sobota, 17 grudnia 2011

AXE VICTIMS - Another Victim (1984)


„Niemiecki JUDAS PRIEST” takie określenie często adresowano do niemieckiej kapeli AXE VICTIMS. Na pewno nie jest one bezpodstawne, ale w podobnej stylistyce grali choćby GRAVESTONE, czy też FAITHFUL BREATH i jakoś im takiej etykiety nikt nie przylepił. Zanim zestawię niemiecką grupę z JUDAS PRIEST, warto wspomnieć, że kapela powstała w 1982 roku i właściwie znana jest z debiutanckiego albumu „Another Victim” z 1984 roku, bo drugi album choć został nagrany to jednak nigdy nie ujrzał światła dziennego. Styl AXE VICTIM to wypadkowa NWOBHM, niemieckiego rasowego metalu w stylu ACCEPT, GRAVESTONE, czy też WARLOCK, a także JUDAS PRIEST. Również wpływy KROKUS dają osobie znać i w kategorii samego stylu jaki zespół prezentował można przyznać pierwszy plus. Bo choć jest to wtórne i powszechnie obstukane granie, to jednak swoją przebojowością i atrakcyjnością melodii potrafi zauroczyć słuchacza. Tak jak styl tak i brzmienie jest takie typowe dla niemieckiej sceny, a więc solidne. Przydomek niemieckiego JUDAS PRIEST najprawdopodobniej został przyznany na podstawie partii gitarowych wygrywanych przez duet Bohn/Hag, który jest jakby kopią duetu Tipton/Downing. Podobnie dostrojone gitary, podobny wydźwięk solówek, riffów i w tym aspekcie album jest naprawdę atrakcyjny i miły dla ucha. Szkoda tylko, że całość nieco zaniża średniej klasy wokalista Frank Fanfare, któremu brakuje ogłady, a także siły. Nie jest zły, ale dobry też, ot co średnia krajowa. Najlepszą bronią maskującą wszelkie niedoskonałości zespołu jest sam materiał, który kipi energią, a i przebojów nie brakuje. Jednym z nich jest bez wątpienia „Shoot From the stars”, który pod względem rozbudowanych melodii i partii gitarowych, a także pod względem zadziorności i niemieckiej solidności kojarzy mi się z GRAVESTONE. Oprócz dynamiki zespół miał do zaoferowania nieco emocji, łagodnego wydźwięku, który jest przesiąknięty amerykańskim hard rockiem i w tej roli się sprawdził „Heartbreaker”, czy melodyjny „For The Ladies” z dość rozbudowanymi solówkami i wszelkimi popisami gitarowymi. Minusem tego utworu jest jego zbyt długie trwanie, bo uważam, że 4minuty byłyby w sam raz. Na albumie jest pełno rasowych heavy metalowych kompozycji będących ukłonem w stronę JUDAS PRIEST i to słychać po „Can't Stand It „, dynamicznym „Young And Wise”, czy hard rockowym „Soldier Of Life” który nieco brzmi jak „Living After Midnight”. „I've Got the Power” może nie jest jakimś wyjątkowym utworem, ale atrakcyjnie rozplanowana sekcja rytmiczna i hard rockowy feeling sprawia, że utwór miło się słucha i najgorzej wypada paradoksalnie najdłuższa kompozycja, którą jest „Turn It Loud”, w której to nie sprawdziło się złagodzenie i odstąpienie od zadziorności. Zamiast tego mamy rozlazły kawałek z mało przekonującym refrenem. Pomimo przebojowego wydźwięku owego materiału, pomimo soczystej dopieszczonej produkcji, pomimo skojarzeń z JUDAS PRIEST krążek nie odniósł sukcesu komercyjnego, a zespół się rozpadł stając się jednym z wielu zapomnianych bandów. Powód takiego obrotu sprawy leży poniekąd w wokalu Franka, a także w problemie stworzenie od początku do końca atrakcyjnego materiału. Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz