Jakiego to trzeba mieć
pecha, żeby wydać debiutancki album po 24 latach od momentu
założenia kapeli tj 1981 roku, jakiego to trzeba mieć pecha że po
tylu latach wydać swój pierwszy album? Niestety ale taka
historia związana jest z amerykańskim zespołem AXEHAMMER, który
gra heavy metal z elementami power metalu. W latach 80 kapela była
postrzegana jako niszowa, bardziej podziemna i nie było jej dane po
wydaniu kilku dem i mini albumu wydać w końcu swój
debiutancki album, jednak szczęście się do kapeli uśmiechnęło.
Po kilku latach szef wytwórni SENTINEL STEEL Dennis Gullbey
mający owe nagrania i tak doszło do reaktywacji zespołu, który
rozpoczął pracę nad debiutanckim albumem „Windrider” który
się ukazał stosunkowo dawno bo w 2005 roku. Po wydaniu tego albumu
pojawiły się pewne problemy. Wokalista Bill Ramp musiał
zrezygnować z dalszej współpracy z powodu swojego zdrowia,
w chwilowo go zastępował Mark Stewart do czasu kiedy pojawił się
Kleber Freitas. To nie było jedyna zmiana, bo w 2010 roku z tego
świata odszedł basista Eric Hjort, którego zastąpił go
Horacio Holmenares i w takim składzie rozpoczęto pracę nad nowym
albumem „Marching On”, który ukazał się w tym
roku. Muzycznie mamy do czynienia z kontynuacją stylu i dalej może
nie jest to najszybsze, czy też najcięższe granie na rynku
metalowym, ale jeśli szuka się czegoś na poziomie, czegoś
naturalnego, czegoś co przypomni lata 80, gdzie są patenty JUDAS
PRIEST, IRON MAIDEN, AGENT STEEL czy wielu innych kapel z lat 80.
Jeśli szukacie czystego metalu który kipi energią, który
cechuje się prostymi i zapadającymi utworami to właśnie to
znaleźliście.
„Marching On” to
dzieło 4 muzyków, gdzie każdy robi to co do niego należy,
sekcja rytmiczna dostarcza mocy i dynamiki co wyraźnie słychać w
dynamicznym, rozpędzonym, power metalowym „Swing The Steel”
Jerry Watt jako gitarzysta stawia na starą szkołę wygrywania
ostrych, melodyjnych partii, które mimo prostej formy zapadają
w pamięci, a wszystko dzięki lekkości, rytmiczności, oraz dobrym
aranżacją. Nie ma mowy o zanudzenia słuchacza jakimiś pokręconymi
motywami, czy tez jednostajnym graniem. Może nie jest to oryginalne
motywy, melodie, ale chwytliwe i atrakcyjne dla ucha. No bo jak tutaj
się oprzeć wdziękom melodyjnego, rytmicznego „Walk into the
Fire” który jest przesiąknięty IRON MAIDEN i tutaj nie
chodzi o bas, lecz o całą konstrukcję utworu, melodyjnego „The
dragons Fly” który pokazuje że można grać wtórnie,
ale na wysokim poziomie, bo przecież kompozycji w takim stylu
każdego roku jest pełno, a nie wiele z nich zapada w pamięci, więc
to już o czymś świadczy. Co z tego że „Midnight Train”
brzmi znajomo skoro potrafi przykuć uwagę słuchacza, a wszystko za
sprawą melodyjnego riffu, przebojowego charakteru, energicznych
solówek, tutaj też można poczuć siłę wokalu Klebera,
który przypomina manierę Roba Halforda czy też Tima Owensa i
nie można mu odmówić charyzmy ani dobrego wyszkolenia
technicznego, a te cechy się zawsze ceni. Bardziej rockowy, bardziej
rytmiczny wydaję się „Fire Away”, który
przypomina stare dobre czasy IRON MAIDEN. Album może nie jest jakoś
urozmaicony, to jednak pojawiają się nieco pewne czynniki
zmienności, jak nieco wolniejsze tempo i cięższy riff w „Demon
Killer”, rozbudowana forma i mroczniejszy klimat w „Cemetary”
, czy też czysty heavy metal w stylu JUDAS PRIEST czyli „Flesh
Machine”.
Jedna z tych płyt,
których celem jest nie przedzierać nowe szlaki, ale umacniać
już te które istnieją. AXEHAMMER nagrał może i album
wtórny, pełen znanych patentów, jednak jest to krążek,
który zachwyca szczerym przekazem, radością z grania muzyki
metalowej przez muzyków, energią, melodyjnością, czy też
przebojowością. Tak więc nie brakuje mu niczego pod względem
kompozycyjnym, a i technicznie album brzmi soczyście i trudno nie
zwrócić na ten album uwagę. Solidny heavy metal z elementami
power metalu.
Ocena. 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz