poniedziałek, 12 grudnia 2011

MYSTIC PROPHECY - Ravenlord (2011)


Niemiecka heavy/ power metalowa machina MYSTIC PROPHECY działa całkiem sprawnie od 2000 roku i jej funkcjonowaniu nawet nie szkodzą zmiany personalne, a trzeba przyznać że trochę ich było. Był na początku słynny gitarzysta Gus G który ukształtował charakter i styl zespołu, a w 2008 było całkowite przemeblowanie, gdzie pojawił się nowy gitarzysta Constantine, nowa sekcja rytmiczna i właściwie jedyną stałym elementem zespołu był i jest wokalista Roberto Liapakis. Przez MYSTIC PROPHECY przewinęło się sporo nazwisk, a mimo to zespół nie zmienił swojego stylu i na siódmym albumie, który jest zatytułowany „Ravenlord” tylko utwierdza w przekonaniu, że kto bym nie zasilił zespół, choćby pojawił się nowy muzyk ( patrz perkusista Claudio Sisto od 2010 r) to i tak ten niemiecki band będzie ciągle tak samo brzmiał. Ich znakiem rozpoznawczym są ciężkie riffy, rytmiczna, zróżnicowana sekcja rytmiczna i całościowo można doszukać się odesłań do amerykańskiego power metalu. Co jest charakterystyczne dla tej kapeli również to fakt wałkowania nie raz w kółko tego samego motywu i także trzymanie się kurczowo sprawdzonej konstrukcji i granic, których zespół nie zamierza przekraczać, na pewno nie na siódmym albumie. Choć „Ravenlord” niczego nie wnosi do muzyki MYSTIC PROPHECY to jednak jest to jeden z pierwszych wydawnictw tej kapeli które mnie przekonał do siebie w takim stopniu. Zazwyczaj monotonny materiał i wałkowanie czegoś przez cały album mnie nudziła i wysiadałem przy ich muzyce na dłuższą metę. Tym razem nie dość że z zachwytem słuchałem całości od początku do końca, to jeszcze spora część materiału została na dłużej w mojej pamięci. Tak więc można rzec, że materiał na nowym albumie został przemyślany i dobrze przygotowany. Otwieracz „Ravenlord” może nie jest trafionym pomysłem, bo wiadomo że powinno się zaczynać od demolki, a nie od klimatycznego, przesiąkniętego mrokiem utworu. Nie ma rewolucji, dalej jest ciężki riff, dalej jest heavy/ power metal, z tym że wokal Roberto jest bardziej wyrazisty, jakby ostrzejszy i bardziej słyszalny niż zawsze, co jest dużym plusem tego albumu. Również spisuje się duet gitarzystów Pohl/Constaine, którzy dostarczają nam sporo ostrych partii gitarowych, które nie tylko zachwycają drapieżnością, ale i melodyjnością. Sekcja rytmiczna, w tym nowy perkusista też zasługują na owację na stojącą, bo mieli sporo do roboty, zwłaszcza przy takich dynamicznych, energicznych utworach jak „Die Now”, „Damned Tonight”, „Endless Fire”, czy też „Cross Of Lies” i właśnie takie petardy oparte na rozpędzonej sekcji rytmicznej i ostrym riffie przesądzają o tym albumie, czyniąc go atrakcyjnym dla fanów muzyki z kręgu heavy/power metal. Album jest na tyle równy, że nawet bardziej stonowane kompozycje się tutaj odnajdują i nie wiele tracą do tych szybkich petard. Weźmy taki „Eyes Of The Devil”, który zalatuje ostatnimi płytami METAL CHURCH, czy zadziorny „Hollow”, które utwierdzają mnie w moim przekonaniu, że zespół znalazł złoty środek na granie heavy i power metalu, nadając każdemu utworowi podobnej przebojowości i melodyjności. Jeśli miałby wskazać najsłabszy utwór to zapewne wybrałbym „Wings Of Destiny” a to dlatego że te motywy balladowe jakoś mnie nie przekonały. No przyszło mi troszkę poczekać na jakiś konkretny album wydany przez MYSTIC PROPHECY i jest to jak dla mnie póki co najlepsze ich osiągnięcie. Nie przynudza monotonnością i klepaniem w kółko tym samym motywem, no i co ważniejsze dostarcza sporo atrakcyjnych, drapieżnych przebojów, a to już coś. Kolejny typowy dla tej grupy album z typowym dla nich materiałem utrzymany w stylu heavy/power metal, choć tym razem zostało to lepiej podane. Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz