Jednym z takich
charakterystycznych niemieckich zespołów, które oddają
to co najlepsze w niemieckim stylu, czyli kwadratowe melodie, pewne
elementy toporności, ale także owa niezwykła przebojowość,
nacisk na zapadające motywy, styl który przejawia się w
mocnym, szorstkim, agresywnym wokalu, ostrych, ciętych riffach i
elektryzujących solówkach jest bez wątpienia power metalowy
PARAGON, który śmiało można postawić obok IRON SAVIOR,
GRAVE DIGGER, czy też GAMMA RAY. Czy ktoś by przypuszczał, że
zespół który swoje najlepsze lata ma za sobą, zepnie
się i nagra jeden z swoich najlepszych krążków w dziejach
swojej kariery, być może nawet najlepszy?
Ja osobiście postawiłem
krzyżyk na kapelę z Hamburga, która została założona w
1990 r z inicjatywy gitarzysty Martina Christiana, zespół
który za debiutował w 1994 roku albumem „World Of Sin” i
który najlepszy okres miał podczas współpracy z
Pietem Sielckiem, który pomógł temu zespołowi
stworzyć odpowiednie brzmienie, które sprawiło że ów
zespół zaczął brzmieć jak drugi IRON SAVIOR i to już nie
tylko pod względem gitar, stylu, wokalu Andreas Babuschkin ale
również pod względem brzmienia. Takie albumy jak
„Steelbound” czy też „Law Of the Blade” to są dzieła,
który definiują styl zespołu i odzwierciedlają ich
najlepszy czasy w których grali agresywnie, nie zapominając o
dynamice, melodyjności i właśnie z tamtego okresu pochodzą
największe przeboje zespołu. Okres kiedy zespół
współpracował z Pietem był świetny, jednak wszystko się
kiedyś kończy i od „Forgotten Prophecies” z 2007 zespół
miał już innego producenta i choć skład cały czas też ulegał
pewnym roszadom, tak po nagraniu tego albumu basista zespołu Jan
Bünning, który był w zespole 10 lat odszedł z powodów
różnic muzycznych, a jego miejsce zajął Dirk Seifert. W tym
czasie doszło również do zmiany wytwórni na Massacre
Records i to pod jej skrzydłem został wydany w 2008 roku
„Screenslaves”, który dumy zespołowi raczej nie przynosi.
W połowie roku 2009 zespół wziął przerwę od tworzenia,
grania i spory na to wpływ miało odejście dwóch członków
z zespołu, a mianowicie gitarzysty Günny Kruse który
grał na trzech płytach z okresu 2005–2008 i basisty Dirk Seifert
. Dopiero pod koniec tego roku zespół dał oznaki życia w
postaci newsów na stronie internetowej że zespół
reaktywował w sumie basista Jan Bünning, który był
znaczącym elementem muzyki,s tylu tego zespołu. Ze starego składu
oczywiście jest wokalista Andreas, zaś duet gitarowy w postaci
Wolfgang Tewes/ Jan Bertram to nowe nabytki i z nowym składem
rozpoczęto pracę nad nowym albumem i informacja że produkcją
zajął się poraz kolejny ...Piet Sielck, że gościnnie wystąpili
na albumie oczywiście Piet Sielck i guru power metalu Kai Hansen
napawały optymizmem i były podstawy sądzić, że zespół
wraz z „Force Of Destruction” chce wrócić do gry, jednak
nie sądziłem że jest to możliwe, a już na pewno przebić wielkie
albumy typu „Steelbound” czy „Law Of the Blade”, dlatego
podchodziłem do tego dość z dużym dystansem, ale nie powiem
oczekiwania były no i ciekawość jak to wszystko wypali.
Patrząc na okładkę
widać stary sprawdzony styl i widać sporo nawiązań do starych
okładek i tutaj zespół zrobił dobry chwyt, jednak wszystko
zaczyna się po odpaleniu płyty. Narasta niepewność, ciekawość
i tylko czeka się na uderzenie dźwięków. Materiął zawiera
w podstawowej wersji 11 utworów liczących ponad 50 minut, a w
limitowanej mamy lepszą wersję „Blood & Iron ( bo więcej
kwestii ma Kai Hansen) oraz „Son Of bitch” czyli cover ACCEPT i
jest to bardzo udana interpretacja. Co można rzec o materiale? Jest
dynamiczny, agresywny, przebojowy i bardzo melodyjny i kto kocha styl
zespołu właśnie z ich najlepszego okresu, kiedy współpracowali
z Pietem Sielckiem ten pokocha od razu to co usłyszy, ten poczuję
tą samą magię, tą agresję, podobny wydźwięk, z tym że jest to
jeszcze lepsze granie, bardziej przemyślane, pomysłowe, bardziej
dojrzałe i nie ma mowy o wypełniaczach czy chwilach zwątpienia,
gdzie wtrąca się nie dopracowanie, chybione pomysły. Album jest
dopracowany zarówno pod względem technicznym jak i
kompozycyjnym. Ostre i typowe dla IRON SAVIOR brzmienie, niesamowita
forma wokalna Andreasa, który śpiewa agresywnie i bardzo
ostro i właściwie pod tym względem zawsze dobrze się prezentował,
jednak tutaj daje niezły popis swoich umiejętności. Warto
wspomnieć że z muzyków wyróżnia się bez wątpienia
basista Jan co świetnie odzwierciedla choćby taki „Dynasty”
który utrzymany jest w średnim tempie i przesiąknięty jest
true metalowy wydźwiękiem czy też rytmiczny „Tornado” który
przesiąknięty jest elementami GAMMA RAY .Również nowy duet
gitarzystów sprawdza się i kto by pomyślał że świeże
nabytki tak sobie dobrze poradzą? Nie brak im swobody, lekkości w
przechodzeniu między motywami, a ich partie są po prostu bardzo
chwytliwe i zapadające w pamięci. Bez wątpienia w gatunku power
metal tegoroczny „Force Of Destruction” jest jednym z najbardziej
gitarowych albumów co słychać po solówkach i riffach.
Materiał jest bardzo dynamiczny, agresywny i melodyjny, o czym mogą
świadczyć takie petardy jak „Iron Will”, agresywny,
nieco toporny „Gods Of thunder” z bardzo chwytliwym
refrenem, rozpędzony „Bulletstorm”z dzikimi, agresywnymi
solówkami i kto kocha GRAVE DIGGER, IRON SAVIOR czy tez
właśnie GAMMA RAY ten zakocha się w tej kompozycji od pierwszego
usłyszenia. W podobnej szybkiej, power metalowej konwencji utrzymany
jest przebojowy „Blades Of Hell”, chwytliwy „Rising
From the Black” który sprawia że zespół potrafi
tworzyć jeszcze takie killery i w takiej ilości. Poza ten typowy
styl dla tego zespołu wykracza bez wątpienia najdłuższy na płycie
„Blood & Iron” przesiąknięty mrocznym klimatem i kto
lubi „Majesty” GAMMA RAY czy też „Lochness” JUDAS
PRIEST ten będzie zachwycony tym utworem, do tego świetny występ
Kaia i Pita, również inny jest spokojny, klimatyczny „Demon's
Liar” czy tez rytmiczny „Secrecy”.
Niespodziewanie PARAGON
odradza się i powraca w wielkim stylu dając fanom, słuchaczom
najlepszy album jaki mogli nagrać! Odzwierciedlający najlepsze
czasy znane z „Steelbound” czy „Law Of The Blade” podnosząc
poziom, wyrzekając się błędów, dostarczając masę
killerów, przebojów. Mocne brzmienie, ostre partie
gitarowe, wciągające pojedynki na solówki i świetni goście
to elementy które powinni zachęcić. Jeden z
najagresywniejszych power metalowych albumów roku 2012.
Polecam.
Ocena : 10/10
Moc jest z nimi jeszcze.Młócę album cały weekend. ;)
OdpowiedzUsuńQrwa!!! doczekałem się w tym roku albumu z jajami szczerym rasowym Heavy Metalowym pierdolnięciem warto było czekać Manowar może przekazać korone.
OdpowiedzUsuń