sobota, 15 października 2011

ICED EARTH - Iced Earth (1991)

Rok 1991 to rok pojawienia się debiutanckiego albumu ICED EARTH o tytule „Iced Earth”. Na scenie heavy metalowej pojawiła się nowa marka i ta marka gwarantowała i do dziś gwarantuje solidność. To właśnie ten amerykański zespół jako jeden z pierwszych tak odważnie połączył patenty iście thrash metalowe z elementami wyjętymi z takich gatunków jak heavy/ power metal. Zespół został założony w 1985 roku przez lidera ICED EARTH a mianowicie Jona Schaffera. Na początku kapela działała pod nazwą PURGATORY. Zostaje wydane demo „Enter The Realm" i to właśnie dzięki temu wydawnictwu zespół zdobył rozgłos i nie małą popularność. To z kolei przyczyniło się do tego, że wytwórnie płytowe były zainteresowane kapelą Schaffera. Zespół trafił do Century Media Receords i pod jej skrzydłem w 1991 wydał „Iced Earth” lecz już nie pod szyldem PURGATORY, a ICED EARTH. Muzycznie jest to wszystko to co jest charakterystyczne dla stylu tego zespołu. Tak więc mamy sekcję rytmiczną i brzmienie wyjęte prosto z thrash metalowych płyt,a także melodyjność i przebojowość, która jest charakterystyczna dla heavy/ power metal. Słychać inspirację IRON MAIDEN, JUDAS PRIEST, czy też METAL CHURCH. Jak na pierwszy album to trzeba przyznać, że ICED EARTH zaprezentował całkiem solidny materiał. Najlepszy z tego albumu jest tytułowy „Iced Earth” w którym to przeplata się sporo mrocznych motywów, które mogłyby zdobić któryś z albumów METAL CHURCH czy też BLACK SABBATH. Co jest charakterystyczne dla muzyki ICED EARTH to urozmaicenie i bawienie się różnymi motywami i melodiami. A to raz jest dynamiczniej,a to raz bardziej ponuro i pod tym względem album jest bardzo bogaty w melodie. Moim osobistym faworytem jest „Written On The Walls”, który wyróżnia się spośród innych kompozycji dynamiką i mrocznym klimatem. Czego jest najwięcej na „Iced Earth”? Bez wątpienia rozpędzonych kompozycji, gdzie położony spory nacisk na chwytliwe melodie. Do tej grupy zaliczę „Curse the Sky” czy też demoniczny „Nightmares”. Nieco inny styl zespół prezentuje w instrumentalnym „The Funeral”, czy też w rozbudowanym „Life And Death” gdzie postawiono na balladowe patenty i na emocje. Bolączką tego albumu nie są kompozycje, aranżacje czy też ich poziom, a surowe, nieco brudne brzmienie, a także wokal Gene Adam'a który technicznie wręcz irytuje. Z drugiej strony pasuje on idealnie do prezentowanej tutaj muzyki. Pod względem melodii i aranżacji jest to debiut bardzo udany. Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz