niedziela, 9 października 2011

U.D.O - Mission no X (2005)

Udo Dirkschneider wydaje swoje albumy regularnie, to też na dziesiąty album niemieckiej formacji UDO nie trzeba było długo czekać. Tym razem zespół poszedł na łatwiznę i krążek zatytułował po prostu „Mission no X”. Muzycznie mamy to co zawsze czyli toporny niemiecki heavy metal w stylu ACCEPT. Szukanie prób grania czegoś innego, powiewu świeżości jest w tym przypadku zbędne. Natomiast można znaleźć stagnację, brak pomysłów i wyczerpanie źródła pomysłów. Dziesiąty album tej doświadczonej kapeli powinien być przynajmniej solidny, powinien mieć przebłyski, czyli to co można było uświadczyć na poprzednich albumach. Niestety tego nie ma, jest za to dużo nie atrakcyjnych, topornych melodii, co słychać choćby w "Primecrime on Primetime" czy "Stone Hard" ". Kolejną wadą tego albumu jest to, że nie mal wszystkie utwory zdobią monotonne refreny, które na dłuższą metę przynudzają. Najlepiej tą cechę oddają tytułowy "Mission No.X" , czy też "Mean Streets". W porównaniu do poprzednich albumów również zawodzą w przypadku tego albumu ballady. Ani klimatyczny "Eye Of The Eagle" ani spokojny „Cry Soldiers Cry” nie potrafią zachwycić. Nie dość, że sam pomysł na główny motyw nie zbyt trafiony, to jeszcze ta przewidywalność i sprawdzony schemat. Monotonność to coś co występuje na tym albumie od samego początku. Warto jednak podkreślić, że to właśnie z tego nudnego i przewidywalnego albumu pochodzi jeden z największych hitów zespołu, a mianowicie "24/7", który jest wyznacznikiem stylu UDO, czego nie można powiedzieć o pozostałych utworach. Dynamiczna sekcja rytmiczna, melodia wyjęta wręcz z albumu ACCEPT, zresztą podobnie jak refren, który jest ozdobą tego krążka. Nic dziwnego, że zespół wybrał ten utwór na singiel promujący album. Drugą rozpędzoną kompozycją na „Mission no X” jest „Shell Shock Fever” i to bez wątpienia jest to kolejny i zarazem ostatni utwór, który zasługuje na uwagę. Resztę należy przemilczeć.

Zmiany personalne w postaci nowego perkusisty Francesco Jovinho tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że kto by nie grał w zespole Udo Dirkchneidera to i tak zawsze będzie brzmiał tak samo. Pod względem stylu w jakim się obraca UDO zmian nie ma, natomiast pod względem muzycznym zmiany są. Brak na tym albumie przebojów i od tej reguły odstępstwem są singlowy „24/7”, a także „Shell Shock Fever”. W porównaniu do poprzednich albumów nie ma też jakiś atrakcyjnych melodii, czy bojowych refrenów. Czego nie brakuje na dziesiątym krążku UDO to stagnacji, monotonni i nudy. Najgorszy album Udo Dirkschneidera i to powinno wystarczyć za werdykt. Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz