sobota, 12 marca 2022
TEN- Here be monsters (2022)
Na płycie znajdziemy lekki, przyjemny hard rock z nutką Aor, a całość bardzo romantyczna i pełna stonowanych i poruszających melodii. Nad całością czuwał oczywiście Dennis Ward, który zna się na tego typu muzyce. Ten to przede wszystkim Gary Hughes, który idealnie tworzy klimat hard rocka za sprawą swojej pięknej barwy i charyzmie. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Sama płyta jest pełna inspiracji Magnum, Ufo, Thin Lizzy czy whitesnake. Prawie 7 minutowy "Fearless" to jeden z ciekawszych kawałków na płycie. Jest lekko, przyjemnie i bardzo klasycznie. Riff od razu wpada w ucho. Jest też piękna ballada w postaci "Hurricane", która potrafi złapać ze serce i zapaść w pamięci. Coś z Deep Purple można wyłapać w rozbudowanym i klimatycznym "Strangers on a distant shore". Do grona ciekawych kawałków na pewno warto zaliczyć "The miracle of life" czy "Anything you want". Płytę tak naprawdę zdominowały lekkie i nastrojowe kawałki, które przesiąknięte są AOR. Dobitnie to potwierdza zamykający "the longest time", który idealnie podsumowuje całość.
Na tego typu muzykę trzeba mięć chęć i trafić w odpowiedni nastrój. Nie ma tu za dużo mocy, czy hard rockowego szaleństwa. Jest dużo romantycznych kawałków okraszonych stonowanymi i pięknymi melodiami. W kategorii hard rocka jest to solidna płyta, ale słyszałem też ciekawsze. Fani hard rocka czy AOR i tak powinni posłuchać co ma do zaoferowania TEN.
Ocena: 6/10
CLOVEN HOOF - Time Assassin (2022)
piątek, 11 marca 2022
NEW HORIZON - Gate of the Gods (2022)
Tak, spotkało się dwóch niezwykle uzdolnionych muzyków, którzy postanowili spełnić swoje marzenie i oddać hołd, dla wszystkich tych heavy czy power metalowych formacji, który ukształtowało tych dwóch muzyków. Usłyszycie w ich muzyce coś z beast in black, edguy, Gamma ray, Judas Priest, a to jedno z pierwszych elementów tej układanki. Okładka na pewno zachęca, a brzmienie tylko podkreśla jakość zawartości. Czy ktoś spodziewał się takiej petardy? No chyba właśnie nie i to jest najlepsze w tym wszystkim.
Erik imponuje swoim głosem i jego partie to czysty majstersztyk. Ma moc, ma pazur i niezwykłą techniką, a to czyni go niesamowitym frontmanem. Najbardziej mi przypomina Yannisa z Beast in Black, ale czasami ma coś z Fabio Lione. Przepiękny głos, który można słuchać i słuchać.
"Gate of the gods" to heavy/power metal w pigułce, to czysta encyklopedia gatunku i każdy utwór to jakiś tam znany nam kawałek tego gatunku. Dyskotekowe i nieco futurystyczny "A new horizon" to intro, które mocno przypomina styl Beast in Black. Powiem, że mnie początkowo zniechęciło do całości. Mocny riff w "We unite" po prostu przyprawia o gęsią skórę. Klasycznie to brzmi, a zarazem świeżo, współcześnie. Jest podniosły refren godzien Helloween czy Rhapsody, a motyw klawiszowy przypomina Sabaton. Tu znajdziemy wszystko to co najlepsze w power metalu i z każdego rejonu po trochu. Riff z "stronger than Steel" to już bardziej ukłon w stronę heavy metalu. Słychać echa Primal Fear, Accept czy Manowar. Podniośle i równie melodyjnie jest w "cry for freedom", choć tutaj band stara się brzmieć nieco nowocześniej i troszkę bardziej progresywnie. Wysoki poziom utrzymany i to nie koniec perełek na płycie. "Stardust" to rasowy power metalowy killer i ta energia po prostu sieje zniszczenie. Stary dobry Sabaton wybrzmiewa w przebojowym "Event Horizon" i do dziś pamiętam jak ten kawałek mnie zniszczył podczas promocji albumu. Geniusz i przykład jak ma brzmieć power metal w dzisiejszych czasach. Geniusz i perfekcja, więcej nic nie trzeba dodawać. Epickość i marszowe tempo to atuty rycerskiego "The end of All". Finał płyty to tytułowy "Gate of the gods" i tutaj mamy emocje i epickość. To złożona kompozycja, która dawkuje nam emocje. Dużo się tutaj dzieje, a Jona Tee wygrywa ciekawe i pokręcone motywy.
Liczyłem na coś wielkiego, ale że dostanę jedną z najlepszych płyt tego roku to bym się nie spodziewał nawet w najpiękniejszych snach. Ta płyta ma wszystko, ale jest bardzo urozmaicona i ma z każdego rodzaju power metalu coś przemyconego. To znakomita mieszanka, która nie jest kolejną kopią znanych kapel. Wykreowali swój własny styl, a przy tym nie boją się inspirować znanymi zespołami. Miło widzieć, że tych dwóch geniuszy wsparli też znakomici goście jak choćby Sam z Dragonforce czy Rob z Dynazty. New Horizon to faktycznie nowy horyzont power metalu, powiem więcej to jego nadzieja na coś lepszego i świeżego. Mocny start i słowo debiut nijak ma się do zawartości. Gorąco polecam!
Ocena: 10/10
EDGE OF FOREVER - Seminole (2022)
Ostatnio wziąłem sobie za cel nadrobić troszkę zaległości z hard rocka, a przede wszystkim płyt wydawanych przez wytwórnię Frontiers Records. W tej wytwórni drzemie potencjał i kryje wiele perełek. Dla mnie taką perełką jest band o nazwie edge of Forever. Moją uwagę przyciągnęła obecność Alessandro Del Vecchio, który tym razem daje się poznać nie tylko jako kompozytor, klawiszowiec czy producent, ale przede wszystkim wokalista. Jego band Edge of Forever wydał właśnie swój 5 album zatytułowany "Seminole". Każdy fan hard rocka, czy melodyjnego heavy metalu musi poznać to dzieło.
Wystarczy odpalić udostępnione materiały z nowej płyty i już słychać, że to nie jakaś tam hard rockowa papka bez pomysłu, emocji i mocy. Edge of Forever balansuje na granicy hard rocka i melodyjnego metalu czerpiąc przy tym z patentów wypracowanych na przestrzeni lat przez Pretty Maids, Journey, Foreigner, czy Rainbow. Del Vecchio ma smykałkę do tworzenia przepięknych kompozycji, które na długo zapadają w pamięci. Tak też jest tutaj, a prócz niego są też inne gwiazdy jak choćby Aldo Lonobile z secret sphere. Ja wiem, że okładka troszkę tutaj nie pasuje, ale muzyka to już prawdziwa uczta dla każdego kto szuka pomysłowych melodii i podniosłych refrenów.
Mam ciary już przy otwieraczu "Get Up on your feet again", gdzie dostajemy zadziorny riff i ciekawą mieszankę heavy metalu i hard rocka. Alessandro nadaje utworowi emocji, finezji i niezwykłej mocy. Refren to czysty geniusz i nic dziwnego że Del Vecchio jest ważną osobą w Frontiers Records. Troszkę progresywności dostajemy w nastrojowym "The other side of pain". Hard rock w najlepszym wydaniu dostajemy w "made it through", który momentami ociera się o twórczość Gotthard czy Rainbow. Więcej heavy metalu z pewnością dostajemy w zadziornym i nieco mroczniejszym "Another Salvation" czy w "Our battle rages on". Ten ostatnio prowadzony przez klimatyczne klawisze i dynamiczne tempo. Dzieje się sporo, a najlepsze są zaloty pod Rainbow. Tytułowy kawałek rozbity na 4 kompozycje też pokazuje geniusz Alessandro i jego smykałkę do tworzenia ciekawych kompozycji. Mnie osobiście rozłożył na łopatki "wrong Dimension". Mam słabość do tego typu kawałków, które mocno nawiązują do "Stargazer" Rainbow. Tutaj mamy killer tego kalibru. 8 minut to i tak krótko jak na taką perełkę. Ten riff, to prowadzenie kawałka i niesamowity głos Aleesandro. Magia!
"seminola" to z pewnością coś więcej niż kolejny hard rockowy album. To przejaw geniuszu Alessandro, którego ostatnio wszędzie pełno. Mam smykałkę do hitów, do tworzenia kawałków na pograniczu hard rocka i melodyjnego heavy metalu. Nowy krążek Edge of Forever to bez wątpienia pozycja obowiązkowa dla miłośników melodyjnego hard rocka czy heavy metalu.
Ocena: 9/10
czwartek, 10 marca 2022
STEELBALLS - The neverending fire (2022)
Patrzysz na okładkę nowej płyty argentyńskiej formacji Steelballs i się zastanawiasz czy to nie jest jakiś zaginiony klasyk z lat 80. "The neverending fire" to kontynuacja debiutu i znów mamy mieszankę heavy/speed metalu z lat 80. Może nie jest to jakiś zaginiony klasyk, ale spełnia wszelkie znamiona żeby takim stać się. Nowy album, nowy skład, ale jakość zostaje dalej na takim samym wysokim poziomie.
W 2019r pojawił się gitarzysta Jorge Sam Rpman, a w 2021r basista Federico Initello. Panowie wnieśli sporo świeżości i słychać że znają się na rzeczy. "The neverending fire" ma wszystko co piwnna mieć płyta z kręgu heavy/speed metalu. Ryczące Gitary, ostre riffy, rozpędzony sekcje rytmiczna i charyzmatycznego wokalistę który sieje zniszczenie swoim głosem. Każdy utwór wnosi coś do płyty i pokazuje w pełni potencjał tej kapeli.
Mamy tu energiczny i klasycznie brzmiący "stormbringer" który czerpie garściami z lat 80.Jeszcze więcej agresji ma w sobie zadziorny "King of the wind" i solówki na tej płycie są bardzo przemyślane i niezwykle melodyjne. Epickość to atuty rozbudowanego "stranger in the sky" w którym dzieje się dużo dobrego. Nie brakuje tutaj też speed metalowych petard typu "scream for freedom" czy "Keeper of eternal flame".
35 minut muzyki szybko mija i choć nie ma tu niczego nowego to słucha się tego z wielką przyjemnością. Ta płyta ma wszystko co liczy się w heavy/speed matu. Płyta jest bardzo gitarowa, melodyjna i oddaje hold dla lat 80. Jedna z ważniejszych płyt roku 2022.
Ocena : 9 /10
wtorek, 8 marca 2022
STRAY GODS - Storm the Walls (2022)
Aby móc grać jak iron maiden trzeba mieć prawdziwych fachowców na pokładzie by osiągnąć tak wysoki poziom muzyki jaki prezentuje Iron Maiden, zwłaszcza jeśli mamy na myśli lata 80. Bob nie tylko odpowiada za aspekt kompozytorski, bowiem to on również odpowiada za partie gitarowe. Słychać inspiracje iron maiden, ale jest w tym świeżość, pomysłowość i brzmi to momentami jakbym słyszał Dave'a Murray'a czy Andriana Smitha. Wysoka klasa jest tych partii gitarowych i nie ma tutaj miejsca na fuszerkę. Na basie jest Gus Macricostas, na perkusji Thanos Pappas, a na wokalu nie kto inny jak Artur Almeida z Attick Demons. Ciężko sobie wyobrazić kogoś lepszego na wokalu, bowiem Artur potrafi brzmieć jak Bruce Dickinson i ma niezłego kopa. Wszystko jest tak jak być powinni, ale pytanie jakie się nasuwa czy można nie tylko zbliżyć się do stylistyki iron maiden z lat 80, ale właśnie poziomem? Stray Gods podołał zadaniu i całość brzmi jak zaginiony album żelaznej dziewicy.
Już otwieracz "the seventh day" to rasowy hicior godny dokonań Iron Maiden. Jest melodyjnie, przebojowo i te solówki, które kipią chwytliwością i pomysłowością. Szczęka opadła, a to dopiero początek. Nieco szybszy jest "Black Horses" i tutaj momentami przypominają mi się czasy "2 minutes to midnight". Co za dynamika i energia w tym zespole. Słucha się tego jednym tchem i na takie motywy nie jeden fan iron maiden czekał. Ten bas i rozbudowanie w "Silver Moon" to iście w stylu harrisa. Brawo i tutaj Bob pokazuje klasę. Mało kto potrafiłby stworzyć kawałek w jego stylu! Kolejne szybkie killery to "Naked in the Fire" czy przebojowy "The world is a stage". Rasowy styl iron maiden w najlepszym wydaniu i Artur też błyszczy jak nigdy wcześniej. Epickość grecka wybrzmiewa w ponad 7 minutowym kolosie "Storm the Walls". Magia i prawdziwe piękno klasycznego heavy metalu. To się nazywa hołd dla swoich idoli z lat młodzieńczych.
Kopii stylu Iron maiden było pełno, ale rzadko kiedy udaje się zbliżyć poziomem i faktycznie jakością. Ten album brzmi jak faktycznie zaginiony klasyk Iron Maiden. Jedynie co mi brakuje to eddiego na okładce. Bob znów pokazał, że jest geniuszem i potrafi zaskoczyć swoich fanów. Brawo panowie, kawał dobrej roboty.
Ocena: 9.5/10
poniedziałek, 7 marca 2022
GIANT - Shifting Time (2022)
Po 12 latach ciszy powraca amerykański Giant. To jest ważne wydarzenie, nie tylko dla fanów tej zasłużonej formacji, ale też każdego kto kocha klasyczny hard rock. Początki kapeli sięgają 1987r i w zasadzie z tamtego składu został basista Mike Brignardello i perkusista David Huff. Nowy album "Shifting time" to prawdziwa uczta dla wszystkich tych co wychowali się na Rainbow, Pink Cream 69, czy Gotthard. Warto było czekać na nowe dzieło Giant !
Okładka zwiastuje naprawdę coś dobrego i jeszcze jak spojrzy się na wytwórnię tj Frontiers Records to już można poczuć spokój i pewność, że to płyta godna uwagi. Zawartość faktycznie zasługuje na uznanie i pochwałę każdego kto kocha hard rock. Panowie grają bardzo klasycznie, ale z finezją i dbałością o detale. Wokalista Kent Hilli wnosi sporo świeżości do muzyki Giant i jego głos jest po prostu obłędny i idealnie pasuje do tego typu muzyki. Momentami czuje się jakbym słuchał Voodoo Circle, czy Whitesnake.
Dobrze te cechy uwydatnia taki zadziorny i przebojowy "Let our love win". Hard rock w najlepszym wydaniu i do tego pełen emocji i finezyjnych partii gitarowych. Cudo! Lekkość i niezwykła melodyjność to atuty klimatycznego "Never Die Young". Duet Roth i Hilli po prostu wymiata i dostarcza sporo pięknych chwil. Kolejny hicior to bez wątpienia romantyczny "Dont say a word" i ten refren po prostu sieje zniszczenie. Co za precyzja i pomysłowość! Echa Deep Purple czy Whitesnake można wyłapać w rytmicznym i klasycznym "Highway of Love". Sporo pazura i hard rockowego szaleństwa mamy w "Standing tall". Nie do końca przemawia do mnie taki "Anna Lee" czy "its not over".
Wykonanie na wysokim poziomie. Klimatyczna okładka, zwarty i przygotowany band, który imponuje talentem i wyszkoleniem technicznym. Do tego przemyślany i dojrzały materiał. Jasne zdarzają się bardziej popowe kawałki, bardziej komercyjne, ale nie zmienia to faktu iż to wysokiej klasy hard rockowy album. Klasa sama w sobie i gorąco polecam każdemu kto kocha czasami odpłynąć przy pięknych rockowych dźwiękach. No i ten przepiękny głos Kenta! Cudo!
Ocena: 8.5/10
niedziela, 6 marca 2022
MARTYR - Planet Metalhead (2022)
Gitarzysta Rick Bouwman i wokalista Robert Van Haren to w zasadzie ostoja tego zespołu od samego początku, czyli od roku 1982. Band ma doświadczenie i spory staż, pomijając nawet fakt, że reaktywowali się ponownie w 2005r. Na "Planet metalhead" przyszło fanom czekać 6 lat i w tym okresie doszło do zmian personalnych w zespole. Zostali oczywiście Robert i Rick. Nowy skład, nowe możliwości i trzeba przyznać, że band trzyma fason. Jasne nie jest to wszystko może idealne, ale nie można im odmówić agresji, dynamiki i pomysłu na siebie. Mroczny klimat też robi robotę. Okładka wieje kiczem, ale zawartość to już inna bajka.
Początek "Raise your horns,Unite" może nie jest obiecujący i może nawet troszkę irytuje, dopiero wejście gitar wprowadza w osłupienie. Jest mocny riff, ciekawa praca gitar, soczysta sekcja rytmiczna i ten miks Attacker, Judas Priest i Metal Church wypada naprawdę dobrze i chce się poznać pozostałą zawartość. W podobnych klimatach utrzymany jest "Demon Hammer" i słychać że band mimo nowego składu jest zgrany i wie czego chce. Imponują melodie oraz zadziorne tempo w "Children of the Night". Klasyka sama w sobie, bo słychać tutaj coś z Iron maiden, czy Judas Priest. No jest moc, a to jeszcze nie wszystko. Band poradził sobie również z klimatyczną i rozbudowaną balladą, jaką jest "No time for goodbeys". Na wyróżnienie zasługuje również "Diary of the Sinner", który jest hołdem dla twórczości Judas Priest. Rozpędzony i pełen ciekawych zagrywek gitarowych "Church of Steel" też zostaje w pamięci. Niby nic nowego, a zagrane z pomysłem i niezłą energią. Bardzo pozytywne zaskoczenie.
Na kolana nie powaliło, bowiem niektóre aspekty wymagają nieco jeszcze dopracowania, a czasami po prostu jest troszkę na jedno kopyto. Mimo jakiś drobnych błędów płyta prezentuje się okazale, Każdy fan heavy/power/speed metalu powinien posłuchać, jak obecnie brzmi holenderski Martyr. Nie brakuje ciekawych melodii, czy nawet killerów, a to już sporo. Mam nadzieję, że na kolejny album nie trzeba będzie czekać kolejnych 6 lat.
Ocena: 8/10
sobota, 5 marca 2022
HIBRIA - Me7amorphosis (2022)
Nie najgorzej wypada bez wątpienia otwierający "War Cry", który przemyca ciekawe melodie, choć jest nieco toporny i nieco taki przewidywalny. "Shine" to również solidny heavy/power metal, który brzmi bardzo znajomo. Dużo jednak chybionych pomysłów, jak ten w "Fearless Will", który mimo swojej dynamiki jest bardzo przeciętny. Nie trafia do mnie co band tutaj prezentuje. Przekombinowany "Tribal Mark" czy rozbudowany "A storm to heal" to prawdziwe koszmarki, które są ciężko strawne.
Niestety to już nie jest Hibria, która czarowała na swoich pierwszych albumach pomysłowością, ciekawymi aranżacjami. Zespół wtedy naprawdę błyszczał i odgrywał ważną rolę na scenie heavy/power metalowej. Obecnie to jest muzyka niska lotów, która nudzi swoją formą i jakością. Rozczarowanie to mało powiedziane. Czy odbiją się od dna? Czas pokaże.
Ocena: 3/10
czwartek, 3 marca 2022
AXEL RUDI PELL - Lost XXIII
Czy ktoś wątpił w geniusz Axela Rudi Pella? Czy ktoś sądził, że zmieni nagle swój styl? Porzuci to na co tak ciężko pracował? Czy ktoś wątpił w to, że mistrz melodyjnego metalu nie jest w stanie utrzymać wysokiego poziomu swojej muzyki? Powiem wam, jedno. Axel Rudi Pell może się starzeje, ale wciąż jest geniuszem i prawdziwym mistrzem gitary. To jeden z moich ulubionych gitarzystów i muzyków heavy metalowych i zawsze dostarcza materiał najwyższej próby. Można mu zarzucić, że kurczowo trzyma się swojego wypracowanego stylu i nawet nie szuka nowych rejonów czy elementów zaskoczenia. Mnie to nie przeszkadza, póki muzyka jest wysokich lotów. 33 lata mija od wydania "Wild Obsession" i mało kto może się pochwalić taką produktywnością co Axel. W końcu dorobił się 21 albumu studyjnego i w dodatku to jeden z jego najlepszych albumów. Jak on to robi? Czyżby zawarł jakiś pakt z diabłem?
"Lost XXIII" to długo wyczekiwany album niemieckiego bandu Axel Rudi Pell. Z Axelem można w zasadzie obstawiać w ciemno czego można się spodziewać. Klimatyczna okładka, gdzie zawsze albo jakieś czaszki, albo jakieś tajemnicze miejsce, czy rycerze, potem oczywiście klimatyczne intro, dynamiczny otwieracz, jakiś rockowy kawałek, ballada, potem może instrumentalny i oczywiście kolos. W myślach już sobie może w miarę wyobrazić co i jak. Schemat jest i na tym albumie, ale przecież nie mogło być inaczej, prawda? Mnie zaskakuje, że panowie od lat tak dobrze się dogadują i wciąż mają tak wysoką formę. Johny to przecież jeden z najlepszych wokalistów, który nie kryje inspiracji Ronniem James Dio. Jego wokal jest jak wino, im starszy tym lepszy. Axel na tej płycie tez wygrywa sporo ciekawych riffów i solówek. Dzieje się i to sporo. Muzycznie nie brakuje odesłań do twórczości Rainbow, Dio, czy Black Sabbath z czasów Tony Martina. Płycie najbliżej do "The Crest" czy "Knights Call", które tak wysoko cenię. To wszystko brzmi jak sen, ale rzeczywiście najnowszy krążek, który ma się ukazać 15 kwietnia ma szansę być płytą roku, a jeśli nie to z pewnością jedną z najważniejszych płyt roku 2022.
Odpalamy płytę i już unosi się tajemniczy klimat w intrze. Axel w roli głównej wygrywa nastrojowy riff i słychać te inspirację Rainbow. Jak zawsze są ciarki. Płytę promował "Survive", który jest rasowym otwieraczem Axela. Dynamiczny, zadziorny i pełen wigoru. Klasyczny riff i odlscholowy refren robią robotą. Tutaj dostajemy jedną z najlepszych solówek na płycie, ale pełno na płycie takich smaczków. "No compromise" już bardziej stonowany w swojej formule, ale też z nutką hard rocka. Jakoś przypomniały mi się czasy "Black Moon Pyramid". Axel potrafi stworzyć dobry lekki i nieco hard rockowy kawałek i ten taki jest. Dalej mamy również pomysłowy i nieco hard rockowy "Down on the Streets", który przemyca patenty Dio, czy Scorpions, ale oczywiście to wciąż heavy metal w stylu Axela. Oczywiście to już kolejny przebój na płycie, który szybko wpada w ucho. Pamiętacie może "Clown is the dead" ? Może "Gone with the wind" nie jest krok w krok taki sam, ale ma podobny ładunek i to również spokojny kawałek, który liczy sobie prawie 9 minut. Gitara jest tutaj pełna emocji, finezji i lekkości. To gra gitary i wokalu Johniego. Co za duet, co za świetnie balansowanie na skraju ballady i rocka. No jest magia i na takie kawałki zawsze warto czekać. Brawo Axel! Zostajemy przy dłuższych kawałkach, bowiem "freight Train" też trwa 6 minut. Marszowe tempo i znów świetna dawka partii gitarowych. Riff prosty, stonowany, ale pełen gracji i klasycznego wyrafinowania. Dialog prowadzony przez Axela i Johnego jest uroczy i wciąga w ten świat. Sam kawałek pasuje mi do stylu "The crest". Szoku doznałem przy "Follow The Beast". Kurcze, nie pamiętam kiedy to Axel grał tak ostro, tak szybko. Mocna rzecz! Tu wkraczamy w rejony heavy/power metalu. Rasowy killer! To kolejny dowód na to jak ciekawie urozmaicono materiał na tej płycie. Ballady u Axela to zawsze coś wyjątkowego i niezapomniane przeżycie. "Fly with me" wzrusza i mimo prostego motywu łapie za serce. Bardzo klasycznie i te pianino robi tez odpowiedni klimat. Klasa sama w sobie. "the Rise of Ankhoor" to w końcu ciekawsze popisy Ferdiego, który znakomicie tutaj współpracuje z Axelem. Przypominają się czasy Rainbow, ale najwięcej tęczy słychać w "Lost XXIII". Znów to zrobił. Znów dostajemy epicki kawałek, który niszczy swoją jakością i pomysłowością. To utwór, który nieco przypomina "Tower of Babylon" czyli znów mamy nawiązania do nieśmiertelnego "Stargazer" Rainbow. Johny znów pokazuje jak świetnym wokalistą jest, a Axel dostarcza tutaj sporo intrygujących motywów. To taka wisienka na torcie i definitywne położenie słuchacza na łopatki. Finał godny mistrza!
Ta okładka zwiastowała ucztę i płytę w stylu "The Crest" czy "Knights Call" i tak faktycznie jest. Poziom równie wysoki prezentuje. Ta płyta ma wszystko co jest piękne w muzyce Axela i to taki definicja jego stylu. Mamy balladę, szybkie kawałki, kolosy i hard rockowe przeboje. Jest wszystko, a nawet więcej. Ja w pisałem ją do listy najlepszych płyt Axela. Dzięki mistrzu i obyś wciąż miał taki zapał i tyle pomysłów do komponowania takich perełek. Niech inni uczą się od Ciebie! To co kolejna płyta za rok, a może dwa lata? Pewnie tak.
Ocena: 10/10
AMORPHIS - Halo (2022)
Kto z nas czasami nie lubi poddać się bardziej wyszukanym i wysmakowanym dźwiękom. Kto z nas nie lubi czasami za wędrować w mniej znane rejony, czy dźwięki bardziej złożone. Przychodzi taki moment, że mamy ogromną ochotę sięgnąć po płytę, która nie będzie na jedno kopyto i jedno wymiarowa. "Halo", który wydał właśnie fiński Amorphis to płyta, która jest właśnie taką odskocznią od tego co do tej pory się ukazało. Dlaczego?
Przede wszystkim nie da się wrzucić tej płyty do jednego wora. Jasne dominuje tutaj melodyjność i pierwsze skojarzenie to melodyjny death metal. "Halo" to jednak coś więcej, bowiem mamy tutaj aspekty folkowe, momentami nieco power metalowe, czy przede wszystkim progresywne. Całość ma wydźwięk podniosły i czuć klimat symfonicznych płyt. To wszystko sprawia, że Amorphis nagrał płytę która tak naprawdę może trafić do szerokiego grona słuchaczy. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Co kryje się za tą tajemniczą okładką? Bardzo zróżnicowany i wysmakowany materiał, który stawia bardziej na klimat i pokręcone aranżacje niż rasowe agresywne granie. Znakomicie wypada układ na dwa wokale, gdzie pojawia się growl i bardziej czysty wokal. Ma to swój urok i stanowi podstawowy filar "Halo". Płyta na pewno kradnie show swoim niepowtarzalnym, nieco progresywnym klimatem. Można poczuć się oczarowanym, a i melodie potrafią zapaść w pamięci. Nie jest to może najlepsze dzieło tej zasłużonej formacji, ani też płyta idealna, ale to wciąż cholernie wysoki poziom, który czasami jest nie do osiągnięcia dla innych kapel.
Na plus na pewno zaliczę klimatyczny i bardzo melodyjny "Northwards", który wprowadza nas w magiczny świat "Halo". Słychać, że gitarzyści Esa i Tomi wciąż znakomicie się dogadują i ta współpraca daje bardzo udane i zadziorne riffy. Jest sporo tutaj ciekawych partii gitarowych, które napędzają ten album. Stonowany i nieco bardziej folkowy "On the dark waters" wpisuje się w ramiona melodyjnego metalu z tamtych rejonów. Mocnym kawałkiem jest "A new land", gdzie band też stawia nacisk na chwytliwe melodie i progresywne smaczki. Kolejne killery to bez wątpienia "When the gods came" czy właśnie marszowy i nieco mroczniejszy "Seven roads come together". Najagresywniejszy wydaje się być w swojej formie "The Wolf", z kolei taki "Halo" wydaje się być słabszym ogniwem. Jak dla mnie za dużo tu melancholii i nastawienia na taki romantyczny feeling, przez co brakuje ognia i pazura. Nie oznacza to, że płyta jest słaba.
"Halo" nie zwołuje świata, nie zmieni postrzegania marki Amorphis, ale to ważna pozycja dla maniaków takiego grania, to również solidna pozycja w ich dyskografii. Fani nie będą zawiedzeni, a i nowych fanów może przybyć. Płyta godna polecenia!
Ocena: 8.5/10
środa, 2 marca 2022
SABATON - The war to end all wars (2022)
Jesteśmy świadkami konfliktu rosyjsko - ukraińskiego i to nie jest coś do czegoś przywykliśmy. Niepokój, niepewność, strach, cierpienie, zniszczenie i wiele innych negatywnych emocji wzbudza wojna. Czyżby idealny temat na kolejną płytę Sabaton? Może kiedyś. Póki co na 4 marca przypada premiera "the war to end all wars". To tak naprawdę sequel "the great war" i dalej zostajemy przy 1 wojnie światowej. Dziwne jest słuchać płyty o tematyce wojennej, kiedy za naszymi granicami faktycznie toczy się wojna. Jednak przez te zdarzenie płyta wzbudza jeszcze większe emocje.
PALANTIR - Chasing a Dream (2022)
Po 5 latach przerwy wraca szwedzki Palantir z nowym albumem i "chasing a dream" to kontynuacja debiutu. Tym razem jednak postawiono na krystaliczne brzmienie, symfoniczne ozdobniki, a także progresywne patenty. Dalej jest to wysokiej klasy power metal, a w dodatku Ced Forseberg z Blazon Stone poza rolą producenta, objął funkcję basisty stając się pełnoprawnym członkiem Palantir.
Ced to nie jedyna gwiazda, bowiem jest też uzdolniony klawiszowiec Frykholm, który nadaje Palantir magicznego klimatu i nieco progresywności. Jest też wokalista Marcus Olkerud, który śpiewał w Rocka Rollas czy starblind. Każdy z muzyków ma znaczący udział i to słychać. To dzieło zganej ekipy, która wie czego chce i w jakim kierunku podąża.
MERCILESS LAW - Troops of Steel (2022)
Ilekroć widzę, że Cederick Forseberg maczał przy danej płycie to już wiem, że można się spodziewać czegoś wyjątkowego. Tak też jest w przypadku Merciless Law. To projekt muzyczny Pancho Ireland, który pojawiał się gościnnie w Blazon Stone Ceda. Debiut w postaci "Troops of steel" to idealny przykład, że w Chile też może powstać wysokiej klasy heavy/speed metalowy album. Ced czuwał nad całością.
Okładka ma klimat i nie przeszkadza fakt, że główną postacią jest terminator. Brzmienie jest soczyste, ale mocno zakorzenione w latach 80. Sam Pancho ma ciekawą barwę i talent do komponowania ciekawych utworów. Co ciekawe jego styl śpiewania i styl komponowania przypomina mocno właśnie styl Ceda. Mnie to wcale nie przeszkadza.
Płytę otwiera rozpędzony "A new Order", który oddaje to co najlepsze w heavy/speed metalu, a skojarzenia z takim Rocka Rollas są jak najbardziej na miejscu. Stonowany i nieco toporny "Blinded" też ma w sobie to coś i sprawdza się jako rasowy hit. Urocze są popisy gitarowe w dynamicznym "Wrath", który znów ukazuje geniusz Pancho. Wiele dobrego dzieje się w urozmaiconym "Victims of War", który momentami przypomina wczesny Helloween. Co za petarda! Kolejny hicior to bez wątpienia "the street fighter", który zapada na długo w pamięci. Końcówka płyty to przede wszystkim rozpędzony i agresywny "World Circus" z podniosłym refrenem. Zamykający "Troops of steel", który ma świetny klimat to bez wątpienia piękne podsumowanie tej świetnej płyty. Prawdziwa perełka, a w dodatku przemyca patenty Running wild.
"Troops of Steel" to kwintesencja heavy/speed metalu i nie lada gratka dla fanów Ceda. Tutaj bardziej czuwa nad całością, ale jego wpływ na styl Merciless law jest wyczuwalny od samego początku. To płyta, która zasługuje na uwagę i śmiało można zaliczyć ją do najlepszych z roku 2022.
Ocena: 9/10
wtorek, 1 marca 2022
WHITE TOWER - White Tower (2022)
Okładka paskudna. Odstrasza i to bardzo skutecznie, ale kiedy odpali się debiut greckiego White tower to można im wiele wybaczyć. Niby nic nowego tutaj nie dostajemy, bowiem to kolejna wariacja na temat Udo czy Accept, ale jakość i wykonanie sprawiają, że "White Tower" tej młodej kapeli zasługuje na uwagę.
Brzmienie takie typowe dla tego typu płyt, a więc duża dawka zadziorności, toporności i wszystko na stawione na klimat lat 80. Gitarzyści Mike i Nick stanowią trzon tej formacji i to za ich sprawą płyta jest solidna, bardzo klasyczna. Najlepsze w tym wszystkim, że partie gitarowe są mocne wzorowane na płytach Accept z lat 80. Do tego jeszcze charyzmatyczny wokalista Gago, który momentami przypomina styl śpiewania Udo. Panowie mają talent i potrafią zagrać godny uwagi materiał, który miło się słucha. Jasne te wszystkie motywy już wcześniej się gdzieś słyszało, ale nie przeszkadza to w odbiorze. Band pokazuje swój potencjał w znakomitym "Lions of Steel", który kipi energią i niezwykłą przebojowością. To rasowy killer i nic tego nie zmieni. Dobrze wypada też hard rockowy "I rule midnight", który pokazuje band w nieco innym obliczu. Miks Accept i Judas Priest można wyłapać w "Spread the fire", a taki rozpędzony "Curse of the night" to jeden z mocniejszych kawałków na płycie. Klasycznie brzmi też stonowany i nieco mroczniejszy "Find a way to rock". Całość zamyka solidny rockowy "Rough sex".
"White tower" to coś dla fanów Accept, Udo czy Krokus. Każdy kto lubi prosty heavy metal w stylu lat 80, ten szybko odnajdzie się na tej płycie. Nie wszystko jest idealne i są wpadki, ale mimo wszystko warto poświęcić czas na zapoznaniem się z debiutem White Tower. Na pewno nie jest to zmarnowany czas.
Ocena: 6/10
niedziela, 27 lutego 2022
THUNDEROR - Fire It Up (2022)
Okładka rzuca na kolana i dawno nie widziałem tak pięknego nawiązania do okładki "Painkiller" Judas Priest. Prawdziwe cudo i już w myślach słyszy się te ostry riffy i wysokie rejestry wokalisty. Nie ma ryku gitar, nie ma killerów, jest za to prawdziwy "ból". Jestem w szoku, że ta płyta jest takim rozczarowaniem. Niby band trzyma się rejonów NWOTHM, czy właśnie hard rocka, a wszystko z naciskiem na lata 80, a jakoś wszystko jest jakieś takie kiczowate. Sprawa jest o tyle frustrująca, bowiem za Thunderor stoją dwaj muzycy Skull Fist, tak więc można było spodziewać się czegoś lepszego od debiutanckiego "Fire It Up".
Niby panowie zadbali o lekkie, rockowe brzmienie i kilka dobrych melodii, ale jak tak się skupić na całości to jest jakieś to miałkie i bez wyrazu. Słychać Judas Priest na pewno w dynamicznym "All or nothing" który wypada całkiem dobrze. Tylko klawisze i nieco hard rockowy feeling psuje odbiór. Lider grupy JJ Targalia ma krzykliwy i nieco irytujący wokal, który mocno utrudnia odbiór zawartości. "Dangerous Times" pokazuje, że band jest na granicy pop rocka i kiczu. Z tej płyty najlepiej wypada "Thunderor", który oddaje to co najlepsze w NWOTHM. Jest energia, jest ciekawa melodia i band gra z pazurem. Szkoda, że cała płyta nie jest na takim poziomie. Nie wiele dzieje się w hard rockowym "We can make it", a ballada "Cold Tears" to raczej gwoźdź do trumny.
Oczekiwałem, że dostanę naprawdę ciekawy album, który będzie kipiał energią i mocnymi riffami. Tutaj nie ma emocji, a album szybko staje się nudny i wtórny. Kilka momentów jest ciekawych, ale to za mało. Najlepszy z płyty to "Thunderor", ale to taka nagroda pocieszenia, za odsłuch tego potworka.
Ocena: 3/10
sobota, 26 lutego 2022
TIMELESS RAGE - Untold (2022)
Obstawiałem, że debiutujący Timeless Rage to propozycja z Włoch, a tu niespodzianka bo to niemiecka formacja. Kapela działa od 2012 r i obrała sobie za cel granie symfonicznego power metalu z nutką progresywności. Czerpią garściami z twórczości Delain, Rhapsody, czy Avantasia. To właśnie znajdziemy na krążku "Untold" i choć nie powaliło mnie na kolana, to jest to z pewnością kolejny album, który warto znać.
Skład zespołu przede wszystkim tworzą pomysłowi gitarzyści i warto pochwalić zarówno Benka i Pircha. Panowie wiedza co chcą grać i w jaki sposób. Raz wyjdzie lepiej, raz gorzej, ale ogólnie efekt jest zadowalający. Gwiazdą tutaj bez wątpienia jest wokalista Dark Sky, czyli Frank Breuninger, który nadaje całości epickości i symfonicznej otoczki. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.Słuchając płyty to nie raz można być w szoku, że faktycznie muzykę nagrali Niemcy. W końcu taki otwierający "Far from Home" mocno nawiązuje do włoskich zespołów. Jest lekkość, świeżość, podniosłość i niebanalne podejście do tematu. Bardzo mocne otwarcie albumu. "Disunity" to już większa dawka energii, ale też więcej patentów Rhapsody. Band wie jak brzmieć ciekawie i nie być kolejny klonem znanych zespołów. Jestem na tak! W taki tytułowym "Untold" band ociera się o progresywność, ale też o pomysłowość i nowoczesność. Panowie imponują pomysłowością. Nie przemawia do mnie nieco rozlazły i miały "Resurrection" czy spokojniejszy "Ocean Twilight", który ma więcej z ballady. Końcówka płyty to agresywny i zadziorny "Piece of Heaven", a finał w postaci "Warrior" wbija w fotel.
Nie jest to płyta idealna, to na pewno. Jednak jakość zawartej muzyki, aranżacje i podejście muzyków i warsztat jaki z sobą prezentują sprawiają, że ta płyta prezentuje wysoki poziom. Jest podniosłość, sporo atrakcyjnych melodii, a przede wszystkim band ma pomysł na siebie i swój styl. Widzę świetlaną przyszłość przed nimi.
Ocena: 8.5/10
VENATOR - Echoes From the gutter (2022)
Okładka wieje kiczem i Bogu dzięki że płyta nie jest tak kompromitująca. Panowie idą utartymi szlakami i nie ma tu nic nowego. Siła ich tkwi w zadziornym i utalentowanym wokaliście Huemerze, który wie jak wykorzystać swój głos. Dobrą robotą robią też gitarzyści, którzy niemal w każdy utworze wygrywają ciekawe i intrygujące solówki, które dostarczają niezłą rozrywkę. Nie ma miejsce na nudę i w każdym utworze można znaleźć coś ciekawego. "The seventh seal" to właśnie przykład takich energicznych i wciągających solówek. Heavy metal pełną gębą i panowie nie mają się czego wstydzić. Klasyczne dźwięki uświadczymy w rozpędzonym "Howl at the rain". Potrafią też urozmaicić swoją grę w obrębie danego utworu co słychać to w "Red and Black", który ma bardziej rycerski klimat. Venator najlepiej jednak sprawdza się w szybkich killerach typu "Nightirder". To już kolejny znakomity przykład udanej współpracy gitarzystów. To jest właśnie to! Coś z Accept można uświadczyć w przebojowym "manic man" czy "Streets of Gold", z kolei "The rising" mocno nawiązuje do stylu Iron maiden.
"Echoes from the gutter" to może płyta jakich wiele, ale mimo pewnych wad zaliczam ją do atrakcyjnych. Utalentowany wokalista i zgrani gitarzyści czynią muzykę Venator atrakcyjną i godną uwagi. Jeszcze wszystko przed nimi i mam nadzieję, że jeszcze o nich usłyszymy. Debiutancki krążek na pewno warto obczaić i wpisać na listę najbliższych zakupów.
Ocena: 7.5/10
HAMMERFALL - Hammer of dawn (2022)
Najpierw pojawił się tytułowy "Hammer of Dawn" i od razu szczęka opadła. Tak to jest Hammerfall jaki kocham. Marszowe tempo, podniosły refren i niezniszczalny Cans na wokalu. No jest moc i wraca klasyczny Hammerfall w najlepszym wydaniu. Tak emocje niesamowite mi towarzyszyły podczas zapoznawania się z tym singlem. Znakomicie zaprezentował się mocniejszy i nieco toporniejszy "Venerate Me", w którym na chwilę pojawił się sam King Diamond. Znów zachwyty i ochy i achy.Najświeższy singiel, który poznaliśmy to rozpędzony i bardziej power metalowy "brootherhood". Kolejny pozytywne zaskoczenie i wzrósł mój apetyt na ten album. Niby energia jest w "Son of Odin", ale refren jakiś taki bez większych emocji. Nie ma killera, ale jest to pozycja godna uwagi. Wymiękłem przy "nanana" w nieco komercyjnym "Reveries". Niby słyszę hammerfall, niby grają swoje, a mnie jakoś to nie rusza, a w przypadku tego kawałka nieco irytuje i męczy. Lekki, balladowy "Not today" jest tu zbędny i podobnie emocje wzbudza u mnie "State of the wild", który miewa przebłyski. W sumie na plus zaliczę energiczny "No mercy", czy bardziej klasyczny "Too old to die young".
Boli kiedy liczysz na płytę i prawdziwą petardę, a dostajesz płytę która nie trzyma poziomu singli. Niby typowy album Hammerfall, a nie ma fajerwerków. To po prostu solidny krążek utrzymany w stylu Hammerfall, który oferuje oklepane riffy. Szkoda, bo liczyłem na coś więcej. Płyta do postawienie na półce i pewnie raz na jakiś czas zostanie odkurzona z kurzu, ale to nie ten poziom co taki "Threshold", czy "Crimson Thunder".
Ocena: 7/10
CETI - Ceti (2022)
Po długich latach nagrywania płyt w języku angielskim band w 2020r powrócił do ojczystego języka. "Oczy martwych miast" może nie skradł mojego serca, to jednak pokazał że Ceti to wciąż ważny zespół dla polskiej sceny metalowej. Wiadomo, że Kupczyk to żywa legenda i nigdy swoich fanów nie zawiódł. Faktycznie można odnieść wrażenie, że jego głos najlepiej sprawdza się w polskich utworach. Dwa lata czekania i band powraca z nowym dziełem zatytułowanym po prostu "Ceti". Płyta ukazała się 25 lutego roku 2022 nakładem Metal Mind Productions. To muzyczna uczta dla fanów Grzegorza, Ceti, Turbo i polskiego heavy metalu.
Co dostajemy na "Ceti"? To wszystko co Grzegorz prezentował w swojej karierze. Jest tu sporo klasycznego heavy metalu spod znaku Judas Priest, iron maiden, dio czy Black Sabbath. Te klasyczne dźwięki idealnie współgrają z głosem Grzegorza, który mimo swoich lat wciąż zachwyca. Mocną stroną tej płyty są ciekawe i wciągające popisy gitarowe na linii Sadura i Kaczmarek. Nie ma grania na jedno kopyto i całość jest bardzo urozmaicona. To wszystko czyni "Ceti" jednym z mocniejszych albumów w dyskografii Ceti.
"Głos krwi" to rasowy heavy metalowy otwieracz, który ma od razu szokować słuchacza. Tak Ceti sieje tu zniszczenie i momentami przypominają mi się czasy "Kawalerii szatana". Ileż energii i klasycznych dźwięków ma w sobie rozpędzony "Horyzont Życia". Refren jest kapitalny i nie przeszkadzają te zaloty pod żelazną dziewicę. Moje serce od razu kupił nieco hard rockowy "Zaraza" w którym słychać sporo nawiązań do twórczości Dio. Echa Turbo czy Black sabbath można uchwycić w mrocznym i bardziej złożonym "Portret". Stonowany jest utwór, ale robi większe spustoszenie niż nie jeden rozpędzony killer. W podobnych klimatach jest "Posłańcy", który również mocno nastawiony jest na klimat. Imponuje również szybki i bardzo treściwy "Syn przestworzy", który również jest odesłaniem do Iron maiden. Na koniec zostaje całkiem udana ballada "Po drugiej stronie życia".
Ceti nie musi nic udowadniać, bowiem od lat trzymają wysoki poziom. Nie ma eksperymentowania, a jest za to wszystko to co stanowi o potędze tej formacji. Wyjątkowy wokal Kupczyka, klasyczne riffy, mocne brzmienie i wciągające melodie. Jedna z ważniejszych płyt w dorobku Ceti.
Ocena: 8.5/10
SCORPIONS - rock believer (2022)
O pracy nad nowym albumem Scorpions poinformował swoich fanów jeszcze w roku 2019. Za sprawą pandemii "Rock Believer" dopiero swoją premierę miał wczoraj tj 25 lutego roku 2022. Kawał czasu by dopracować album i wydać coś godnego tej marki. Scorpions to gigant jeśli chodzi o hard rocka i wiele z ich płyt to klasyki, albo bardzo mocne dzieła. Jasne były wpadki jak "Eye to Eye" czy balladowy "Pure Instict", ale od czasu wydania "Unbreakable" band trzyma wysoki poziom. W końcu wrócili na właściwe tory, a taki "Sting in the tail" to album godny klasyków z lat 80. Najlepsze jest to, że przy promocji "Rock believer" używano porównań do "Blackout", "Animal Magnetism" czy "Love at first sting". Mocne słowa, które zazwyczaj trzeba brać na chłodno. Jednak tym razem muzycy nie pomylili się i faktycznie najnowsze dzieło Niemców to klasyka i śmiało można postawić obok wyżej wspomnianych arcydzieł.
7 lat minęło od ostatniej płyty, a w międzyczasie band zasilił Mikkey Dee, którego fani mocnych dźwięków dobrze znają. Brzmienie jest zadziorne i znakomicie słychać właśnie sekcję rytmiczną. Mikkey wnosi sporo energii do zespołu i to słychać od pierwszych dźwięków. Brzmienie jest niczym z płyt wydanych w latach 80, co mnie mocno cieszy. No i muszę pochwalić band za świetną okładkę, która idealnie wpasowuje się w okładki płyt z lat 80. Moje pierwsze skojarzenie to oczywiście "Blackout". Single i cała machina marketingowa zaostrzyła tylko mój apetyt na ten krążek i powiew wam, że dostałem naprawdę przemyślany album, który oddaje piękno muzyki Scorpions. Tutaj wszystko to co ukształtowało ich styl. Doszły oczywiście nowe hity, które również będą nieśmiertelne.
Otwieracz "Gas in the tank" to hard rockowa petarda z nutką heavy metalowego pazura. No i od razu jest radość, bowiem słychać nawiązania do klasyki typu "Blackout". Klasycznie brzmi szybki i zadziorny "Roots in my boots". Oj dawno nie było w Scorpions tyle energii i klasycznego wydźwięku. Brakowało mi tego na płytach wydanych w latach 90 czy też późniejszych. Bywały przebłyski, ale zazwyczaj płyta miewały też słabsze momenty. Tutaj tego nie ma. Jest klasycznie, a całość jest spójna i na wysokim poziomie. Partie gitarowe Schenkera i Jabsa są pełne wigoru, pomysłowości i mocy. Ten bas Pawła jest uroczy w "knock em dead" , który jest kolejny hitem na płycie. Gitary brzmią niczym w "Blackout", "lovedrive" czy "Animal Magnetism". Prosty i zarazem mocno hard rockowy kawałek. Imponuje też swoją formą Klaus Meine, który mimo swoich lat wciąż brzmi bardzo dobrze i słychać jeszcze pazur i moc w jego głosie. Brawo! Znakomicie wypromował ten album z pewnością udostępnione wcześniej single. Taki rozpędzony "Peacemaker", czy przebojowy "Rock Believer" z stadionowym refrenem z pewnością na stałe dołączą do setlisty koncertowej Scorpions. Klasa sama w sobie. Elementy heavy metalowe można wyłapać w klimatycznym "Shining for your soul", który mocno czerpie z "Is there anybody there?". Furorę robi tutaj bez wątpienia mocny i agresywny riff, a także przebojowy refren. Sporo się tutaj dzieje i tak Scorpions od lat nie grał. Podobne emocje wzbudza "Seventh Sun", który ma coś z "The zoo" i "China White". Gitarzyści i pokazują, że wciąż potrafią zaskoczyć i zaimponować ciekawymi partiami. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Ciekawie wypada również energiczny i nieco rock'n rollowy "When i lay my bones to rest". Troszkę odstaje nijaki jak dla mnie "Call of the wild". Na szczęście wynagradza to naprawdę udana ballada w postaci "When you know (where you come from). Ballady zawsze mieli klimatyczne i pełne uczuć. Tak też jest tym razem, ale cieszy że płyta jest hard rockowa, a nie pełna ballad. Tak powinno być.
Scorpions w sumie dokonał niemożliwego i nagrał płytę, która jest dla nich tym czym jest "Firepower" dla Judas Priest. Panowie nagrali jedną z najlepszych płyt w swojej karierze, która definiuje ich styl, a także ogromny sukces. Na taką płytę czekałem od paru ładnych lat. Nagrywali dobre albumy, ale żaden oprócz "Sting in the tail" nie zbliżył się klimatem i jakością do kultowych płyt z lat 80. Tej się to udało. Warto było czekać! Dzięki scorpions za taką piękną perełkę i mam nadzieję, że to nie koniec i jeszcze nagrać kilka podobnych płyt!
Ocena: 9/10
środa, 23 lutego 2022
AQUILLA - Mankind's Oddyssey (2022)
Syntezatory, lektor niczym z czasów VHS i czuć klimat s-f. Tak można by opisać otwarcie albumu w postaci "Echoes of the past". Ryk gitar, nawiązania do Iron Maiden i już wiadomo, że "Arrival" to hołd dla heavy metalu lat 80. No jest moc i wszystko to czego każdy z nas oczekuje od heavy metalu. Gitarzyści Krzysztof Malinowski i Krzysztof Buffi stawiają na sprawdzone zagrywki i nie ma w tym za grosz oryginalności. Plus jednak za dbałość o detale i jakość. Słucha się tego naprawdę bardzo przyjemnie i słychać, że panowie kochają lata 80. Trzeba też pochwalić popisy wokalne Bartosza, który momentami przypomina manierę Kinga Diamonda, co należy uznać za sporą zaletę. Band najlepiej prezentuje się w petardach typu "Pathfinder". Klasyczny heavy/speed metal i to w najlepszym wydaniu. Pierwsze zaskoczenie to stonowany i nieco hard rockowy "Scarlet Skies", ale ten kawałek potrafi kupić tajemniczym klimatem. Dobrze wypada też urozmaicony i bardziej złożony "The awekening", czy banalny i bardzo przebojowy "Intersection". Echa twórczości Scanner słychać w "Saviors of the universe". Całość wieńczy odnowiona wersja hitu "Zero", który znamy z debiutu Aquilla.
Rośnie nam prawdziwa gwiazda polskiego NWOTHM. Brawa za klimat, za brzmienie mocno wzorowane na perełkach lat 80, no i przepiękną okładkę. Płyta robi furorę, a zawartość też jest bardzo atrakcyjna i przede wszystkim zróżnicowana. Mocna pozycja roku 2022. To trzeba znać!
Ocena: 8.5/10
poniedziałek, 21 lutego 2022
SPARTAN - Of kings and gods (2022)
Holandia jakoś specjalnie nie kojarzy się z melodyjnym death metalem. Jednak Spartan zmienia postać rzeczy i to jeden z ciekawszych zespołów z tamtego rejonu. Sprawa jest o tyle ciekawa, że w ich muzyce słychać nie tylko patenty melodyjnego death metalu spod znaku Amon Amarth, Kalmah czy wczesny In Flames, bowiem band nie stroni od cech heavy/power metalu. "Of kings and gods" ukazał się po 7 latach od debiutu i już mogę Wam powiedzieć, że to jedna z najlepszych płyt jakie słyszałem w tym roku.
Pomijam przeurocza okładkę, która na długo zapada w pamięci, pomijam też soczyste, mocne i wyraziste brzmienie. Tu po prostu sama muzyka niszczy swoją jakością, rozmachem, aranżacjami i wykonaniem. To nie tylko papka agresywnego melodyjnego death metalu bez większego sensu. Panowie postawili na urozmaicenie, pomysłowe melodie, a przede wszystkim potrafią zaskoczyć i wyjść poza pewne ramy które określa dany gatunek. Band napędza wokalista Jeff, który potrafi nadać całości agresji, ale też i dynamiki. Jest moc, ale cały czas trzymamy się chwytliwych melodii i przebojowości. Wokalista wysokiej klasy, który potrafi coś więcej niż tylko drzeć mordę za przeproszeniem. Intro "Fires of helios" nasuwa na myśl heavy/power metalową tonację i gitarzyści Pieter i Nick znają się na rzeczy. "Prometheus" to killer i to z prawdziwego zdarzenia. Mocny riff i partie wokalne robią tutaj robotę. Co za dynamika i wciągająca melodia pojawia się w zadziornym "Birth of God". Podobne emocje wzbudza przebojowy "King of the patheon", który momentami przypomina children of bodom. Dobrze wypada też mroczniejszy "Supremacy" czy urozmaicony "Kingdom of the dead".
Trzeba przyznać, że 36 minut bardzo szybko zlatuje. Czuć świeżość, pomysłowość, a każdy z utworów coś wnosi do całości. Minus? Momentami nie potrzebnie band zwalnia i stawia na stonowane dźwięki. Mimo wszystko jest efekt wow i imponuje jakość prezentowanej muzyki. "Of kings and gods" to bez wątpienia jedna z ciekawszych płyt roku 2022.
Ocena: 8.5/10
sobota, 19 lutego 2022
SPIRITS OF FIRE - Embrace the unknown (2022)
Ten album to dobitny przykład, że czasami doświadczenie i wielkie nazwisko to za mało. Co z tego że mamy tu gwiazdy wielkiego formatu, jak muzyka kuleje i nic się tu nie klei. Niby zadziorny " A second chance" jest do bólu wtórny i nudny. Ciekawiej wypada "Resurrection", który przesiąknięty jest patentami Judas Priest. Przebojowo miało być w "Wildest Dreams" i choć pewnych nawiązań do żelaznej dziewicy czy Dokken to wciąż jest to tylko dobre granie. Pseudo ciężar można uświadczyć w przekombinowanym "Embrace the unknown". Ciekawe momenty można uświadczyć w rozbudowanym "House of Pain", ale to też tylko są przebłyski. Reszta nie wzbudza większego zainteresowania.
Trzeba sobie zadać pytanie czy Spirits of Fire stać na coś genialnego, czy to tylko zbierania gwiazd, która nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Debiut był solidny, ale też pozostawiał sporo do życzenia. Nowy album jest gorszy i bardziej komiczny w swojej formule. Co tutaj robi Fabio? Nie wiem, bo nie pasuje mi on do takiej stylistyki. Problem większy jest z samymi kompozycjami, które są nijakie, słabe i bez pomysłu. Płyta nudzi i męczy swoją formą. Szczerze? To nawet największemu wrogowi bym nie polecił tej płyty. Dobre brzmienie i znane nazwiska i kilka przebłysków to za mało.
Ocena: 4/10
piątek, 18 lutego 2022
STAR ONE - Revel in time (2022)
Byłem niemal pewny, że nowy Star One rzuci mnie na kolana i z miejsca stanie się mocnym kandydatem do płyty roku. Liczyłem na dzieło pokroju "Space Metal" czy "Victims of the modern age", które po dzień dzisiejszy mają swoje miejsce w moim sercu. Geniusz Arjen Lucassen stworzył bardzo ciekawy projekt pod szyldem star One. Faktycznie to ciekawa mieszanka progresywnego heavy metalu, power metalu i rocka. W dodatku faktycznie nazwa "space metal" pasuje idealnie do prezentowanej muzyki. Podstawą jest tematyka s-f i to się sprawdza. Na "Revel in Time" przyszło czekać 12 lat i choć faktycznie słychać że to płyta Star One, to jednak nie jest to płyta idealna.
Okładka jest piękna i bardziej nasuwa skojarzenia z Ayreon niż z poprzednimi coverami Star One. Z pewnością oddaje klimat s-f, a także charakter płyty. Jest mrocznie, tajemniczo i nie wszystko da się odkryć przy pierwszej wizycie w świecie zaprezentowanym na "Revel in time". Zadbano jak zawsze o jakość, o ciekawe aranżacje i dużą dawkę progresywności. Arjen idzie sprawdzonymi ścieżkami. Tak więc nie brakuje kobiecych chórków, nie brakuje urozmaiceń, wyeksponowanych klawiszy i tego ponurego klimatu. Wszystko co cechuje star one jest, ale brakuje mi przejawu geniuszu, brakuje faktycznie jakiś petard czy killerów. Płyta trzyma wysoki poziom i nie ujmuje ani Arjenowi ani świetnym gościom. Jednak uleciała gdzieś moc i płyta bardziej nastawiona jest na progresywny aspekt i bardziej nowoczesny wydźwięk. Troszkę szkoda, bo zmarnowano potencjał jaki tu drzemał.
Nie tylko okładka przywołuje na myśl Ayreon, bowiem sam fakt że niemal każdy utwór ma innego gościa też przypomina formę Ayreon. Chyba jednak wolałem jak wcześniej dominował Russel Allen, Wilson, Dan Swano i Floor Jansen. Lista gości może i imponuje, ale nie zmienia to faktu że muzycznie brakuje do ideału.
Skupiamy się na podróżach w czasie i znów jest sporo nawiązań do kultowych filmów. Tym razem jest ukłon w stronę Terminatora, Interstellar, Donie Darko czy Powrót do przyszłości. Brawo za pomysł i to po raz kolejny. Taki otwierający "fate of man" to rasowy killer i przykład tego co najlepsze w muzyce Star One. Właśnie takich perełek oczekuje od tego zespołu. Majstersztyk w swojej formule, aranżacji i rozmachu. Trzeba przyznać że Brittney Slayes wnosi sporo świeżości i energii do tej płyty. Jest i Russel Allen w "28 days", który przypomina styl z poprzedniej płyty. Ponury kawałek o progresywnym zabarwieniu. Troszkę dodałbym energii do tego kawałka. Klawisze w "Prescient" są urocze i na początku budują znakomity klimat. Utwór łagodny i jak dla mnie za mało tu się dzieje jak na 6 minut. Jeff Scott Soto daje czadu w "Back from the past", który ma coś z Rainbow, ale i twórczości Axel Rudi Pell. Łezka się w oku zakręciła i to kolejny mocny punkt tej płyty. Dobrze wypada też "The year of 41" i udany występ Joe Lynn Turnera. Jest hard rockowy pazur i klimat lat 80. Damian Wilson czaruje w " Bridge of Life', a Dan Swano niszczy w agresywnym "Today is yeasterday" i te kawałki to takie rasowe kawałki Star One. Sprawdzone gwiazdy i sprawdzone patenty zaowocowały mocnymi utworami. Floor Jansen też wciąż zachwyca swoim głosem, a "A hand on the clock" to tylko potwierdza. Finał to 10 minutowy kolos "lost Children of the universe", który najlepiej podsumowuje całość i jeszcze raz potwierdza że arjen to prawdziwy geniusz i czarodziej.
Poprzednie płyty Star One miały więcej killerów, więcej power metalu i energii. Nowy album ma nas uraczyć klimatem, ozdobnikami i progresywnością. Skłamię jeśli napiszę, że to słaby album. Nie jest to też ideał na miarę dwóch poprzednich płyt. To po prostu kolejny bardzo dobry album autorstwa Arjena, który wciąż zachwyca swoim geniuszem. Płyta na pewno ciekawsza niż ostatni krążek Ayreon.
Ocena: 8/10
czwartek, 17 lutego 2022
TYMO - The art of maniac (2022)
"The Art of a maniac" to 30 minut rasowego thrash metalu, w którym słychać patenty wypracowane przez Havok, Warbringer, czy Gamma Bomb. Kanadyjski band o nazwie Tymo nie odkrywa nowych rejonów, ani też nie tworzy niczego odkrywczego. To po prostu 30 minut sentymentalnej muzyki, który przywołuje wspomnienia. Płyta do bólu wtórna i troszkę nieco na jedno kopyto, to mimo swoich wad jest to kawał solidnego grania, które zasługuje na uwagę.
W tej kapeli za sznurki pociąga nie kto inny jak właśnie Tim Tymo, który odpowiada za partie wokalne i gitarowe. To jego zadziorny wokal nadaje całości drapieżności i thrash metalowego feelingu. Panowie kładą nacisk na szybkie tempo, na ostre riffy i dużą dawką melodyjności. Jest w tym wszystkim sporo elementów heavy czy speed metalu, co z pewnością przedkłada się łatwy odbiór płyty. Po pierwszych minutach można się jarać, bo brzmi to naprawdę świetnie, zwłaszcza kiedy wkracza melodyjne intro "Tymocide". Okładka kiczowata, a brzmienie takie typowe dla płyt thrash metalowych, ale zawartość broni się. Do grona tych najciekawszych kawałków warto zaliczyć rozpędzony "Sanity Clause" czy energiczny "Mars Attack". Jest też toporny "Age of deception" czy agresywny "The art of maniac". Każda z tych kompozycji potrafi dostarczyć sporo frajdy, choć do ideału czy przebłysku geniuszu troszkę brakuje.
Tymo z pewnością nie ma czego się wstydzić, bo najnowsze dzieło to kawał solidnego thrash metalu, które zasługuje na uwagę. Nie brakuje ciekawych motywów gitarowych, agresywności czy udanych solówek. Dobrze się tego słucha i jest z tego frajda, tylko szkoda że band nie pokusił się o jakieś elementy zaskoczenia, czy powiew świeżości. To wszystko już znamy.
Ocena: 7/10
poniedziałek, 14 lutego 2022
AMONG THESE ASHES - Dominion Enthroned (2022)
Na pewno uwagę słuchacza przyciąga całkiem udana okładka płyty, jak i same logo. Brzmienie jest mocne, zadziorne i tylko uwypukla agresywne zagrywki gitarowe. Trzeba przyznać, że Richard i Hiran stworzyli udany duet, który stawia na chwytliwe melodie i mocne riffy. W tej sferze dzieje się sporo i panowie cały czas nas czymś zachwycają. Pod tym względem jest dobrze. Gwiazdą tutaj i tak jest wokalista Jean Pierre Abboud, którego dobrze znamy z Traveler.
Słuchając zawartości można poczuć dreszczyk emocji przy agresywnym i bardzo melodyjnym "the dead besides us", który idealnie wyznacza styl grupy. Tytułowy "Dominion enthroned" to już ukłon w stronę technicznego thrash metalu i również wypada to co najmniej dobrze. Band prezentuje się z jak najlepszej strony i słychać, że znają się na rzeczy. Sporo elementów progresywnych można znaleźć w rozbudowanym "From ashes unto stone", czy "Without wings", z kolei "Frey" to rasowy power metal, który rzuca na kolana pomysłową linią melodyczną. Band pokazuje z pewnością pazury w agresywnym "All the withers".
Każda kto gustuje w klimatach heavy/power metalu czy właśnie thrash metalu powinien znać debiut among the ashes. Bardzo poukładany i przemyślany krążek. Nie wszystko może wyszło idealnie, ale jest to pozycja godna uwagi. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.
Ocena: 7/10
CHRONOSFEAR - The astral gates pt1: A secret revealed (2022)
Włoski power metal jest teraz bardzo w cenie. Mało które zespoły wnoszą się na taki poziom jaki prezentują ostatnie kapele z tamtego rejonu. Chronosfear działał w okresie 2012-2013, ale tak na dobre rozkręcili się w 2015r. Debiut już za sobą, ale to zawsze drugi album potrafi zweryfikować umiejętności zespołu. "The astral gates p1: A secret revealed" to coś więcej niż sprawdzenie umiejętności zespołu i ich potencjału. To płyta, która wzbudza emocje, która potrafi zszokować ciekawymi aranżacjami. Jest to krążek, która nie jest zagrany na jedno kopyto i tutaj można odkryć wiele smaczków. To sprawia, że najnowsze dzieło włoskiej formacji to jedna z ważniejszych pozycji w sferze melodyjnego grania.
Muzyka jaką tutaj znajdziemy to pochodna power metalu. To ten gatunek tu przoduje i wyznacza kierunek. Jednak Chronosfear nie jest jednowymiarowym zespołem i lubi bawić się konwencją. Elementy progresywne oczywiście że są, podobnie jak i symfoniczne, czy nawet ocierające się o melodyjny death metal. Słychać to dobitnie w pomysłowym "Faithless Time", który jest czymś więcej niż kolejnym oklepanym do bólu power metalem. Jest szybko, jest melodyjnie, a aranżacje wbijają w fotel. Warto już na wstępie podkreślić, że zespół tworzą doświadczeni muzycy, których dobrze znamy z Embrace of Souls, Logic Edge, czy Empathica. Mają rozmach i chcą nas szokować. "For a new tomorrow" imponuje ciekawymi partiami klawiszowymi i progresywnym zacięciem. Brzmi to świeżo i pomysłowo. Ponury klimat, symfoniczna podniosłość i epickość to atuty stonowanego "The astral gates". Znakomicie wypada agresywniejszy i bardziej rozpędzony "Beyond", czy urozmaicony "Eyes of the wolf". Najwięcej klasycznego power metalu znajdziemy w przebojowym "The fortress Tower". Jest rozmach, jest porywająca melodia i odpowiednia dynamika. To jest power metal naszych czasów i po proszę więcej takich killerów.
Chronosfear zaprezentował niezwykle urozmaicony materiał, gdzie dominuje progresywność i to taka niezwykle urocza. Melodie są bardziej złożone, a aranżacje pełne świeżości i elementów zaskoczenia. Nie łatwo wszystko odkryć, dlatego płyta jeszcze sporo zyskuje z kolejnymi odsłuchami. Jedna z ważniejszych płyt roku 2022, to na pewno! Brawo Chronosfear!
Ocena: 8.5/10
sobota, 12 lutego 2022
COBRA NIGHT - Dawn of the serpent (2022)
Zapomnijcie tutaj o oryginalności, agresji czy objawu geniuszu też tutaj nie znajdziemy. Każdy jednak kto kocha solidny i rasowy heavy metal ten doceni poczynania Night Cobra. Dobre to jest, ale muzyka tu zawarta nie wzbudza większych emocji. To wszystko już było i to w lepszej formie.
30 minut muzyki zlatuje dość szybko, ale w pamięci nie wiele zostaje. Brzmienie takie typowe dla płyt z kręgu nwothm. Otwieracz "Run the blade" to kawałek w którym jest coś z iron maiden, angel witch czy night demon. Troszkę to oklepane i za bardzo ugrzecznione. O wiele ciekawszy wydaje się zadziorny i bardziej przebojowy "The serpents kiss". Brzmi to oldschoolowo i można z tego czerpać radochę. Echa Iron Maiden można doszukać się w rozpędzonym "Lost in Time", który jest jednym z mocniejszych utworów na płycie. "The neucromancers curse" opiera się na ciekawych partiach gitarowych, ale to też utwór który jest przewidywalny w swojej formule. Obok "lost in time" można śmiało postawić inny killer, a mianowicie "In mortal danger", który przemyca troszkę patentów speed metalowych. Całość wieńczy tylko dobry "Electric rite".
Chyba ze mną jest coś nie tak, albo na starość jestem już bardziej wymagający. Płyta jest dobra i ma przecież klimat lat 80, nie brakuje ciekawych melodii. Jednak formuła i forma podania jakoś mnie po prostu nie powala. Jest ostatnio natłok tego typu płyt z taką właśnie muzyką. Jest w czym wybierać i powiem że słyszałem lepsze płyty. Cobra night mimo wszystko to kawał solidnego heavy metalu i warto dać im szansę.
Ocena: 7/10
HEIDRA - To hell or kingdom come (2022)
"To hell or kingdom come" to trzeci album w dorobku duńskiej formacji Heidra. To nic innego jak kontynuacja tego co band prezentował wcześniej, z tym że można poczuć większy nacisk na agresję i melodie. Ten album podobnie jak poprzednie łączy patenty viking metalu, folk metalu, melodyjnego death metalu czy power metalu. Ciekawa mieszanka, zwłaszcza że band nie boi się czerpać z twórczości Amon Amarth, Ensiferum czy Amorphis. Maja swój styl, pomysł na siebie, a nowy album to bez wątpienia pozycja godna uwagi.
Filarem tego zespołu są bez wątpienia Martin i Carlos, którzy odpowiadają za warstwę gitarową. W tej sferze dzieje się sporo i band mocno urozmaica swoją grę. Nie ma na pewno grania na jedno kopytu. Nie brakuje mocnych riffów czy wciągających melodii. Trzeba przyznać, że nie ma tutaj miejsca na nudę. Ciekawie wypadają też partie wokalne, gdzie mamy growl jak i czyste partie. Jest sporo odesłań do stylistyki death metalu, ale też i power metalu. Band ciekawie to rozwiązał i efekt jest zadowalający. Dopełnieniem wszystkiego jest klimatyczna okładka i mocne , zadziorne brzmienie, które tylko podkreślają jakiej rangi to płyta.
Intro to wiadomo, ma być klimatyczne i tak też tutaj jest. Zabawa tak naprawdę zaczyna się w raz z podniosłym "Retributions dawn", który łączy cechy symfonicznego metalu, power metalu i melodyjnego death metalu. No brzmi to obłędnie i taka mieszanka mi naprawdę pasuje. Jest moc, a to dopiero początek. Szybko i bardzo melodyjnie jest w "Dusk" choć tutaj nacisk położono na symfoniczne ozdobniki i mocny riff. Dużo folkowego zacięcia i viking metalu znajdziemy w bardziej stonowanym i urozmaiconym "Wolfborn rising". Nie brakuje też hitów, bo z pewnością takim utworem jest "Fall of the fey", któremu przewodzi znakomita, folkowa melodia. Klimat i progresywność to atuty "Two Kings", a furorę z pewnością robi tutaj rozbudowany "To hell or kingdom come", który potrafi zauroczyć pięknym klimatem i swoją urozmaiconą formułą.
Płyta ma się ukazać 8 kwietnia, ale jest to pozycja którą warto wypatrywać, zwłaszcza jeśli gustujemy w melodyjnych odmianach metalu. Band obrał ciekawy kierunek i formę jeśli chodzi o folk/viking metal i dużo się dzieje na płycie. Do ideału troszkę mi brakuje, ale i tak jest to mocna pozycja, która zapada w pamięci. Brawo Heidra, warto było czekać 4 lata na nowy album!
Ocena: 8/10
środa, 9 lutego 2022
REVENGE - Venomous Vengeance (2022)
Czas leci nie ubłaganie. Kolumbijski Revenge co dopiero stawiał pierwsze kroki na scenie metalowej, a to już 9 album tej formacji ujrzał światło dzienne. Kapela zaczynała w roku 2002 i mimo pewnych zmian personalnych wciąż istnieją i mają się dobrze. Każdy kto gustuje w speed/heavy metalu ten powinien już ich dobrze znać. Nigdy może nie nagrali jakiegoś wielkiego dzieła, ale cały czas trzymają wysoki poziom i ich muzyka nigdy nie nudzi. "Venomoius Vengeance" to taki typowy album Revenge. To już powinno być zachętą dla Was by sięgnąć po nowe dzieło tej zasłużonej kapeli.
Nie ma mowy o rewolucji, czy jakiś przetasowaniach w samej stylizacji zespołu. Oni grają dalej swoje, tak więc dostajemy solidny heavy/speed metal. Dobrze się tego słucha, choć nic w tym nadzwyczajnego ani oryginalnego. To solidne rzemiosło, ale nic ponadto. Co z tego, że "Speed rock and roll" to dobry i dynamiczny kawałek, jak nie potrafi powalić na kolana. Znajomo brzmi rozpędzony "Metal For Freedom" i to również udany utwór, z tym że brzmi to jak kopia Rocka Rollas czy Enforcer. w podobnej tonacji utrzymany jest energiczny "Hit the road". Szybkie utrzymane jest również w "Wings of fire" czy "Evil crows". Niby wszystko jest tak jak być powinno, ale nie czuje żadnych emocji, a materiał nie sieje zniszczenia. Jest to przewidywalne i łatwe do odkrycia. Całość wieńczy "Metal thunder" i to również dobry utwór, który nic nowego nie wnosi do twórczości Revenge.
Revenge ma swoje grono fanów i to do nich ta płyta skierowana jest. Solidny heavy/speed metal, który ma pełno znanych patentów i klimat lat 80. Brakuje urozmaicenia, killerów i czegoś co pozwoliłoby zapaść na dłużej w pamięci. Tak, niestety mamy płytę na jeden raz.
Ocena: 6.5/10
piątek, 4 lutego 2022
SAXON - Carpe Diem (2022)
Czy ktoś jest wstanie powstrzymać niezniszczalny Saxon? Ten brytyjski fenomen jest nie do zniszczenia i mimo upływu czasu, mimo swojego wieku, pokaźnej liczbie płyt czy nawet pandemii wciąż wydają nową muzykę i wydawnictwa. W 2021r był album z coverami, to teraz przyszedł czas na "Carpe diem", czyli 23 album w dyskografii Saxon. Okładka i samo czerwone logo nasuwają skojarzenia z latami 80. Faktycznie ta płyta ma sporo odesłań do tamtego okresu, ale wciąż słychać drapieżność lat 90 czy nawet z ostatnich płyt. Czy to dobry znak?
Ja osobiście z Saxon mam taki problem, że szanuję, lubię posłuchać ale jakoś mało który album jest w stanie mnie totalnie rozwalić na łopatki. "Thunderbolt", "sacrifice" czy "lionheart" zaliczam do grona tych najlepszych płyt. Najnowsze dzieło też śmiało zaliczam do tych najlepszych płyt. Co na to się składa? Przede wszystkim płyta jest równa i każdy utwór coś wnosi do całości. Jest urozmaicenie i każdy znajdzie coś dla siebie. Jest szybko, agresywnie, a czasami bardziej klimatycznie, a czasami band gra rasowy heavy metal. Biff mimo upływu czasu wciąż zachwyca swoim głosem, choć tutaj słychać ukłon w stronę płyt z lat 80. "Rock the nations" czy "Forever free" można tutaj momentami wyczuć. Dobitnie to słychać w otwierającym "Carpe Diem" czy "Age of Steam". To klasyczny Saxon jaki fani znają i kochają. Pamiętacie album "innocence is no excuse" i jego lekki hard rockowy klimat? To można uświadczyć w singlowym "The pilgrimage". Echa ostatnich płyt mamy w agresywnym i rozpędzonym "Dambusters". Lata 80 i stare płyty Saxon czy Dio można uchwycić w przebojowym "Remember the fallen". Dużo z Judas Priest znajdziemy w killerach typu "All for one" czy "Super nova". Z kolei taki ponury i nieco toporny wydaje się "Lady in grey", który ociera sie o twórczość Accept,
Najlepszy album Saxon? Troszkę mi brakuje do tego tytułu. Płyta roku? Też nie. Z pewnością jest to kawał solidnego heavy metalu, który dostarcza sporo frajdy. Fani Saxon będą zachwyceni, a reszta też myślę że bedzie, bo ten album przemyca to wszystko co liczy się w heavy metalu. Płomień Saxon wciąż płoni i nic nie tracą na świeżości i drapieżności. Ci panowie są nie do zdarcia. Szok i niedowierzanie. Jak oni to robią?
Ocena : 8.5/10
środa, 2 lutego 2022
PRAYING MANTIS - Katharsis (2022)
Praying Mantis nie zatrzymuje się i wydaje kolejny album w swojej bogatej dyskografii. "Katharsis" nie ma startu do klasycznych albumów i wg mnie przegrywa również w starciu z ostatnim dziełem zatytułowanym "gravity". To średniej klasy rockowy album, który miewa przebłyski. Płyta skierowana do fanów zespołu, czy też fanów UFO czy Magnum.
Co z tego, że wokalista Mike Freeland dysponuje ciekawą barwą głosu, co z tego że panowie mają doświadczenie i gitarzyści też grają swoje. Nie jest to złe, ale już tak nie rajcuje jak na poprzednim albumie, a sama jakość jest poniżej oczekiwań. Na pewno uwagę przykuwa udana okładka czy rockowe brzmienie.
Ten kultowy brytyjski band nie musi niczego udowadniać, to też nie kombinują i idą przetartymi szlakami. Do grona ciekawych kompozycji warto zaliczyć "Cry for the nations". Tutaj jest jeszcze energia i niezła dawka melodyjności. Szkoda, że cały album nie ma takiego pazura. Fanom Magnum może spodobać się "Closer to Heaven". Ot co solidny rockowy song. Echa pop rocku, zwłaszcza Def Leppard można uświadczyć w komercyjnym "Long time coming". Ciekawy klimat mamy w finezyjnym i pełnym emocji "Dont call us now". Mamy też marszowy i pełen gitarowych smaczków "Masquerade".
Troszkę boli, że band tej klasy nagrywa tak niedopracowany album. Nie chodzi o styl, czy aspekty brzmieniowe, a samą jakość kompozycji. Przeplatają się ciekawe kompozycje jak "Masuerade" z utworami bardziej popowymi i nijakimi. Szkoda, bo ostatni "Gravity" naprawdę miło wspominam. Płyta tak naprawdę dla zagorzałych fanów Praying mantis czy muzyki rockowej.
Ocena: 5/10
wtorek, 1 lutego 2022
TRICK OR TREAT - Creepy Symphonies (2022)
Radosny, nieco wesołkowaty power metal, jaki niegdyś grał Helloween to już troszkę przeżytek. Helloween spoważniał i nawet powrót Kiske i Hansena tego nie zmienił. Na szczęście jest jeszcze włoski Trick or Treat, który jest jednym z ostatnich przedstawiciele tego typu power metalu. Nic dziwnego, bo przecież zaczynali jako cover band grający utwory helloween, a w dodatku wokalista Alessandro Conti to ten sam rodzaju głosu co Kiske. Pierwsze płyty miały przebłyski, potem dwie części "Rabitts Hill", które mocno zapadły mi w pamięci i po dzień dzisiejszy stanowią dla mnie ważny punkt dyskografii tej włoskiej formacji. Conti nabywał co raz większego doświadczenia w Rhapsody Luca Turilli, a także w Twilight Force. Dwa ostatnie wydawnictwa trick or treat nie powaliły na kolana, ale najnowsze dzieło zatytułowane "Creepy symphonies", które ma ukazać się 1 kwietnia 2022 to bez wątpienia pozycja na miarę "Rabitts hill", choć wszystko wskazuje że to najlepsze dzieło Trick or treat.
Nie ma zmiany stylu i dalej jest to radosny, wesołkowaty power metal, jaki niegdyś Helloween grał w latach 80. Ten kicz jednych odstraszy, a drugich w pełni zadowoli i przypomni stare dobre czasy Helloween. Okładka czy brzmienie to też aspekt, który jest bez zmian i mamy tutaj kontynuacje poprzednich płyt. Co się zmieniło zatem? Band jakoś taki bardziej dojrzały jest na tej płycie. Conti swoim głosem niszczy i buduje napięcie. Z upływem czasu jego głos jest jeszcze ciekawszy i bardziej emocjonujący. Sporo wnoszą gitarzyści i Bonedetti wraz z Venturelli stworzyli zgrany duet i to przedkłada się na jakość. Solówki są zagrane z polotem i odpowiednią dynamiką, Cały czas się coś dzieje, a najważniejsze że idzie z tym jakość i przebojowość. To jest power metal jaki kocham i miło jest znów przypomnieć sobie czasy "Keeper of the seven keys part II".
Ciekawie band zaczyna ten album. "Trick or treat" to klimatyczne intro z nutką grozy. Momentami jakbym słuchał płyty Kinga diamonda czy Powerwolf. Już czuć różnicę między poprzednimi płytami. Jest pomysł, jest przebojowość i to słychać. Szczęka opadła mi przy "Creepy Symphony". Co za energia, co za lekkość i dbałość o detale. Słychać Helloween, ale band wnosi sporo od siebie. Conti jest gwiazdą, ale i reszta zespołu nie pozostawia go w tyle. Machina działa bez zarzutu. Dla mnie to jest killer i znakomity hołd dla Helloween i radosnego power metalu. Nieco zwalniamy w "Have a nice judgment day". Nie jest to pop, a bardzo świetnie skrojony melodyjny metal z nutką hansenowskiego power metalu. Klimatyczny refren i pomysłowy motyw gitarowy sprawiają, że to kolejna perełka na płycie. Pełen słodyczy jest "Crazy", ale ten utwór ma swój urok. Kiedyś zachwycaliśmy się takim "Dr stein", to czemu mielibyśmy odrzucać taki "Crazy". Ten kicz jest tu uroczy i oddaje piękno happy power metalu. Najlepsze jest to, że mimo żartów jest jakość i pomysł na takie granie. Band zadbał również o nastrojową balladę i taki "Peter pan syndrome" sprawdza się idealnie. Tak agresywnie i dynamiczne jak w "Escape from reality" to trick or treat to jeszcze nie grał. Co za petarda i podoba mi się ta przemiana jakości u Trick or treat. Podobne emocje wywołuje petarda "Queen of Lies". Ach te klimaty Hansena, Gamma ray czy Helloween. Ten utwór ma wszystko o czym fan power metalu zamarzy. Świetny i zapadający w głowie riff, wciągający refren i atrakcyjne solówki. Moc! "April" może zbyt łagodny, może zbyt kiczowaty, ale w kategorii melodyjnego rocka daje radę. Emocje towarzyszą nam do samego końca. Na deser został 12 minutowy kolos "The power of grayskull". Jest epicko, przewijają się ciekawe melodie, a całość nie przynudza, a wręcz przeciwnie. Znakomity hołd dla kolosów Helloween.
Szczerze? Nie sądziłem, że Trick or treat stać na taki album. Zawsze miałem coś do nich. Albo za słodko, albo nie dopracowany materiał, albo inne aspekty które sprawiały, że jakoś żaden album w pełni nie powalił mnie na kolana. Tutaj band zadbał o mocne brzmienie, o radosny klimat i przede wszystkim świetne kompozycje. Mamy killery, kolosa, balladę i nawet rockowy song. Jest urozmaicenie, a płyta zasługuję na uwagę i na wyróżnienie w statystykach roku 2022. Najlepszy album Trick Or treat. To z pewnością nie jest psiku ze strony włoskiej formacji! Polecam!
Ocena: 9/10