracy Ariona jest właśnie ten album.
Miło jest widzieć, że powstają płyty z taką muzyką jak ta na naszej rodzimej scenie metalowej. Troszkę może przesadzono z słodkością, kiczem i momentami z humorem, ale jest to power metal pełną gębą. Znajdziemy tutaj solidne kompozycje, kilka klasycznie brzmiących riffów wzorowanych na Helloween czy Rhapsody. Znajdziemy kilka chwytliwych i łatwo wpadających refrenów. Nie ma tu oryginalności, nie ma przebłysku geniuszu, nie ma też idealnego materiału. Jednak dobrze się tego słucha i wstydu nie ma. Arion w pojedynkę poradził sobie z zadaniem.
Materiał krótki, bo trwa 30 minut. Jest klimatyczne intro, nie trafiony cover "No cock like Horse Cock" autorstwa Pepper Coyto. Okładka oddaje klimat muzyki power metal i jest widoczny świat fantasy. Brzmienie też nie jest gorsze, a co może nieco kłóć to troszkę sztuczna perkusja i kiczowate klawisze. Do wszystkiego idzie przywyknąć i można nieźle się bawić przy radosnym "the greatest Warriors" i brzmi hołd dla lat 90. Rasowy power metal na udanym poziomie. Nieco bardziej stonowany jest "Quest for the Elven Blade" i tutaj dostajemy rzemieślniczy kawałek, który niczym nie porywa. Ballada "The Flame of Warriors Might" ma nastrój i potrafi zauroczyć swoją formułą. Troszkę progresywności, troszkę symfonicznych ozdobników i epickości dostajemy w "Defender of Realms", który jest jasnym punktem tej płyty. Więcej radosnego grania z nutką folk metalu dostajemy w "Keeper of The Seven Beers", który nieco przypomina Alestorm. Podobne skojarzenia wywołuje folkowy i niezwykle energiczny "Quest for the battle of Battle". Jest moc! Pozytywne emocje wzbudza też złożony "We'll Fight", który kipi energią, ciekawymi popisami gitarowymi. Troszkę brzmi jak miks Avantasia, Helloween, czy Orden Ogan.
Nie jest to płyta idealna, ani oryginalna, ani też pomysłowa. Nie ma przebłysku geniuszu, a wszystko już można było usłyszeć i nie raz w lepszym wydaniu. Jednak mimo wszystko Arion serwuje nam kawał solidnego power metal, który czerpie garściami z klasyki i to słychać. Miło jest widzieć, że polaków też stać na udany power metalowy album. Miłe zaskoczenie.
Ocena: 6/10
czwartek, 2 stycznia 2025
MALCHUS - Aż żal Umierać (2024)
Malchus to band, które nie istnieje od dziś. Ma bogatą historię, która sięga roku 2004. Kapela powstała z inicjatywy Radosława Sołka. To co grają to nowocześnie zagrany progresywny heavy metal z elementami melodyjnego death metalu. Stawiają na mroczny klimat i zadziorne riffy. Mają na swoim koncie 9 albumów, z czego najnowszy "Aż Żal Umierać" ukazał się 20 grudnia roku 2024. Warto wspomnieć, że to pierwszy album z nowym gitarzystą Łukaszem Pyrą. Nie jest to może najlepsze co usłyszałem w roku 2024, ale jest to solidna pozycja.
Liderem grupy jest Radosław Sołka, który pełni rolę wokalisty i gitarzysty. Jego zadziorny głos idealnie współgra z zawartością i style, w którym obraca się grupa. Ma ciekawe pomysły na kompozycje i wystarczy wsłuchać się w rozpędzonym "Pokuta" i tutaj można poczuć, że w tej formacji jest potencjał. Prosty motyw i chwytliwa melodia robią swoje i mamy rasowy hicior, który zapada w pamięci. Nowy album to tak naprawdę świetne podsumowanie 20 letniej działalności zespołu i to taki Malchus w pigułce. Dobrze wypada też agresywniejszy "Talitha Kum" i te folkowe wtrącenia są tutaj miłym dodatkiem. Pozytywna energia wydobywa się z folkowego "kwiecień", "Prawda" ma nieco rockowy feeling i sama początkowa mroczna faza jest naprawdę urocza. Progresywność pojawia na pewno się w "Ja jestem" i to taki bardziej złożony i nowocześnie zagrany kawałek. Więcej takiego klasycznego heavy metalu można uświadczyć "Różowy gwizdek", który jest jednym z najlepszych kawałków na płycie. Pozytywna energia i taki bardziej klasyczny heavy metal wraca w "Kto mnie obudzi".
Okładka przyciąga uwagę, materiał "Aż żal umierać" jest dobry do posłuchania, lecz to płyta która ma wady, niedociągnięcia i troszkę brakuje mi tu pazura, konsekwencji i pomysłów na cały materiał. Płyta do posłuchania, ale nie oczekujcie, że wywróci wasz heavy metalowy świat do góry nogami. Malchus to solidna kapela, którą na pewno stać na więcej, bo potencjał tam jest.
Ocena: 6/10
piątek, 27 grudnia 2024
PODSUMOWANIE ROKU 2024
Zawsze w tym momencie miałem przygotowane zestawienie, gotowe odpowiedzi na najczęstsze pytanie co jest najlepsze w danym roku. Rok 2024 od początku sprawił mi spore problemy, bowiem owy top 10 można było już stworzyć już pierwszych miesiącach. Z jednej strony problem, a z drugiej strony wielka radość, że tyle świetnej muzyki wyszło i to w zasadzie w każdej dziedzinie, po którą uwielbiam sięgać. Mocne uderzenia z niemieckiej sceny, czy włoskiej, a może i Greckiej. Do tego sporo świetnych płyt z naszej rodzimej sceny. Pochwalić na pewno należy Bogusława Balceraka i jego Crylord, był też genialny Alastor czy Tassack w kategorii thrash metalu. Bulletraid, Ironbound czy Rat King siały zniszczenie w kategorii heavy metalu i w zasadzie każda z tych płyt, też mogła śmiało trafić na taki top 10. Im bliżej końca roku, tym bardziej zastanawiałem się czy tak naprawdę jest sens tworzyć taki ranking, bo nie jest to łatwy i w pełni nie odda uroku i piękna jaki przyniósł rok 2024. Nie da się zmieścić tych wszystkich perełek w krótkim zestawieniu. Najlepiej przejrzeć listę i szukać swoich perełek. Jest kilka na pewno płyt, które zostaną w sercu i do których będę na pewno częściej wracał. Do takich płyt na pewno należą idąc od początku roku:
Pirate hymn - Explorer
Tak wiem, niskobudżetowy materiał zmajstrowany w zaciszu domowym, muzyka stworzona przez jednego człowieka. Jak można o tym mówić w kategorii najlepszych rzeczy roku 2024? przypomina mi stare dobre czasy Running wild i lubie wracać do tej płyty, bo kryje świetne pomysły i melodie. To mi wystarcza.
Ecclesia - Ecclesia Millitans
Piękny, mroczny klimat, elementy i oddaje to co najlepsze w doom metalu. Miłość od pierwszej nuty.
Lords of Black - Mechanics of Predacity
Ronnie Romero to jeden z tych muzyków, którego nazwisko działa jak magnes i lords of black To wiadomo band który nie zawodzi i tym razem jest dokładnie tak samo. W kategorii progresywnego power metalu, jedna z najważniejszych pozycji.
Judas Priest - Invicible Shield
jestem w szoku, że dziadki sieją takie zniszczenie. Jedna z ich najlepszych płyt i świetne rozwinięcie pomysłów z "Firepower". Rob Halford zamiata swoim głosem, a Richie wniósł sporo świeżości do kapeli. Jedna z tych płyt, której jestem pewien obecności w top 10.
Suicidal Angels - Profane Prayer
Thrash metalowa petarda i tutaj każdy utwór to killer. Nie ma wypełniaczy i jak dla mnie jeden z najlepszych albumów tej ekipy.
Rage - Afterlifelines
Wielkim fanem Rage nie jestem, ale mają swój styl i potrafią co jakiś czas zmajstrować świetny krążek. Tutaj Rage stanął na wysokości zadania. Nagrali podwójny album, który nie nudzi, a wręcz przeciwnie wciąga i zaskakuje pozytywnie. Jeden z ich najlepszych albumów. Duża dawka świetnych melodii!
Metal De Facto - Land of The Rising Sun part I
Kolejna miła niespodzianka roku 2024. Band pokazuje jak grać chwytliwy i przebojowy symfoniczny power metal. Od razu wpadło mi w ucho i często wracam do tej płyty. Bardzo udany powrót finów po 5 latach przerwy.
Anubis - Dark Paradise
Amerykański power/thrash metal i to jedna z tych płyt, która musi być w takim zestawieniu i może nawet w top 10. Płyta jak dla mnie bez błędna i rozrywa na strzępy od pierwszych sekund.
Rifforia - axeorcism
Może i jest na płycie kawałek pod tytułem "Sperma Szatana", ale to nie zmienia faktu,że to jedna z najmocniejszych pozycji w dorobku wokalisty Nilsa Patrika Johanssona. Power/thrash metal z pewnymi klimatami Lions Share. Debiut szwedzkiej grupy, ale za to jaki. To kolejna płyta, którą bym wybrał do top 10, gdyby ktoś przystawiłby mi lufę do skroni.
iron Curtain - Savage Dawn
Jeśli jest się fanem heavy/speed metalu to jest to płyta, która musi być na półce. Najlepsze co stworzył ten hiszpański band i trzeba przyznać że rosną w siłę.To już 5 album w ich dorobku. Kolejna pozycja, która musi być w takim topie roki 2024.
Blaze Bayley - Circle of Stone
Nie jest to płyta roku, ale jedna z moich najbardziej ulubionych w dorobku dawnego wokalisty Iron Maiden. Lata lecą, a on wciąż potrafi zmajstrować kawał świetnego heavy metalu w klimatach żelaznej dziewicy. Pełno tu hitów!
Toxikull - under the southern light
Płyta z lutego. Z początku roku i do teraz mam dreszcze jak o niej myślę. Ten rozrywający na strzępy otwieracz "night Shadows". Szczęka opada. Jedna z najlepszych płyt roku 2024. Nie zdziwię się jak ktoś ustawi na pozycji nr 1. Ta płyta ma wszystko by być tą najlepszą. Hity, killery, niszczący wokal, energię, pazur. 3 i zarazem najlepszy album formacji z Portugalii. Chwała Toxikull!
Bruce Dickinson - The mandrake Project
Wiecie co? Nie jest to "Accident of the Birth" czy "Chemical Wedding" , ale ma swój charakter, ma znakomitą mieszankę hard rocka, progresywnego metalu i heavy metalu. Ma to coś i często do nie wracam.
Refore - Illusion of Existance
Thrash metal prosto z Czech i słychać, że band jest głodny sukcesu. Jest agresja, surowość, moc i kazdy fan doceni ich potencjał!
Morbid Saint - Swalloweed By hell
Dla fanów thrash metalu pozycja obowiązkowa, nieco zapomniana kapela powraca z nowym materiał. Jest tutaj wszystko czego dusza zabraknie i taki thrash metal to ja kocham słuchać.
Atrophy - Asylum
Stare płyty Atrophy to dla mnie klasyka gatunku, a nowy krążek dorównuje im i rozpoczyna nowy rozdział. Atrophy witamy z powrotem! Co za powrót do świata żywych.
In Vain - Back To nowhere
To kolejna płyta, której obecność w top 10 jest po prostu obowiązkowa. Jedna z tych kapel, która gra od lat na wysokim poziomie. Nie pamiętam czy wydali coś słabego. Prawdziwa maszyna do siania zniszczenia i jedna z najlepszych kapel power metalowych na rynku. Kto nie zna, ten nie zna wysokiej klasy power metalu!
Savaged - Night Stealer
Co za świetny debiut prosto z Hiszpanii. Heavy/speed metal w najlepszym wydaniu, a w składzie dwóch muzyków z Raptore. Pozycja obowiązkowa!
Jenner - Prove them wrong
3 kobiety, kraj zespołu - Serbia, a gatunek speed/thrash metal. Może szokować, może odstraszyć, ale nie można lekceważyć tej formacji, bo grają na świetnym poziomie. Płyta do której też lubię często wracać.
Oathbringer - Tales Of Valor
Jedna z pierwszych płyt roku 2024. Świetny uchwycony klimat i duża dawka epickości i przemyślanych, dojrzałych melodii. Uczta dla heavy metalowego wojownika.
Blietzkrieg - Blietzkrieg
Stara dobra kapela, wraca i to po 6 latach. Album oddaje hołd dla lat 80 i czasów NWOBHM i kto mógł to lepiej zrobić niż Brytyjski Blietzkrieg?
Axxis - Coming Home
Znów może nie najlepsza płyta roku 2024, ale lubię wracać do tego krążka bo to powrót Axxis, powrót do koszeni i do tej dawnej klasy. Kopalnia hitów!
Visions of Atlantis - Pirates 2
Kontynuacja tego co zaprezentowali na pierwszej części, troszkę może słabsza, ale i tak wciąż pierwsza liga symfonicznego power metalu. Oby zostali w klimatach pirackich jak najdłużej.
Crystal Viper - The Silver Key
Świat Lovecrafta i Crystal Viper pasują do siebie i efektem tego jest już drugi album Crystal Viper związany z twórczością H.P Lovecrafta. Do tego dostajemy bardzo zróżnicowany i drapieżny album. To kolejna ważna pozycja, jeśli prześwietlamy rok 2024.
Portrait - The Host
Uwielbiam ich, choć ostatnio mieli lekki spadek formy, to teraz z nowym albumem wracają do poziomu z tych najlepszych płyt. Jest klimat, motywy wzorowane na twórczości Kinga Diamonda, a nawet i killery są. Troszkę psuje ostateczny efekt długość materiału.
Hellbutcher - Hellbutcher
W kategorii black/speed metalu to właśnie ten album najbardziej zapadł mi w pamięci, najbardziej mną pozamiatał. Zło w czystej postaci.
Alastor - Nigdy nie było mnie tu
Jedna z najlepszych płyt na polskim rynku, a może i najlepsza? Thrash metal i groove w najlepszym wydaniu. Mrok, zadziorne riffy, złożona konstrukcja utworów i zapadające w głowie teksty. Mocna rzecz!
New Horizon - Conqueror
Nie ma Erika Gronwalla, jest znakomity Nils Molin z Dynazty i znów totalne zniszczenie w kategorii melodyjnego metalu i power metalu. Świetnie się tego słucha!
Evergrey - Theories of Emptines
Płyta, która działa na zmysły, na emocje, to kolejna petarda w kategorii progresywnego power metalu i dużo dobrego się tutaj dzieje. Evergrey potrafi czarować, oj potrafi.
Clooven hoof - Heathen Cross
Ta płyta też musi być w top 10. Heavy metal w czystej postaci, heavy metal najwyższej jakości. Płyta, która jeszcze bardziej u mnie dojrzała z czasem. Clooven Hoof to świetna kapela i nagrała wiele świetnych płyt, ale ten nowy album to jedna z ich najlepszych. Harry Conklin z Jag Panzer robi robotę to na pewno.
Bloodorn - Let the fury rise
Kiedy usłyszałem co wyczynia ten band to wiedziałem, że to jest to, że znalazłem swój święty Graal roku 2024. Kwintesencja power metalu i płyta bez skazy. Totalne zniszczenie i ten album wybrałbym jako mój nr 1 roku 2024!
Vhaldemar - Sanctuary of Death
Kolejny band, który nie zawodzi. Nazwa kultowa i dobrze znana fanom power metalu. Mają klasyki na koncie i właśnie nagrali kolejny. Można słuchać i się nie nudzi.
Perseus - Into The Silence
Symfoniczny power metal z Włoch i już wiadomo czego można się spodziewać. Płyta naszpikowana podniosłymi melodiami i wszystkim tym za co kochamy włochów w power metalu.
Evildead - Toxic Grace
Był powrót Morbid Sain i Atrophy, to jeszcze warto wspomnieć o Evildead, który również wydał bardzo udany album. Dla fanów thrash metalu i klasyki pozycja obowiązkowa.
Vulture - Sentinels
Niemiecki band, który specjalizuje się w graniu heavy/speed metalu. Robią to naprawdę świetnie i póki co nie zawiedli mnie. Prawdziwa uczta dla maniaków gatunku.
Attic - Return of the witchfinder
Co tutaj dużo pisać? Jeden z najlepszych albumów roku 2024. Też musiałaby się znaleźć w top 10. Było kilka zespołów, próbujących kontynuować dziedzictwo Kinga Diamonda. Wielu poległo, ale to co robi Attic to przyprawia o dreszcze. Ten klimat, te melodie, ten wokal i elementy grozy. Wszystko się zgadza. Płyta idealnie i nie wiem tez czy nie najlepsza w dorobku grupy.Majstersztyk!
Terravore - Spiral Of Downfall
Znów coś dla fanów thrash metalu. Imponuje mi tutaj melodyjność tego wydawnictwa. Ostre niczym brzytwa riffy, znakomita praca gitar, drapieżny wokal, ale ta właśnie przebojowość jest tutaj tajną bronią grupy z Bułgarii. Mam ciarki jak słucham tej płyty!
Ahchelous - Tower of High Sorcery
Epicki heavy metal w najlepszym wydaniu. Grecja, a jakże inaczej ! Porcja świetnych i godnych pochwały melodii, podniosły klimat i epickość, która jest wszechobecna. Można brać w ciemno!
Savage Oath - Divine Battle
Znów coś dla miłośników epickiego heavy metalu. Tym razem odpowiedź ze strony amerykańskiej sceny metalowej. Kopalnia hitów i dojrzałych melodii, które tworzą nie banalny klimat.
Hammerking - Kunig and Kaiser
Też nie najlepszy album w dorobku tej grupy, ale za każdym razem trzymają formą i potrafią nagrać kolejną porcję hitów. Mam słabość do nich.
Magic Kingdom - Blaze Of Rage
Kocham twórczość Dushana i większość jego płyt jest na bardzo wysokim poziomie. Najnowsze dzieło pod nazwą Magic Kingdom też zaliczam do takich wydawnictw, do których czesto będe wraca i to z wielką przyjemnością.
White Tower - Night Hunters
Nowy Accept mnie nudzi i nie wracam już do niego, za to White Hunters pokazuje, że w podobnym klimacie można zmajstrować coś bardzo atrakcyjnego dla fanów klasycznego heavy metalu. Warto znac
Thunder and Lighting - Of Wrath and Ruin
Płyta bez błędna i do tego mieszanka power/thrash metalu. Jest agresja, dynamika, pasja i same killery. Chyba najlepszy album tej formacji.
Starchaser - Into The Great Unknown
Gwiazdorska obsada, świetne melodie i ciekawa stylistyka, która pokazuje że progresywny power metal nie musi być nudny i pozbawiony przebojowości. To już kolejna perełka od Starchaser.
Silent Winter - Utopia
Jedna z najlepszych formacji, która umiejętnie wykorzystuje patenty Helloween. Nowy album, nowa dawka hitów i świetnie zagranego power metalu.Znów propozycja z Grecji, a do tego świetny wokal Mike'a Livasa. Ten wokal rozrywa na strzępy.
Beast - Ancient power rising
Jeden z tych debiutów, który mocno zapadł w pamięci. Niemcy potrafią zaskakiwać i dostarczyć heavy/power metal najwyższych lotów. Słuchanie tej płyty to czysta przyjemność!
Impellitteri - War Machine
Ach te shredowe popisy gitarowe Chrisa, ach ten niezniszczalny głos Roba Rocka. Killer goni killer, a do tego niesamowita dynamika całego krążka. Jeden z najlepszych albumów w dorobku Impellitter. Umieściłbym gdzieś w top 3.
Innerwish - Ash of Eternal Flame
powrót po 8 letniej przerwie i powrót do glorii i chwały ! Greckie zespoły mają to coś, że potrafią czarować, tworzyć niezwykłe melodie, niezapomniany klimat i z łatwością potrafią wykreować epicki rozmach. Innerwish serwuje dewastacje na najwyższym poziomie.
Leatherhead - Leatherhead
Znów Grecja, znów świetna dawka energii, ale tym razem nie power metal, a heavy/speed metal w klimatach lat 80. Niby nic nowego, a grają znakomicie od pierwszych sekund, aż do końca płyty. Kocham taki typ muzyki!
Mindless Sinner - Metal Merchants
Co tu się zadziało? To nawet nie wiem nawet ja. Jedna z najlepszych płyt roku 2024 i też obowiązkowa pozycja w top 10. Przypomina mi to nieco sukces innej nieco zapomnianej kapeli która ostatnio wróciła w wielkim stylu, mowa o Heavy Load. Szwedzki Mindless Sinner powtórzył ten sam wyczyn. Dobrze znany fanom heavy metalu lat 80 band wraca i to wielkim stylu. Takie perełki jak "Speed Demon", Mountain of Oak", czy "Hedonia" to przykład jak grać klasyczny heavy metal na najwyższym poziomie. Perfekcja!
Voodoo Circle - Hail To the king
To również album bez którego nie wyobrażam sobie top 10. Świetna porcja muzyki w klimatach Whitesnake, Rainbow czy Deep Purple. David Readman to niesamowity wokalista, który idealnie pasuje do tego typu muzyki, Płyta klimatyczna i przebojowa, przypomina mi nieco poziom i jakość genialnego "Broken Heart Syndrome".
Paragon - Metalation
W zasadzie to typowy album Paragon, nie ma zmian stylistycznych, a Piet Sielck czuwa nad brzmieniem. Kocham ten band za te ostre gitary i za styl, który czerpie z Gamma Ray, Iron Savior, czy Grave Digger. Do tego mam słabość do głosu Andresa. Killery typu "MarioNet" czy "Slenderman" wgniatają w fotel. No i to brzmienia!
Galneryus - The Stars will light way
Kolejny zespół, który zawsze dostarcza materiał wysokich lotów. Tym razem jest podobnie, a najlepsze w nich jest to, że często można doszukać się wpływów ritchiego Blackmore;a, co zawsze jest dla mnie dodatkowym atutem.
Triumpher - Spirit Invictus
Ta pozycja nie powinna dziwić nikogo. Drugi raz dostarczyli majstersztyk w swoim stylu. Dla fanów Manowar i epickiego heavy/power metalu pozycja obowiązkowa. Dobrze, że są takie zespoły, które wnoszą nowe życie do twórczości Manowar i starają się by płomień true heavy metalu nie zgasł. Chwała Triumpher!
Antioch - Antioch VII
Molten Rainbow z 2023r też wysoko jest u mnie i to jedna z najciekawszych płyt roku poprzedniego i nie dziwi, że poziom utrzymali i znowu są w moim zestawieniu. Kanadyjczycy wiedzą jak zagrać znakomity heavy/speed metal!
Veonity - The Final Element
Gdyby miał szybko bez zastanowienia wymienić najlepsze płyty 2024, to Veonity też bym na pewno wymienił. Klasyczny europejski power metal, gdzie pełno elementów Hammerfall, czy Gamma Ray. Najlepszy album tej grupy i prawdziwa frajdy. Jakby przeniósł się do roku 1998!
Timeless Fairytale - A story to Tell
Czysty przejaw geniuszu i też płyta, która może nawet mieć tytuł płyty roku. Troszkę neoklasycznych patentów, troszkę Royal hunt, troszkę Rainbow. Nie ma tu słabych utworów i na takie płyty zawsze warto czekać, zwłaszcza że nie ma ich aż tyle.
Jugulator - Imperator Insector
Jakbym tworzył listę najlepszych płyt thrash metalowych 2024r, to na pewno ta płyta Jugulator tam by się znalazła. Bardzo dobra dawka agresywnego i energicznego thrash metalu. Oczywiście są odesłania choćby do Testament czy Exodus.
Vision Divine - Blood and angels Tears
Nie ma to jak włoski symfoniczny power metal. Rhapsody rozczarował, ale jest rewanż od innej wielkiej marki. Vision Divine nagrał świetny krążek, który porywa klimatem i hitami. Mocna rzecz!
Hammerfall - Avange the Fallen
Lata lecą, a dla Hammerfall jakby czas się zatrzymał. Grają swoje i nie kombinują. Ostatnie płyty mogą się podobać, a najnowszy w szczególności. Przemyca wszystko to co najlepsze w muzyce Hammerall. Płyta zróżnicowania i wypchana hitami. Jedna z najważniejszych dla mnie płyt roku 2024.
Powerwolf - Wake up the Wicked
Może i troszkę idą w komercję, w rozmach, troszkę uleciał może pazur, te heavy/power metalowy energia z czasów "Bible of The Beast" czy "Blood of The Saints", ale Powerwolf ma się dobrze. Nagrywają kolejne genialne płyty, które dostarczają nowe hity. Nowy album jest dynamiczny, zróżnicowany, przebojowy i oddaje to co najlepsze w Powerwolf. Na pewno nie jeden fan power metalu wróci do tej płyty.
Skyeye - New Horizons
Iron maiden naszych czasów. Panowie czerpią z żelaznej dziewicy i nie kryją tego, ale robią swoje, mają swój styl i wiedzą jak zagrać to nowocześnie, świeżo i agresywnie. Nie pierwszy raz porwali swoją muzyką!
Deep Purple - =1
Najlepsza płyta Deep Purple od czasów " The Battle Rages on"? Ja właśnie tak czuje. Od początku do końca płyta wypchana przebojami. Single od razu porwały i pokazały że Simon Mcbride jest dla Deep Purple tym czym Ritchie Faulkner dla Judas Priest. Świeża krew wniosła świeżość i przywróciła hard rockowy blask Deep Purple. Piękna płyta!
Pewnie coś pominąłem, a raczej na pewno bo rok 2024 to był świetny rok dla fanów ciężkiej muzyki. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ja znalazłem. W kategorii hard rock, thrash metal, power metal czy symfoniczny metal. Było kilka pozytywnych zaskoczeń, były rozczarowania. Na pewno poległ jak dla mnie Satan, Rhapsody, czy Freedom Call.To już zamknięty rozdział. Z nadzieją wypatruje roku 2025. Na co czekam?
Mam nadzieję, że w końcu dożyje nowej muzyki od Kinga Diamonda. Mamy nowe single, ale wciąż nie ma albumu. Ponoć w roku 2025 ma się ukazać, zobaczymy. Na pewno czekam na nowy Helloween, Running Wild, Avantasia to raczej z czystej ciekawości. Może coś nowego od Kreator, czy Anthrax? Też byłoby miło. Z takich rzeczy wiadomych to na pewno :
Crimston Storm, nowy album Grave Digger, Labyrinth, Destruction, Hirax, Owlbear,Blackslash,The Ferryman, Majestica, Dynazty, Brainstorm, czy Twins Crew. Pewnie wiele jeszcze będzie się pojawiać na bieżąco. Trzeba mięć otwarte uszy, oczy i umysł, a na pewno rok 2025 dostarczy nam sporo frajdy. Oby był równie udany co rok 2024 !
sobota, 21 grudnia 2024
HELLOWEEN - Live At Budokan (2024)
Co dopiero w roku 2019 ukazał się "United Alive in Madrid", czyli koncertowy album od Helloween, który był udokumentowaniem wielkiego powrotu Kaia Hansena i Michaela Kiske do zespołu. Wydawnictwo bogate i pełno hitów, a najlepsze było to że mieliśmy niezły wachlarz przebojów z ery Hansena, Kiske czy właśnie Derisa. Spełnienie marzeń dla każdego fana Helloween. Co ciekawe band wydał nowy album i dalej gra w takim rozszerzonym, siedmioosobowym składzie. Szacunek i słowa uznania, ze dogadują się i potrafią stworzyć prawdziwe show. Imponuje to, że dzielą się rolami i mając tyle muzyków w składzie zagrać praktycznie każdy utwór z każdej płyty. Oby ten sen trwał jak najdłużej. Międzyczasie band podpisał umowę z wytwórnią Reigning Phoenix Music i za jej sprawą w roku 2025 ukaże się nowy album, a póki co możemy się cieszyć nowym albumem koncertowym "Live At Budokan".
Dla fanów Helloween pozycja obowiązkowa, ale również fani albumów koncertowych mogą śmiało sięgnąć po owe wydawnictwo. Czuć klimat koncertu, fani w Japonii dają czadu i dobrze się bawią przy muzyce Helloween. Na plus rozgadany Kai, Andi Deris i dużo hitów, a do tego 3 utwory zagrane z nowej płyty zatytułowanej "Helloween". Chemia między muzykami wciąż świetna i dają czadu. Każdy utwór brzmi tak jak powinien i można się poczuć jakby się uczestniczyło w tym koncercie. Na minus pewnie fakt, że setlista nie wiele odbiega od poprzedniej i mało utworów z ery Derisa. Miło jest usłyszeć "Save Us" znów w repertuarze Helloween. Kai odkurza kolejny hity z "Walls of jericho" w ramach Kai Medley i to jest ta część koncertu która zawsze mnie rajcuje i jest nadzieja że na kolejnej trasie Kai przygotuje kolejny taki medlay. Z nowej płyty wybrano takie hity jak "Best Time" i "Mass polution". Sprawdzają się na koncercie idealnie. 3 różne głosy wokalistów pięknie się uzupełniają w rozbudowanym, epickim "Skyfall", czy rozpędzonym "How many Tears". Publika ma z kolei co robić przy "I want Out" czy "Keeper of The Seven Keys". Koncert udany i jest przednia zabawa z hitami Helloween.
Wiem, że Helloween to przede wszystkim hity z czasów Keepera, że Kiske to jeden z najlepszych power metalowych głosów, ale tyle dobrej muzy wyszło za czasów Derisa, szkoda że tak mało jest utworów z jego ery. Można by pokombinować, podzielić partie wokalne między hansena czy Kiske i było mega show. Wciąż liczę, że przywrócą takie hity jak "Where the Rain Grows", "We Burn", "Steel Tormentor" , Push", "Mr torture" czy "Hell was made in Heaven". Spełnieniem marzeń byłoby usłyszeć "The king for 1000 years" z Hansen i Kiske. Póki co można się delektować koncertówką w oczekiwaniu na nowy album od Helloween i koncert w Polsce, który również odbędzie się w 2025.
Ocena: 9/10
czwartek, 19 grudnia 2024
THE 7TH GUILD - Triumviro (2025)
The Three Tremors to amerykańska supergrupa, gdzie mamy w składzie 3 wokalistów, czyli Tim Ripper, Harry Conklin i Sean Peck. O jakości można gdzieś tam dyskutować, ale sam pomysł i posiadanie w składzie 3 wokalistów daje na pewno wiele możliwości. Twórca Skeletoon - Tomi Fooler postanowił powołać do życia włoski odpowiednik. Tak doszło do powstania supergrupy, gdzie mamy również 3 wokalistów. Jest dobrze znany nam Tomi Fooler, jest Giacomo Voli, który obecnie rozwala system w Rhapsody of Fire i jest jeszcze utalentowany ivan Giannini z Derdian czy Vision Divine. Do tego perkusista Micheal Ehre z Gamma ray, basista Francesco Ferraro z Bloodorn. W składzie jest jeszcze utalentowany gitarzysta Simone Mularoni i klawiszowiec Alessio Lucatti z Vision Divine. Wielkie nazwiska i można tylko spodziewać się wielkiej muzyki po takim składzie. Za sprawą wytwórni Scarlet Records 21 lutego ukaże się debiutancki album "Triumviro" i jest na co czekać.
Jeśli jest się fanem symfonicznego, podniosłego power metalu w włoskim wydaniu ten szybko pokocha muzykę The 7th guild. Co znajdziemy na płycie to dużo orkiestry, pomysłowych i złożonych aranżacji, dużo symfonicznych smaczków. Słychać inspiracje Rhapsody, Angra, Sonata Arctica czy Avantasia. Panowie lubią przepych, epickość i bogactwo dźwięków to słychać. Tych muzyków nie trzeba opisywać, ani przedstawiać. To prawdziwi specjaliści w swoim fachu i mając ich w składzie można być spokojnym o jakość i styl.
Tak faktycznie jest. Te 9 kompozycji daje nam prawdziwą ucztę i wycieczkę do klasycznych i kultowych płyt w dziedzinie power metalu. Czy można lepiej otworzyć album niż takim podniosłym i rozpędzonym "Holy Land"? Echa starych płyt helloween czy Rhapsody działają na zmysły. Troszkę z nutką teatralności atakuje energiczny "The 7th Guild" i ten utwór w pełni oddaje piękno power metalu. O dziwo ballada "glorious" sieje zniszczenie i rozrywa na strzępy. Co za dawka emocji, pięknych dźwięków. Ballada pełna smaczków i rozegrana z rozmachem. Cudo! Nutka progresywności wdziera się w podniosły "La Promessa Cremisi". Coś z Apostalica można wyłapać w nastrojowym "In nomine Patris" i kolejny killer na płycie. Włoski język dodaje uroku. "Time" to kolejna spokojna kompozycja, ale też rozegrana z klasą. Moje serce skradł nieco stonowany i pomysłowy "Guardians of Eternity". Sam przewodni motyw gitarowy imponuje. Sonata Arctica, czy Helloween dobitnie słychać w energicznym "The Metal Charade". Power metalowa bestia, który sieje spustoszenie. Klimaty Avantasia dają o sobie znać w zamykającym "fairy Tale", ale i tutaj sporo dobrego się dzieje. Band nie idzie na łatwiznę i stara się porwać klimatem i pomysłowymi aranżacjami.
"Triumviro" to płyta skierowana do miłośników włoskiej sceny power metalowej, do każdego kto uwielbia symfoniczny power metal spod znaku Rhapsody Of Fire, Majestica, czy Twilight Force. Jest też coś z Vision Divine, czy Avantasia. Płyta ukazuje różne oblicza, ale przede wszystkim stawia na klimat, na emocje, na baśniowy nastrój. Ma być epicko, podniośle i z rozmachem. Kompozycje właśnie takie są. Co ciekawe płyta ma podobny klimat i poziom co inny debiut przewidziany na rok 2025, czyli Dragonknight. Dwie świetne pozycje, dwa świetne debiuty, który dostarczą nam niezapomnianych wrażeń. Świetna robota The 7th guild!
Ocena: 9/10
wtorek, 17 grudnia 2024
DRAGONKNIGHT - Legions (2025)
Warkings czy apostalica pokazały, że można ukryć swoją tożsamość i błyszczeć pod względem muzyki i jakości. Teraz w tym samym kierunku idzie fiński band Dragonknight, który obrał sobie za cel granie symfonicznego power metalu. Premiera debiutanckiego albumu "Legions" za pośrednictwem wytwórni Scarlet Records przewidziana na 17 stycznia roku 2025. Każdy kto lubi radosny power metal w klimatach Twilight Force, helloween, Gloryhammer, czy sonata arctica ten śmiało może wypatrywać tego wydawnictwa.
Nie do końca przekonuje kiczowata okładka, może brzmienie takie nieco zbyt sterylne i takie trochę bez mocy i pazura. Sam styl grupy niczym może nie zaskakuje, ale dostarcza sporo frajdy, zwłaszcza jak się wychowało na power metalu lat 90, czy ostatnich płytach Gloryhammer, Twilight Force. Dragonknight stawia na łatwe, chwytliwe melodie, na klimat fantasy, na podniosłość, co nadaje całości charakteru. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale band daje sobie radę w tej oklepanej formule. Przede wszystkim dobrze układa się praca gitarzystów Lorda Gryphona i Lorda Kharatosa. Stawiają na energię, na zróżnicowanie, na pasje i sprawdzone patenty. Całość świetnie spina wokal Mikaela Salo, który potrafi śpiewać w wysokich rejestrach i oddać piękno power metalu. Potrafi czarować swoim głosem, a to już coś.
Płytę otwiera klimatyczne intro, a potem atakuje nas "The Legions of Immortal Dragonlords", który mocno wzorowany jest na Twilight Force czy wczesnym Rhapsody. Niby nic oryginalnego, ale dostarcza sporo radości. Taki klasyczny symfoniczny power metal bez zbędnych udziwnień. Dalej mamy pozytywnie zakręcony i przebojowy "The imperator" i tutaj świetnie prezentuje się stonowany i podniosły refren. Jest epicki i to zdaje egzamin. Gloryhammer zmieszany z Visions of Atlantis daje o sobie znać w "Pirates, Bloody Pirates" i w sumie sam riff przesiąknięty Running Wild i jak dla mnie to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Prawdziwa eksplozja energii. Łagodny, bardziej komercyjny "Defender of Dragons" jest uroczy i działa na zmysły. Kolejna perełka na płycie. Band sieje zniszczenie jeszcze w rozpędzonym "Stormbringer", czy zadziornym "Dead kings in the grave". Pomysłowy motyw gitarowy pojawia się w nieco filmowym "The Revelation". Najdłuższy na płycie jest "Return to atlantis" i znów jest epicko i z rozmachem. Band robi niezłe show.
Często można odnieść wrażenie, że to jakaś ścieżka dźwiękowa do filmu przygodowego typu Piraci z Karaibów. Jest rozmach, jest klimat, jest epickość i duża dawka chwytliwych melodii. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Dragonknight nie tworzy niczego nowego i robi kolejną wariację Rhapsody, Twilight Force czy GLoryhammer. Mi to nie przeszkadza i czerpie radość z "Legions". Płyta godna uwagi.
Ocena: 9/10
niedziela, 15 grudnia 2024
REVIVER - Carnival Of Chaos (2024)
Do tej pory holenderski Reviver żył w cieniu wielu innych lepszych kapel i zawsze pozostawał w tyle niezauważony. Wydali dwa albumy, który były utrzymane w stylizacji heavy/power metalu z nutką progresywności. Płyty miewały ciekawe momenty, godne uwagi riffy czy solówki, tylko co z tego skoro cierpiały na nierówny materiał, gdzie nie brakowało słabych i nudnych kawałków. Czas zweryfikować czy coś się zmieniło w obozie Reviver. Jest ku temu okazja, bo właśnie ukazał się "Carnival of Chaos". Już na wstępie można powiedzieć, ze to wydawnictwo o wiele ciekawsze niż poprzednie.
Do zespołu dołączył w 2024 wokalista Michel Zandbergen, którego można znać z Montany czy picture. Michel ma odpowiednie predyspozycje i możliwości. Potrafi śpiewać agresywnie i z odpowiednim ładunkiem mocy. W roku 2023 dołączył jeszcze perkusista Leon Noe i również zaznacza swoją obecność. Dobrze wypada duet gitarowy Mantel/Heemshark. Jest solidnie, zadziornie i tak klasycznie. Zdarzają się słabsze momenty, ale jest ich mniej i troszkę przeszkadza na pewno wtórność i brak rasowych hitów.
Dobrze wypada taki "Whats in Thy Command", który pokazuje, że band tym razem stara się grać z pazurem i stawiając przy tym na mocniejsze partie gitarowe. Udana kompozycja. Cieszą takie kompozycje jak "carnival of Chaos" , gdzie band nie boi się czerpać z dokonań choćby Judas Priest. Jeden z najlepszych utworów na płycie. Szybszy "Nemesis of Son" taki trochę niedopracowany, ale to wciąż kawał solidnego heavy/power metalu. Band momentami ociera się o amerykański power metal, czerpiąc z twórczości Attacker czy Metal Church i dobrze to słychać w takim agresywnym "John the Baptist" i to również perełka na tym albumie. To pokazuje, że kapela zrobiła krok na przód i pokazuje, że stać ich na więcej. Kolejny warty uwagi kawałek to "Land of The Sinners", gdzie dostajemy niezwykle melodyjny motyw przewodni. Całość wieńczy energiczny i zadziorny "Friday the 13 th", który ukazuje to lepsze oblicze zespołu.
Zmiana wokalisty na plus, do tego słychać że band poprawił swój styl i aranżacje, jest krok do przodu jeśli chodzi o jakość. Teraz trzeba tylko popracować nad komponowaniem i dopisać kilka hitów do repertuaru Reviver. Nowy album to może nie najlepsze co słyszałem w roku 2024, ale to kawał solidnego heavy/power metalowego grania.
Ocena: 7/10
sobota, 14 grudnia 2024
ILLUSION FORCE - Halfana (2024)
"Illusion Paradise" z 2021r pokazał, że japoński illusion Force to band, który ma pomysł na siebie i potrafi grać bardzo intrygujący power metal. Czerpią garściami z Twilight Force, Majestica czy Rhapsody. Dużo patentów z europejskich kapel można uświadczyć w muzyce japońskiego zespołu i to jest coś co może sprawić, że płyta trafi do szerszego grona. "Halfana" to 3 album studyjny tej kapeli i ukazał się 13 grudnia nakładem Frontiers Records.
Okładka nie wiele zdradza i bardziej na myśl przychodzą jakieś progresywne wydawnictwa. Styl grupy opiera się na podniosłych refrenach, chwytliwych motywach, a także na intrygujących melodiach. Nie raz ta sztuka zadziała, a czasami jest przerost formy nad treścią i za mało konkretów. Yuya i goerge to gitarzyści, którzy wiedzą co robią i potrafią grać na wysokim poziomie. Problem w sumie taki jak na poprzednim albumie. Mamy killery, ale też dziwne i nie potrzebne zwolnienia czy eksperymenty. Płyta znów nie równa, a szkoda bo potencjał był na coś większego i bardziej oszałamiającego. Jinn jako wokalista też się sprawdza i oddaje na pewno w pełni klimat power metalu.
Mamy nieco folkowy i przepełniony klimatem fantasy "Halfana" i to jest raj dla fanów power metalu. W rozpędzonym "Miracle Superior" dochodzi do skrzyżowania Dragonforce i Majestica. Wieje trochę kiczem, trochę słodkością, ale to wciąż bardzo udany power metal. Coś z helloween czy Gamma ray uświadczymy w energicznym "captan # 5" i to kolejny świetny killer oddający kunszt tego gatunku. Cudo! Wokalista Jinn też w końcu ma większe pole manewru. Dużo tutaj nastrojowego i stonowanego grania i najlepiej wypada w tej stylistyce "Protectors of Stars". Jest troszkę teatru, trochę emocji, trochę dramatu i ballady. Potrafi ten kawałek zauroczyć swoim kunsztem. Nie do końca podoba mi się utwór Hibari", który jest rozbity jakby na 4 części. Mamy tu wzloty i upadki, ale 4 część ma w sobie najwięcej energii i pasji. Rasowy power metalowy killer. Utwory typu "bittersweet" to jakaś pomyłka, a całość zamyka radosny i troszkę kiczowaty "Illusion Parade", ale ma w sobie więcej mocy niż nowy singiel Avantasia.
Fani power metalu i kapel typu właśnie Avantasia, Majestica, Rhapsody czy Twilight Force powinni tego posłuchać. illusion Force to kapela, która grać potrafi i stać ich na solidny materiał. Szkoda, że znów dostajemy album niedopracowany, gdzie przeplatają się genialne kompozycje z wypełniaczami. Plus za aranżacje, nie które pomysły i jakość.
Ocena: 7/10
piątek, 13 grudnia 2024
MAGIC KINGDOM - Blaze Of Rage (2024)
10 lat temu belgijski gitarzysta Dushan Petrossi wydał wraz z Magic Kingdom znakomity "Savage Requiem", który pokazał jak grać wysokiej klasy neoklasyczny power metal. Dushan to niezwykle utalentowany gitarzysta, który stara się wypełniać lukę po Yngwie Malmsteene, który nic ciekawego ostatnio nie wydaje. Magic Kingdom to band, który stać na wielkie płyty. W 2019r dołączył Michael Vescera, który przecież śpiewał u boku Yngwiego. Z nim ukazał się "Metalmighty" , który był tylko solidny. Czas naprawić błędy i zmazać tamto złe wrażenie. Lekarstwem na to jest najnowsze dzieło Magic Kingdom, czyli "Blaze of Rage", który ukazał się dzisiaj tj 13 grudnia nakładem Massacre Records.
W składzie zespołu niezmiennie dzieli i rządzi Dushan, którego styl gry na gitarze jest dobrze znany. Na nowym albumie jest pełno neoklasycznych zagrywek, pełno szybkich zrywów, a nawet troszkę ostrzejszego grania ocierającego się o death metal. To na pewno zaskakuje, bo album nabiera przy tym na agresji i drapieżności. Micheal Vescera to wiadomo klasa sama w sobie i mimo swoich lat wciąż zachwyca, choć tutaj troszkę tak bezpiecznie śpiewa. Warto wspomnieć, że szeregi zespołu w 2023 r zasilił perkusista Gabriel Deschamps. Stylistyka w zasadzie ta sama i w dalszym ciągu na pierwszy plan idą popisy gitarowe Dushana, pomysłowe riffy, chwytliwe melodii i finezyjne solówki. Czuć powrót do najlepszych płyt.
Intro w postaci "Sanctus Maleficus" to kwintesencja neoklasycznego power metalu i stylu Magic Kingdom. Jest moc i robi apetyt na całość. Idziemy dalej, a tam kolejny killer w postaci "The Great Rebellion". Utwór niezwykle energiczny, agresywny i pełen różnych smaczków. Końcówka kawałka ociera się o death metal i to miłe zaskoczenie. 9 minut szybko mija w tym utworze. Klasycznie jest w melodyjnym "Blaze of Storming Rage", który zachwyca dynamiką i pomysłowym motywem przewodnim. Troszkę progresywności wdziera się w "Undead at the Gates", z kolei "The great Invasion" to znowu hicior pełen neoklasycznych smaczków. Jeden z najlepszych momentów na płycie i to żywy dowód na to, że Magic Kigdom błyszczy na tej płycie. Band na nowym krążku potrafi też grać agresywnie i drapieżnie, co również potwierdza w rozpędzonym "Unscared War Alliance". Troszkę urozmaicona wprowadza rozbudowany i podniosły "The great Retribution".Piękny i niezwykle melodyjny jest też "Bells Of triumph", który potrafi oczarować od pierwszych sekund. Ballada "Lonely in the Universe" troszkę jakby na siłę wrzucona do zawartości płyty i w sumie nie potrzebna.
"Blaze of Rage" to album urozmaicony, dojrzały, pełen hitów i killerów, ale tez nie brakuje dłużyzn, czy nie równości. Mimo pewnych niedociągnięć to i tak płyta znacznie lepsza niż poprzednia i pokazuje, że Magic Kingdom wciąż stać na bardzo energiczny i pełen neoklasycznych smaczków album. Pozycja oczywiście godna uwagi i chwalenia.
Ocena:9/10
czwartek, 12 grudnia 2024
MIRRORSHIELD - Visions From A Crystal Light (2024)
Klimaty fantasy, świat baśni, czarownic, smoków i rycerzy do tego melodyjny power metal i duża dawka folk metalu, tak można by opisać w skrócie debiut australijskiej formacji o nazwie Mirrorshield. Brzmi to jak przepis na sukces i faktycznie band wywiera pozytywne wrażenie. Dużo dobrych melodii, podniosły i taki radosny klimat to wszystko działa jak najbardziej na plus. Materiał może nie jest perfekcyjny, a wokal Tima Reada jest specyficzny, ale wiem jedno. Ta płyta zasługuje na uwagę, bo swojej kategorii jest bardzo atrakcyjna dla potencjalnego słuchacza.
Dużo rzeczy cieszy w tej debiutanckiej płycie. Okładka jest miła dla oka i pełna szczegółów. Od razu czuć klimat fantasy, który tak dobrze się sprawdza w power metalowej konwencji. Brzmienie soczyste i dopieszczone, które dodaje całości mocy. Sami muzycy są utalentowani i potrafią czarować swoją grą. Duet gitarzystów Verryn Rynnator/ Losimduel Oryland to mocny filar grupy i oni odpowiadają za pomysłowe melodie, riffy czy solówki. W tej sferze dzieje się sporo dobrego i słychać że band wzorował się na wielkich tuzach. Coś z Rhapsody, coś z Avantasia, Helloween czy Falconer, a nawet Elvenking można wyłapać. Najważniejsze, że Mirrorshield stara się być sobą, a nie kolejną kopią znanej kapeli. Vamaelue jako klawiszowiec nadaje całości taki radosny i przebojowy charakter. To też jest bardzo ważny element muzyki tej kapeli. Jest jeszcze głos Tima Reada, który nie każdemu przypadnie do gustu.
Brawa się należą już na starcie, za bardzo dobre otwarcie płyty. Dostajemy melodyjny i energiczny "The Messenger" czy killer w postaci "Of ancient Note", który imponuje pomysłowym motywem przewodnim. Co za moc już od pierwszych sekund płyty. Dużo folkowego klimatu dostajemy w nastrojowym"Petalfigs Path", z kolei więcej energii niesie ze sobą zadziorny "Of Orcs and Men', który przypomina troszkę dokonania Elvenking, czy Falconer. Kolejny hicior na płycie to "Evergreen" i to tylko potwierdza, że band grać potrafi i robi to bardzo dobrze. Pierwsze sekundy "Woods of Oryana" wbijają w fotel i tutaj już wszystko zaczyna grać. Nawet specyficzny wokal Tima potrafi poruszyć pozytywnie. Sam refren to prawdziwe cudo. Na koniec balladowy "Battlemage Requim", który przemyca trochę patentów Blind Guardian.
Bardzo udany debiut, który kryje sporo atrakcyjnych melodii i ciekawie rozegranych partii gitarowych. Dojrzały i przemyślany materiał, który opiera się na klimacie, na sprawdzonych patentach i wybuchowej mieszance folk metalu i power metalu. Tego trzeba posłuchać!
Ocena: 8/10
środa, 11 grudnia 2024
SYNTHWAILER - Cruciform (2024)
Jeśli ma się dość oklepanej formuły symfonicznego metalu i szuka się nieco innego podejścia do tematu i powiewu świeżości, to "Cruciform" fińskiej formacji Synthwailer jest znakomitym rozwiązaniem. Ta formacja, czy też projekt muzyczny działa od 2020r i ma za sobą solidny debiut. 3 lata czekania, ale już widać że Synthwailer stara się brzmieć współcześnie, nieco nowocześnie, nieco bardziej młodzieżowo. Mamy tu syntezatory i klimatyczne partie klawiszowe, jakieś wstawki elektroniki i nutkę komercyjności. Z jednej strony próba przełamania stylu klasycznego symfonicznego metalu, a z drugiej strony troszkę jakby przerost formy nad treścią. Jak dla mnie "Cruciform" jest jakiś taki mało zadziorny i heavy metalowy. Ten drugi album w dorobku grupy ukazał się 15 listopada.
Za wszystko praktycznie tutaj odpowiada Sami P. Instrumentalnie jest bardzo ciekawie i na płycie jest pełno udanych motywów gitarowych, riffów, czy solówek. Dużo dobrego się dzieje. Zdarza się, że te ozdobniki potrafią stłumić partie gitarowe i heavy metalową drapieżność. W tych momentach można odnieść wrażenie, że płyta skierowana do młodzieży, która wychowała się na nightwish czy epica. Wokalistka Morgane Matteuzzi daje radę, choć jej głos jest wg mnie jest momentami irytujący i taki trochę popowy. Potrafi śpiewać, ale brakuje w tym mocy i heavy metalowego pazura. Plus, że próbują stworzyć swój styl i nieco bawią się konwencją. Jest to świeże podejście, które jednym się spodoba a innym nie koniecznie.
Soczyste brzmienie, klimatyczna okładka to dowód na to, że band zna się na rzeczy i potrafi zadbać o drobne detale. Materiał zróżnicowany, melodyjny, przebojowy, więc czego można chcieć? "Dea Tactita" to udany otwieracz, który pokazuje na co band stać. Jest przebojowo, melodyjnie i dużo dobrego się dzieje, choć sam refren troszkę taki irytujący. Mimo pewnych niedociągnięć dostajemy dobrze skrojony symfoniczny heavy/power metal. Coś z Nightwish mamy w nastrojowym i bardziej komercyjnym "Cry Waterfalls". Samy, ale utwór nie jest zły, ale jest jakoś zbyt komercyjnie. Ponury "Nomad" jakoś w pełni mnie nie porwał i wkrada się trochę nuda. Jednym z najlepszych utworów na płycie jest rozpędzony i bardziej zadziorny "Oathbreaker" i to pokazuje ile potencjału w tej kapeli. "Houe of Grief" troszkę przekombinowany i nastawiony na ozdobniki. Finał to nieco stonowany "Scream", który też takiej furory nie robi.
Synthwailer ma pomysł na siebie i próbuje być świeżym przy tym. Stawiają na współczesny wydźwięk, na ciekawe urozmaicenie, na nieco komercyjną formułę. Jest przebojowo, nieco młodzieżowo, ale mimo pewnych wad czy niedociągnięć to trzeba pochwalić Synthwailer za ciekawy, złożony materiał, za własną tożsamość i pomysł na styl grupy. Znajdziemy tu sporo dobrze rozegranych riffów czy solówek. Szkoda, tylko że album w całości nie robi już takiej furory. Warto posłuchać i wyrobić swoje zadanie.
Ocena: 6.5/10
poniedziałek, 9 grudnia 2024
DESERT NEAR THE END - Tides of Time (2024)
Ostatnie wydawnictwa greckiego Desert Near The End nie porwały mnie w 100 % i bardziej postrzegałem te płyty jako solidne wydawnictwa w kategorii power/thrash metalu. Band dorobił się 6 albumów, a najnowszy "Tides Of Time" ukazał się 6 grudnia nakładem wytwórni Theogonia Records. Skład ten sam, stylistyka ta sama, z tym że tym razem owy materiał do mnie bardziej przemawia i jest bardziej dopracowany. "Tides of Time" to może nie najlepsze co usłyszałem w roku 2024, ale jest to pozycja godna uwagi, zwłaszcza jak kocha się miks power i thrash metal.
Desert Near the End czerpie garściami z Charred Walls of The Damned czy Iced Earth. Jest nastawienie na klimat, na chwytliwe melodie, ale przede wszystkim ostre riffy i złożone konstrukcje kawałków. Nie wszystko staje się takie oczywiste od pierwszych dźwięków. Stylistyka jest trafiona, tylko nie zawsze aranżacje i pomysły zespołu w 100 % trafiają w mój gust. Czasami jest przerost formy nad treścią i czasami nie potrzebne są te zwolnienie i na siłę wydłużanie utworów. Duet gitarowy Ioakeim/Vasilakis spisuje się całkiem dobrze i tym razem więcej jest przemyślanych riffów, czy wciągających solówek. Do ideału daleko, ale jest postęp względem dwóch poprzednich płyt. Mocnym filarem zespołu jest uzdolniony wokalista Alexandros, który ma to coś co przyciąga i odpręża.
Materiał wypełnia 9 kompozycji i już start w postaci "City of Eternal Flame" pozytywnie nastraja i pokazuje, że w tej kapeli drzemie potencjał. Agresywny "Ascension" jest zadziorny i niezwykle melodyjny. Dobra równowaga między power metalem i thrash metalem. Energiczny "Oceans of Time" też imponuje pod względem szybkości i drapieżności. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy. Nastrojowy i bardziej złożony "Children of Lethe" też potrafi zapaść w pamięci. Jest jeszcze mroczny "Sunset Fields" i niestety, ale druga cześć płyty to trochę przerost formy nad treścią. Dobrze to słychać w nieco rozlazłym "Damnation".
Desert near the end to zespół, który ma ciekawą stylistykę, uzdolnionych muzyków, ale jakoś nie potrafi w pełni wykorzystać drzemiący potencjał. Na pewno nowy album to obranie dobrego kierunku i poprawa jakości względem ostatnich płyt. Fani power/thrash metalu powinni posłuchać "Tides of Time" bo to kawał solidnego grania, które kryje kilka killerów.
Ocena: 7/10
niedziela, 8 grudnia 2024
ASTERISE - Tale of a Wandering Souls (2024)
Asterise to band polsko grecki, bo w skład wchodzi perkusista Sławomir Siwak, gitarzysta i basista Bartłomiej Mężyński i klawiszowiec Dionysis Maniatakos. Do współpracy zaproszono gwiazdy heavy/power metalu, ale raczej nazwiska mało znane. No poza Tristianem Hardersem z Terra Atlantica. Muzycznie dostajemy solidny power metal, w klimatach Stratovarius, Sonata Arctica, czy Avantasia. Kto szuka oryginalnych pomysłów i intrygujących melodii, ten może poczuć rozczarowanie. Natomiast każdy kto szuka dobrej rozrywki i hołdy dla wcześniej wspomnianych kapel, ten szybko odnajdzie się na najnowszy albumie Asterise zatytułowanym "Tale of Wandering Souls", który ukazał się 6 grudnia nakładem wytwórni Inverse Records.
Nazwiska gości może nie działa jak magnes, ale trzeba przyznać, że to doświadczeni muzycy, którzy znają się na rzeczy i potrafią oddać klimat płyty i dodać power metalowego kopa. Dzięki nim płyta ma taki tajemniczy i podniosły klimat. Sama stylistyka i próba przypomnienia starego brzmienia Sonata Arctica czy Stratovarius to nie taki głupi pomysł, tylko szkoda że trochę kuśtyka jakość. Na pierwszych utworach słychać potencjał, a potem wszystko troszkę siada i już nie robi takiego wrażenia. Zabrakło jakby pomysłów na cały materiał i te próby pójścia w progresywne elementy też nie przekonuje i jest bolączką tej płyty.
Ten album ma naprawdę świetny start. Zaczynamy od szybkiego "Twisted Ferryman", który rzeczywiście brzmi jak hołd dla Sonata Arctica, Stratovarius czy Avantasia. Mieszanka wybuchowa, ale idzie też za tym jakość. Świetnie wypada też rozpędzony i przebojowy "Into Fantasy" czy taki oldscholowy "Wicked Dream", który potrafi zauroczyć melodyjnością i pomysłowością. Gdyby cały album był w takim klimacie to byłby czad. Band stara się też iść w bardziej rozbudowane konstrukcje i taki rozpędzony i energiczny "Drifting into darkness" wypada bardzo dobrze. Nie nudzi i dostarcza sporo frajdy. Kiczowaty "Golden Land" niesie pozytywną energią i troszkę przypomina Beast in Black, ale jest też coś z starych płyt Sonata Arctica. Końcówka płyty już taka bardziej komercyjna i mało w tym power metalu.
Nowy album Asterise robi lepsze wrażenie niż debiut i słychać że jest postęp. Jest kilka świetnych momentów i kilka killerów, ale całość jest nie równa i pełno smętnych momentów. Gdyby cały album brzmiałby jak początkowe utwory, to byłaby to prawdziwa uczta dla fanów power metalu. Tak to jest tylko dobrze.
Ocena: 7/10
sobota, 7 grudnia 2024
WHITE TOWER - Night Hunters (2024)
To ci dopiero niespodzianka. Ten niewinny band z Grecji o nazwie White Tower zaczynał jako zespół, który stawiał pierwsze kroki i nie do końca był pewien swoich dźwięków i pomysłów. Debiut to taki niedopracowany heavy metal z hard rockowym pazurem, ale płyta nie zrobiła większego szumu. Minęły 2 lata od wydania debiutanckiego "White Tower, a band powraca z drugim albumem o tytule "Night Hunters". Od razu widać, że band rozwinął skrzydła i nie zmarnował tych 2 lat. Wytwórnia Steel Gallery Records wydała ten album 6 grudnia.
Mocniejsze brzmienie, ciekawsza okładka, jeszcze więcej wpływów Accept, Udo czy Grave Digger, jeszcze więcej niemieckiej sceny metalowej w tym greckim White Tower. Jest też więcej energicznych riffów, elementów speed metalu i ta szybkość, agresja dobrze robi muzyce White Tower. Płyta jest bardziej przebojowa, energiczna i drapieżna, a wszystko utrzymane w tonacji Accept co dodaje uroku całości. Można się bawić w naśladowanie Accept, kiedy ma się za wokalistę po kroju Udo, a Gago Karapetian ma odpowiednie predyspozycje. Ta maniera, ta drapieżność w głosie i klimat lat 80. Urodzony heavy metalowy wokalista do zadań specjalnych. Warto wspomnieć, że w 2023r do grupy dołączył gitarzysta Nikos Patronopoulos. Jego obecność słychać i wystarczy skupić się na solówkach i partiach gitarowych. Panowie dają czadu.
44 minuty muzyki, 44 minuty wycieczki do lat 80, 44 minuty rasowego heavy metalu, 44 minuty hołdu dla niemieckiej sceny heavy metalowej, zwłaszcza Accept. Gotowi? To ruszamy w podróż w głąb świata White Tower. Zaczynamy od klimatycznego intra "blood" i już partie gitarowe brzmią niczym wyjęte z Accept. Jest mrocznie i tajemniczo. Kocham takie intra. Czas zaatakować z pełną mocą niczym rekin i "Total Evil" jazda bez trzymanki. Jest speed metal, jest szybkość i świetny refren. Co za piękne wejście gitar mamy w "night Hunters" i wkracza klimat grozy. Lata 80 pełną gębą i wszystko się zgadza tutaj. Momentami czuje się jakbym słuchał zaginionego klasyka lat 80. Cudo! Kolejny killer to "Knife in the back" i to znakomity popis umiejętności Gago. Co za wokal! Dużo patentów Accept można wyłapać w stonowanym "Banshee". Dalej mamy przebojowy "Tear up the night", melodyjny "Warmonger", który również zabiera nas w speed metalowe rejony. Jakże piękny jest stonowany i marszowy "Early Warning" , który pokazuje że można stworzyć prawdziwe wehikuł czasu, które przenosi do lat 80. Końcówka płyty to zadziorny "Enforcer" czy przebojowy " Malice and Lvst', który śmiało mógłby zdobić jakiś stary album Accept. Klasa sama w sobie.
White Tower pokazuje jak powinien brzmieć nowy album Accept. Pomijam klimat lat 80, nieco przybrudzone brzmienie, ale przede wszystkim jakość, te hity, te ostre riffy i przepiękne solówki. Tak się gra heavy metal, a White Tower zaliczył znakomity rozwój, podnosząc jakość i pokazując swój potencjał. Brawo White Tower, co za świetna przemiana względem mało wyraźnego debiutu!
Ocena: 9.5/10
SUNLIGHT - Son of the Sun (2024)
Debiut greckiego Sunlight nie podbił sceny heavy metalowej, ale robił dobre wrażenie. Minęło 9 lat od premiery "My own Truth", a Sunlight powraca z nowym dziełem. Nowe logo, nowy skład, ale muzyka dalej taka sama. To miks melodyjnego heavy metalu i power metalu. Nie tworzą niczego nowego i wzorują się na takich kapelach jak Stratovarius, Helloween, czy Angra. "Son of the sun" ukazał się 6 grudnia nakładem Total Metal Records i troszkę pokazuje słabsze oblicze greckiej sceny metalowej.
Nie ma heroicznych riffów, podniosłego klimatu, ani pomysłowych melodii. To bardziej tworzenie w oparciu o sprawdzone patenty troszkę bazowaniu na nostalgii słuchacza. Nie jest to złe, ale też nie powala na kolana. To wciąż tylko solidne granie, które miło się słucha. Nowym nabytkiem jest wokalista Mike Karasoulis i spisuje się całkiem dobrze. Jego maniera i technika pasuje do takiej stylistyki. W roku 2024 oprócz Mike;a doszedł perkusista Andreas Kalogeras i basista Manos Karachalios. Wciąż bardzo ważną rolę w zespole odgrywa gitarzysta Makis Kaponis i klawiszowiec Anastopoulus. Panowie potrafią stworzyć ciekawy klimat, potrafią stworzyć ciekawe momenty, tylko szkoda że całościowo materiał nie porywa. Zdarzają się słabsze momenty.
Imponuje na pewno finał płyty, czyli "Sunrise". Jest podniosło, tajemniczo, jest pomysłowość i intrygujące melodie. Jeden z najciekawszych utworów na płycie. W pełni pokazuje potencjał tej grupy. Z kolei otwierający "Son of Fire" to dobrze skrojony kawałek, gdzie przemycono power metalowe patenty. Czuć tutaj duch starych płyt Stratovarius. Słodki "Forever Lost" to solidna pozycja, ale troszkę wdziera się komercja i zabrakło tutaj jakby mocy. Już lepiej prezentuje się klimatyczny i przebojowy "Mystery". Brzmi to znajomo, ale nie przeszkadza też w odbiorze. Klasyczny, europejski power metal w klimatach Helloween czy Stratovarius dostajemy w rozpędzony i przebojowym "Echoes of hope" . Lekki, radosny jest "Cant let You Go" i chyba band za dużo nasłuchał się płyt Avantasia. Jest bardziej rockowo, bardziej komercyjnie.
Wciąż w myślach zostaje ten utwór zamykający. "Sunrise" rozwala system i zostaje w pamięci. Płyta nie jest zła. To taki klasyczny power metal, na którym wychowałem się, tylko to wszystko jest dobre i brakuje błysku geniuszu. Band potrafi grać i dlatego nie ma odruchu wymiotnego i płyta dostarcza sporo frajdy. Fani Stratovarius i Helloween powinni posłuchać nowe dzieło greckiej formacji Sunlight, który po latach wraca z nowym składem. Warto dać im szanse.
Ocena: 7/10
piątek, 6 grudnia 2024
WITHIN SILENCE - The Eclipse of Worlds (2024)
Nowy album słowackiego Within Silence nowi tytuł "The Eclipse of Worlds" i to jest 100 % wtórności. Jechanie na nostalgii fanów power metalu lat 90, wszystkich tych co wychowali się na klasykach Helloween, Stratovarius, Avantasia, Hammerfall, czy Power Quest. Hołd dla klasyki i odgrzewanie kotletów. Jednym słowem coś od fanów power metalu dla fanów power metalu. Nie ma świeżych pomysłów, nie ma oryginalności, ale dobra zabawa i owszem.
Within Silence jest na scenie od 2014r i już zaznaczył swoją obecność. Ta zdolna formacja grać potrafi i robi to bardzo dobrze. Potrafią grać agresywnie, zadziornie, przebojowo i tutaj roi się od hitów. Każdy z nich opiera się na chwytliwych melodiach, na łatwo wpadających w ucho refrenach. Sprawdzone patenty otaczają nas i może nawet momentami przytłaczają. Jednak ta pozytywna energia, ta podniosłość, rycerski charakter przekonują, że mimo owej wtórności płyta może się podobać. Słucha się jej bardzo przyjemnie i zabiera nas do lat 90, gdzie power metal nabierał mocy. Co do składu warto nadmienić, że w 2020r doszedł do zespołu perkusista Peter Pleva i rok później gitarzysta Majo Gonda. Obaj panowie grają w Anthology, ale najważniejsze że ich gra coś wnosi do muzyki Within Silence. Duet gitarowy Gonda/Germanus spisuje się bardzo dobrze i roi się od chwytliwych solówek i motywów gitarowych. Uczta dla maniaków power metal. Całość znakomicie spina wokal Martina Kleina, który został stworzony do śpiewania w power metalowej formacji.
Bardzo ciekawe intro pojawia się w "Battle Hymn" i tutaj jakoś zalatuje troszkę Iron maiden, a potem pojawiają się echa Timeless Mirracle, Helloween czy Power Quest. Nic odkrywczego, a bardzo dobrze się słucha, zwłaszcza że band zadbał o jakość i chwytliwe melodie czy refreny. Wczesny Helloween wybrzmiewa w "Land Of Light" i jest słodko i przebojowo. Wtórne, oklepane, ale dobrze się tego słucha. Znajomo brzmi "Divine Power" i to taki podręcznikowy power metal. Kolejna dawka przebojowości i sprawdzonych patentów. Echa "March of Time" Helloween dostajemy w "Eclipse of Worlds" i znów klasyczne patenty, znajoma melodia i rycerski charakter. To wszystko przemawia na korzyść kawałka. Brzmi znajomo, ale to wcale nie przeszkadza, bo radość z odsłuchu jest ogromna. Dużo z klimatu Stratovarius dostajemy w "The Treaason" i nic więcej do szczęścia nie trzeba. Po raz kolejny gitarzyści pokazują swój kunszt. Wszystko jest spójne i łatwe w odbiorze. "The mist" niby radosny, ale już nie robi tak ogromnego wrażenia, ale 12 minutowy "When Worlds Collide" to dobrze skrojony kolos. Dużo dobrego się dzieje, a band nie przynudza. To spory sukces i pokazuje w pełni potencjał tej formacji.
Takie albumy jak "The Eclipse of Worlds" też jest potrzebny. Przychodzi taki dzień, że chciałoby się posłuchać takiej mieszanki znanych i rozpoznawalnych motywów, a wszystko wrzucone do jednej płyty. Na szczęście nie ma chaosu i zwykłego kopiuj wklej. Band potrafi grać i zadbał o to, że słuchacz nie zanudził się. W swojej kategorii nowy album Within Silence robi furorę i na pewno jest to rozrywka na najwyższym poziomie. Troszkę wtórność obniża poziom zachwytu. Płyta dla fanów power metalu i tego nie można przegapić.
Ocena: 9/10
czwartek, 5 grudnia 2024
ALLOS - strong Delusion (2024)
Każdy kto wychował się na takich kapelach jak Angra, Almah, Shaman czy solowych płytach Edu Falaschi ten na pewno szybko przekona się do tego co gra Allos. Ta brazylijska formacja działa od 2003 r i nagrała 2 albumy, z czego najnowszy zatytułowany "Stong Delusion" to wg mnie najlepsze dzieło tej kapeli. Dochodzi tutaj do skrzyżowania progresywnego metalu, z którego słynie tamtejsza scena metalowa z melodyjnym i podniosłym power metalem rodem z sceny włoskiej. Oryginalne podejście do melodii, poszukiwanie złożonych riffów, czy partii gitarowych i niebanalna formuła, czy klimat, to wszystko z czego słynie brazylijska scena jest. Przede wszystkim nowe dzieło Allos to gwarancja jakości i niezapomnianych doznań.
Allos kazał swoim fanom czekać 12 lat na nowy materiał. Warto było. Dostajemy dzieło dopracowane i dojrzałe. Dźwięki są przemyślane i płyta skrywa sporo ukrytych smaczków. Miło się zagłębia w poszczególne dźwięki i odkrywa się ten album za każdym razem na nowo. "Strong Delusion" to przede wszystkim album pełen progresywnych rozwiązań i złożonych melodii. Dzieje się dużo dobrego, ale band nie zapomina o chwytliwych melodiach, czy przebojowości. Nie brakuje zróżnicowania, a do tego sami muzycy na każdym kroku pokazują, że znają się na rzeczy. Celso Alves to znakomity wokalista, który potrafi czarować swoim głosem. Wysokie czy niskie tony to żadna przeszkoda dla niego. Po prostu sieje zniszczenie na każdym polu śpiewania. Sekcja rytmiczna zgrana i pełen dynamiki, a całości dopełnia utalentowany gitarzysta Junior Oliveira, który potrafi pozytywnie zaskoczyć. Partie gitarowe są dopracowane i jest w czym wybierać. Jest finezja, polot i technika.
Sam materiał potrafi oczarować od pierwszych dźwięków. Taki "follow Me" w pełni oddaje piękno progresywnego power metalu i klimatu brazylijskiej sceny metalowej. Jest moc! Czasami zwalniamy jak w takim "All Your Days" by móc dać się porwać lekkim i pomysłowym dźwiękom. Kawałek działa na zmysły i ten stonowany i pełen emocji klimat działa kojąco na duszę. Band potrafi pójść w stronę nowoczesnych dźwięków jak choćby w takim "Tele visione of Reality" i znów pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Zakręcony "Inferno" potrafi zauroczyć intrygującym klimatem i złożonymi melodiami. To czego mi brakuje to większej dawki energii. Wstawiłbym więcej utworów typu "Inhuman Mind", który sieje zniszczenie. Tak się gra progresywny power metal najwyższych lotów. Allos pokazuje również pazur w urozmaiconym "Strong Delusion" czy podniosłym "System Collapse". Band idzie za ciosem i mamy killer "Millenium Kingdom" z gościnnym udziałem Roba Rocka. Mocna rzecz!
Płyta z dominowana przez stonowane i bardzo emocjonalne dźwięki. Pełno tu zawirowań, zmian tempa, zmiany klimatu, a cały czas trzymając się pomysłowych rozwiązań aranżacji. Płyta cały czas odkrywa swoje piękno i kryje sporo ukrytych smaczków. Troszkę brakuje mi ognia czy hitów typu "Millenium Kingdom", ale jest to zaakceptowania. To jest płyta nastawiona na klimat i emocje. Tego jest tutaj pod dostatkiem. Dla fanów Angra, Edu Falaschi, czy Shaman pozycja obowiązkowa. Spora poprawa względem debiutu.
Ocena: 8.5/10
wtorek, 3 grudnia 2024
NAMOR - Ofiary Pustki (2024)
Choć Romana Kostrzewskiego nie ma już z nami, to jego muzyka jest wiecznie żywa i wciąż inspiruje kolejne pokolenia miłośników ciężkiego brzmienia. Najpierw był Popiór, który wydał świetny debiutancki album. Obecnie jego status jest nieznany, ale mamy inny band na horyzoncie, który chce czerpać garściami z twórczości Romana i Kata. Mowa o Namor, który powstał w 2022r. Nakładem wytwórni Mystic Production 29 listopada ukazał się ich debiutancki album "Ofiary Pustki".
Okładka może do końca nie przekonuje i jest daleka od ideału. Cieszy obecność dwóch muzyków znanych z Kat & Roman Kostrzewski, czyli wokalisty Michała Laksy i gitarzysty Krzysztofa Peloksa. To oni są napędem tej kapeli i przypominają o stylu wypracowanym przez Romana. Jest mroczno, jest zadziornie, agresywnie, jest sporo elementów thrash metalu i groove metalu. Właśnie w takiej stylistyce obraca się Namor. Do ideału czy takiej perfekcji troszkę brakuje, ale radość z słuchania ich muzyki jest. Przede wszystkim za zespołem przemawia doświadczenia, umiejętność tworzenia mocnych riffów, wpadających w ucho melodii, czy ostrych niczym brzytwa riffów. To wszystko jest spójne i potrafi zauroczyć fanów takiego grania. Materiał może trochę nie równy, momentami przynudza, ale jako całość wypada naprawdę dobrze.
Wystarczy odpalić taki "Ogrody przykrości" by móc ocenić talent i potencjał tej grupy. Grać potrafią i robią to naprawdę bardzo dobrze. Troszkę heavy metalowego klimatu otrzymujemy w stonowanym "Anioł Tchórz". Band stara się brzmieć współcześnie i troszkę nowocześnie. Nie jest to złe. Troszkę bardziej klimatyczny i złożony jest "Umieraj i żyj dalej". Dużo agresji i szybkości przemyca rozpędzony "GenPato" i tutaj band zabiera nas w rejony stricte thrash metalowe. Podobne emocje wywołuje zadziorny "A jeśli nigdy nic". Mamy też próby uchwycenia klimatu śpiewania Romana w nieco rockowym "czorny szlog".
Duży plus za inspirowanie się twórczością Romana Kostrzewskiego, plus za agresywne granie, za urozmaicenie, za solidny materiał. Panowie grać potrafią i trochę za brakło pewności siebie i pomysłów na cały album. Płyta jest nierówna i tego nie da się ukryć. Mimo swoich wad, to solidna pozycja, która zasługuje na uwagę. Zwłaszcza jeśli tęskni się za dokonaniami Romana.
Ocena: 6.5/10
niedziela, 1 grudnia 2024
FIRE ACTION - Until The Heat dies (2024)
To nie nowa odsłona Strażaka Sama, ani też nowa seria klocków Lego, to okładka debiutanckiego albumu formacji Fire Action, który nosi tytuł "Until The Heat Dies". Ta fińska kapela powstała w 2012r i właśnie udało się 29 listopada wydać krążek nakładem wytwórni Steamhammer. Co na pewno przyciąga, to fakt że w tej kapeli mamy dwóch muzyków z Burning Point i dwóch członków nieistniejącego Alliance. Nic więcej do zachęty nie potrzebowałem by sięgnąć po owe wydawnictwo.
Stylistycznie mamy tutaj do czynienia z melodyjnym hard rockiem z domieszką melodyjnego heavy metalu. Dostajemy bardzo proste i mało wymagające granie. Nie mam nic przeciwko hard'n heavy o ile jest to rozegrane w polotem, pomysłem i dbałością o ciekawe melodie. Tutaj jest solidnie, ale to trochę za mało. Pete Ahonen to rozpoznawalny wokalista, ale tutaj jakoś nie powala na kolana. Robi swoje i śpiewa dość bezpiecznie i nie próbuje nas zaskoczyć. Sekcja rytmiczna radzi sobie dobrze, aczkolwiek też nie ma gdzie się wykazać. Partie gitarowe Juri Vuortama też są co najwyżej dobre i brakuje tutaj jakiegoś zrywu, elementu zaskoczenia i powiewu świeżości. Troszkę to boli, że doświadczeni muzycy nie są tutaj wstanie wykreować ciekawy materiał.
Styl grupy i jakość płyty można uchwycić w otwierającym "Storm of Memories", który jest udaną mieszanką hard rocka i melodyjnego heavy metalu. Wszystko niby jest na swoim miejscu, ale do najlepszych sporo brakuje.Lekki i przebojowy jest "No Drone Zone" i to jeden z ciekawszych utworów na płycie. Hitów tu nie brakuje i 'Hard days, long nights" to potwierdza. Prosty i łatwo wpadający w ucho hicior, który przemyca sporo elementów hard rocka. Marszowy i nieco bardziej klimatyczny"Dark Ages" też potrafi zapaść w pamięci i pokazuje zespół w nieco innym klimacie. Warto wspomnieć o energicznym i ocierającym się o power metal "Incitement of Insurection" i może panowie powinni pójść w takim kierunku?
Samo obranie kierunku hard'n heavy i postawienie na hard rockowe dźwięki nie jest złym pomysłem. Band poległ na jakości i samych pomysłach na utwory i aranżacje. Był potencjał, ale został zmarnowany. Płyta z serii do posłuchania i zapomnienia.
Ocena: 5/10