czwartek, 8 marca 2012

BLACKSMITH - Fire From Within (1989)


W roku 2011 reaktywowała się jedna z ciekawszych kapel, a mianowicie amerykański BLACKSMITH który został założony w 1984 roku. Kapela, która gdzieś w natłoku takich wydarzeń jak trudności z wydaniem pierwszej płyty, a także przy konfrontacji z silną konkurencją przepadła w roku 1991. Oczywiście zostawiła po sobie mini album „Blacksmith” z 1986r , a także przede wszystkim debiutancki „Fire From Within” z 1989 roku. Niektórzy potrzebują lat i kilku płyt żeby w końcu nagrać coś wybitnego, ale nie BLACKSMITH, który już za pierwszym strzałem wydaję znakomity krążek który klimatem, posępnością przypomni słuchaczom najlepsze lata MERCYFUL FATE. Natomiast pod względem dynami, stylu w jakim się obraca przypomni najlepsze lata METAL CHURCH, gdzie jest tutaj zarówno coś z power metalu i coś z heavy metalu. Kiedy zaś zespół przyspiesza namyśli mam AGENT STEEL z debiutu. Ogólnie słychać różne patenty, ale słychać też oryginalne podejście, swój własny charakter zespołu. Aby mówić w tym wypadku o dziele wybitnym to trzeba zadbać o wiele kwestii. Brzmienie, aranżacje, same pomysły, klimat i wierzcie lub nie, ale wszystko stoi na wysokim poziomie. Produkcja nieco przybrudzona, nieco surowa, ale jakże mroczna zarazem i świetnie to komponuje się ze stylem kapeli. Już przy otwierającym „The Beast” ciarki przechodzą. Jest mroczny klimat, jest pomysłowość i nie sposób tutaj sobie nie skojarzyć to przerażające wejście z twórczością Kinga Diamonda. Ten utwór również świetnie zwiastuje to czego można się spodziewać po tym albumie. Jest jeden z pierwszych kolosów, które właściwie stanowią trzon i podstawę albumu. Na 9 kompozycji przypada jakoś z dwie krótsze kompozycje. To tylko świadczy o pomysłowości muzyków i ich wybitności. Wystarczy się w słuchacz jak ów utwór jest bogaty w różne, zróżnicowane partie gitarowe Davida Smitha, który jest kimś więcej niż jakiś tam rzemieślnikiem co skupia się tylko na graniu. On dostarcza wiele emocji, wiele energii i mocy. Każda z tych partii jest atrakcyjna, intrygująca i wciągająca. Można tylko z wielkim podziwem wsłuchiwać się ową lekkość przechodzenia między motywami, melodiami. Kompozycja też powala dynamiką jaką gotuje nam sekcja rytmiczna i słychać w tym nieco wpływów AGENT STEEL. Chris Caglione jako perkusista wyczynia tutaj cuda. No i nie można zapomnieć przede wszystkim o wyczynach wokalnych Malcolma, który ma niezwykły potencjał. Czasami śpiewa niczym wokalista METAL CHURCH, a czasami niczym sam King Diamond. Może się podobać to jak zespół z dużą lekkością urozmaica swoje utwory co słychać w mrocznym, posępnym „House”, który ma swoje dwa oblicza. Również i szybsze momenty się pojawiają. Chirurgiczna perfekcja w szybkim, zwartym „Louder than Hell” też potrafi przekonać jeśli ma się wątpliwości. Tutaj przede wszystkim zapada w pamięci niezwykły wyczyny wokalisty Malcolma, który bez problemu sięga najwyższych rejestrów. Czas nie zna granic w epickim, mrocznym „A Taste Of Darkness” który jest do szpiku złowieszczy, pełen ciekawych pokręconych melodii i można wyczuć coś z BLACK SABBATH czy też wcześniej wspomnianego MERCYFUL FATE. Kontynuację klimatu można wyczuć w „The Bonemarch / Tower of London”, które początkowo zalatuję w rejony IRON MAIDEN, ale potem jest nieco rockowo, nieco bardziej rytmicznie, ale posępne tempo znów sprawia że utwór jest mroczny. Do grona wybornych kompozycji również śmiało można zaliczyć nieco dynamiczny „Theatres Des Vampires” który również jest urozmaicony i z dominowany przez różnorodne melodie i motywy gitarowe. Na tle tych mocnych, energicznych kompozycji znakomicie prezentuje się o dziwo, piękna nastrojowa ballada „Hell To Pay”, która przypomina stylem lata 60-70. Jest to któraś z rzędu kompozycja o ambitnej aranżacji. Najszybszym i zarazem najkrótszym utworem jest „Fug it” i ciekawi mnie jakby brzmiała nieco bardziej rozwinięta wersja tego kawałka. I nie wiele odbiega „Black Attack” od tego co zespół prezentował do tej pory na tym albumie. Znów dużo zróżnicowanych melodii, motywów, a i przebojowy charakter został tutaj utrzymany.

Kto by pomyślał że po nagraniu takiego albumu jak „Fire From Within” kapela się rozpadnie? Nie zrozumcie mnie źle, ale słuchając tego krążka nie idzie właściwie doszukać się jakichkolwiek wad. Umiejętności muzyków są na bardzo wysokim poziomie, co słychać po samych kompozycjach. Tutaj nie ma mowy o fuszerce, krążek dopracowany w każdym celu. To co wyróżnia tą kapelę to na pewno umiejętność z różnicowania danego utworu różnymi motywami. Nie każdemu ta sztuka się udaję. W roku 2011 kapela się reaktywowała i obecnie pracuje nad nowym materiałem. Czy będą wstanie osiągnąć taki sam wysoki poziom? Zobaczymy.


Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz