poniedziałek, 29 lipca 2024

IRONFLAME - Kingdom Torn Asunder (2024)


 Doczekaliśmy się 5 albumu studyjnego amerykańskiej formacji Ironflame, która powstała w 2016r. W sumie to bardziej projekt muzyczny Andrewa D'Cagna, który odpowiada za komponowanie i aranżacje. To on też odpowiada za partie wokalne i wiele innych kwestii. "Kingdom Torn Asunder" to swoista kontynuacja tego co słyszeliśmy na poprzednich wydawnictwach. To w dalszym ciągu kawał solidnego amerykańskiego heavy/power metalu, gdzie można usłyszeć echa Pharaoh, Haunt, Burning Witches, Dio, Iron maiden czy wiele innych znanych bandów. Przede wszystkim D'Cagna stawia na solidne riffy, łatwo wpadające w ucho melodie i dobrze rozplanowane aranżacje. Ma być klasycznie i w klimatach lat 80. Tak też jest.

To nie jest ten rodzaj płyty, gdzie liczy się oryginalność. Tu wszystko bazuje na oklepanych patentach i wtórności. Ma troszkę podziałać na zmysły i nieco żerować na naszej nostalgii, ale to nic złego, bo wiele kapel tak robi. Ironflame robi to dobrze, dlatego nie ma totalnej porażki. Można z tego odsłuchu wynieść całkiem sporo. Andrew D'Cagna na pewno ma odpowiedni wokal do tego typu muzyki. Potrafi budować klimat, ale też pokazać pazur wtedy kiedy trzeba. Za solówki odpowiadają Jesse Scott i Qinn Lukas. James Babcock za bas, a Noah Skiba odpowiada za perkusje. Ironflame nie zawodzi i nagrywa album na bardzo dobrym poziomie, czyli tak jak do tej pory było.

Rozpędzony i pełen wigoru "Blood and Honour" pokazuje, że potrafią grać energiczny heavy/power metal. Na wyróżnienie zasługuje epicki i rycerski "Soul Survivors" i ta moc tutaj jest przeszywająca. Jeden z najciekawszych momentów na płycie. Kocham takie stonowane dźwięki, gdzie klimat, talent muzyków i melodii odgrywają znaczącą role. Jakieś echa Gamma ray czy Hammerfall można wyłapać w "Majesty of Steel". Motyw przewodni robi tutaj wrażenie. Podobne emocje wywołuje niezwykle melodyjny i przebojowy "standing Tall". Znakomite nawiązanie do europejskiego power metalu. Każdy kto kocha klimaty Manowar ten odpłynie przy marszowym "sword of thousand truths" i znów bije z kawałka pomysłowość. Takie nostalgiczne wycieczki to ja rozumiem. Końcówka płyty to rozpędzony "Riding the Dragon", który sieje zniszczenie i urozmaicony "Shadow Of the Reaper".

Ironflame idzie za ciosem i znów serwuje nam kawał dobrze skrojonego heavy/power metalu. Niby nic odkrywczego tutaj nie ma i wiele znanych zagrywek można usłyszeć, ale frajda z odsłuchu jest przednia. Andrew D'Cagna ma talent i potrafi go wykorzystać i mam nadzieję, że na "Kingdom Torn Asunder" się nie skończy.

Ocena: 8/10

2 komentarze:

  1. Polubiłem IRONFLAME dopiero od ,, Where Madness Dwells,,. W międzyczasie wydali jeszcze składankę ,, Compendium,, , którą wziąłem za regularną płytę, i byłem mocno rozczarowany zawartością. Na szczęście jest już ,,Kingdom Torn Asunder,, , którą pewnie bym przegapił, gdyby nie ta recenzja. Wersja fizyczna wydawnictwa zawiera jeszcze dwa utwory ,, Cold Flash Falls,, i ,,Exile of the Sun,, . Uwielbiam ten wykonawczy i kompozytorski luz, który bije z muzyki IRONFLAME, i tę wszechobecną tęsknotę za najlepszymi latami rock & rolla, bo ona wybrzmiewa tutaj niemal w każdej nutce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba najsłabsze ich wydawnictwo . Za dużo europejskiego poweru 😀 poprzedni zdecydowanie lepszy ,nasączony us power, ale co kto woli

    OdpowiedzUsuń