sobota, 27 października 2012

HELLFUELED - Emission Of Sins (2009)

Jeśli się lubi BLACK LABEL SOCIETY, BLACK SABBATH i OZZIEGO OSBOURNE, jeśli lubi się muzykę z pogranicza heavy metal i stoner rocka, to droga do polubienia szwedzkiego HELLFUELED jest bardzo krótka.

Co można więcej napisać o tej młodej kapeli? Że powstali w roku 1998 pierwotnie pod nazwą FIREBUG jednak nazwa ta nie przyjęła się ostatecznie i zmieniono ją na „HELLFUELED” i w 2004 roku ukazał się debiutancki album „Volume One”. I po upływie 5 lat kapela wydała swój czwarty i póki co ostatni album, który się się zwie „ Emissions of Sins”, który jest dobrym przykładem tego jak kapela dobrze się czuje w rytmach BLACK SABBATH, BLACK LABEL SOCIATY czy OZZIEGO OSBOURNE. Powiązania z owymi kapelami słychać przede wszystkim w instrumentarium, gdzie gitarzysta Jocke Lundgren stara się być drugim Zakkiem Wylde i słychać wyraźne inspiracje owym gitarzystą. Jest gdzieś ta zadziorność, nieco lekki mrok, ciężar. Może klasa nie ta, może wyszkolenie techniczne też nie te, jednak klimat identyczny i solidności też nie można odmówić Lundgrenowi. Idąc dalej tropem składu mamy Andy Alkmana, który brzmi niczym Ozzy Osbourne i nie żartuję. Ten styl, ta specyfika i na pewno nie jednego słuchacza zachwyci owym podobieństwem i bez wątpienia jest to najmocniejszy element muzyki szwedzkiej kapeli. Styl nie jest skomplikowany, bo wszystko idzie zgodnie z zasadą panującą w heavy metalu, a więc dynamicznie, melodyjnie, w oparciu o mocne riffy, zadziorny i zapadający w pamięci wokal, chwytliwe refreny i takie granie przesiąknięte elementy heavy metalu z lat 80. Jest to dla tego zespołu ciekawe zjawisko, bo początki tej formacji wiąże się bardziej z death metalem, ale to jest jeszcze inna bajka, którą można sobie darować. Wracając do opisywanego albumu, wartoz wrócić, że zespół nie ma zamiaru wytaczać nowych ścieżek w muzyce, nie ma zamiaru zaprezentować niczego nowego, a jedynie pokazać, że wychowali się na starym dobrym metalu i starają się oddać temu hołd, hołd dobrej muzyce, która pochodzi z serca, z miłości do muzyki i słychać, że zespół świetnie się przy tym bawi. Tak więc jest to wtórne i oklepane granie, jednak z dobrym brzmieniem, ciekawą okładką i melodyjnym materiałem sprawia, że jest to ciekawa propozycja dla fanów starego metalu, zwłaszcza BLACK LABEL SOCIATY czy BLACK SABBATH, OZZY OSBOURNE.

Materiał? Właściwie utrzymany w jednej tonacji, cały czas z naciskiem na ciężar, mroczny klimat, stonowane lub nieco szybsze tempo i to może nieco zmęczyć, zanudzić na dłuższa metę, ale to już zależy od tego jak mocno lubimy wpływy wcześniej wspomnianych kapel. Mocnych, z wykopem kompozycji nie brakuje, bo mamy cięższy „Where Angels Die” , rytmiczny „I am Blind”, dynamiczny „Stone By Stone”, energiczny „End Of The Road”, czy też nieco rockowy „For My Family And Satan”. Niczym im nie ustępują takie utwory jak „Los Forever” z ciekawymi partiami gitarowymi, żywiołowy „Save Me” czy też cięższy „I'm the Crucifix”, ale to właśnie te 3 utwory są dla mnie najciekawsze, takie najbardziej zapadający w pamięci, najbardziej wyraziste, że tak ujmę.

Emissions of Sins” to kolejny solidny album heavy metalowy, to kolejny wtórny i nieco przewidywalny i nieco jednostajny album, jednak dla fanów BLACK SABBATH, BLACK LABEL SOCIATY, a także głosy Ozziego jest to pozycja obowiązkowa.i najlepiej po prostu samemu na własne uszy się przekonać, że muzycy dają radą i dostarczają słuchaczowi solidnego heavy metalu z elementami stoner rocka, że brzmienie jest mocne, dość ciężkie, podobnie jak partie gitarowe.

Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz