środa, 22 kwietnia 2015

SAINT - Broad is the Gate (2014)

Najlepsze lata amerykański Saint ma za sobą. Tak powie każdy fan tej kapeli, która zaczęła karierę w 1981r. Nagrali w latach 80 dwa solidne krążki, potem odrodzili się w 2004r i do dziś dostarczają nam nowych kompozycji i prawdziwego heavy metalu, który oczywiście jest lustrzanym odbiciem tego co niegdyś ten zespół grał. Nagrali w sumie 8 albumów, z czego ostatnim jest „Broad Is The gate”. Co ciekawe jest to ich jeden z najlepszych wydawnictw ostatnich lat. Nie chodzi tylko, że znakomicie odzwierciedlono lata 80, ten klimat, tą prostotę, ale również o przemyślane kompozycje.

Niby nowy album, ale ma się wrażenie że czas dla Saint dawno już się zatrzymał. Zespół nie zmienia nic w swoim stylu i dalej mamy prosty heavy metal wzorowany na Judas Priest z czasów „British steel”, ale jest też nutka hard rocka spod znaku Scorpions. Wpływy tej drugiej kapeli słychać dość wyraźnie w energicznym „We All Stand”. Gitarzysta Jerry Johnson najwidoczniej przypomniał sobie stare dobre czasy. Słychać, że gra prosto, z werwą i lekkością, bez zbędnego męczenia się z jakimiś dziwnymi riffami. W przytoczonym przeze mnie utworze te cechy znakomicie wybrzmiewają. Płyta jest bardzo zwarta i treściwa, w końcu całość trwa trochę ponad półgodziny, co tylko jeszcze bardziej pozwala nam identyfikować się z tamtymi latami. Na nowym albumie można właściwie odnieść wrażenie, że Saint odżył i przeżywa drugą młodość. Właściwie spora w tym zasługa nowego wokalisty tj. Briana Phyla Milelra, który przypomina wokal Blakiego Lawlessa z Wasp, co tylko podkreśla ile tutaj nawiązań do klasycznego heavy metalu z lat 80. W tonacji Wasp czy Judas Priest jest utrzymany choćby nieco stonowany „Hero”. Nie ma mowy o graniu na jedno kopyto, co wskazuje bardziej hard rockowy „Demon Pill”, gdzie można doszukać się wpływów starego Motorhead. Więcej urozmaicenia i zmian tempa uświadczymy w „We Will Fight” i tutaj zaczyna się wręcz epicko, potem utwór nabiera bardziej hard rockowego charakteru. By taki album zapadł choć trochę w pamięci i zapewnił nam niezłą rozrywkę to musi mieć jakieś hity. Tych tutaj oczywiście nie brakuje, wystarczy zapuścić melodyjny „Who You Are” czy energiczny „Reach The Sky”. Słabiej nieco wypada instrumentalny „Metal Cross” i spokojniejszy „Never Same”, w którym mamy ciekawy motyw symfoniczny. Nie zmienia to jednak fakty, że materiał na nowym albumie jest solidny, no i bardzo treściwy.

W skrócie Saint nagrał krążek stylistycznie utrzymany w latach 80, dając nam motywy wyjęte z twórczości Judas Priest czy Wasp, co bardzo cieszy. Płyta nie jest zbyt długa ani nużąca, nie brakuje hitów, czy elementów zaskoczenia. No Saint jest formie i z pewnością jeszcze nagrają nie jeden album i oby był tak udany jak ten tutaj recenzowany. Polecam.

Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz