środa, 31 grudnia 2014

JOHNNY TOUCH - Inner City Wolves (2014)

Nie wiem jak można nazwać zespół metalowy Johnny Touch, ale to może ja się nie znam. Jest taki zespół i pochodzi z Australi. Grają heavy/speed metal przesiąknięty latami 80 i to już od 6 lat, choć debiutancki album ukazał się w tym roku. „Inner City Wolves” przykuwa uwagę kolorystyczną okładką, która przypomina rysunki Eda Repki. Nie jest to thrash metal, więc nie dajcie się nabrać. Ta młoda formacja żyje latami 80, nie kryję się z tym. Słychać, że jest z tego dumna, że w swoim stylu zawierają elementy z muzyki Judas Priest, Accept, Warlock, czy Iron Maiden. Choć lista jest dłuższa niż się wydaje. Jeżeli nie szukacie wrażeń, powiewu świeżości, ani nic oryginalnego to jesteście na dobrej drodze by polubić ten album. Kolejnym krokiem jest cenić sobie proste granie, z szybszym tempem, chwytliwymi melodiami i refrenami. Jeżeli tak Wam nie wiele trzeba do szczęścia, to może docenicie wartość debiutanckiego krążka Australijczyków. Zawartość jest zróżnicowana, ale przede wszystkim zwarta i treściwa. Można odnieść wrażenie, że najważniejsza rolę pełni wokalista Pahl Hodgson i w sumie nie ma się co dziwić. Jest najbardziej wyrazisty i ma w sobie to coś. Choć gitarzyści też sobie radzą ze swoimi obowiązkami. Może nie ma tutaj niczego nadzwyczajnego, ale jest tradycyjna szkoła, jest kilka zaskoczeń, a przede wszystkim jest ta radość z grania. Słucha się tego przyjemnie, choć jest to do bólu wtórne i schematyczne. Już otwieracz „Its Arlight” wszystko zdradza i psuje niespodziankę co do pozostałej części. Prosty heavy metal przesiąknięty sceną brytyjską. „The Metal Embrace” to utwór, który wyróżnia się bardziej złożonymi i dopieszczonymi solówkami. Jest też coś z progresywnego rocka, co potwierdza rozbudowany „Lady Stutter”. Na szczególne wyróżnienie zasługuje bez wątpienia „Radiation Axeposure”, który odsyła nas do klasyków Judas Priest. Bardzo fajnie się słucha tych shrederowych popisów gitarowych. Najsłabszym momentem na płycie jest nieco bardziej hard rockowy „End of Daze”. W podobnej konwencji lepiej prezentuje się „Bitch of Son”, który jest bardziej energiczny i przemyślany. Na koniec mamy utrzymany w stylu Warlord, czy Metal Church „ Black Company”.

Solidny heavy/speed metal przesiąknięty latami 80. Proste i łatwo w padające w ucho granie, do tego jasne i szczere, no i niezobowiązujące. Płyta dla mniej wymagających słuchaczy.

Ocena: 5.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz