sobota, 1 października 2011

RUNNING WILD - Death or glory (1989)

Piracka bandera pod dowództwem kapitana Rolfa Kasperka po grabiła, popiła, pobawiła się w Port Royal. Zgromadzili siły i zapasy na kolejną piracką podróż w nieznane rejony. Wyruszając w przygodę, pozostawili po sobie pamiątkę w postaci genialnego albumu o tytule „Port Royl”, który zaliczany jest do kultowych albumów zespołu, a także heavy metalu lat 80. Poprzeczka został zawieszona bardzo wysoko, to też oczekiwania i wymagania względem następnego krążka były ogromne. Piracka ekipa RUNNING WILD jednak nie dała za wygraną i właściwie to co wydawało się nie realne, stało się faktem. W roku 1989 niemiecka kapela nagrała „Death or Glory”, który jest tak samo kultowy jak poprzedni Zespół w dalszym ciągu prezentuje radosny, przebojowy i piracki speed metal. Niby granie to samo, ale tutaj zespół pokusił się o bardzo urozmaicone kompozycje. Riffy i refreny są bardziej urozmaicone i granie jest bardziej dojrzałe. Przyczyn takowych zmian można się do szukać w zmianie personalnej perkusisty. Stefan Schwarzmann zasilił skład zespołu Udo Dirkschneidera i jak się okaże nie na długo. W międzyczasie w szeregach Running Wild pojawił się kolejny znakomity muzyk Ian Finaly. Choć styl i koncepcja w dalszym ciągu jest taka sama to jednak da się wyczuć kilka różnic. Death or glory ma o wiele bardziej dopracowane brzmienie, w moim odczuciu nie jest tak dynamiczna jak Port royal. Pozostał urozmaicony materiał,a także spory wkład w komponowanie nie tylko Kasperka. Okładka narysowana przez Sebestiana Krugera, to bodajże jedyny minus tego albumu, bo uważam, że jest ona za skromna do tak genialnego krążka. Warto podkreślić, że dopieszczone brzmienie uzyskał własnoręcznie lider zespołu Rock'n Rolf.

Bardzo ciekawym pomysłem było połączenie intra z pełnometrażową kompozycją, co dało w efekcie ponad 6 minutowy otwieracz. Słyszałem wiele kompozycji otwierających, ale „Riding the storm” to bez wątpienia czołówka heavy metalowych albumów. Kawałek jest zaliczany do najlepszych w historii zespołu i do końca kariery był grany na każdym koncercie. Nie ma się czemu dziwić, bo to petarda i killer z prawdziwego zdarzenia. W pierwszej, introwej części zachwyciło mnie piracka melodia, który wydobywa się z partii gitarowych. Duet Kapserek / Motii brzmi tutaj jeszcze lepiej, co wydawało się nie możliwie. Dialog między nimi jest niczym poezja. Szybko epicki motyw przeradza się w pędzącą petardę. Mamy tutaj pędzącą sekcję rytmiczną i jeden z najlepszych riffów, jakie powstały w heavy metalowym światku. To dopiero jedna strona medalu. Kasperek jako wokalista poczynił znaczące postępy. Jego wokal jest głośniejszy, bardziej drapieżny.
W innej tonacji jest utrzymany „Renegade” bo też i kompozytorzy inni. Tym razem Kasperek i Finlay. Niby to co zawsze, a jednak słychać bardziej stonowane tempo i bardziej rasowy riff i to w sumie brzmi na miarę trzech pierwszych albumów. Jedno trzeba przyznać, że zespół zaczął bardziej urozmaicać swoje kompozycja i tutaj już można to uświadczyć. Jakiś narrator, jakieś zwolnienie i sporo i innych smaczków, które czynią ów muzykę, jeszcze bardziej ciekawszą niż mogłoby się wydawać. Podobne urozmaicenie i bawienie się melodiami i motywami słychać w „Evilution”. Tym razem udział w komponowaniu wzięło trzech muzyków: Finlay, Kapserek, Becker. Utwór dzielę na dwie części. Początek, czyli tajemnicze wejście, gdzie gitary są jakby schowane i wygrywają jakąś piracką melodię. Jednak to właśnie ta druga część ma więcej do zaoferowania. Epicki wydźwięk, skoczny, stonowany riff, który jest odegrany w wolnym tempie. Można by rzec, jak nie RUNNING WILD. Największą zaletą tego kawałka jest jego skoczność i rytmiczność. Również w innym klimacie niż ten do którego przyzwyczaił nas zespół jest „Running Blood”. Wstęp, tajemniczy, ba nawet mrocznie. Sekcja rytmiczna riff brzmią znajomo i tym razem słychać inspirację MERCYFUL FATE z dwóch pierwszych albumów. Piracki refren i urozmaicone partie gitarowe tylko dodają pazura kawałkowi. Tym, który przypadł instrumentalny kawałek z płyty poprzedniej, z pewnością przypadnie do gustu popis talentu Beckera w „Highland Glory”. Bas tutaj można by rzec, że płynie. Niesamowity efekt. Druga część albumu to przede wszystkim szybsze granie. Drugą petardą na albumie jest „Marooned”. Co lubię w tym utworze, to pirackie chórki, skoczny i rytmiczny i riff i imponujące pojedynki gitarowe. Potem mamy dwa kolejne klasyki czyli skoczny „Bad to the Bone”, które również było grane na każdym koncercie, a także rozpędzony „Tortuga bay”. Majk Moti na tym albumie się nie wyszalał jeśli chodzi o kompozytorstwo i jemu przypisuje się tylko tytułowy „Death or glory”. Wstęp nieco dezorientuje, ale dalej mamy klasyczny RUNNING WILD. Skoczny, melodyjny i pełen piractwa. Całość zamyka najbardziej rozbudowana kompozycja na albumie, słynny „The battle of waterloo” i tutaj niektórzy doszukają się MANOWAR, może i słusznie bo klimat wojny i epicki charakter da się wyczuć. Przede wszystkim jest pełno atrakcyjnych dla ucha melodii i motywów, a to wszystko jest z sobą powiązane i nie ma mowy o chaotycznym graniu. Utwór ponadto bogaty jest w sporo kultowych partii gitarowych. RUNNING WILD dorobił się pełno kolosów, ale ten jest bez wątpienia jednym z najlepszych w historii zespołu.

Śmierć czy chwała? To pytanie, które należy postawić sobie przed słuchaniem płyty. Kilka zmian, kilka świeżych pomysłów, ale drastycznego porzucenia starego stylu nie ma, co jest zaleta. Bo nie zmienia się tego co jest genialne. Album dopieszczony pod względem produkcyjnym, jak i pod względem kompozycji. Materiał jest równy i do tego urozmaicony. Oprócz piractwa da się tu wyczuć nutkę tajemniczości czy mroku. Muzycy jeszcze bardziej się rozwinęli zwłaszcza Kasperek jako wokalista i Moti jako gitarzysta. Dla niektórych muzyków jest to ostatni rejs pod banderą RUNNING WILD, jednak ani dla nich, ani dla owego albumu nie była to śmierć, a chwała po wszech czasy i pozostawienie po sobie śladu w muzyce heavy metalowej końcówki lat 80. Jedna z najlepszych płyt RUNNING WILD i to powinno posłużyć za jedyną, słuszną rekomendację tego krążka. Ocena:10/10

16 komentarzy:

  1. Bezsprzecznie jedna z ich najlepszych płyt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się zaprzeczyć. Sporo tutaj klasycznych kawałków jak jeden z ich najbardziej rozpędzonych utworów jakim jest Riding The storm, czy pirackie hymny jak Tortuga Bay, czy też Bad To The Bone. No i epicki The Battle Of waterloo. Ale jest to jeden z tych zespołów który zawsze trzymał się na pewnym wysokim poziomie:D Na szczęście wracają:D

      Usuń
  2. Właśnie nie wiem czy "na szczęście"...

    OdpowiedzUsuń
  3. No rozumiem ciebie dobrze:D lata nie te, skład zresztą też nie ten. Nie rozumiem dlaczego nie mogli kogoś ze starego składu zwerbować?:P Liczę że album nie będzie gorszy niż dwa ostatnie i wtedy będę zadowolony, jak spadną poniżej tego poziomu to słuchacze, fani ich zjedzą na śniadanie:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Preacher gra w The Gate, AC jest tour managerem (kariera od fryzjera do managera) i coś tam z Lacrimosą działał, Jens Becker i Thilo Hermann grali w Grave Digger (Hermann już nie), Stefan Schwarzmann chyba w Accept albo z Udo, Jorg Michael to w trzech zespołach na raz a Hasche kieruje klubem Rockfabrick w Ludwigsburgu... No i Moti wziął gościnny udział w jakiejś żenującej piosence epickometalowej "We Are The Pirates" nie pamiętam kogo. O reszcie słuch zaginął. Ja się nastawiam na "The Brotherhood 2". Mniej się rozczaruję wtedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to wszystko wiem:P Thilo właśnie mógłby wrócić, skoro nie jest w grave digger. A moti wraz z wokalistą X Wild założył zespół Wild Kingiht:D A zespół co do "We Are The Pirates" to Orden Ogan:D Mam nadzieję że nowy album nie będzie słabszy od The Brootherhood i żeby nie miał tylko tak kiepskiego brzmienia jak Rogues En Vogue:P

      Usuń
  5. O właśnie, Orden Ogan... A Wild Knight to jeszcze istnieje i zamierza coś nagrać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby istnieją i mieli wydać album, ale kiedy to nie wiem, chyba w tym roku. A słyszałeś STORMHUNTER?:D

      Usuń
  6. Słyszałem. Póki co mnie nie porywają.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hehe, wiadomo Running Wild jest tylko jeden:D A wiesz że Rock'n Rolf pracuje też nad albumem innego zespołu, a mianowicie Giant X czy jakoś tak?:D

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwsze słyszę. Niech się lepiej nie rozmienia na drobne tylko zrobi dobry album Running Wild...

    OdpowiedzUsuń
  9. W necie krążą nawet próbki 3 utworów:P Oczywiście martwią one i to na tyle, że boję się że nowy album RW podzieli jego los, bo tam też będzie Peter Jordan:P

    OdpowiedzUsuń
  10. Posłuchałem "Burning Wheels" i co nieco się dowiedziałem o tym projekcie - to ma być "non-metal project" więc można spać trochę spokojniej. Mimo, że chyba jakieś demo jest to i tak brzmi lepiej niż "Rogues En Vogue" :|

    OdpowiedzUsuń
  11. A kolega widział news odnośnie "Shadowmaker"?:P Okładka straszna, tytuły też dziwne, czyżby szykuje się najgorsze dzieło Kasperka?:D Obym się mylił:P

    OdpowiedzUsuń
  12. Najlepsza płyta RuWi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi ciężko tak łatwo to powiedzieć:P Bo jest jeszcze "black Hand inn" i "Pile of Skulls" i w moim przypadku to raczej ten ostatni jest najlepszy, ale to nie jest tak łatwo wybrać, przynajmniej jeśli chodzi o mnie.

      Usuń