czwartek, 28 czerwca 2012

HERMAN FRANK - Right In The Guts (2012)


Są gitarzyści jak choćby Herman Frank, którego właściwie nie trzeba nikomu przedstawiać. Bogata lista zespołów w których występował, a najbardziej jednak znany jest z legendy niemieckiego heavy metalu, czyli ACCEPT. Gitarzysta mający swój styl, oddający charakter niemieckiego heavy metalu, gdzie jest coś z toporności, surowości, dzikości czy też ostrego wydźwięku. Jego styl jest taki dość rozpoznawalny. Charyzma w połączeniu z dynamiką i niezwykła techniką sprawia że Herman Frank to jeden z najlepszych gitarzystów w świecie metalowym. W 2009 roku Herman Frank wydał debiutancki album sygnowany swoim imieniem i nazwiskiem czyli HERMAN FRANK. „Loyal To None” to bardzo udany album, ale jak dla mnie zbyt toporny, zbyt mało przystępny dla słuchaczy i po jakimś czasie stał się nieco taki na jedno kopyto. Rok 2010 i wielki powrót z ACCEPT w postaci genialnego „Blood Of The Nations” oraz tegoroczny „Stalingrad”, który również zawierał to co najlepsze w heavy metalu z niemieckim charakterem i to napawało optymizmem i dawał nadzieję na mocne heavy metalowe uderzenie na drugim albumie sygnowanym marką HERMAN FRANK. Innym takim znakiem dający powody do radości to zmiana na stanowisku wokalisty. Po tym jak zespół się rozstał z Jiotisem Parachidisem, zatrudniono frontmana AT VANCE, a mianowicie Ricka Altziego, który moim skromnym zdaniem jest bardziej wszechstronnym śpiewakiem z odpowiednim zadziorem i lekką chrypą, co daje takiego niezwykłego momentami rockowego wymiaru. To przedkłada się na łatwiejszy odbiór drugiego albumu o tytule „Right In The Guts”. Album z jednej strony kontynuuje to co było na poprzednim albumie, a więc heavy metal pełną parą z dużą dawką energii, wyśmienitą grą Hermana, gdzie jest i szybkość, jest i technika, jest duża subtelność, wyczucie, rytmika, zróżnicowanie i finezyjność, pod tym względem jest to jeden z najbardziej gitarowych albumów heavy metalowych roku 2012. W dalszym ciągu jest rozpędzona, mocna, dynamiczna sekcja rytmiczna, do tego niezwykle zapadające w pamięci linie wokalne no i ta solidna niemiecka produkcja. Jakie zmiany względem debiutu? Jest przede wszystkim o wiele lepszy materiał. Jest masa przebojów, zapadających motywów, jest zróżnicowaniem i materiał jest idealny.

Otwarcie w postaci „Roaring Thunder” godne mistrzów, dynamiczne, bardzo heavy metalowe, oparte o znakomite solówki, motyw gitarowy wyciskający to co w najlepsze niemieckim metalu i tu słychać coś z STEELER, ACCEPT, nawet wczesny AXEL RUDI PELL. Tak przebojowo, tak melodyjnie nie było na debiucie. Nieco topornego, takiego zakorzenionego w tradycji niemieckiej usłyszymy w bardziej stonowanym „Right in The Guts” gdzie pojawia się nawet hard rockowy feeling, który tylko nadaję odpowiedniego smaczku, zróżnicowania. Jednak tutaj jest eksponowane to co jest atutem tego albumu, a mianowicie przebojowy charakter i to słychać w każdym utworze. Tutaj to wybrzmiewa w prostym motywie i chwytliwym refrenie. Album nie jest tak jak poprzedni grany na jedno kopyto i tutaj wręcz na przekór cały czas się coś dzieje, jest urozmaicenie albumu. Było wolniej, to trzeba podgrzać temperaturę za sprawą prawdziwej petardy z dynamiczną sekcją rytmiczną, ostrym riffem i elektryzującymi solówkami i taki właśnie jest „Ivory Gate”. Z kolei „Venageance” to kolejny rytmiczny kawałek wzorowany na twórczości ACCEPT i niemieckim heavy metalu. Rick tutaj eksponuje swoje umiejętności i trzeba przyznać, że na tym albumie wypada znakomicie i czy tylko mi na myśl przychodzi boski Apollo z FIREWIND? Klimat i przebojowość na miarę albumu „Restless and WildACCEPT słychać w dynamicznym „Starlight”. Wolne tempo, hymnowy wydźwięk, no i rockowe zacięcie spod znaku WHITESNAKE to coś co nie pozwala pominąć w chwaleniu nieco inny „Falling To Pieces” który odstaje od niemieckiego topornego heavy metalu. „Raise Your Hand” też jest miksem heavy metalu z hard rockiem i taka mieszanka zespołowi wychodzi dobrze, aczkolwiek tutaj nieco zabrakło lepszego pomysłu, gdyż poziomem nieco odstaje. „Waiting” to kolejny przykład, że można grać szybko, ale z dużym oddaniem i starannością, gdzie stawia się duży nacisk na melodie, przebojowość. Zespół brzmi bardzo elastycznie i w każdej formule dobrze się czuje, zarówno w wolniejszych klimatach jak i tych szybszych. Bez wątpienia kolejny killer, które jak dla mnie przyćmiewa to co znalazło się na nowym albumie ACCEPT. Może i „Hell isn't Far” brzmi jakoś znajomo, może bardzo wtórnie, ale pomysłowość i wykonanie rzucają na kolana i aż się prosi o więcej takiego rytmicznego, przebojowego heavy metalu. Takich przebojów i w takiej ilości nie było ani na debiucie ani na nowym albumie ACCEPT. Finezja, precyzja wykonania czy też lekkość godna rockowego zespołu daje o sobie znać także w „Kings call”. Wczesny ACCEPT, może coś w konwencji speed metalowej? Coś w szybszym tempie? Nie ma sprawy, proszę delektować się kolejną petardą, a mianowicie „Lights Are Out” i to się nazywa heavy metal najwyższych lotów. Przejawy toporności pojawiają się w nieco mniej interesującym „Black Star” który nie do końca mnie satysfakcjonuje. Całość zamyka równie świetnie wyważony i przebojowy „So They Run”.

Totalne zaskoczenie, totalnie zniszczenie i nawet lekkie osłabienie w „Black star” nie psują końcowego efektu, nie zrażają i nie daje powodów żeby odjąć jakieś punkty. To w jakim stanie mnie zostawił ten album sprawia że to tylko o świadczy o poziomie tego wydawnictwa. Perfekcja i dbałość o technikę w każdym calu. „Right In The Guts” to nie tylko masa smaczków technicznych, ale też niezwykła przebojowość, dużo gitarowego grania, dużo ciekawych melodii, zapadających solówek, to popis umiejętności nie tylko Hermana Franka, który jest jednym z najbardziej uzdolnionych gitarzystów nie tylko w kręgach niemieckiego heavy metalu, to także popis wokalny Ricka, która idealnie się spisał na tym albumie i po raz kolejny dowodzi że jest znakomitym wokalistą. Cała ta niemiecka machina zadziała prawidłowo i na pewno lepiej niż taki ACCEPT. Album jest równy, jeszcze bardziej melodyjny, wyrównany i nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Obok takie 3 INCHES OF BLOOD jak dla mnie najbardziej metalowy album roku 2012.

Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz