sobota, 17 marca 2012

BLAZE BAYLEY - The King Of Metal (2012)


Ostatnie kilka miesięcy z życia BLAZE'A BAYLEY to nieustanny ciąg zawirowań i szokujących wydarzeń. Najpierw było niesłychane przyjęcie drugiego albumu pod pseudonimem BLAZE BAYLEY czyli „Promise and Terror”. Później zaczęło się coś sypać. Kapele opuścił w 2010 Larry Peterson i jego miejsce w roli perkusisty zajął Claudio Tirincanti, a w marcu roku 2011 sam BLAZE BAYLEY ogłosił rozwiązanie swojego zespołu z powodu zdrowotnych i finansowych. Później został wskrzeszony stary zespół Blaze'a czyli WOLFSBANE i wydanie nowej płyty na początku roku 2012. Powrót był fatalnym posunięciem, bo ów nowe wydawnictwo w złym świetle stawiało samego muzyka, który sporo osiągnął zarówno będąc w IRON MAIDEN i działając na własny rachunek. Jedyną na dzieją na zrehabilitowanie się za sprawą reaktywowanego swojego własnego zespołu BLAZE BAYLEY tylko że z innymi muzykami. 8 marca tego roku premierę światową miał nowy album Bleza czyli „The King Of metal”. Pod względem muzycznym mamy cięższą muzykę aniżeli na „Promise and Terror” i tutaj śmiało można skierować swoje myśli ku pierwszym albumom z serii BLAZE. Oczywiście pozostał z poprzedniego albumu mroczny klimat co nie tylko słychać, ale też widać po mrocznej frontowej okładce. Jednak nie mogę tutaj podzielić entuzjazmu innych słuchaczy. Przede wszystkim co mnie drażni to nieco słabsza forma wokalna Bleze'a , czasami zbyt banalne motywy, nieco gorsze umiejętności muzyków od poprzednich i słychać że nie są tacy precyzyjni pod względem technicznym. Album jednak ma też sporo atutów i chyba najmocniejszym jest melodyjność utworów i w miarę wyrównany poziom całego materiału.

Zaczyna się wręcz tradycyjnie bo od mocnego uderzenia w postaci „The King of metal” i jest to jeden z ostrzejszych kawałków jakie ostatnie stworzył Blaze'a. Jest nieco patentów thrash metalowych, nieco z JUDAS PRIEST z ery Rippera. Ciekawe brzmi ten nowoczesny, agresywny metal. Jest prostota, niezwykła przebojowość i jest to bez wątpienia mocne otwarcie albumu, zapowiadające niszczycielski album, co do końca nie jest prawdą. Wysoki poziom albumu podtrzymuje w dalszym ciągu nieco bardziej złożony „Dimebag” wzorowany bardziej na ostatnich dokonaniach IRON MAIDEN. Zwłaszcza melodyjność solówek jak i konstrukcja utworu, czyli spokojne wejście,szybsze rozwinięcie i spokojne zakończenie. Są momenty może nieco banalne, może nieco zbyt oklepane, ale całościowo utwór pretenduje do miana najlepszego. Przede wszystkim atrakcyjnie zostaje zaplanowana linia melodyjna. Sporo jest różnorodnych motywów i do gustu przypadły mi zarówno te spokojne, klimatyczne jak i te szybsze, bardziej dynamiczne. Do tego trzeba zaliczyć jedną z najlepszych solówek na albumie, której nie powstydziła by się żelazna dziewica. Nieco poziom zaniża mroczny „The Black Country” z melodyjnym intrem. Z jednej strony ciężki riff, mroczny klimat, a z drugiej mało atrakcyjna linia melodyjna i sama aranżacja. Trzeba przyznać że podstawowym filarem i największą ostoją albumu są bez wątpienia nieco bardziej zwarte i szybsze kompozycje na miarę otwieracza, czyli melodyjny „The rainbow Fades to Black” z porywającą solówką czy tez rozpędzony „Fate” z ostrym riffem i energiczną partią perkusyjną. Nie trzeba dodawać że i fani IRON MAIDEN pokochają ten kawałek. Oczywiście żelazną dziewicę można usłyszeć w drugim długim kolosie który śmiało stawiam na pierwszym miejscu z „Dimebag” czyli „Fighter”. Jest nieco marszowe tempo, jest znów kilka motywów charakterystycznych dla ekipy Harrisa. Utwór rozegrany w takim typowym dla Bleza stylu i jest to kwintesencja jego muzyki. Można też pochwalić nieco ostry, nieco agresywny „Difficult”. To byłoby na tyle jeśli chodzi o te najlepsze kompozycje. Nie wiem czemu ale ballada „One More step” jest brzydka. Wokal Blaze'a tutaj psuje nastrój i brzmi tragicznie. Sama kompozycja jest banalna i mało ciekawa. I tak samo jest z „Beginning”. „Judge Me” poza ciekawym wejściem, tez nic więcej już nie oferuje.

Wciąż nie opuszcza mnie wrażenie że ta płyta była tworzona szybko i bez większego pomysłu. Są tutaj stare sprawdzone chwyty i właściwie jest kilka mocnych kawałków, ale jest też sporo które strasznie męczą i porażają nieporadnością i brakiem pomysłu. Mam zastrzeżenie tez do formy wokalnej Blaze'a i w stosunku do dwóch poprzednich albumów wypada tutaj słabo. Muzycy pod względem technicznym też nie budzą większych zachwytów i wszystko jest odegrane na przyzwoitym poziomie. Jeśli szukasz dobrego heavy metalu i jeśli lubisz to co robi Blaze'a to jest to album dla ciebie, jeśli szukasz czegoś więcej to niestety ale ta płyta raczej ciebie zawiedzie.

Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz