środa, 4 lipca 2012

OLIVER DAWSON SAXON - Motorbiker (2012)


Czysty, tradycyjny heavy metal w tym roku jest bardzo piętnowany i w tej kategorii wyszło sporo znakomitych i bardzo ciekawych krążków. Na pewno wielu z fanów tego gatunku czekało na debiutancki album zespołu założonego przez byłych członków SAXON, czyli gitarzystę Grahama Oliviera i basistę Steviego Dawsona, a mianowicie OLIVER DAWSON SAXON. Geneza tego zespołu wiąże się z rokiem 1995 kiedy to powstał z inicjatywy tych dwóch muzyków zespół o nazwie SON OF BITCH, który wydał jeden album a mianowicie „Victim Of You”. Połowa lat 90 zespół funkcjonował również pod nazwą SAXON, jednak w wyniku procesu sądowego wszczętego przez Biffa doszło do zmiany nazwy na OLIVER DAWSON SAXON. Przez zespół przewinęło się wiele muzyków, ale ostatecznie oprócz założycieli w zespole swoje miejsce mają John Ward, który ma odpowiednią charyzmę, zadziorność która pasuje dao takiego grania pod stary SAXON. Haydn Conway jako gitarzysta również jest dobrym muzykiem i jego współpraca z z Oliverem wypada dobrze, jednak można poczuć niedosyt, swego rodzaju rozczarowanie. Dlaczego? Nie wychodzi to wszystko ponad przeciętną normę, ponad dobry poziom, czasami wdziera się monotonność, toporność i czasami owe partie gitarowe bywają ciężkie strawne. Ten problem na pewno przesądza o tym, że debiut zespołu w postaci „Motorbiker” nie należy do albumów, które podbiją metalowy świat. Na pewno może się podobać to co wyprawia perkusista, czyli Paul Oliver i co do jego pracy nie mam żadnych zarzutów. Również produkcja albumu brzmi soczyście, uwypukla wszelkie dźwięki, zapewniając drapieżny charakter. Zespół swoim stylem chce nawiązać do metalu lat 80, jednakże pomysły jak i wykonanie w dużej mierze sprawiają, że niemal wszystko brzmi nie tak jak powinno.

Materiał zdradza wszelkie niedoskonałości owego albumu, czyli brak pomysłów na kompozycje, jednostajne granie zespołu, brak zapadających melodii i słabo przekonujące wykonanie, które jest na granicy nudy i rozczarowania. Brak ognia, brak czego na czym można by zawiesić uszy na dłużej. Album leci i po prostu przemija. „Chemical Romance” to niezbyt trafiony otwieracz, jest ciężki, stonowany i nie ma się zbytnio czym zachwycać. Na plus całkiem udane linie wokalne. Na pewno zespół brzmi ciekawiej, kiedy stawia na szybsze tempo, kiedy pojawia się dynamika, energia i gdzieś tam w tle pojawia się przebojowość i myślę że w tej kategorii tytułowy „Motorbiker” z hard rockowym zacięciem jest bardzo dobrym przykładem. Moim skromnym zdaniem tak powinien brzmieć cały album. Przesiąknięty rockiem jest też „Whippin Boy” który ma do zaoferowania przede wszystkim bardzo udane solówki i zadziorny wokal Warda. Kombinowanie, stawianie na ciężar i mrok tak jak „No Way Out” okazało się ślepym zaułkiem, który zdradził brak pomysłów zespołu co do kompozycji. Wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Może się podobać wykonanie i klimat emocjonalnej ballady „Just Another Suicide” z tym, że uważam że troszkę nie pasuje do tego co zespół prezentował do tej pory. Był heavy metal i to dość w ciężkiej formie, pomijana była finezyjność i ciekawe pomysły. Brytyjski Heavy Metal daje o sobie znać w zadziornym „Ghost”, aczkolwiek też można było lepiej to zagrać, można było przemycić więcej dynamiki. Ale uważam, że jeśli ktoś szuka udanej kompozycji w stylu SAXON to uważam, że ten utwór się idealnie nadaje. Podoba mi się też średnio tempo w „Navada Beach” i taki rockowy refren, który rozgrzeje nie jedną publikę. Do tej pory ciężko było pochwalić za jakieś piękne popisy gitarzystów, ale „Screaming Eagles” zaskakuje swoim klimatem, lekkością i przede wszystkim finezją i tutaj można się przekonać że gitarzyści potrafią grac klimatycznie. Co ciekawe najlepsze zostało zachowane na koniec i tutaj na pochwalę zasługuję przede wszystkim prawdziwa petarda w postaci „Hell In Helsinki” która oparta jest na dynamicznej sekcji rytmicznej, na przebojowym refrenie i taki heavy metal w wydaniu byłych muzyków SAXON znalazłby zapewne większe grono fanów. Takich szybkich kawałków na płycie zbyt dużo nie uświadczymy. Równie miłym zaskoczeniem jest „Nursery Crimes” , który ma bojowy charakter i nawiązanie do MANOWAR jest tutaj na plus. Idealny kawałek na koncerty.

Można było się spodziewać po byłych muzykach SAXON czegoś więcej, czegoś na miarę starych płyt SAXON, niestety tylko kilka kompozycji trzyma jako taki dobry poziom, reszta brzmi strasznie monotonnie i wieje nuda, która wynika z jednostajnego grania, z kombinowanie i nacisku na ciężar i stonowane tempo. Czuje niedosyt i ten album mnie rozczarował.

Ocena: 4.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz