niedziela, 21 października 2012

PARAGON - Force Of Destruction (2012)

Jednym z takich charakterystycznych niemieckich zespołów, które oddają to co najlepsze w niemieckim stylu, czyli kwadratowe melodie, pewne elementy toporności, ale także owa niezwykła przebojowość, nacisk na zapadające motywy, styl który przejawia się w mocnym, szorstkim, agresywnym wokalu, ostrych, ciętych riffach i elektryzujących solówkach jest bez wątpienia power metalowy PARAGON, który śmiało można postawić obok IRON SAVIOR, GRAVE DIGGER, czy też GAMMA RAY. Czy ktoś by przypuszczał, że zespół który swoje najlepsze lata ma za sobą, zepnie się i nagra jeden z swoich najlepszych krążków w dziejach swojej kariery, być może nawet najlepszy?

Ja osobiście postawiłem krzyżyk na kapelę z Hamburga, która została założona w 1990 r z inicjatywy gitarzysty Martina Christiana, zespół który za debiutował w 1994 roku albumem „World Of Sin” i który najlepszy okres miał podczas współpracy z Pietem Sielckiem, który pomógł temu zespołowi stworzyć odpowiednie brzmienie, które sprawiło że ów zespół zaczął brzmieć jak drugi IRON SAVIOR i to już nie tylko pod względem gitar, stylu, wokalu Andreas Babuschkin ale również pod względem brzmienia. Takie albumy jak „Steelbound” czy też „Law Of the Blade” to są dzieła, który definiują styl zespołu i odzwierciedlają ich najlepszy czasy w których grali agresywnie, nie zapominając o dynamice, melodyjności i właśnie z tamtego okresu pochodzą największe przeboje zespołu. Okres kiedy zespół współpracował z Pietem był świetny, jednak wszystko się kiedyś kończy i od „Forgotten Prophecies” z 2007 zespół miał już innego producenta i choć skład cały czas też ulegał pewnym roszadom, tak po nagraniu tego albumu basista zespołu Jan Bünning, który był w zespole 10 lat odszedł z powodów różnic muzycznych, a jego miejsce zajął Dirk Seifert. W tym czasie doszło również do zmiany wytwórni na Massacre Records i to pod jej skrzydłem został wydany w 2008 roku „Screenslaves”, który dumy zespołowi raczej nie przynosi. W połowie roku 2009 zespół wziął przerwę od tworzenia, grania i spory na to wpływ miało odejście dwóch członków z zespołu, a mianowicie gitarzysty Günny Kruse który grał na trzech płytach z okresu 2005–2008 i basisty Dirk Seifert . Dopiero pod koniec tego roku zespół dał oznaki życia w postaci newsów na stronie internetowej że zespół reaktywował w sumie basista Jan Bünning, który był znaczącym elementem muzyki,s tylu tego zespołu. Ze starego składu oczywiście jest wokalista Andreas, zaś duet gitarowy w postaci Wolfgang Tewes/ Jan Bertram to nowe nabytki i z nowym składem rozpoczęto pracę nad nowym albumem i informacja że produkcją zajął się poraz kolejny ...Piet Sielck, że gościnnie wystąpili na albumie oczywiście Piet Sielck i guru power metalu Kai Hansen napawały optymizmem i były podstawy sądzić, że zespół wraz z „Force Of Destruction” chce wrócić do gry, jednak nie sądziłem że jest to możliwe, a już na pewno przebić wielkie albumy typu „Steelbound” czy „Law Of the Blade”, dlatego podchodziłem do tego dość z dużym dystansem, ale nie powiem oczekiwania były no i ciekawość jak to wszystko wypali.

Patrząc na okładkę widać stary sprawdzony styl i widać sporo nawiązań do starych okładek i tutaj zespół zrobił dobry chwyt, jednak wszystko zaczyna się po odpaleniu płyty. Narasta niepewność, ciekawość i tylko czeka się na uderzenie dźwięków. Materiął zawiera w podstawowej wersji 11 utworów liczących ponad 50 minut, a w limitowanej mamy lepszą wersję „Blood & Iron ( bo więcej kwestii ma Kai Hansen) oraz „Son Of bitch” czyli cover ACCEPT i jest to bardzo udana interpretacja. Co można rzec o materiale? Jest dynamiczny, agresywny, przebojowy i bardzo melodyjny i kto kocha styl zespołu właśnie z ich najlepszego okresu, kiedy współpracowali z Pietem Sielckiem ten pokocha od razu to co usłyszy, ten poczuję tą samą magię, tą agresję, podobny wydźwięk, z tym że jest to jeszcze lepsze granie, bardziej przemyślane, pomysłowe, bardziej dojrzałe i nie ma mowy o wypełniaczach czy chwilach zwątpienia, gdzie wtrąca się nie dopracowanie, chybione pomysły. Album jest dopracowany zarówno pod względem technicznym jak i kompozycyjnym. Ostre i typowe dla IRON SAVIOR brzmienie, niesamowita forma wokalna Andreasa, który śpiewa agresywnie i bardzo ostro i właściwie pod tym względem zawsze dobrze się prezentował, jednak tutaj daje niezły popis swoich umiejętności. Warto wspomnieć że z muzyków wyróżnia się bez wątpienia basista Jan co świetnie odzwierciedla choćby taki „Dynasty” który utrzymany jest w średnim tempie i przesiąknięty jest true metalowy wydźwiękiem czy też rytmiczny „Tornado” który przesiąknięty jest elementami GAMMA RAY .Również nowy duet gitarzystów sprawdza się i kto by pomyślał że świeże nabytki tak sobie dobrze poradzą? Nie brak im swobody, lekkości w przechodzeniu między motywami, a ich partie są po prostu bardzo chwytliwe i zapadające w pamięci. Bez wątpienia w gatunku power metal tegoroczny „Force Of Destruction” jest jednym z najbardziej gitarowych albumów co słychać po solówkach i riffach. Materiał jest bardzo dynamiczny, agresywny i melodyjny, o czym mogą świadczyć takie petardy jak „Iron Will”, agresywny, nieco toporny „Gods Of thunder” z bardzo chwytliwym refrenem, rozpędzony „Bulletstorm”z dzikimi, agresywnymi solówkami i kto kocha GRAVE DIGGER, IRON SAVIOR czy tez właśnie GAMMA RAY ten zakocha się w tej kompozycji od pierwszego usłyszenia. W podobnej szybkiej, power metalowej konwencji utrzymany jest przebojowy „Blades Of Hell”, chwytliwy „Rising From the Black” który sprawia że zespół potrafi tworzyć jeszcze takie killery i w takiej ilości. Poza ten typowy styl dla tego zespołu wykracza bez wątpienia najdłuższy na płycie „Blood & Iron” przesiąknięty mrocznym klimatem i kto lubi „Majesty” GAMMA RAY czy też „Lochness” JUDAS PRIEST ten będzie zachwycony tym utworem, do tego świetny występ Kaia i Pita, również inny jest spokojny, klimatyczny „Demon's Liar” czy tez rytmiczny „Secrecy”.

Niespodziewanie PARAGON odradza się i powraca w wielkim stylu dając fanom, słuchaczom najlepszy album jaki mogli nagrać! Odzwierciedlający najlepsze czasy znane z „Steelbound” czy „Law Of The Blade” podnosząc poziom, wyrzekając się błędów, dostarczając masę killerów, przebojów. Mocne brzmienie, ostre partie gitarowe, wciągające pojedynki na solówki i świetni goście to elementy które powinni zachęcić. Jeden z najagresywniejszych power metalowych albumów roku 2012. Polecam.

Ocena : 10/10

2 komentarze:

  1. Moc jest z nimi jeszcze.Młócę album cały weekend. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Qrwa!!! doczekałem się w tym roku albumu z jajami szczerym rasowym Heavy Metalowym pierdolnięciem warto było czekać Manowar może przekazać korone.

    OdpowiedzUsuń