wtorek, 31 lipca 2012

WHITE SKULL - I Won't Burn Alone (1995)


Gdybym miał wymienić jeden z najbardziej znaczących włoskich zespołów power metalowych to zapewne wymieniłbym taki WHITE SKULL, który pokazał i rozpowszechnił kobiecego wokalu w power metalowej formule. Wokal, nie jest miałki, podniosły i taki komercyjny jak w NIGHTWISH czy WITHIN TEMPTATION, oj nie Federica De Boni to wokalistka po kroju Doro, choć jest większa skala, większa różnorodność, co sprawia że muzyka WHITE SKULL jest bardzo atrakcyjna i czyni ich dość oryginalnymi. Właściwie ostry, zadziorny wokal De Boni, ryczące i rytmiczne partie gitarowe, robiąca wrażenie mieszanka power metalu i heavy metalu stawiając przede wszystkim na melodyjność i dynamikę, czy też w końcu dobrze wyselekcjonowane brzmienie, to jest to czym można nazwać styl WHITE SKULL. Kapela została założona w roku 1991 i w tym okresie wydała swoje pierwsze demo, które zostało zauważone przez rodzimą prasę. W 1994 roku wydali swoje drugie demo „Save The Planet” które zbierał pochlebne recenzje. W roku 1995 WHITE SKULL zawarł swoje kompozycje na metalowych komplikacjach typu „Nighpieces 4” i przez to zostali zauważeni przez wytwórnie płytową Underground Symphony pod skrzydłem której wydano debiutancki album „I Won't Burn Alone”. Jak przystało na pierwszy album, są nie pewne ruchy zespołu, nie pewne melodie, kompozycje, momentami brzmi to wszystko jak próba sił, zbadanie terenu. Tak słychać pewne zaczątki WHITE SKULL znanego z późniejszych albumów co słychać głównie w melodyjności, w ryczących i rytmicznych partiach gitarowych wygrywanych przez Fanto/Faccio choć brakuje w tym wszystkim nieco ognia i power metalowego kopa. Czasami same pomysły nie brzmią tak jak powinny brzmieć. No i również De Boni nie brzmi tak jak później, słychać tutaj nie pewność i nieco mało wyraziste popisy wokalistki, jeżeli już mam wytknąć więcej błędów, to na pewno wymienię tutaj brak jakiś wyrazistych przebojów oraz mało przekonujące brzmienie, które jest dość niszowe.

Trzeba mieć nie lada odwagę, żeby album otwierać kolosem. „Because I” długo się rozkręca, pojawiają się motywy IRON MAIDEN. Niby nic nowego, niby wtórne i nieco monotonne to, jednak melodyjność, szybkość, zróżnicowanie i przebojowy charakter napawają optymizmem i dowodzi że w zespole drzemie potencjał. Równie ciekawie brzmi nieco bardziej rytmiczny,a le w dalszym ciągu dynamiczny, nawiązujący do stylu IRON MAIDEN czy też power metalowych zespołów lat 80 „Mama” no i troszkę power metalu można wyłapać w radosnym „Hey Boy”. Jednakże ten album zdominowany jest przez heavy metalowe kompozycje. Przez nieco nijakie kompozycje, a także wpychane na siłę stonowane, wolne motywy. Heavy Metal taki jakiego było pełno w owym czasie słychać w „I Wont Burn Alone” gdzie słychać inspirację JUDAS PRIEST. Mieszanie heavy metalowego kawałka, który miał rozgrzewać publikę z power metalowym pędzeniem w refrenie sprawia że „Living on the Highway” brzmi nijako i raczej nikt nie będzie wspominał miło tego kawałka, chyba że za ciekawe solówki i refren. Granie na granicy hard'n heavy usłyszymy w rytmicznym „Nasty” czy tez w „In the Age of Unreason” . Spokojne, balladowe motywy i silenie się na urozmaicenie, sprawia że takie utwory jak „Pray” czy też „White Lady” przynudzają i sprawiają że materiał brzmi mniej metalowo.

Album nie robi większego wrażenia, bo niby czemu miałby robić? Nie można pochwalić zespół za produkcję ani za materiał. Sami też muzycy nie włożyli w to serca. Zabrakło pomysłów na kompozycje, za brakło wyobraźni co do wykonania. Pochwalić można za niektóre solówki i udane otwarcie, jednak to nie jest ten WHITE SKULL który mnie rzucił na kolana, to tylko marna rozgrzewka.

Ocena: 3.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz