środa, 4 lipca 2012

HOLY KNIGHTS - Between Daylight and Pain (2012)


Jeśli ktoś nie cierpi melodyjnego power metalu opartego na nieco słodkich klawiszach, jeśli ktoś nie przepada za zespołami typu RHAPSODY, ANGRA czy też POWER QUEST to może w tym momencie zaprzestać czytać, no bo jak może go przekonać nowy album włoskiego HOLY KNIGHTS, a mianowicie „Between Daylight In Pain”? Włoski band, który został założony w 1998 roku i który w 2002 r debiutował, wraca po kilku letniej przerwie, po tym jak zespół się reaktywował w marcu tego roku po wrócił z nowym albumem. W kategorii power metal czy też symphonic power metal w tym roku na pewno trzeba się liczyć z tym wydawnictwem. Może nie jest to nic odkrywczego, ale wykonanie, dbałość o detale, wykonanie, pomysłowość, liczba wpadających w ucho melodii, dynamika, energia i umiejętności muzyków przyczyniają się do tego, że album robi niezłe wrażenie. Może i jest to wtórne, bo w tym roku z podobną muzyką zaprezentował się PATHFINDER czy tez RHAPSODY Luca Turilli, jednak to nie jest żadna ujma i miło jest usłyszeć kolejny album zagrany na wysokim poziomie, który może śmiało konkurować z tymi wyżej wymienionymi. Imponujące jest to że muzykę na tym albumie stworzyło tylko trzech muzyków i każdy z nich zasługuje na kilka słów pochwał.


Zacznijmy od tego muzyka, który buduje klimat, nadaję utworom przestrzeni, głębi i niezwykłej melodyjności, a więc Dario Di Matteo, który dzieli funkcję wokalisty i klawiszowca. W obu funkcjach się sprawdza idealnie. Melodie wygrywane na klawiszach są chwytliwe, zapadające w pamięci i budują niezwykły klimat, zaś jego linie wokalne są podniosłe, nastrojowe i zróżnicowane i śmiało mógłby dostać angaż do zespołu Luca Turilli. Drugim muzykiem jest Simone Campione, który ma to coś to sprawia, że solówki są przesiąknięte tajemniczym klimatem, gdzie jest nacisk na finezję, emocje, gdzie jest energia i zróżnicowanie. Oby więcej takich płyt z takimi partiami gitarowymi. Również Simone radzi sobie w roli basisty, ale to już inna bajka.
Głównie to ci dwaj muzycy napędzają machinę HOLY KNIGHTS co już słychać w otwierającym „Mistery” który zdradza, że nie będzie to jakiś miałki album i że zespół do serca sobie wzięła całe przedsięwzięcie i album nie będzie rozczarowaniem, a tegorocznym zaskoczeniem. Jak słychać całość prowadzona przez tych dwóch muzyków, a trzy grosze w ramach sekcji do rzuca Claudio Florio w ramach dynamicznej gry na perkusji i to jest kolejny atut na tym krążku. Podoba mi się to jak zespół buduje napięcie, to jak wykorzystuje sferę emocjonalną, to jak urozmaica utwory co słychać wyraźnie już w takim „Frozen Paradise”, gdzie mamy balladowe wejście, który z czasem przeradza się w power metalowe pędzenie z zachowaniem wszelkich wymogów w ramach tego gatunku. Jest wyważone między melodiami, lekkością, ciężarem, nie ma jakiś zgrzytów i nie do ciągnięć. Nie ma wątpliwości że jest to power metal wysokich lotów i kolejny niezbitym dowodem jest melodyjny „Beyond The mist” gdzie są pewne odesłania do neoklasycznego grania. W nieco innej konwencji utrzymany jest „11 September” gdzie jest już większe zróżnicowanie, gdzie są pewne nawiązania do muzyki poważnej, ale właśnie za sprawą nieco wolniejszego tempa, dużej dawki urozmaicenia, można na spokojnie w słuchać się w nie przeciętne umiejętności muzyków, zwłaszcza wokal tutaj brzmi imponująco, ten dramatyzm, ta charyzma, ta podniosłość, normalnie ciarki przechodzą. Zespół potrafi zaskoczyć tak jak to jest w „Glass room” ciekawy motyw, sporo urozmaicenia, niezwykła rytmiczność i pomysłowa aranżacja. Nawet ballada „Wasted Time” została dogłębnie przemyślana i choć stylistyka inna to świetnie pasuje do pozostałej części albumu. Jedną z najciekawszych tegorocznych power metalowych kompozycji jak dla mnie jest taki „Awake”, który zawiera wszystko co składa się na ten gatunek. Ponadto dawno nie słyszałem takiej melodyjnej petardy i w tym roku jest to na pewno jeden z ciekawszych kawałków. Zespół gra naprawdę wybornie i tutaj już nie chodzi o samą pomysłowość, ale o technikę jaką z sobą prezentują wykonując poszczególne kompozycje. Nieco gorzej wypada 6 minutowy „The Turning To Madness” gdzie zabrakło prawdziwego kopa, jakiegoś ciekawego motywu, ale dużym plusem jest niezwykły klimat, filmowa aranżacja, podniosłość i zróżnicowanie. Równie wyborną kompozycją jest przebojowy „Resolution” który pełni rolę bonusa dla Japończyków.

10 lat czekania to długi okres, ale warto było, bo dostaliśmy naprawdę świetny album, który trzyma w napięciu, ma niezwykły tajemniczy klimat, sporą dawkę energii opartą na dynamicznych i przebojowych kawałkach. Siłą tego wydawnictwa są melodie i niezwykła dbałość o każdy detal w ramach wykonania. HOLY KNIGHTS odwalił kawał dobrej roboty nagrywając album, które poziomem nie odstaję od PATHFINDER, czy tez albumu RHAPSODY Luca Turilli. Oby tylko na następnym album nie przyszło nam czekać kolejnych 10 lat.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz