środa, 28 listopada 2012

TOXIC ROSE - Toxic Rose EP (2012)

We współczesnym świecie jeśli chodzi o muzykę ciężko naprawdę zaskoczyć, stworzyć coś co zapadnie w pamięci i sprawi, że wzrośnie apetyt, że będzie się wyczekiwało kolejnego wydawnictwa. Wszystko przez duża liczbę grających podobnie kapel, przez otaczającą nas słuchaczy z każdej strony wtórności i oklepanych motywów. Jeśli już mają być wykorzystane oklepane patenty, to niech będą one wykorzystane w dość ciekawy sposób, niech będzie to coś wyróżniającego się z innych rzeczy. I patrząc na wiele ostatnich wydawnictw bez problemu można by wymienić kilka takich kapel, który czerpią garściami z innych kapel, ale robią to w jakże imponujący sposób, nasuwa się choćby STRIKER, ACCEPT, BLOODBOUND czy też SKULL FIST. Tak więc nie trzeba być geniuszem, żeby stworzyć ciekawy materiał, zainteresować słuchaczy. Dzięki współpracy z wytwórnią płytową ICY WARRIOR RECORDS poznałem kolejny taki zespół, który potrafi przechylić szalę wtórności, znanych motywów na swoją korzyść. Tym zespołem jest młody TOXIC ROSE.

Co można więcej o nich napisać? Z pewnością fakt, że są szwedzką kapelą, która została założona w 2010 roku. W skład zespołu wchodzi 4 znakomitych muzyków, których ciężko nazwać amatorami co słychać na mini albumie „Toxic Rose”, którego premiera w grudniu tego roku. W składzie mamy więc Toma (GEMINI FIVE), Andy'ego i Michaela ( EX LIPSTIXX'n' BULLETZ) i Gorana (EX SEXY DEATH). Dlaczego tak się zachwycam owymi muzykami? Powodów nie brakuje i trzeba to po prostu usłyszeć. Dać się roznieść na strzępy wokaliście Andiemu, który ma mocny wokal, taki energiczny, zadziorny i przypomina stylem nieco Urbana Breeda z BLOODBOUND, trzeba dać się wciągnąć dynamicznej grze gitarzysty Toma, który stawia na agresję, ale i melodyjność, co ciekawe stara się tutaj wyważyć między tradycją, a nowoczesnością. Choć sporo w tym znanych chwytów, choć słychać wtórność, to jednak zespół wykreował własny styl, który nie da się pomylić z innym zespołem, bo w dużym uproszczeniu jest to muzyka heavy/power metalowa oparta na mocnym wokalu, agresywnej gitarze, z duża dawko melodyjności o mrocznym wydźwięku stworzonym za sprawą syntezatorów i mrocznej, emocjonalnej warstwie lirycznej. Jest mrok, jest przebojowość, jest ciekawy wizerunek zespołu, miła dla oka okładka, zapadające w pamięci logo i nie ma mowy o amatorszczyźnie i kiczem.

Czego można chcieć więcej? Ano tak killerów, utworów, które porwą słuchacza i nie będą brać jeńców. Utworów, które zapadną w pamięci za sprawą przebojowości, ciekawego, pomysłowego wykonania, aranżacji i ciekawego stylu. Możecie wierzyć lub nie, ale TOXIC ROSE na swoim minie albumie stworzył 5 takich utworów. Choć związane ze sobą stylistycznie to jednak każdy specyficzny i wyjątkowy na swój sposób. Mrok, energiczność, rytmiczność, chwytliwość to cechy, które można przepisać otwierającemu „A Song For The Weak” i tutaj mamy to co najlepsze w heavy/power metalu, a więc agresywny riff, klimatyczne partie syntezatora, które budują klimat i nie przeszkadzają no i ten przebojowy refren, który przypomina mi te refreny rodem z BLOODBOUND, czy też SINBREED. I trzeba pamiętać, że i solówki tutaj takie nieco znajome, są dopieszczone pod każdym względem i lepszego otwarcia nie można było sobie wyobrazić. Jeszcze inaczej zaczyna się „Set Me Free” bo od klimatycznej partii syntezatora, aczkolwiek szybko przeradza się w dynamiczny utwór, który ma pokazać drapieżność zespołu i to oczywiście zostaje osiągnięte. Po raz kolejny zespół piętnuje przebojowy charakter, co słychać w refrenie. Czyli prostota i chwytliwość receptą na znakomity przebój. W jeszcze innym kierunki idzie zespół na trzecim utworze, bo „Follow Me” jest jakby bardziej stonowany, bardziej klimatyczny, bardziej psychodeliczny, futurystyczny, momentami progresywnymi i chyba nie tylko mi się będzie to poniekąd kojarzyć z STAR ONE Lucassena. Dużą rolę syntezatory, klawisze odgrywają w mrocznym „Black Bile” , którym jest kolejnym mocnym uderzeniem na płycie. Całość zamyka dynamiczny, złowieszczy, nieco agresywniejszy „Fear Lingers On”.

Pozory potrafią mylić i nawet ja nie spodziewałem się czegoś niszczącego po tej młodej kapeli, która właściwie zaczyna swoją przygodę z metalem i to na szerszą skalę. Nie spodziewałem się, że młodzi muzycy ze Szwecji będą tak głodni sukcesu i to słychać już przy pierwszym kontakcie z mini albumem „Toxic Rose”. Choć jest to tylko mini album to jednak już tu można poczuć jaki potencjał drzemie w tym zespole. Wszystko zostało na tym krążku dopracowane i można się delektować soczystym brzmienie, znakomitą pracą muzyków i przede wszystkim znakomitymi utworami utrzymanych w konwencji heavy/power metal. Heavy/power metal na najwyższym poziomie i chyba mamy w końcu godnego przeciwnika dla BLOODBOUND. Gorąco polecam, nie możecie pominąć to wydawnictwo, a ja czekam na kolejną aktywność zespołu.

Ocena: 9.5/10

Płytę przesłuchałem dzięki uprzejmości :

1 komentarz: