wtorek, 10 listopada 2020

IRON MASK - Master of masters (2020)


 "Diabolica" to jest jeden z najlepszych albumów belgijskiej formacji Iron Mask. To kwintesencja stylu nie tylko Iron Mask, ale też samego Dushana. Ten album w pełni definiuje to co wyróżnia Dushana na tle innych gitarzystów, to album który oddaje to co najlepsze w neoklasycznym power metalu. Szkoda, że Diego Valdez który wymiatał na tamtym wydawnictwie już nie jest wokalistą Iron mask, ale już przywykłem do tego że Dushan często zmienia frontmanów .  Po 4 latach przerwy przyszedł czas na nowe wydawnictwo zatytułowane "Master of masters". To pierwszy album z nowym wokalistą tj Mikem Slembrouckem.

Wytwórnia Afm Records jak zawsze zapewniła dobrą promocję albumu, a to jest też ważne. Płyta od strony technicznej została przygotowana bez zarzutów. Jest moc, pazur i duch starych płyt Iron mask, a to jest dobry znak. Troszkę nie do końca mi pasuje Mike w roli wokalisty. Dushan przyćmiewa go na każdym kroku, a tutaj trzeba wyrazistego wokalisty. Sam album w niektórych momentach przypomina najlepsze dokonania tej formacji, ale czasami też jest grania z czasów Marka Boalsa i pojawiają się elementy hard rockowe. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie zwolnienia i elementy komercyjne, które nieco psują ostateczny efekt.

Mowa choćby o takim "A mother loved blue" który mimo pięknych popisów gitarowych Dushana jest troszkę zbyt komercyjnym w swoim wydźwięku. Jednak mimo pewnych słabszych momentów płyta trzyma wysoki poziom i najlepsze są te wycieczki w rejony dwóch pierwszych płyt, które są dla mnie szczytowym osiągnięciem Dushana. Otwieracz "Never kiss the ring" to utwór, który swoją gracją, aranżacjami i stylem mocno przypomina czasy "Hordes of the Brave" czy "Revenge is my name". Dobrze znany "Tree of the world" potrafi zauroczyć swoim epickim rozmachem i podniosłym głównym motywem. Znów słychać echa pierwszych płyt Dushana. Mamy też hard rockowy "Revolution Rise" i słychać w końcu Olivera Hertmenna, który występuje na płycie w roli gości. Trzeba przyznać, że jego wokal jest bardziej wyrazisty niż Mike'a. Solidny kawałek, ale brakuje mi tutaj czego.  "One againts all" to kolejny utwór, które mnie nieco męczy rockowym feelingiem. Dalej mamy killer w postaci "Nothing Lasts Forever", który przypomina najlepsze dzieła Dushana. Jest energia, jest power i pazur. Same popisy gitarowe przyprawiają o dreszcze. Szkoda, że cały album nie jest utrzymany w takiej stylizacji. Spokojniejszy "Dance with the beast" potrafi oczarować swoim podniosłym refrenem i ciekawym gościnnym udziałem Olivera Hertmenna. Jego wsparcie wokalne robi tutaj dobrą robotę. Niby nieco stonowany utwór, a potrafi oczarować swoim magicznym feelingiem. Znakomicie wypada rozpędzony i pełen power metalu "Wild and lethal", czy też "me and the only". Całość zamyka majestatyczny i marszowy "Master of masters", w którym roi się od pomysłowych i wciągających solówek Dushana. Kolejny raz daje nam popis swojego geniuszu.

Nie ma mowy o powtórce z "Diabolica", nie ma też mowy o najlepszym albumie Dushana, ale Iron Mask to jeden z tych zespołów który nie zawodzi i nigdy nie wydał słabego albumu. Tak też jest i tym razem. "Master of masters" to dojrzały i przemyślany album, który tym razem miał przypomnieć nam o pierwszych wydawnictwach Iron Mask. Przede wszystkim płyta ma sporo killerów, sporo power metalu i nie brakuje wysokiej klasy przebojów. Dushan znów błyszczy i po raz kolejny udowadnia że jest geniuszem. Szkoda, że na albumie pojawiły się nieco słabsze momenty, ale na szczęście jest ich mało i nie mają większego wpływu na ostateczny wydźwięk tego krążka. Tej premiery w grudniu nie można przegapić!

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz