sobota, 27 września 2014

FROST COMMANDER - Invincible (2014)

W naszym kraju co raz częściej młode kapele metalowe decydują się na power metal czy speed metal, a to cieszy, zwłaszcza że przez długi czas ten gatunek nie był faworyzowany w Polsce. Night Mistress, Titanium, Crimson Valley, czy Exlibris to przykłady, że można grać u nas power metal i to taki, który dobrze prezentuje się poza granicami naszego kraju. Do tego zacnego grona dołącza warszawski Frost Commander. Grają od roku 2010 r i mają na swoim koncie mini album i singiel, ale debiutancki album zatytułowany „Invincible” ukazał się w tym roku. Płyta pojawiło się znikąd, bo nie było medialnego szumu, ani też promocji na szerszą skalę. A ten zespół jak i ich album zasługuje na to.

W odróżnieniu od innych kapel z tego kręgu Frost Commander przenosi nas do świata fantasy i s-f, co zresztą znakomicie pokazuje klimatyczna okładka, która przypomina płyty Scanner i Iron Savior. Muzycznie mamy nawiązania do heavy metalu lat 80, tego wywodzącego się z Niemiec i Wielkiej Brytanii. Jest też nutka speed metalu i power metalu. Słychać w tym spore wpływy heavy metalu zachodniej Europy, znaczniej mniej w tym Polskiego charakteru. Jednak ma to swoje plusy. Więcej ludzi zrozumie przekaz zespołu i co ważniejsze, pozwoli przebić się na rynku muzycznym poza granicami Polski. Same brzmienie i okładka, są na miarę standardów wyznaczonych przez światowe kapele metalowe, grające na wysokim poziomie. Od strony technicznej właściwie album jest mocny, żywiołowy i brzmi soczyście, pomimo że jest w tym duch lat 80. Jednak największe zaskoczenie dostarcza zawartość. Muzycy pokazują, że wiedza jak grać ten typ muzyki, że tym żyją i to sprawia im wielką frajdę. Nie ma w tym sztuczności, ani też silenia się na dany styl. Muzycy grają bardzo swobodnie i pokazują jaka jest między nimi chemia. Oczywiście największą uwagę skupiają na sobie gitarzyści czyli Przemek i Melchior. Jedni powiedzą, że to zwykłe rzemiosło i kolejne oklepane do bólu motywy gitarowe. Ja pozwolę sobie pochwalić ten duet, za energiczne granie, za sporą dawkę melodyjności i kilka zaskakujących rozwiązań. Panowie nie pozwalają nam się nudzić i cały czas urozmaicają swoją grę, a to poprzez tempo, a to przez bardziej progresywne zacięcia, czy bardziej złożony motyw. Jednym słowem dzieje się sporo w tej kwestii. Frost Commander wyróżnia się na tle innych kapel dość specyficznym wokalistą. Co by nie powiedzieć, to tak łatwo nie da się określić wokalu Szymona. Może jest tam trochę z Bruce'a Dickinsona czy Joacima Jansa, ale o żadnym klonie nie ma mowy. Pomówmy o zawartości lepiej, bo tutaj zespół daje naprawdę czadu. Zaczyna się od klimatycznego intra „Heart of Ahriman” i pierwsze moje skojarzenie to Avantasia i metalowa opera. Szybko wkracza riff rodem z Hammerfall czy Scanner, zespół z heavy metalowego tempa szybko wkracza w wir power metalu. „The greatest King of Hibria” brzmi może jak Iron Maiden na sterydach, ale nie jest to żadna skaza. Utwór trwa prawie 8 min i jest to przykład, że długie utwory nie są straszne polakom. Niczym się w sumie nie różni następny utwór, czyli „Invicible”. Motorykę Iron maiden słychać, ale na pewno co urzeka, to klimat s-f. Najbardziej zaskoczył mnie folkowy początek „Spellforce” i oczywiście pierwsze co na myśl mi się nasunęło to Blind Guardian. Znakomicie zespół odtworzył klimat starego Blind Guardian. Heavy/power metal pełną parą mamy w „Galactic Love” i brzmi to bardzo klasycznie. Średnie tempo, w którym słychać wielkie kapele, ale co najlepsze zespół to robi z wielkim szacunkiem i pokazuje, że można grać w takiej stylizacji pomysłowo. Pojawiają się też krótkie przerywniki jak choćby „Memoirs of the Space” i to jeszcze bardziej podkreśla klimat s-f tej płyty. Mamy też dwóch gości, a mianowicie Artura Rosińskiego i Karinę Duszyńską. Właśnie występ Kariny w „Daughter of The Sun” zaliczam do bardzo udanych. Jest epickość, urozmaicenie i rycerski klimat. Forst Commander potrafi nie tylko grać długie kawałki, bowiem odnajduje się w krótkich i treściwych kompozycjach, co potwierdza energicznym „Grinders Eyes”. Na koniec mamy dwie szybkie, power metalowe petardy. Pierwsza to „Legions in Time” w który jest Running Wild, Blind Guardian, coś z Crystal Viper. Drugi utwór to „Destination Unknown” i to również bardzo melodyjny kawałek, przesiąknięty motywami charakterystycznymi dla wielkich zespołów. Nie ma to znaczenia.

Liczy się energia, wykonanie, pomysłowość, klimat s-f, a także to co gra muzykom w sercu. To wszystko się złożyło, że debiut nie brzmi jak dzieło debiutantów, tylko dzieło doświadczonych muzyków, którzy siedzą w heavy/power metalu od dawna. To się nazywa pasja do muzyki, hołd dla wielkich kapel i lat 80 czy 90. Dobre widzieć kolejną kapelę na rynku polskim, która ma potencjał żeby podbić rynek muzyczny na zachodzie. Czekam na kolejne uderzenie Frost Commander.

Ocena: 9/10

4 komentarze:

  1. Kolega wokalista powinien śpiewać w języku ojczystym,a tak jego nadwiślański angielski kładzie całe przedsięwzięcie. Szkoda, mogło być fajnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jego angielski jest i tak lepszy niż angielski Marty Gabriel :D No sam jestem ciekaw jakby to brzmiało po polsku?:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Angielski obojga jest dramatyczny. Niech śpiewają jak chcą. Zwyczajnie mnie odrzuca i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  4. temu zespołu brakuje ciut do trupy opartej na kanwie miłości do zdobyczy cywilizacji próżności i wysp dobrobytu na oceanie stagnacji.

    OdpowiedzUsuń