Gdybym miał wymienić jeden z
najbardziej znaczących włoskich zespołów power metalowych
to zapewne wymieniłbym taki WHITE SKULL, który pokazał i
rozpowszechnił kobiecego wokalu w power metalowej formule. Wokal,
nie jest miałki, podniosły i taki komercyjny jak w NIGHTWISH czy
WITHIN TEMPTATION, oj nie Federica De Boni to wokalistka po kroju
Doro, choć jest większa skala, większa różnorodność, co
sprawia że muzyka WHITE SKULL jest bardzo atrakcyjna i czyni ich
dość oryginalnymi. Właściwie ostry, zadziorny wokal De Boni,
ryczące i rytmiczne partie gitarowe, robiąca wrażenie mieszanka
power metalu i heavy metalu stawiając przede wszystkim na
melodyjność i dynamikę, czy też w końcu dobrze wyselekcjonowane
brzmienie, to jest to czym można nazwać styl WHITE SKULL. Kapela
została założona w roku 1991 i w tym okresie wydała swoje
pierwsze demo, które zostało zauważone przez rodzimą prasę.
W 1994 roku wydali swoje drugie demo „Save The Planet” które
zbierał pochlebne recenzje. W roku 1995 WHITE SKULL zawarł swoje
kompozycje na metalowych komplikacjach typu „Nighpieces 4” i
przez to zostali zauważeni przez wytwórnie płytową
Underground Symphony pod skrzydłem której wydano debiutancki
album „I Won't Burn Alone”. Jak
przystało na pierwszy album, są nie pewne ruchy zespołu, nie pewne
melodie, kompozycje, momentami brzmi to wszystko jak próba
sił, zbadanie terenu. Tak słychać pewne zaczątki WHITE SKULL
znanego z późniejszych albumów co słychać głównie
w melodyjności, w ryczących i rytmicznych partiach gitarowych
wygrywanych przez Fanto/Faccio choć brakuje w tym wszystkim nieco
ognia i power metalowego kopa. Czasami same pomysły nie brzmią tak
jak powinny brzmieć. No i również De Boni nie brzmi tak jak
później, słychać tutaj nie pewność i nieco mało
wyraziste popisy wokalistki, jeżeli już mam wytknąć więcej
błędów, to na pewno wymienię tutaj brak jakiś wyrazistych
przebojów oraz mało przekonujące brzmienie, które
jest dość niszowe.
Trzeba
mieć nie lada odwagę, żeby album otwierać kolosem. „Because
I” długo się rozkręca,
pojawiają się motywy IRON MAIDEN. Niby nic nowego, niby wtórne
i nieco monotonne to, jednak melodyjność, szybkość, zróżnicowanie
i przebojowy charakter napawają optymizmem i dowodzi że w zespole
drzemie potencjał. Równie ciekawie brzmi nieco bardziej
rytmiczny,a le w dalszym ciągu dynamiczny, nawiązujący do stylu
IRON MAIDEN czy też power metalowych zespołów lat 80 „Mama”
no i troszkę power metalu
można wyłapać w radosnym „Hey Boy”. Jednakże ten album
zdominowany jest przez heavy metalowe kompozycje. Przez nieco nijakie
kompozycje, a także wpychane na siłę stonowane, wolne motywy.
Heavy Metal taki jakiego było pełno w owym czasie słychać w
„I Wont Burn Alone” gdzie
słychać inspirację JUDAS PRIEST. Mieszanie heavy metalowego
kawałka, który miał rozgrzewać publikę z power metalowym
pędzeniem w refrenie sprawia że „Living on the Highway”
brzmi nijako i raczej nikt nie będzie wspominał miło tego kawałka,
chyba że za ciekawe solówki i refren. Granie na granicy
hard'n heavy usłyszymy w rytmicznym „Nasty”
czy tez w „In the Age of Unreason” . Spokojne,
balladowe motywy i silenie się na urozmaicenie, sprawia że takie
utwory jak „Pray”
czy też „White Lady”
przynudzają i sprawiają że materiał brzmi mniej metalowo.
Album
nie robi większego wrażenia, bo niby czemu miałby robić? Nie
można pochwalić zespół za produkcję ani za materiał. Sami
też muzycy nie włożyli w to serca. Zabrakło pomysłów na
kompozycje, za brakło wyobraźni co do wykonania. Pochwalić można
za niektóre solówki i udane otwarcie, jednak to nie
jest ten WHITE SKULL który mnie rzucił na kolana, to tylko
marna rozgrzewka.
Ocena:
3.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz