niedziela, 1 listopada 2020

GLORY FORCE - The restoration of erathia (2020)


 Dla niektórych kapel lata 80 były okrutne i ile tak naprawdę świetnych kapel nie miało szans zaistnieć i zabłysnąć przed światem. Lista jest długa i teraz kiedy mamy czasy internetu i wszelakich portali społecznościowych wiele rzeczy stało się prostszych. Można teraz doświadczyć jak wiele kapel odradza się na nowo i powraca do metalowego światka po długich latach nieaktywności.

Warto sobie zadać pytanie czy ktoś słyszał o Glory Force? Obecnie nie ma żadnych informacji na temat kapeli i media milczą na temat debiutanckiego krążka "The restoration of erathia". Jest to o tyle szokujące, bowiem takie płyty jak ta zasługują na rozgłos, na odpowiednią promocję i pochwałę od każdego kto gustuje w epickim heavy/power metalu. Band ma swoje korzenie właśnie w latach 80, czyli jest doświadczenie i mają z tamtego okresu również geniusz, który zrodził wiele świetnych kapel. Szkoda, że ten band jest tak mało znany i tak małą o nim wiemy. Zasługują na wszystko to co najlepsze i czas zmienić ten stan rzeczy.

Cofnijmy się troszkę w czasie. Początki tej kapeli sięgają 1985r i miejscowości Sycylii.  Glory Force to włoski band, który zrodził się w zasadzie z inicjatywy dwóch gitarzystów tj Spazzariniego i Peggio. Najlepsze jest to, że ci dwaj utalentowani gitarzyści wygrali w narodowym konkursie gitarowym. To shredowanie na szczęście zostało do dnia dzisiejszego. W latach 80 band wydał tylko demo, a na nowo przypomniał o sobie w 1999r. W tym okresie do kapeli dołączył Tim Peltikoto i w raz z nim band wszedł na poziom światowy. Jego głos jest po prostu idealny i ma on coś z Kiske, coś Lione, a nawet Yannisa z Beast in Black.  Człowiek - ogień. Muzycznie band stawia na epicki heavy/power metal, którym pełno shredowych popisów gitarzystów. Dla kogo skierowana jest muzyka Glory Force? Fani impellitteri, czy Iron Mask od razu poczują się jak w domu. Nie brakuje też wpływów Rhapsody, Gamma Ray, Avantasia z pierwszych płyt. Mamy też echa Hammerfall czy Helloween z okresu Kiske. Jednym słowem panowie stawiają na klasykę i tworzą muzykę perfekcyjną, która może mierzyć się z tymi legendarnymi zespołami.

Wystarczy jedno spojrzenie na okładkę i wiadomo, że szykuje się album petarda i tak też jest. Epicki klimat, ten rycerski nastrój jest wyczuwalny. Jednak to jest nic  w porównaniu z tym co band dla nas szykuje jeśli chodzi o zawartość. Tego nie można było przewidzieć, że będą takie emocje i taka moc. Glory Force napędza 3 muszkieterów, czyli Peltikoto, Peggio i Spazzariniego. Gitarzyści stawiają na chwytliwe melodie, na złożone riffy, a solówki to prawdziwa jazda bez trzymanka. Mało jest takich płyt, gdzie solówki są takie ciekawie rozplanowane i tak prowadzą kompozycje. Cudo!

"Erathias Fall" - to niby tylko intro, ale ile emocji wzbudza i ile tutaj epickości. Jest rozmach i znakomite budowanie napięcia. Jazda zaczyna się od melodyjnego i pomysłowego "Dawn of Conquest". Mocny, wyrazisty wokal, podniosłe chórki i ten epicki klimat. Wszystko tak znakomicie ze sobą współgra. Tyle smaczków, tyle pięknych rzeczy, które trzeba dostrzec i poczuć. Perfekcja i tym otwarciem Glory Force pokazuje klasę i pokazuje, że może mierzyć się z najlepszymi zespołami. "The battle of daeyan's fort" i tutaj band zabiera nas do złotego okresu Helloween, czy Rhapsody. Co za petarda i te galopady gitarowe powalają świeżością, finezją. Najlepsze jest to, że cały album jest utrzymany w takim stylu. Kolejny killer to "Rivers of glory" to niezwykle dynamiczny kawałek, w którym band przemyca nawet troszkę patentów Powerwolf. Jest szybkość rodem z wczesnego Helloween i epickość z najlepszych płyt Rhapsody. Utwór bardzo urozmaicony i dużo dobrego się tutaj dzieje. Nie ma mowy o graniu na jedno kopyto. Po prostu mistrzowie w swoim fachu. 7 minut na balladę to dużo i trzeba być geniuszem, żeby słuchacza nie zanudzić. Glory Force w "On silver wings"gra na naszych emocjach, a ten dialog między gitarzystami a wokalistą jest przepiękny. Niezwykły baśniowy klimat i ta epickość wylewa się tutaj hektolitrami. Więcej epickiego heavy metalu uświadczymy w "King gryphonheart" i tutaj band stawia na marszowe tempo i taki faktycznie klimat lat 80. Wciągają też popisy gitarowe w zadziornym "Wielder of Thousand Axe", a dokładkę dostajemy jeszcze kolos "Epic victory", który rozwala na łopatki swoim klimatem, pięknymi aranżacjami i epickim wydźwiękiem. Znakomity popis geniuszu.

Czy trzeba więcej dowodów na fakt, że Glory Force powrócił w glorii i chwale? Tyle lat milczenia, tyle trudności, które trzeba było przezwyciężyć żeby wydać swój wymarzony debiutancki album. Warto było i tym bardziej doceniam zespół, że się nie poddał i zrealizował swój cel. "The restoration of erathia" to zaginiony klasyk epickiego heavy/power metalu, który śmiało mógł się ukazać na przełomie lat 80/90. Oby to był tylko początek wielkiej kariery tej włoskiej formacji i już nie mogę się doczekać kolejnego etapu. Tutaj nie trzeba rekomendacji, tutaj pozostaje tylko formalność w postaci z odsłuchu. Teraz niech każdy odrobi zadanie domowe i niech posłucha tej petardy. Hail Glory Force!

Ocena: 10/10

2 komentarze:

  1. I wszystko byłoby dobrze gdybym mógł to kupić na CD !!! A w wersji cyfrowej to niech się walą. Znikną z rynku i może coś za następne 20 lat wydadzą może w wersji hologramu :) Niestety nie rozumieją że tylko nośnik namacalny przetrwa a w cyfrze to dzieciaki na telefonach słuchają. A całkiem dobra płyta i warta tych 5-6 dych. STEFAN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znak czasu! Może po jakimś czasie wydadzą na CD. Miałem tak z ostatnim studyjnym materiałem Mustasch. Tylko cyfra, potem pojawiło się wydawnictwo na CD ale rosyjskie. Na szczęście kapela wydała później również pełnoprawny krążek CD

      Usuń