wtorek, 2 października 2012

AXEHAMMER - Marching On (2012)

Jakiego to trzeba mieć pecha, żeby wydać debiutancki album po 24 latach od momentu założenia kapeli tj 1981 roku, jakiego to trzeba mieć pecha że po tylu latach wydać swój pierwszy album? Niestety ale taka historia związana jest z amerykańskim zespołem AXEHAMMER, który gra heavy metal z elementami power metalu. W latach 80 kapela była postrzegana jako niszowa, bardziej podziemna i nie było jej dane po wydaniu kilku dem i mini albumu wydać w końcu swój debiutancki album, jednak szczęście się do kapeli uśmiechnęło. Po kilku latach szef wytwórni SENTINEL STEEL Dennis Gullbey mający owe nagrania i tak doszło do reaktywacji zespołu, który rozpoczął pracę nad debiutanckim albumem „Windrider” który się ukazał stosunkowo dawno bo w 2005 roku. Po wydaniu tego albumu pojawiły się pewne problemy. Wokalista Bill Ramp musiał zrezygnować z dalszej współpracy z powodu swojego zdrowia, w chwilowo go zastępował Mark Stewart do czasu kiedy pojawił się Kleber Freitas. To nie było jedyna zmiana, bo w 2010 roku z tego świata odszedł basista Eric Hjort, którego zastąpił go Horacio Holmenares i w takim składzie rozpoczęto pracę nad nowym albumem „Marching On”, który ukazał się w tym roku. Muzycznie mamy do czynienia z kontynuacją stylu i dalej może nie jest to najszybsze, czy też najcięższe granie na rynku metalowym, ale jeśli szuka się czegoś na poziomie, czegoś naturalnego, czegoś co przypomni lata 80, gdzie są patenty JUDAS PRIEST, IRON MAIDEN, AGENT STEEL czy wielu innych kapel z lat 80. Jeśli szukacie czystego metalu który kipi energią, który cechuje się prostymi i zapadającymi utworami to właśnie to znaleźliście.

„Marching On” to dzieło 4 muzyków, gdzie każdy robi to co do niego należy, sekcja rytmiczna dostarcza mocy i dynamiki co wyraźnie słychać w dynamicznym, rozpędzonym, power metalowym „Swing The Steel” Jerry Watt jako gitarzysta stawia na starą szkołę wygrywania ostrych, melodyjnych partii, które mimo prostej formy zapadają w pamięci, a wszystko dzięki lekkości, rytmiczności, oraz dobrym aranżacją. Nie ma mowy o zanudzenia słuchacza jakimiś pokręconymi motywami, czy tez jednostajnym graniem. Może nie jest to oryginalne motywy, melodie, ale chwytliwe i atrakcyjne dla ucha. No bo jak tutaj się oprzeć wdziękom melodyjnego, rytmicznego „Walk into the Fire” który jest przesiąknięty IRON MAIDEN i tutaj nie chodzi o bas, lecz o całą konstrukcję utworu, melodyjnego „The dragons Fly” który pokazuje że można grać wtórnie, ale na wysokim poziomie, bo przecież kompozycji w takim stylu każdego roku jest pełno, a nie wiele z nich zapada w pamięci, więc to już o czymś świadczy. Co z tego że „Midnight Train” brzmi znajomo skoro potrafi przykuć uwagę słuchacza, a wszystko za sprawą melodyjnego riffu, przebojowego charakteru, energicznych solówek, tutaj też można poczuć siłę wokalu Klebera, który przypomina manierę Roba Halforda czy też Tima Owensa i nie można mu odmówić charyzmy ani dobrego wyszkolenia technicznego, a te cechy się zawsze ceni. Bardziej rockowy, bardziej rytmiczny wydaję się „Fire Away”, który przypomina stare dobre czasy IRON MAIDEN. Album może nie jest jakoś urozmaicony, to jednak pojawiają się nieco pewne czynniki zmienności, jak nieco wolniejsze tempo i cięższy riff w „Demon Killer”, rozbudowana forma i mroczniejszy klimat w „Cemetary” , czy też czysty heavy metal w stylu JUDAS PRIEST czyli „Flesh Machine”.

Jedna z tych płyt, których celem jest nie przedzierać nowe szlaki, ale umacniać już te które istnieją. AXEHAMMER nagrał może i album wtórny, pełen znanych patentów, jednak jest to krążek, który zachwyca szczerym przekazem, radością z grania muzyki metalowej przez muzyków, energią, melodyjnością, czy też przebojowością. Tak więc nie brakuje mu niczego pod względem kompozycyjnym, a i technicznie album brzmi soczyście i trudno nie zwrócić na ten album uwagę. Solidny heavy metal z elementami power metalu.

Ocena. 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz