sobota, 13 października 2012

ORPHAN GYPSY - Aftermath (2003)

Nie przeszkadza wam wtórne granie? Nie brzydzi was kolejny zespół power metalowy, który czerpie garściami z HELLOWEEN, STRATOVARIUS czy INSANIA, jeżeli ktoś lubi prosty, melodyjny power metal z klawiszami, z progresywnymi elementami, kto lubi klimatyczne klawisze, melodyjne partie gitarowe i wokal ala Micheal Kiske ten powinien się zainteresować szwedzkim zespołem ORPHAN GYPSY, który zbyt długo nie zagościł na rynku muzycznym i jedynym śladem jaki został po nich pozostawiony to debiutancki album „Aftermath”, który ukazał się w 2003 roku. I świetnie go opisują pierwsze słowa które przytoczyłem na wstępie. Jest to album o charakterze wtórnym, nie ma tutaj niczego odkrywczego, słychać wiele znanych kapel power metalowych, mamy taki nieco oklepany wokal w stylu Kiske i wokalista Per Wilhelmsson technicznie spisuje się dobrze i jest to właściwie rasowy power metalowy wokalista. Partie gitarowe wygrywane przez gitarzystę Woodiego są może mało energicznie, może brakuje świeżości, ale z drugiej strony jest melodyjność i lekkość, tak więc powodów do większego narzekania nie ma. Jeśli chodzi o warstwę instrumentalną to warto zaznaczyć, że znaczącą rolę ogrywają klawisze, które tworzą tajemniczy klimat i sprawiają że wszystko jest bardziej melodyjne, no i jeszcze dynamiczna, dość dobrze urozmaicona sekcja rytmiczna. Gdy się spojrzy na album to można stwierdzić, że ma ciekawą, miłą dla oka okładką i właściwie album jest bardzo dobrze opracowany, bo nawet brzmienie nie budzi większych zastrzeżeń. Choć album został wydany w 2003 roku to jednak historia tego albumu i zespołu sięga do początku lat 90 kiedy to kapela została powołana do życia za sprawą Pera i jego brata Erika początkowo pod nazwą TALEGATE i w tym okresie wydali demo „Eye Of The Storm” które było utrzymane w stylistyce mrocznego heavy metalu. Z czasem zespół zmieniał się pod względem składu, stylistyki udając się w rejony melodyjnego power metalu i z czasem też zmienili nazwę na bardziej chwytliwą i ORPHAN GYPSY z pewnością taką jest. Jak kogoś interesuje bardziej szczegółowa historia to odsyłam do oficjalnej strony my space.

Materiał jest utrzymany w jednym stylu i większych zaskoczeń nie ma. Również poziom kompozycji nie należy do jakiś powalających, ale jest to dość solidne wydawnictwo i tego trzeba się trzymać. Najlepiej oczywiście wypadają kompozycje utrzymane w stylistyce power metalowej i świetnie to odzwierciedlają : otwierający „Darkland”, rytmiczny „Past Time Memories”, melodyjny „Nightwalker” , nieco cięższy „Nothing more”, energiczny, przebojowy „Satan's Own”, czy też melodyjny „Murder in Cold December”. A poza tym znajdziemy też przesiąknięty heavy metalem „Thorn Of Love”, stonowany „The Promise”, spokojny, balladowy „The Aftermath”, czy też przesiąknięty progresywnym rockiem „Silence”

Może w dużej mierze materiał nie rzuca na kolana, bo z jednej strony jest to wtórne i przesiąknięte różnymi sprawdzonymi patentami przypominające dokonania innych znanych kapel, a z drugiej strony kompozycje nie powalają pomysłowością czy też wykonaniem, to jednak album może być ciekawym pomysłem na spędzenie wolnego czasu, bo słucha się tego nawet przyjemnie, bo mamy dobre brzmienie, dobre melodie i można spokojnie wytrwać do końca. Jednak nie jest to album do którego się często wraca i to też mogło odegrać znaczącą rolę w tym że zespół po wydaniu tego albumu się rozpadł.

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz