piątek, 31 sierpnia 2012

RAZORWYRE - Another Dimension (2012)

Kiedy tak wsłuchuje się w współczesne albumy metalowe dochodzę dość często do wniosku że brakuje im owej lekkości, radości, brakuje swobodnego grania, miłości do muzyki, anie tak jak dzisiaj dużo sztuczności, udawania, silenia się nie wiadomo na co. Oczywiście znajdą się wyjątki i jednym z nich choćby debiut RAZORWYRE, a więc kapeli pochodzącej z Nowej Zelandii. Kiedy słucham ich debiutu” Another Dimension” który ma mieć oficjalną premierę 15 sierpnia i kiedy patrzę na rok założenia czyli 2008 to zaczynam mieć wątpliwości. Bo wiele symptomów wskazuje bardziej na lata ...80. Słychać wpływy Kai Hansena ( GAMMA RAY, HELLOWEEN), JUDAS PRIEST, IRON MAIDEN, PRIMAL FEAR, czy też SKANNERS. Choć słychać pewne współczesny patenty, to jednak mimo wszystko całość kojarzy się z latami 80 i taki old scholowe granie zawsze ma wzięcie. Tylko problem w tym że jedne zawodzą a inne zachwycają. RAZORWYRE należy do tej drugiej grupy. Styl w jakim obraca się zespół można określić mianem heavy/power metal z tym że na tych gatunkach się nie kończy i słychać wpływy i patenty charakterystyczne dla speed metalu, NWOBHM, thrash metalu, czy też hard'n heavy i hard rocka. Zanim przejdę do opisywania owego albumu, warto na chwilę się skupić na aspektach historycznych. RAZORWYRE został założony w 2008 roku z inicjatywy Chrisa Calavriasa i Jamesa Murray'a początkowo pod nazwą GAYWYRE, zaś w roku 2010 zespół przyjął obecną nazwę. Idea zespołu jest prosta: granie w stylu lat 80, w nowoczesnej formie. Tak więc „Another Dimension” jest to album, który bazuje na mocnych i ostrych riffach, które są przesiąknięte energią i melodyjnością. W tej roli świetnie się spisuje duet gitarzystów Calavrias/ Murray, który nie bawi się w kombinowanie, czy jakieś dziwne urozmaicenie. Jest szaleństwo, energia, dynamit, melodyjność i to co wyczyniają obaj gitarzyści wprawia w euforię i łezka w oku się kręci, że jeszcze ktoś stawia na tradycję i sprawdzone patenty. Pod tym względem jest to jeden z energiczniejszych albumów w tym roku, w kategorii heavy/power metal. Jest to album, gdzie jest ciężkość, jest i melodia, a szybkość i przebojowość to cechy, które osobie dają znać przez cały krążek. Piękna i miła dla oka okładka, czy brzmienie które jest mięsiste i mające klimat płyt z lat 80 świadczy tylko o tym, że album został dopracowany zarówno pod względem wizualnym jak i audialnym.

Piękne opakowanie to nie wszystko, liczy się serce albumu czyli zawartość, a ta tutaj nie brzmi jak dzieło amatorów, a raczej muzyków doświadczonych, mających kilka albumów na swoim koncie. Materiał znakomicie się prezentuje i słychać dobre rozplanowanie, dobre techniczne przygotowanie muzyków, nie zawodzą oni ani pod względem poziomu, pomysłowości ani atrakcyjnych aranżacji. Nie raz się przekonałem jak znaczącą rolę odgrywa otwierający utwór, który od razu daje słuchaczowi mocnego kopa i sprawia że czeka się z większym głodem na resztę kompozycji. Tak też jest tutaj.The Conjuror (Shaman's Wrath)” to kompozycja zwarta, dynamiczna, melodyjna, łącząca patenty power metalowe z thrash metalowymi i sporo w tym HELLOWEEN z „Walls Of Jericho”, ale nie tylko. Skojarzeń jest może i pełno, ale to jakoś nie umniejsza kompozycja, bo ona ma swój własny charakterystyczny styl, jest pazur, ognisty, dynamiczny riff, jest melodia i świetny wokal Z Chylde, który wyśmienicie się prezentuje. Mam znakomitą manierę która przypomina momentami Ralfa Scheepersa, Tima Owensa z pewnym mrocznym feelingiem ala King Diamond. W podobnej konwencji utrzymany jest przebojowy „Knights Of Fire”. Materiał jest urozmaicony i pojawiają się kompozycje odnoszące się do różnych podgatunków metalu.Desert Infernomimo power metalowej melodyjności, swoją agresją i dynamiką nasuwa thrash metal. „Fight Or be fucked” czy też Another Dimension Of Hell” nasuwa hard rock, czy też hard'n heavy. Duża część utworów nie kryje inspiracji zespołu NWOBHM i latami 80. Fanom IRON MAIDEN, ANGEL WITCH, przypadnie do gustu melodyjny i zadziorny „Nightblade” , instrumentalny „The Infinite” który po raz kolejny zgrabność i biegłość przechodzenia gitarzystów między melodiami, riffami. Co ciekawe zespół nie spuszcza z tonu i do końca serwuje szybkie, dynamiczne i chwytliwe utwory i nie wiele gorsze od wcześniej wymienionych jest szybkiThe Fort”, ostry, z ciekawym motywem głównymSpeed Warrior” przypominający dokonania HELLOWEEN i IRON MAIDEN, również przebojowyWind Caller” czy zamykający album Hangman's Noose”


Może nie jest to album, który zapewni słuchaczowi oryginalny styl, zaskoczy formą, no bo to wszystko już było. Ale ma wiele innych atutów. Pomysłowość muzyków, ciekawe i zapadające melodie, radość z grania, lekkość muzyków w przechodzeniu między motywami, dynamit, energia, przebojowy charakter, równy i zróżnicowany materiał i znakomite umiejętności muzyków. Są to cechy, które nie da się przypisać każdemu albumowi. Świetny debiut i z ciekawością będę wypatrywał ich kolejnego albumu w przyszłości. Jeden z ciekawszych debiutów, który dostarcza sporo emocji i radości. Niech będą przeklęci ci, którzy ominą to wydawnictwo.

Ocena: 9.5/10

4 komentarze:

  1. A czy będą przeklęci Ci, którzy wyłączyli w połowie pierwszego numeru? ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Też:P Ale jak to wyłączyłeś? Świetnie grają:D takiego power/ heavy metalu mi brakowało:P To może striker bardziej ci przypasuje. A powiedz co ci nie spodobało się w RAZORWYRE?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jakoś nie właśnie. Jak dla mnie zupełnie tej świeżości brakuje, czegoś więcej. Cóż jedni wchodzą, a inni wychodzą :)

      Usuń
  3. takich zrzynek z White Wizzard, Enforcera i Steelwinga to dawno nie slyszalem... mogliby to przynajmniej zagrać z większą werwą i sercem, bo wieje zakalcem z tego krążka

    OdpowiedzUsuń