czwartek, 22 marca 2012

IRON MAIDEN - The Number Of The Beast (1982)


Dzisiaj mamy 22 marca 2012 roku i mało kto może wiedzieć że dzisiaj właściwie mija 30 lat od premiery od jednego z najbardziej kultowego albumu heavy metalowego, czyli „The Number Of The Beast” nikogo innego jak IRON MAIDEN. Album, który dość szybko został okrzyknięty jednym z najbardziej wpływowych albumów heavy metalowych i do dziś jest to bez wątpienia najbardziej rozpoznawalne wydawnictwo godnie reprezentujące swój gatunek. Album nie tylko przełomowy dla nurtu ale również dla samego zespołu. Wraz z tym krążkiem zaczął powoli odchodzić od NWOBHM na rzecz heavy metalu. Choć dwa poprzednie albumy żelaznej dziewicy były znakomite to jednak zespół jeszcze wyżej podniósł poprzeczkę jeśli chodzi o muzykę, stawiając na bardziej zróżnicowany materiał, stawiając na bardziej wyszukane melodie, jednocześnie zachowując swoją charakterystyczną przebojowość. Zostawmy na chwilę muzykę i wróćmy do aspektu historycznego, który i tutaj jest przełomowy dla kapeli. Kapela musiała zakończyć współpracę z dotychczasowym wokalistą – Paul Di Anno, a to z tego względu że był on wirusem, który działał negatywnie nie tylko na niego, ale i na zespół. Jego punkowy styl życia doprowadził do jego wyniszczenia i kiepskich występów podczas koncertu, co raz częściej kapela musiała odwoływać swoje występy. Coś trzeba było z tym zrobić. Zatrudniono nowego wokalistę, a mianowicie Bruce'a Dickinsona udzielającego się w SAMSON. Zazwyczaj zmiany na tak ważnym stanowisku nie służą zespołom i są to przeważnie zmiany na gorsze. Tutaj mamy odwrotnie i był to strzał w dziesiątkę, bo Bruce odmienił zespół, wprowadził żelazną dziewicę na wyższy poziom, poziom światowy. Do dziś jego nazwisko wymienia się jednym tchem jeśli chodzi o najlepszych wokalistów i nic dziwnego, skoro jego skala możliwości jest ogromna, a znakiem rozpoznawczym wysokie rejestry, do których Paul nigdy by nie dotarł.

Gdy się spojrzy na całą twórczość żelaznej dziewicy to można zauważyć, że właściwie każdy album otwiera dynamiczna, zwarta, szybka, pełna energii kompozycja, który jest miłym zaproszeniem do zapoznania się z całością. „Invaders” nie jest tutaj wyjątkiem, ba jest to ścisła czołówka jeśli chodzi o otwieracza tej kapeli. Tutaj jest wszystko perfekcyjne, począwszy od sekcji rytmicznej ze wskazaniem na urozmaiconą partię Cliva Burra, któremu słusznie nadano miano „najlepszego perkusisty na świecie” po nagraniu tego albumu. Duet Smith/Murray wniósł swoją grę na jeszcze wyższy poziom. Solówki są jeszcze bardziej zadziorne, bardziej urozmaicone i bardziej elektryzujące niż na poprzednich albumach. Jednak wszystko przyćmiewa nie kto inny jak Bruce, który dysponuje wręcz operowym głosem pozwalającym mu na balansowanie w wysokich rejestrach jak i w dolnych, gdzie śpiewa z dużym zadziorem. Lirycznie mamy nawiązanie do najazdów wikingów. Ballad IRON MAIDEN nie dorobił się zbyt wiele, ale liczy się nie ilość tylko jakość. „Children Of The Damned” to właściwie kawałek o dwóch obliczach. Spokojny, nastrojowy, wręcz balladowy początek, który ukazuje emocje, a także niezwykłe umiejętności Bruce'a, który właściwie dzieli i rządzi tutaj wspólnie z Adrianem Smithem, który wygrywa iście piorunującą solówką przesiąkniętą melodyjnością i szybkością. Utwór tym razem zespół inspirował się przy pisaniu tekstu filmem o tym samym tytule. Adrian Smith to nie tylko wyśmienity grajek, to także mistrz kompozytorstwo i zawsze miał on dość spory wkład w albumy żelaznej dziewicy. Jeden z jego pierwszych wielkich dzieł to bez wątpienia „The Prisoner” nawiązujący do brytyjskiego serialu o tym samym tytule i bardzo pomysłowym zabiegiem okazało się danie na rozpoczęcie kawałka takiego mówionego intra, który trzyma niesamowity klimat grozy. Sam utwór jest dynamiczny i mamy naprawdę przebojowy refren, który porywa słuchacza i zachęca do współuczestnictwa. Za czasów Di Anno powstał kawałek „Charlotte The Harlot” no i tutaj zespół postanowił pociągnąć historię z tamtego utworu nagrywając „22 Acacia Avenue” który jest kolejną 6 minutową kompozycją w której dzieje się sporo od szybkich, charakterystycznych galopad, od dynamicznej motoryki, ostrych riffów, bo bardziej wyszukane melodie, czy też bardziej spokojne, stonowane motywy. Ten album świat kojarzy właściwie z dwóch przebojów, które posłużyły do promocji albumu i lepszych utworów na single nie można było wybrać. „The Number Of The beast” to jeden z najbardziej znanych utworów żelaznej dziewicy, który właściwie jest grany na każdym koncercie i nic dziwnego bo jest to jest przebój jak się patrzy. Dynamiczny, chwytliwy, z prostym motywem gitarowym jak i łatwo zapadającym refrenem, no i ta demoniczna tematyka, która była pewnym novum jeśli chodzi o lirykę żelaznej dziewicy. Kapela znów błysła pomysłowością dając na otwarcie mroczny fragment cytowanej kwestii z Biblii dotyczącej antychrysta, sam pomysł narodził się w głowie Steva Harrisa za sprawą filmu „Omen”. Utwór przeszedł do historii zespołu jak i kanonu muzyki heavy metalowej o czym może świadczyć liczne covery innych zespół i umieszczanie w różnych filmach np. „Śmiertelna Wyliczanka”. Drugim hitem, który również przeszedł bardzo szybko do grona największych hitów IRON MAIDEN to singlowy „Run To The Hills”. Jest to kompozycja opowiadająca o walce amerykanów z Indianami utrzymana oczywiście w szybkim, rytmicznym tempie z zapadającą partią perkusyjną Cliva Burra i popisem wokalnym Bruca, która ciągnie ku jak najwyższym rejestrom. Pozycja obowiązkowa w setliście koncertowej IRON MAIDEN. Choć Harris właściwie maczał palce niemal przy całym materiale, to właśnie tam gdzie sobie odpuścił to słychać, że gdzieś uleciała przebojowość i słychać to w takim „Gangland” który właściwie jest nieco inaczej wykonany, nieco w innym stylu niż poprzednie utwory. Ale jest to kompozycja solidna i sporo ratuje tutaj atrakcyjna partia perkusyjna Cliva Burra. Również za słabszy moment można uznać nieco mroczniejszy, nieco momentami cięższy „Total Eclipse” który jakoś nie pasuje mi do tej całej układanki. Na koniec mamy wielki finał w postaci kultowego już „Hallowed By The Name” który bez wątpienia jest jedną z najlepszych kompozycji jakie kiedykolwiek stworzył Steve Harris i żelazna dziewica. Jest to najdłuższy utwór i dzieje się tutaj w ciągu 7 minut sporo. Przeplata się sporo rozmaitych motywów począwszy od spokojnego nastrojowego wejścia, po rytmiczne w dalszej części, bardziej stonowane, by potem przerodzić się w rozpędzoną petardę. Napięcie narasta tutaj stopniowo i to jest bardzo perfekcyjne skonstruowane. Nie sposób tego opisać to trzeba posłuchać.

„The Number Of The Beast” to jeden z najbardziej rozpoznawalnych albumów heavy metalowych, album pełen przebojów i atrakcyjnych kompozycji. Dla wielu fanów jeden z najlepszych krążków żelaznej dziewicy i w sumie nie ma się czemu dziwić, skoro stąd pochodzą największe przeboje zespołu. Płyta trzyma w napięciu od początku do końca i szkoda tylko że znalazły się tutaj dwie słabsze kompozycje, które zachwiały równość owego wydawnictwa. Minęło 30 lat a „The Number Of the beast” wciąż brzmi świeżo, wciąż zachwyca i wciąż przyciąga nowych fanów muzyki heavy metalowej i to jest magia tego albumu. Album przełomy dla zespołu, bo kapela szybko wzniosła na jeszcze wyższy poziom i szybko stali się gwiazdami. Najbardziej sprawiedliwa ocena w tym przypadku to 9.5/10, ale mam straszny sentyment do tego albumu i nie boję się dać maksymalnej oceny, bo ta płyta zasługuje na to za całokształt i odbicie swojego piętna na muzyce heavy metalowej.

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz