piątek, 3 lutego 2012

RECKLESS - Heart Of Steel (1984)


Cofnijmy się kilka ta wstecz, mamy rok 1980, kraj Kanada i narodziny mało znanemu dziś zespołu RECKLESS, który miał swoje pięć minut i wydał właściwie dwa albumy. „Reckless” z 1981 r i „Heart of steel” z 1984 r. Kapela jak wiele innych młodych kapel postanowiła grać heavy metal z domieszką hard rocka, co śmiało można również zakwalifikować w kategorii hard'n heavy. Nie było mi dane usłyszeć pierwszy album, ale za to mogę się nieco szerzej wypowiedzieć na temat „Heart Of Steel”, który przez sam zespół był uznawanym ich największym dziełem. Słychać w tym wszystkim PRETTY MAIDS, coś z KISS, a także DOKKEN. To wszystko brzmiało dojść melodyjnie, komercyjnie, a przede wszystkim zachowane prawo przebojowości. Gdyby nie ten współczynnik, to nie wiem czy ktokolwiek by wspominał taki album jak „Heart of steel”. Album ma mocne punkty, ale też i słabe i gdyby zespół nie zadbał o przebojowość i gdyby ich umiejętności byłyby na etapie amatorszczyzny to nie wiem jaki byłby efekt, a tak i posłuchać jest miło i można czasami sobie coś zanucić. Jak tamte czasy mamy bardzo dobra produkcję w wykonaniu Rossa Munro który wycisnął z muzyki RECKLESS to co najlepsze uwypuklając zarówno pulsujący, mocny bas Todda Pilsona, dynamiczną perkę Stevena Ledermana, a także zgrany duet gitarowy Madden/ Adams, a przede wszystkim wskazując na energiczny, pełen charyzmy wokal pana Douglasa Langa Adamsa, który jest mistrzem w tym co robi. A co robi śpiewa z dużą dawką mocy, krusząc przy tym mury. Ma do tego niezwykłe poczucie rytmu i melodyjności i to on wg mnie jest gwiazdą tego albumu. Normą dla tamtego okresu są tak kiczowate okładka jak ta tutaj zdobiąca ten krążek, a także skromny czas trwania całości, tym razem jest to tylko 35 minut. Znajdziemy tutaj niemal wszystko. Koncertowy rozgrzewać w postaci otwierającego „Hot'n Ready” nawiązującym poniekąd do PRETTY MAIDS, ale nie tylko. Ciekawie został tutaj wykorzystane takie proste, pulsujące tempo, bardziej stonowane. Do tego chwytliwy, hymnowy refren i killer gotowy. Jeden z najlepszych kawałków na płycie. Czasami mamy bardziej dynamiczne momenty jak choćby ten z „Heart Of Steel”gdzie mamy urozmaicenie w ramach sekcji rytmicznej i tym razem nie potrafię powstrzymać się od skojarzeń z KISS. Za co należy pochwalić zespół to za umiejętność zaciekawianie słuchacza na dłużej niż 2 utwory no i słychać, że zespół jeszcze nie wykorzystał wszystkich swoich asów. Kolejnym przebojem jest bez wątpienia, nieco komercyjny „Drivin' You Mad” który mimo swego łagodnego wy wydźwięku potrafi zauroczyć lekkością, melodyjnością i finezyjną, energiczną solówką. Pierwszym zgrzytem wg mnie jest nieco miałka ballada w postaci „Feel The Fire”, które zupełnie nie oddaje charakteru zespołu i tego co słyszałem do tej pory. Z kolei „Need You Next To Me” ma coś z SCORPIONS i jest to kolejny mocny punkt tego albumu. Słuchając można dojść do wniosku, że atrakcyjność muzyki RECKLESS na tym albumie przejawia się w staranie dobranych melodiach, refrenach, byle wszystko byłe chwytliwe i przystępne dla słuchacza i kolejne kawałki tylko utwierdzają w tym przekonaniu. Lekki, nieco bardziej złożony „In the Night”, prostoliniowy „Only After dark”, czy też lekki, melodyjny, rockowy „Shadows of You”. I ta ostatnia kompozycja brzmi może komercyjnie, ale zarazem bardzo oryginalnie i obok otwieracza jest to moja druga ulubiona kompozycja z tego albumu. Z tego wywodu wynika, ze materiał jest lekki, łatwo wpadający w ucho, pozbawiony wszelkich udziwnień. Jest równość, jest przebojowość i zwarty materiał, który nie przynudza, a to zapewnia całkiem mile spędzony czas w rytmach RECKLESS. Niestety zespół po tym albumie się rozpadł i już słuch o nim zaginął. Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz