piątek, 5 października 2012

DIEMONDS - The Bad of Pack (2012)

Czy w hard rockowej kapeli z elementami heavy metalu oraz z punkowym feelingiem może śpiewać ...kobieta? Początkowo myślałem, że takie rozwiązanie jest komercyjne, dość oryginalne i może przyciągnąć spore grono słuchaczy, jednak na dłuższą matę zacząłem się zastanawiać czy taki wokal nie sprawiłby że takie granie straciłoby na zadziorności, ostrości, atrakcyjności? Wszelkie wątpliwości w tym zakresie rozwiał kanadyjski zespół DIEMONDS. Jest to jedna z tych młodych i głodnych sukcesu kapel, która właśnie zaprezentowała całemu światu debiutancki album o tytule „The Bad Pack”. Od czasu założenia kapeli w 2006 roku minęło sporo czasu do roku 2012 i ten okres kapela poświęciła na koncertowanie, nagrywanie dem czy też mini albumu. Kapela na tle innych podobnie grających wyróżnia się. Czym to jest spowodowane? W dużej mierze atrakcyjnym przekazem, który oparty jest o proste motywy gitarowe i tutaj dobra robota duetu Dekay/Diemond, którzy w znakomity sposób mieszają motywy heavy metalowe i hard rockowe, dodając do tego wszystkiego nieco punkowy feeling, to wtedy się dostrzeże że to się sprawdza. Są melodie, jest szaleństwo, radość z grania o którą dzisiaj tak ciężko, no i co najważniejsze są ciekawe pomysły wsparte dobrymi aranżacjami. Zarówno instrumentarium na tym albumie jak i owa wokalistka Privya Panda, która nie dość że dobrze wygląda to jeszcze bardzo dobrze śpiewa. Jest pewien poziom zadziorności, dobre wyszkolenie, może brakuje nieco charyzmy i ognia, ale całościowo dobrze się komponuje z tłem. To co wyróżnia debiutancki album na tle innych płyt, to nie tylko klimatyczna okładka przypominająca choćby te z WHITE WIZZARD, to nie tylko dobre, klimatyczne i soczyste brzmienie, czy też umiejętności muzyków, to przede wszystkim materiał, który wciąga i zapada w pamięci, a przecież w dobie wtórności, w dobie niuansów technicznych jest to ważna, ale często ciężko osiągana cecha.

Kompozycje może nie powalają oryginalnością, ale szczerością i przebojowością i owszem. Już takowym jest otwierający „Take On The Night” z ostrym riffem i ciekawą linią melodyjną. Przesiąknięty AC/DC, KROKUS energiczny „Li Miss”, rozpędzony „Loud' N nasty” z szalonym riffem i przebojowym refrenem, rockowy, luzacki „Get The Fuck Outta here”, heavy metalowy „The bad pack” to pierwsze lepsze utwory które dowodzą o atrakcyjności tego albumu, że jest nacisk na chwytliwość, lekkość, a przystępność. Utwory nie są wymagające, nie są przekombinowane i to jest ich mocny atut. A co się dzieje w dalszej części albumu? Mamy utrzymany w stylu AC/DC - „Overboard”, nieco cięższy, mroczniejszy „Left For dead”, „Living For Tonight” to kompozycja z kolei dynamiczna, zwarta, energiczna i również mający przebojowy charakter. DIEMONDS w swojej muzyce stara się jak najwięcej przemycić hard rocka i to wyraźnie słychać w „Trick Or treat”. Jeżeli o kompozycje na pewno nieco się wyróżnia „Mystery”, który zamyka płytę. Dlaczego? Bo tutaj zespół zaczyna od partii basowej, ale też utwór bardzo lekki, radosny i przebojowy, ale to już raczej nikogo nie zdziwi.

Póki co DIEMONDS to mało znana kapela, ale za sprawą energicznego i przemyślanego debiutanckiego albumu „The bad Pack” zyskają pewnie nie mały rozgłos, bo jest to bardzo szczere granie i pełne ciekawych rozwiązań. Niby prosta, melodyjna muzyka, niby kobieta na wokalu, niby to wtórne, a zapada w pamięci i jest to jeden z ciekawszych albumów tegorocznych w dziedzinie hard rock. Album warty grzechu.

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz