czwartek, 3 marca 2022

AMORPHIS - Halo (2022)


 Kto z nas czasami nie lubi poddać się bardziej wyszukanym i wysmakowanym dźwiękom. Kto z nas nie lubi czasami za wędrować w mniej znane rejony, czy dźwięki bardziej złożone. Przychodzi taki moment, że mamy ogromną ochotę sięgnąć po płytę, która nie będzie na jedno kopyto i jedno wymiarowa. "Halo", który wydał właśnie fiński Amorphis to płyta, która jest właśnie taką odskocznią od tego co do tej pory się ukazało. Dlaczego?

Przede wszystkim nie da się wrzucić tej płyty do jednego wora. Jasne dominuje tutaj melodyjność i pierwsze skojarzenie to melodyjny death metal. "Halo" to jednak coś więcej, bowiem mamy tutaj aspekty folkowe, momentami nieco power metalowe, czy przede wszystkim progresywne. Całość ma wydźwięk podniosły i czuć klimat symfonicznych płyt. To wszystko sprawia, że Amorphis nagrał płytę która tak naprawdę może trafić do szerokiego grona słuchaczy. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Co kryje się za tą tajemniczą okładką? Bardzo zróżnicowany i wysmakowany materiał, który stawia bardziej na klimat i pokręcone aranżacje niż rasowe agresywne granie. Znakomicie wypada układ na dwa wokale, gdzie pojawia się growl i bardziej czysty wokal. Ma to swój urok i stanowi podstawowy filar "Halo". Płyta na pewno kradnie show swoim niepowtarzalnym, nieco progresywnym klimatem. Można poczuć się oczarowanym, a i melodie potrafią zapaść w pamięci. Nie jest to może najlepsze dzieło tej zasłużonej formacji, ani też płyta idealna, ale to wciąż cholernie wysoki poziom, który czasami jest nie do osiągnięcia dla innych kapel.

Na plus na pewno zaliczę klimatyczny i bardzo melodyjny "Northwards", który wprowadza nas w magiczny świat "Halo". Słychać, że gitarzyści Esa i Tomi wciąż znakomicie się dogadują i ta współpraca daje bardzo udane i zadziorne riffy. Jest sporo tutaj ciekawych partii gitarowych, które napędzają ten album. Stonowany i nieco bardziej folkowy "On the dark waters" wpisuje się w ramiona melodyjnego metalu z tamtych rejonów. Mocnym kawałkiem jest "A new land", gdzie band też stawia nacisk na chwytliwe melodie i progresywne smaczki.  Kolejne killery to bez wątpienia "When the gods came" czy właśnie marszowy i nieco mroczniejszy "Seven roads come together". Najagresywniejszy wydaje się być w swojej formie "The Wolf", z kolei taki "Halo" wydaje się być słabszym ogniwem. Jak dla mnie za dużo tu melancholii i nastawienia na taki romantyczny feeling, przez co brakuje ognia i pazura. Nie oznacza to, że płyta jest słaba.

"Halo" nie zwołuje świata, nie zmieni postrzegania marki Amorphis, ale to ważna pozycja dla maniaków takiego grania, to również solidna pozycja w ich dyskografii. Fani nie będą zawiedzeni, a i nowych fanów może przybyć.  Płyta godna polecenia!

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz