wtorek, 11 października 2011

KROKUS - One Vice At a Time (1982)

Szwajcarski KROKUS nigdy nie krył swojej fascynacji i zamiłowania do legendy hard rocka, a mianowicie AC/DC. Już na początku lat 80 i muzyka stała się wręcz podobna do elektryków. Warto jednak podkreślić, że zawsze pojawiały się kwestie, które różniły oba zespoły. Takie jak choćby heavy metalowy charakter KROKUS, czy też kilka melodii, partii gitarowych, które nijak się mają do zespołu Angusa Younga. Pod względem analogii i skojarzeń z AC/DC punktem kulminacyjnym okazał się w latach 80 „One Vice At a Time”, który przeszedł do historii zespołu jako jeden z ich najlepszych albumów. Po raz kolejny zaszła zmiana na stanowisku producenta i tym razem zatrudniono do współpracy Toniego Platta, który współpracował z takimi zespołami jak choćby SAMSON, IRON MAIDEN, czy też AC/DC. Jednak to nie jedyna zmiana personalna w stajni KROKUS. Również w szeregach zespołu pojawił się nowy gitarzysta, a mianowicie Mark Kohler, który pod względem technicznym miał do zaoferowania więcej niż Kiefer. „One Vice At a Time” ukazał się w roku 1982. To co przesądza o tym, że mamy do czynienia z jednym z najlepszych albumów KROKUS to fakt, że został położony duży nacisk na przebojowość, którą można uświadczyć choćby na „Metal Rendez Vous”, czy też na albumach AC/DC i pod tym względem można „One Vice At a Time” porównać do słynnego „Highway to Hell”. Jednym z najsłynniejszych hiciorów z tego albumu jest "Long Stick Goes Boom" który jest najdłuższą kompozycją na płycie. To jest przykład, że można grać pod AC/DC do tego nie być przy tym nudnym, czy też przewidywalnym. Utwór nie tylko pod względem konstrukcji, stylu, czy też pod względem melodii jest identyczny do tych granych przez AC/DC, ale również pod względem hard rockowego brzmienia, które zagwarantował Tony, który również był odpowiedzialny za brzmienie „Highway to Hell”. Prosty riff, chwytliwy refren i energiczne popisy gitarowe to coś co charakteryzuje większość utworów na tej płycie. Słychać to w przebojowym „Bad Boys Rag Dolls”, w koncertowym „Playing The Outlaw, w którym słychać identyczny riff jaki AC/DC wygrywało przy utworze „TNT”. Nieco inny wydźwięk ma mój faworyt czyli „To The Top”. Jest stonowane tempo, jest więcej heavy metalu, choć też nie brakuje tutaj hard rockowego zacięcia pod KISS, czy też AC/DC. Kompozycja jest również pod względem rozbudowanych popisów gitarowych duetu Von Arb/ Kohler, którzy są w szczytowej formie co zresztą słychać choćby w rozpędzony „Rock' n Roll” w którym można się doszukać starego DEF LEPPARD. AC/DC to zawsze ta charakterystyczna nieco jednostajna sekcja rytmiczna i charakterystyczny wokal i to właśnie słychać w zadziornym „Down The Drain” czy też w chwytliwym „I'm On The Run”. Oba utwory to udane kopie stylu grania AC/DC. Podobnie jak na „Hardware” tak i tutaj znalazł się cover zespołu THE GUESS WHO. Tym razem wybór padł na „American Woman” i utwór brzmi jak ich autorski.

„One Vice At a Time” to album, który właściwie mógłby by się ukazać pod koniec lat 70 pod logiem AC/DC i zapewne każdy by się dał nabrać. Mamy Marca Storace, który jest drugim Bonem Scottem i to on jest jedną z osób odpowiedzialnych za sukces tego albumu. Potrafi śpiewać zadziornie i przede wszystkim z hard rockowym feelingiem i odrobiną szaleństwa, którą cechował się Bon Scott. Sekcja rytmiczna jest analogiczna do tej z albumów elektryków. Można temu albumowi zarzucić wtórność, czy też zbyt dużo nawiązań do AC/DC, ale to jest właśnie urok tego krążka. Jest przebojowość, szaleństwo i luzactwo, którego pełno choćby na albumie „Highway to Hell” jest też heavy metal co słychać w partiach gitarzystów, którzy są motorem tej całej machiny i słychać że z każdym albumem muzycy się rozwijają. Płyta jest kierowana przede wszystkim do fanów hard rocka spod znaku AC/DC, a dopiero potem do fanów heavy metalu. „One Vice At a Time” przyczynił się do tego, że KROKUS zaczął być rozpoznawanym w Europie czy też w Stanach Zjednoczonych. Klasyka heavy metalu/ hard rocka. Ocena: 9.5/10

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa i trafna recenzja tej płyty. Po raz pierwszy usłyszałem ją jako młody chłopak po ponownym uruchomieniu Polskiego Radia (Program IV) w 1982 r. Prezentował ją wówczas wyrzucony z Trójki Marek Gaszyński. Nigdy by mi wtedy nie przyszło do głowy, że będę czekał ponad 32 lata aby ponownie wysłuchać tej płyty. Dzisiaj sobie ją kupiłem w ramach uzupełnień braków w "dyskografii przeszłości".
    Tak nawiasem mówiąc nie jestem wielkim fanem tego szwajcarskiego zespołu ani jakimś szczególnym miłośnikiem hard rocka, ale płyta jest OK, choć mocno pachnie "Ac/DC" - he he he.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a dziękuje i miło czytac taki pozytywny odzew. Tak album pachnie AC/DC ale z tego zasłynął ten zespół Ciekawe jest to, że na następnym krążku zespół poszedł bardziej w stronę metalu, więcej wpływów JUDAS PRIEST się pojawiło. Ostatni album Hoodoo to taki powrót do czasów grania z właśnie tego tutaj recenzowanego albumu:D Ciekawe co pokażą na nowym albumie? Podobnie ma być to jeden z ...najcięższych albumów KROKUS:D Czas pokaże...

      Usuń