wtorek, 20 grudnia 2011

BATTLEAXE - Power From The Universe (1984)


W okresie NWOBHM pojawił się też BATTLEAXE, który często był kojarzony z takimi kapelami jak SAXON, MOTORHEAD, czy też AC/DC. Kapela założona w 1979 dorobiła się dwóch albumów w ciągu swojej kariery i mimo załamania artystycznego w połowie lat 80, zespół się reaktywował w roku 2010. Tym którzy lubią bardziej metalowe granie to polecam debiut, zaś fanom bardziej rockowego podejścia i fanom AC/DC czy KROKUS to polecam „Power From The Universe” z 1984 roku. Tym razem album zdobi o wiele ładniejsza okładka aniżeli debiut, mamy też bardziej dopieszczone brzmienie, szkoda tylko że tendencji zwyżkowej nie odnotowałem w przypadku materiału czy formy poszczególnych muzyków. Wokalista Dave King jest dobry w tym co robi, jednak niczym charakterystycznym się nie wyróżnia i można go w sumie uznać za dobrego rzemieślnika i w podobnej roli tutaj występuje gitarzysta Steve'a Hardiego, który też potrafi grać, też potrafi a to zagrać pod JUDAS PRIEST, a to pod AC/DC ale nie ma w tym zbyt wiele naturalności i jakiegoś pomysłu. Wszystko jest odtwórcze i bez jakiegoś polotu i słychać, że mamy do czynienia z rzemieślnikiem, który od siebie za wiele nie daje. Najlepiej wypada oczywiście sekcja rytmiczna, który potrafi dostarczyć sporo urozmaicenia, ale też zadziorności i słychać to świetnie w posępnym „Fortune Lady”, który należy zaliczyć do jednej z najlepszych kompozycji na albumie. Tutaj każdy z muzyków wyciska sporo ze swojego rzemiosła i nawet Steve jakby bardziej tutaj zapracowany. Ten utwór jest też dowodem na tym, że partie klawiszowe nie odegrały większej roli na tym albumie i właściwie często są zagłuszone i wycofane. Dobrze też się prezentuje utrzymany w stylu JUDAS PRIEST otwierający „Chopper Attack”, czy też rozpędzony „Power From the Universe”, który ze względu na rock'n rollowe szaleństwo może przypominać MOTORHEAD. Czego jest najwięcej na tym albumie? Hmm utworów wzorowanych na tym do czego nas przyzwyczaił AC/DC i KROKUS. Do tej kategorii zalicza się prosty „Movin' Metal Rock, łobuziarski „License To Rock”, czy też „Shout it Out”, ale co z tego skoro utwory były dalekie od tego co prezentowały wcześniej wspomniane zespoły. Problem leżał przede wszystkim w kwestii braku łatwo wpadających melodii i przebojowych refrenów, co wykluczało je jako atrakcyjne kompozycje, czyniąc kolejnymi szarymi utworami, które nie potrafią przykuć uwagi słuchacza. I poza otwieraczem, „Fortune Lady” i tytułowym to reszta jest mało wyraźna. Niestety jakie umiejętności muzyków, jakie pomysły taki materiał. Grać pod AC/DC czy KROKUS to jedno, ale tworzyć tak jak te zespoły to już nie taka prosta sztuka o czym można się przekonać słuchając tego albumu, który dowodzi, że zespół ma problemy stworzeniem atrakcyjnego materiału, który łatwo wpada w ucho i odbija piętno na słuchaczu. Niestety rzeczywistość jest bardziej brutalna. Ocena: 4.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz