sobota, 19 czerwca 2021

PHARAOH - The power that be (2021)

Amerykański Pharaoh nigdy nie pretendował do miana wielkiej kapeli, ale od kilku lat dostarczali solidny us power metal i w zasadzie najnowsze dzieło "The powers that be" to tylko potwierdza.  9 lat czekania i w zasadzie przez te lata nic się nie zmieniło. Dalej jest ten sam skład, ten sam styl i rodzaj muzyki. Dostajemy kontynuację i troszkę to rozczarowuje, bo była szansa by wstrząsnąć nieco heavy/power metalową sceną.

Wysunięty wokal Tima Aymara skupia naszą uwagę i to on napędza ten band i nadaje mu charakteru. Jest jeszcze dwóch doświadczonych gitarzystów, którzy odpowiadają za aspekt prostych i zadziornych riffów. Niczym nas nie zaskakują Chris Black i Matt Johnsen, którzy stawiają na sprawdzone patenty i takie nieco ograne melodie. Jest wtórność, jest przewidywalność i tym samym płyta jest monotonna i nieco nudna.  Jasne punkty tej płyty to zadziorny i nieco toporny "The power that be" i problem tkwi że słyszało się o wiele ciekawsze rzeczy w us power metalu na przestrzeni ostatnich lat. Dobrze prezentuje się agresywniejszy "Lost in the Waves", choć brakuje nieco świeżości i kopa. Nieco bardziej rozbudowany "Dying Sun" pokazuje, że band potrafi też zagrać coś bardziej progresywnego. Mam wrażenie, że jest to płyta jednego hitu, a mianowicie "Freedom". Co za świetna melodia i klimat Running Wild.

Za mało tutaj konkretów, za mało ognia i heavy metalowego pazura. Wkrada się nuda, wtórność i brak elementu zaskoczenia. Płyta po prostu średnia i nijaka. Jest wiele ciekawszych płyt w kategorii power metalu, ale Pharaoh nagrał krążek w swoim stylu. Może czas coś zmienić? Może mała rewolucja w stylu?

Ocena: 5/10
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz