czwartek, 12 listopada 2020
WARFECT - Spectre of Devastation (2020)
Cóż za piękna okładka. Jest uchwycony klimat grozy i tajemniczości. Od razu widać, ze stoi za tym dziełem Andreas Maschall. Tym razem nie jest to okładka płyty z kręgu heavy czy power metalu, a thrash metalu. Jakoś styczności z zespołem Warfect nie miałem przyjemności, ale widząc tą okładkę stwierdziłem, że czas to zmienić. "Spectre of devastation" to hołd dla najlepszych wydawnictw Kreator czy Sodom. Jednym słowem jest to płyta, której nie można przegapić.
Okładka piękna i jedna z najlepszych jakie widziałem w tym roku, ale i sama muzyka jaką prezentuje Warfect jest wysokich lotów. Wszystko za sprawą doświadczenia zespołu, pomysłowości muzyków czy wyszkolenia technicznego. Rozpędzona sekcja rytmiczna jest tutaj niczym naoliwiona maszyna i jest nie do zatrzymania. Co za moc, za agresja. W zespole można bardzo łatwo wytypować lidera, którym jest Fredrik Wester. Słychać, że jest utalentowanym wokalistą i gitarzystą, a dźwięki które wygrywa są zagrane z polotem i pazurem. Dba o to, żeby materiał brzmiał współcześnie, ale i też zarazem klasycznie. Efekt końcowy powala i nie ma tutaj mowy o jakimś chaotycznym zespole, co nie wie co chce grać. Warfect idzie w ślady Kreator, czy Sodom i niczym nie ustępują tym wielkim zespołom.
Płytę otwiera melodyjne intro w postaci "Spectre of Devastation" i czuć od pierwszych sekund, że szykuje się coś wielkiego. Szybko band daje popis swoich umiejętności i "Pestilance" to kwintesencja technicznego thrash metalu. Co za brutalność i energia! Jeszcze szybszy i agresywniejszy w swojej konstrukcji jest "Rat King". Czyste szaleństwo i Warfect pokazuje, że jest zespołem z górnej półki. Nieco band zwalnia w zadziornym i urozmaiconym "Hail Caesar", w którym Fredrik daje popis pomysłowych i wciągających solówek. O ciarki przyprawia też nieco bardziej heavy metalowy "Into the fray" i tutaj nie brakuje skojarzeń z Sodom. Nawet 6 minutowy "Colossal Terror" pokazuje, że kapela z łatwością potrafi stworzyć dojrzały i rozbudowany utwór, który nie nudzi, a wręcz przeciwnie rozrywa słuchacza na strzępy. Mocne partie basu rozpoczynają finałowy "Dawn of the red" i to kolejny killer na płycie.
Miłość od pierwszego dźwięku. Tak mogę opisać swoją przygodę z "Spectre of Devastation". Znakomita jazda bez trzymanki i tak powinien brzmieć rasowy thrash metal. Pozycja obowiązkowa dla fanów Sodom, czy Kreator. Prawdziwa perełka!
Ocena: 9.5/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz