czwartek, 23 stycznia 2014

LIVING DEATH - Vengeance of Hell (1984)

Jeśli chodzi nazwy kapel heavy metalowe, to zawsze dobrze się sprzedawały te które w nazwie zawierały słowo „Death”, czy „Angel” ot co żeby było mroczniej i brutalniej. Jednym z tych zespołów, który ma w nazwie „Death” i który zasługuje na uwagę każdego fana muzyki metalowej jest niemiecki Living Death. Kapela założona w 1980 r z inicjatywy braci Kelch oraz Franka Fricke dała się poznać jako dość nie typowa formacja, która nie tak łatwo zdiagnozować jeśli chodzi o styl muzyczny. Nie jest to czysty thrash/speed metal, ale też nie można mówić o stu procentowym heavy metalu. Kapela już nie istnieje, ale nie można o niej w żaden sposób zapomnieć, bo jest to jeden z najciekawszych zespołów lat 80, który wydał kilka udanych płyt. Wszystko zaczęło się od debiutanckiego „Vengeance Of Hell”.

To jeszcze nie było to. Słychać na tej płycie brak pewności siebie ze strony muzyków. Wokalista Thorsten Bergmann śpiewa bez przekonania i nieco chaotycznie. Czasami nieco irytuje to jego śpiewanie i tutaj mam na myśli „My Victim”, który byłby ciekawszy gdy linia wokalna by tak nie działała na nerwy. Zespół nadrabia nie doskonałości wokalisty i brzmieniowe szybszą sekcją rytmiczną, a także dobrą pracą gitar. Reiner Kelch może nie wykracza poza standard, ani też nie powalą technicznym aspektem swoich zagrywek, ale rytmiczność, pomysłowość i dynamika potrafią zauroczyć i przekonać do muzyki Living Death na debiutanckim albumie. „Heavy Metal Hurricane” czy speed metalowy otwieracz w postaci „You & Me” pokazują że Reiner jest solidnym gitarzystą. „Living Death” to takie granie przesiąknięte Accept i Warlock, z tym że jest ocieranie się o speed/thrash metal. „Labirynth” nie wiele wnosi do całości, ale pokazuje że instrumentalnie zespół sobie radzi całkiem dobrzy, tylko brakuje im ogłady a także lepszego zaplecza. Brzmienie jest tutaj wręcz amatorskie. Brakuje tutaj tez jakiegoś kawałka wybijającego się ponad przeciętność i nawet „Riding a Virgin” czy toporny „Vengeance of Hell” nie sprostały temu wyzwaniu.

Ciężko ocenia się tą płytę. Z jednej strony mamy potencjał w zespole, jednak na tej płycie jeszcze w pełni się nie ukazał. Kiepskie wykonanie i niezbyt dopracowane aranżacje potrafią nieco odstraszyć. Płyta ma swój klimat i potrafi umilić czas, jednak nie jest to dzieło najwyższych lotów. Najlepsze przed Living Death dopiero.


Ocena: 5.5/10

3 komentarze:

  1. Drugi album zdecydowanie lepszy jednak i ten ma w sobie niesamowity ładunek dzikiej, spontanicznej energii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie kolejne albumy bardziej mi się podobają :D Ale sama kapela i ich dorobek jest z serii trzeba znać :D

    OdpowiedzUsuń
  3. W 1984r na Warszawskim Torwarze byłem w takim t-shirt(okładka z w/w płyt) na koncercie Iron Maiden.....mam ją do dzisiaj,fakt już wyblakła ale zawsze to jakaś pamiątka

    OdpowiedzUsuń