sobota, 16 stycznia 2016

RHAPSODY OF FIRE - Into the Legend (2016)

Rhapsody of Fire to żyjąca legenda power metalu i tego nikt nie podważy. Panowie w sumie to co już mieli nagrać to nagrali i ostatnim czasy bardziej zawodzili swoich fanów i słuchaczy. Gdzieś się pogubili w swoim stylu stawiając przede wszystkim na efektywność i bogate aranżacje. „Dark Wings of Steel” obnażył wszelkie słabości zespołu i pokazał, że panowie są w kiepskiej formie. Mało power metalu, mało petard, że o hitach nie wspomnę. Rozrachunek jest w ich przypadku bardzo prosty. Ostatni jako taki udany album to „The Frozen tears of Angels” z 2010r, który faktycznie miał przebłyski i był przemyślany jeśli chodzi o kompozycje. Z kolei ostatni stricte klasycznym albumem i najbardziej udanym pod każdym względem jest „Power of dragonflame”. Rok 2016 to kolejny rok, w którym Rhapsody of Fire prowadzony Staropolliego i Fabio Lione miał nas zaskoczyć i zabrać prosto w świat tej żyjącej legendy. Czy „Into The Legend” w końcu jest tym na co czekali fani od lat? Czy to płyta godna ich statusu i czy ma w sobie więcej power metalu? Jedno jest pewne. Rhapsody of Fire nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Kiedy w 2011 Luca Turilli odszedł i założył swój Rhapsody to pojawił się strach jak to wpłynie na Rhapsody prowadzony przez Fabio Lione. Luca pierwszy album nagrał bardzo udany i było tam sporo power metalu. Jednak on chciał skupić się na bardziej filmowym aspekcie, przez co gdzieś też zatracił blask na ostatnim albumie. Z kolei Rhapsody of Fire od czasu odejścia Luca Turilli troszkę ucierpiało, ale ma to swoje plusy. Przede wszystkim panowie troszkę zaskoczyli poszukiwanie nowych smaczków i nowych elementów. Starali się tworzyć świeże kompozycje, które nie będą kalką starych i oklepanych kompozycji. Zabieg udany, ale nie przynosił dotychczas pożądanych rezultatów. Większość z nas skreśliło Rhapsody of Fire nie spodziewając się już niczego dobrego z ich strony. Od ostatniego wydawnictwa minęły 3 lata i w końcu możemy cieszyć tym co zespół chciał nam zaprezentować. Odświeżona znana nam formuła. Power metal w symfonicznej oprawie, gdzie znajduje się miejsce na pewne progresywne elementy czy też pewne wtrącenia folkowe. W dodatku „Into The Legend” jest niezwykle dynamicznym i dojrzałym albumem. Tutaj z jednej strony jest nawiązanie do przeszłości i znów granie energicznego i przebojowego power metalu, a zarazem Rhapsody próbuje tworzyć coś nowego. Jest podniosłość, masa epickich motywów, dobrze w mieszane operowe wokale, zwłaszcza kobiecy. Do tego dobrze rozbudowane pomysły, duża dawka chwytliwych melodii. W końcu na płycie Rhapsody of Fire słyszę ciekawe popisy gitarowe, pomysłowe przejścia i dobrze zbudowane solówki. Wszystko zagrane jest z pasją i polotem. Może ogłoszę herezję, ale jest to najlepszy album od czasów „Power of Dragonflame”. Nie ma jakiś większych wpadek, a całość naprawdę dobrze wypada w ostatecznym rozrachunku. Każdy utwór coś w nosi do tej płyty, każdy kawałek to inna przygoda. Nie ma tutaj mowy o rutynie i klepanie jednego motywu. Rhapsody dokonał nie możliwego i nagrał krążek, który nie jest typowy i nijakim power metalowym wydawnictwem bez wyrazu.

Brzmienie to klasa sama w sobie, ale z tego ten band przecież słynie. Mnie cieszy widok smoka na okładce, bo przecież bez niego ciężko sobie wyobrazić szatę graficzną Rhapsody. Fabio pomógł ostatnio Angrze wyjść na prostą i słychać, że jest w szczytowej formie. Tak to już jest jak ma się w zespole jednego z najlepszych power metalowych wokalistów. W 2015 r grupę zasilił nowy basista i może nie słychać jego wkładu, ale na pewno wniósł nutkę świeżości. Zespół przede wszystkim tworzy jak za dawnych lat. Bawią się przy tym, tworzą pomysłowe kawałki, a wszystko tętni własnym życiem. Na płycie znajdziemy 10 kompozycji dających ponad godzinę materiału. Zaczyna się tak jak przystało na Rhapsody of Fire, czyli podniosłym i klimatycznym intrem w postaci „In Principio”.Płytę promował hit w postaci „Distant Sky” i to ten utwór przywrócił nadzieję w to, że Rhapsody of Fire powraca w wielkim stylu. Dawno zespół nie nagrał tak udanej petardy, która przypomina mi czasy „Power of dragonflame”. Jest energia, przebojowość i Robert de Micheli pokazuje na co go stać. Jego solówki są wręcz klasyczne i godne pochwały. Bardzo mocny start jak przystało na klasyczne albumy Rhapsody of Fire. Pierwszym elementem zaskoczenia jest wykorzystanie elementów celtyckich w tytułowym „Into The Legend”. Kompozycja podniosła, momentami utrzymana w klimatach operowych, czy też nawet i progresywnych. Jednak to jest kolejna power metalowa petarda, która przypomina czasy „Power of dragondflame”. Dawno zespołowi nie wyszedł tak chwytliwy refren. Cieszy fakt, że nie zapomnieli jak zaskakiwać i jak tworzyć power metalowe hity. Na płycie znajdziemy dużo rozbudowanych kawałków, a jednym z nich jest prawie 8 minutowy „Winter's Rain”. Dużo tutaj elementów progresywnych, do tego riff zagrany z takich posmakiem nowoczesności i marszowe tempo. Niby nic nadzwyczajnego, ale to też pokazuje jak zespół urozmaicił nowy album. Ten kawałek to przede wszystkim intrygujące i wciągające partie solowe klawiszowca Staropoliego i gitarzysty Roberta. Spokojnie, wręcz balladowo zaczyna się „A voice in the cold wind”. Bardzo dobrze wybrzmiewa tutaj melodia celtycka i latynoskie rytmy. Kompozycja należy do tych zaskakujących ze względu na sam motyw i konstrukcję. Troszkę nie typowy kawałek dla Rhapsody of Fire, a z drugiej strony wiemy że to ten nasz ukochany band, który potrafi stworzyć podniosły i wciągający symfoniczny power metal. Bardzo radosna i klimatyczna kompozycja, która wnosi sporo świeżości do świata Rhapsody of fire. Jednym z mocniejszych i agresywniejszych utworów na płycie jest „Valley of Shadows” i tutaj czuć ten power metal w pełnej okazałości. W dalszym ciągu zespół raczy nas podniosłymi i chwytliwymi refrenami, które przywołują na myśl te klasyczny. W momencie kiedy wchodzą solówki to słuchacza przechodzą ciarki. Bardzo klimatyczna i dość mroczna kompozycja, w której dzieje się sporo. To jeszcze nie koniec niespodzianek. Dalej mamy równie dynamiczny i rozpędzony „Realms of Light”, który również buduje napięcie i pokazuje że panowie wciąż potrafią grać power metal. Kolejna złożona i emocjonująca kompozycja. Fanów klasycznych albumów ucieszy przede wszystkim fakt, że album zdominowały naprawdę szybkie i power metalowe kompozycje i taki „rage of darkness” przypomina stare dobre albumy Rhapsody of Fire. No i nie mogło się obyć bez epickiego, dojrzałego kolosa, która ma wykraczać poza nasze wyobrażenia. Rhapsody of Fire lubi tworzyć kolosy i ma do tego smykałkę, ale dawno im żaden nie wyszedł na tyle, żeby móc go przeżywać. Nawet w tym aspekcie można dostrzec poprawę i wzrost formy. „The Kiss of Life” to 16 minutowa kompozycja, która ma ciekawe przejścia. Zaczyna się podniośle, napięcie rośnie z każdą sekundą, a główny riff po prostu cieszy. Jest mocny, prosty i porywający. Wszystko brzmi tak jak powinno i wiemy, że to jest symfoniczny power metal. Nie brakuje tutaj power metalu, epickości, przebojowości i złożonych, finezyjnych solówek. Nie pamiętam kiedy ostatnio Rhapsody nagrał tak udany i wciągający kolos. Po prostu brawo i szacunek się należy. Jedynie nie do końca wypaliła ballada „Shinning Star”. Z nią jest tak, że jest miła dla ucha, romantyczna, ale troszkę zbyt komercyjna. Troszkę odstaję od reszty, która jest niezwykle mocna.

Przyznam się Wam, że naprawdę skreślił Rhapsody of Fire. Ostatnie ich albumy były jakieś takie bez ikry, bez mocy i dalekie od tych klasycznych albumów. Jestem wielki fanem „Power of Dragonflame” bo jest mocny i przede wszystkim energiczny album, którego rozpycha przebojowość. To było w 2002 i od tamtego czasu minęło sporo i wiele też się zmieniło. Nie ma Luca i innych muzyków, Rhapsody rozdzielił się i wciąż szuka różnych smaczków co by urozmaicić swój materiał i styl. Szukali nowych inspiracji i efektem wyszła ciekawa mieszanka power metalu, folk metalu, symfonicznego metalu i nawet jest też miejsce dla progresywności. Jest klasycznie, ale jest też coś nowego. „Into The Legend” to album, który śmiało można postawić obok tych najlepszych i śmiało krzyczę światu, że to ich najlepszych album od czasów „Power of dragonflame”. Witamy z powrotem panowie, power metalowy świat oczekiwał na was.

Ocena: 9/10

2 komentarze:

  1. Zgadzam się z recenzją prawie w całej rozciągłości. Pełna rehabilitacja zespołu po nędznym, niemal słabym Dark Wings Of Steel. Dodam od siebie, że From Chaos To Eternity to też całkiem niezła płyta była. Trzymała dobry poziom, ale to już tylko moje zdanie na ten temat. Nadal brakuje mi sag fantasy na nowych albumach :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Może przeczytają recenzje i przyjadą do Poland. ;D

    OdpowiedzUsuń