sobota, 3 marca 2012

AMBERIAN DAWN - Circus Black (2012)


Ci którzy czują niedosyt po ostatnim wyczynie NIGHTWISH mogę z większym entuzjazmem sięgnąć po nowy album AMBERIAN DAWN, który stylistycznie nie odbiega od tego co gra wyżej wspomniany zespół i nawet pochodzą z tego samego kraju, a mianowicie Finlandii. „Circus black” bo tak się nazywa nowy krążek tej formacji i choć nie ma takiego rozmachu i muzycznego przepychu co ostatni album NIGHTWISH to jednak ma to coś czego mi tam brakowało, a mianowicie samego pierwiastka metalu. Tutaj to jest. Zanim jednak zacznę się wgłębiać w sam album warto przybliżyć nieco niektórym czytelnikom sylwetkę samego zespołu. Kapela została założona w 2006 roku z inicjatywy gitarzystę Tuomasa Seppälä i basistę Tommi Kuri. Do tej pory formacja wydała 3 albumy, a „Circus Black” to ich czwarta płyta studyjna i trzeba przyznać, że fanów zespołu ona zadowoli w 100 %, gdyż nie ma tutaj jakiś rewolucji muzycznej, a jedynie umocnienie swojej pozycji jako zespołu grającego symfoniczny power metal. W przeciwieństwie do NIGHTWISH niniejsza kapela dysponuje operową wokalistką w postaci Heidi Parviainen, który dysponuje głosem o szerokiej skali, a w takiej muzyce to jest wręcz wymagane i mile widziane. Tak więc album zjedna sobie fanów Tarjii a także jej ery w NIGHTWISH, gdyż również i tutaj jest bardzo metalowa muzyka, czego mi brakowało na komercyjnym wydawnictwie zespołu. Czego można się spodziewać po „Circus Black”? Przede wszystkim dojrzałości pod względem zarówno technicznym, jak i kompozytorskim. Zdobyte doświadczenie, a także rozwinięte umiejętności muzyków przedłożyły się na sam materiał, który można określić mianem zróżnicowanego i przebojowego.

Już na samą myśl przychodzi NIGHTWISH, czy też VISION OF ATLANTIS kiedy słucha się takiego przebojowego „Circus Black”, który w zupełności oddaje to z czym mamy do czynienia i w jakiej formule trzyma się kapela. Samo wykonanie nadzwyczaj dobre, fakt nieco okrojone z oryginalności i zaskoczenia. Natomiast zespół nadrabia przede wszystkim warsztatem, melodiami i przebojowością. Świetnie dopasowano patenty symfoniczne do rockowego riffu. Poziomem nie odbiega też power metalowy „Cold Kiss” który też przesiąknięty jest nieco mroczniejszym klimatem. Nie wiem czy trafionym pomysłem okazały się tutaj wszelkiego rodzaju zwolnienia. Na szczęście kawałek potrafi zapaść w pamięci a to już coś. Trzeba przyznać, że w stylizacji power metalowej zespół brzmi najlepiej. Dzięki takimi utworami jak rozpędzony „Fight”, melodyjny „Letter” czy też przebojowy „Lily of the Moon” album sporo zyskuje i brzmi bardzo atrakcyjnie. Żeby nie popaść w rutynę zespół czasami stawia na wolniejsze i bardziej klimatyczne motywy tak jak choćby w „Charnel’s Ball” i jest to jedyny kawałek w takiej formie które mi przypadł do gustu. Duża w tym zasługa samego motywu, który jest chwytliwy i taki zapadający w pamięci. W podobnej stylizacji utrzymany jest nieco mniej atrakcyjny „ I share With you this dream” który jak dla mnie zbyt komercyjnie brzmi. Do udanych kompozycji śmiało można zaliczyć za to taki instrumentalny „Rivalry Between Good and Evil”, który w dobrym świetle postawia duet gitarzystów, którzy jak można usłyszeć fascynują się nieco neoklasycznym metalem, co brzmi bardzo dobrze. Ten utwór dowodzi, że muzycy mają umiejętności i wszelkie zarzuty należy kierować w stronę procesu komponowania utworów. Tu właśnie leży problem, bo zespołowi wystarczyło pomysłów na kilka utworów, a reszta niestety nie do końca zachwyca i jest kilka niedociągnięć.

Circus Black” to album kierowany przede wszystkim do fanów symfonicznego power metalu, do tych osób które kiedy usłyszą coś w stylu NIGHTWISH to ślinka cieknie. Album jest łatwy w odbiorze i duża w tym zasługa melodyjnego charakteru materiału. Dla mnie jednak to wciąż tylko średnie granie, momentami nieco wyżej mierzone, ale zbyt wtórne i zbyt mało ambitne. Album dla mało wymagających i wyłącznie na kilka odtworzeń, bez możliwości na dłuższy pobyt w odtwarzaczu.

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz