niedziela, 15 stycznia 2023
SKYBLAZER - Infinity's Wings (2023)
Johannes Frykholm, którego dobrze znamy z pełnienia roli klawiszowca w Palantir i Symphonity. W tym roku postanowił wystartować z swoim projektem muzycznym Skyblazer. W 2021r wydał mini album, a teraz w roku 2023 przyszedł czas na debiutancki krążek zatytułowany "Infinity's Wings". Płyta premierę miała 13 stycznia i ukazała się nakładem Elevate Records. Toż to kolejna dawka szwedzkiego, słodkiego power metalu, który znajdzie swoich zwolenników, jak i przeciwników.
Ja zajmę stanowisko po środku. Płyta ma sporo zalet jak i wad. Na plus klimatyczna okładka, która wpisuje się w stylistykę power metalu. Jest radosny feeling i czuć klimat fantasy na całej płycie, a to ma swój spory plus. Cała realizacja nie wypada najgorzej, choć słychać że jest to album z serii "zrób to sam" i faktycznie niemal całą robotę odwalił Johannes. Partie wokalne, klawisze, czy bas i gitary, to tak naprawdę jego sprawka, a tylko gdzie nie gdzie pojawia się gość, który zagra jakiejś solo na gitarze, czy zaśpiewa dany kawałek. Wśród gości takie nazwiska jak David Henriksson, Fabiel Perez czy Desiree Lind. Produkcja może nie jest z górnej półki, ale katastrofy też nie ma. Słychać od pierwszych dźwięków, że to power metal, który jest wzorowany na latach 90. Dobry kierunek, tylko że jakość wykonania troszkę pozostawia do życzenia. Na pewno sporą wadą całości jest wokal Frykholma, który śpiewa łagodnie, jakoś tak komercyjnie i bez przekonania. Troszkę przeszkadza to w odbiorze całości. Same kompozycje są dobre i poukładane, choć też zdarzą się wpadki.
Na pewno takie utwory jak "One million ways" nic nie wnosi, a wręcz momentami odstrasza. Ciekawe solówki w tym kawałku to trochę za mało. Standardowy power metal dostajemy w radosnym "Shine Forth" i już na starcie przeraża wokal Johannesa. Ten styl, charyzma i technika jakoś nie do końca mi pasują, a szkoda bo sam utwór nie jest zły. W "Eyes of Serenity" słychać nawiązania choćby do Helloween i choć nie ma w tym za grosz oryginalności, to utwór daje radę i sprawia, że słuchacz czerpie radość z odsłuchu. Najciekawszy z tej płyty jest "turning time", gdzie motyw przewodni po prostu błyszczy. Prosty motyw i duża dawka przebojowości robi swoje. Brawo! Urocze są też partie gitarowe w melodyjny "under the blazing sky" i w końcu jest jakaś moc i metalowy pazur. Naprawdę dobrze się tego słucha i nawet wokal Johanessa tak nie przeszkadza. 8 minutowy "Eternalize the dream" miał być chyba epicki i podniosły, ale chyba coś nie wyszło. Zbyt długi i zbyt monotonny jak dla mnie.
Czy ten album był potrzebny? Raczej nie. Czy coś wniósł do twórczości Frykholma? To też nic specjalnego. Jaki wniosek? Może niech lepiej Johannes skupi się na Palantir, który przecież jest rozpoznawalny. Skyblazer to po prostu średniej jakości power metal, który przedstawia się jako rzemieślniczy projekt, który niczym specjalnym nie zaskakuje, a i jakość troszkę kuleje.
Ocena: 6/10
sobota, 14 stycznia 2023
THE LIGHTBRINGER OF SWEDEN - The New World Order (2023)
Mija 14 dzień nowego roku i każdy z nas ma swoje nadzieje co do roku 2023. Każdy z nas ma swoje premiery, które będzie wypatrywał z niecierpliwością i będzie wiązał z nimi spore nadzieje, że to właśnie ta płyta skradnie nasze serce. Jedną z takich płyt, którą była u mnie na liście gorących premier roku 2023 był od samego początku The lightbringer of sweden, który w tym roku powraca z drugim albumem zatytułowanym "The New World Order". Premiera już tuż tuż, bo 18 stycznia i najwyższa pora zweryfikować, czy genialny debiut był przypadkiem, czy faktycznie przejawem geniuszu, a band właśnie przeradza się w jeden z najlepszych zespołów grających heavy/power metal.
Debiut był genialny i podbił serca fanów heavy/power metalu. To było 3 lata temu i teraz czas to zweryfikować, czy band dorównał swojemu geniuszowi z 2020r. Warto zaznaczyć, że w 2021r band zasilił gitarzysta Carsten Stepanowicz, którego znamy z Radiant. Doszedł też nowy basista, czyli Ulf Nilsson i te zmiany wniosły świeżość Najważniejsze jednak, że band nie zmienił stylu i dalej kontynuuje ścieżkę obraną na "Rise of the Beast". Soczysty, pełen dynamiki i zadziorności heavy/power metal, który czerpie garściami z twórczości Sinbreed, Judas Priest czy Primal Fear. Podstawą tej formacji jest bez wątpienia gitarzysta i kompozytor Lars Eng, a także niezniszczalny Herbie Langhans, który sieje zniszczenie, zresztą jak zawsze. Ten duet tworzy muzykę, która na długo zostaje w głowach i sercach. To coś więcej niż kolejna dawka heavy/power metal. To prawdziwa uczta dla ciała i duszy. Jest zniszczenie, a przed nami rodzi się prawdziwa gwiazda, która nagrywa kolejny świetny album, który przetrwa próbę czasu.
Klimatyczna okładka to kolejny atut, ale co od razu się rzuca po odpalenie płyty to niezwykle soczyste, drapieżne brzmienie, które dodaje całości mocy i heavy metalowego pazura. Prawdziwy majstersztyk i jak to znakomicie współgra z zawartością. Na płycie jest 10 kawałków i każdy z nich to killer, no może poza intrem w postaci "The Continuing", który tylko buduje napięcie. Uwielbiam, kiedy band nie bawi się w podchody i od razu atakuje nas mocnymi riffami. Czasami warto przejść do konkretów i od razu rzucić słuchacza na kolana. Tak właśnie na mnie działa rozpędzony "The beast is rising". Uczta dla maniaków heavy/power metalu. Mocny riff, szybkie tempo i ten niepowtarzalny głos Herbiego. Można słuchać na okrągło i wcale nie nudzi. Singlowy "free the angels" to kwintesencja geniuszu The lightbringer of sweden i takich perełek jest tu więcej. To kolejny żywy przykład, jak łatwo ten band tworzy hity i bawi się konwencją czerpiąc z Primal Fear czy Accept. Refren iście koncertowy i oddaje piękno power metalu.Czysta radość!"Heroes of the past" trwa ponad 6 minut i jakoś tego nie czuć. Kawałek buja od pierwszych sekund i spełnia rolę takiego metalowego hymnu. Już widzę jak idealnie sprawdza się na koncertach. Drugi singiel z płyty to "Strike Back" i znów rasowy hicior, który imponuje prostym motywem i takim hołdem dla lat 80. 7 minutowa ballada w postaci "Where the eagles fly" czaruje i wcale nie nudzi. Tak buduje się nastrój, tak sieje się zniszczenie bez użycia mocy i agresji. Brawo! Nieco hard rockowy feeling w "Lucifer" i znów 6 minut uczty dla słuchacza. Podobne emocje wzbudza "The Caveman", gdzie liczy się nastrój, gitarowy kunszt i finezja, aniżeli szybkość i drapieżność. Całość zamyka rozpędzony "Fly Away", który pełni rolę heavy/power metalowej petardy.
Obyło się bez zaskoczenia. The lightbringer of sweden to jednak nie jednorazowy przebłysk geniuszu, to band z krwi i kości, który na naszych oczach staje się prawdziwą gwiazdą. Oby nagrywali jak najwięcej muzyki na takim poziomie, a fanów będzie im przybywać. Z miejsca zasiadają na tronie i ich nowy album powalczy o tytuł płyty roku i zawiesili wysoko poprzeczkę i ciężko będzie przebić to co zaprezentowali na "The new world order". Tak rodzą się wielkie zespoły i genialne płyty. Brać w ciemno!
Ocena: 10/10
TWILIGHT FORCE - At the heart of the wintervale (2023)
Jedna z najbardziej wyczekiwanych premier roku 2023. Oczekiwania spore, bo w końcu Twilight Force do tej pory nie zawodził, a "Dawn of Dragonstar" z czasem stał się jednym z moich ulubionych albumów z takim baśniowym power metalem w klimatach starego Rhapsody czy Helloween. Od kiedy Twilight Force zasilił Alessandro Conti to band wzbił się na jeszcze wyższy poziom. Na następce "Dawn of Dragonstar" przyszło czekać nam 4 lata. Jednak mimo wszystko warto było czekać na "At the heart of wintervale", bowiem w swojej kategorii to prawdziwa perełka.
Baśniowy, taki nieco Disneyowy klimat był wyczuwalny na poprzednim krążku, a i na tym jest pełno tego słodkiego, pełnego fantasy klimatu. Jest to wyczuwalne na każdym kroku i nie jest to jakaś wada, ale specyficzna cecha, która nie każdemu przypadnie do gustu. Kto lubi dźwięki typu Rhapsody, Majestica czy Fellowship ten szybko odnajdzie się na "At the heart of Wintervale". Cieszy na pewno fakt, że band idzie swoim torem i nie próbuje udziwnić swój styl. Grają swoje i tego właśnie od nich oczekuje. Mało komu tak dobrze idzie odświeżanie patentów Rhapsody. Kawał dobrej roboty robi na pewno Alessandro, który jest stworzony do tego typu grania. Przypominają się stare dobre czasy jego śpiewania w Rhapsody Luca Turilli.Sam album to swoista kontynuacja tego co mieliśmy na poprzedni. Tak więc jest pełno dynamicznych popisów gitarowych, wszelakie smaczki, aby czuć klimat fantasy, jest też sporo podniosłych ozdobników, co przedkłada się na epicki, rycerski klimat. Od razu wiadomo, że to power metal w najczystszej postaci. Postać smoka na okładce jest jednak nie bez powodu.
Panowie zadbali o każdy detal by płyty robiła wrażenie nie tylko pod względem kompozycji, ale i brzmienia. Te jest dopieszczone i pełne rozmachu. Na płycie znajdziemy 8 utworów co daje nam 45 minut muzyki. Zaczynamy od rozpędzonego "Twilight Force" i to taka wizytówka zespołu i tej płyty. Magiczny, baśniowy klimat daje się we znaki od pierwszych sekund. Band zachwyca nas dynamiką i pomysłowością na atrakcyjne melodie. Dzieje się tutaj sporo, a to dopiero początek. Ileż uroku, świeżości bije z tytułowego "At the heart of wintervale". Główny motyw wgniata w fotel i to jest prawdziwe piękno power metalu. Jest klimat, jest urozmaicenie i masa ciekawych, wciągających motywów. Aerendir i Lindh stworzyli zgrany duet gitarowy, który wie jak dogodzić fanom gatunku. Cały czas dostarczają pomysłowych zagrywek i nie ma miejsce na nudę. Brawo! Folkowo zaczyna się w "Dragonborn". Jest radośnie, jest nieco komercyjnie, ale baśniowy klimat w dalszym ciągu nas nie opuszcza. Sam utwór może nieco słabszy w swojej konwencji. Może troszkę za słodko? Może bardziej to pasuje do Trick or treat? Dalej mamy pierwszy kolos na płycie i "Highlands of the elder dragon" dostarcza sporo emocji. To kompozycja zróżnicowana i pełna ciekawych motywów. Band bawi się konwencją power metalu. Jest rozmach, epickość, sporo symfonicznych ozdobników. Tak to jest ważny punkt tej płyty. "Skyknights of Aldaria" to typowy kawałek Twilight Force i znów jest to bardziej energiczny kawałek, który również stawia na baśniowy klimat i rozmach. Utwór dobry, ale lepszy od niego jest rozpędzony "Sunlight knight" i znów encyklopedyczny przykład jak powinno się grać old schoolowy power metal. Prawdziwe cudo i nic dziwnego, że ten kawałek promował album.No i sam finał mamy kolejny kolos, czyli 10 minutowy "The Last Crystal Bearer". Wielki finał, który podsumowuje cały krążek i oddający jego styl i charakter.
Liczycie, że Twilight Force się zmienił i porzucił swój styl i baśniowy power metal? Jeśli ktoś liczy, że ten album zmieni jego światopogląd co do tej kapeli, to się myli i może sobie odpuścić zapoznanie się. Każdy kto kocha poprzednie wydawnictwa, kto kocha klasyczny power metal i stare dobre czasy Rhapsody ten będzie na pewno zachwycony. Płyta spełnia moje wymagania i na pewno będzie jedną z ważniejszych płyt roku 2023.
Ocena: 9/10
piątek, 13 stycznia 2023
VICTOR SMOLSKI - Guitar Force (2023)
Cieszy fakt, że Victor Smolski wciąż jest aktywny zawodowo i troszkę szkoda, że zmarnowano czas na wydanie "Guitar Force". To tak naprawdę bardziej płyta ciekawostka i bardziej składanka, aniżeli nowa płyta. Dostajemy tutaj dwa nowe utwory, kilka na nowo zagranych kawałków znanych z Almanac, Rage czy solowych płyt. Warto też dodać, że to tak naprawdę płyta instrumentalna. Płyta skierowana do maniaków dźwięku gitary i popisów talentu Victora.
Na pewno jest kilka przebłysków jego talentu i jest kilka naprawdę ciekawych momentów. Do mnie najbardziej przemawiają nowe kompozycje. "World of Inspiration" w nieco marszowym, epickim charakterze i bardziej energiczny "Guitar Force". Na płycie jest kilku gości, a wśród nich oczywiście Peter Wagner z Rage czy Tim Rashid z Almanac. Victor to oczywiście niezwykle utalentowany gitarzysta i tutaj nie raz to udowadnia. Płytę należy potraktować jako ciekawostkę i możliwość delektowania się kunsztem gitarowym Victora. Dobrze się tego słucha, ale o jakimś zachwycie na pewno nie ma mowy.
Szkoda, że zmarnowano czas na nagrywanie takiej płyty. Lepiej już skupić się na nowym Almanac, a może jakimś innym ciekawym projekcie. Płyta skierowana do smakoszy popisów gitarowych i talentu Victora, reszta może sobie odpuścić ten materiał.Troszkę szkoda czasu, kiedy na horyzoncie ciekawsze płyty.
Ocena: 5.5/10
czwartek, 12 stycznia 2023
RUINTHRONE - The unconscious mind of arda (2023)
"The Unconscious mind of Arda" to już drugi krążek włoskiej formacji Ruinthrone, która działa od 2008r. Płyta o wiele ciekawsza niż debiut, ale to wciąż tylko dobre granie, które skierowane jest do maniaków twórczości Blind Guardian czy Persuader. Różnica polega na tym, że muzyka tutaj zaprezentowana jest jakby bardziej nastawiona na progresywność, przez co ulatuje troszkę przebojowość i nacisk na atrakcyjne melodii. Ma to swoje plusy i minusy.
Mocnym atutem tego zespołu jest oczywiście wokal Edoardo Gregniego, który rzeczywiście mocno inspiruje się Hansim Kurschem, co słychać w jego partiach wokalnych. Ma talent, ma ciekawą barwę głosu i technikę. Potrafi zbudować nastrój i nadać kompozycjom pazura. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Dobrze wypada też duet gitarowy Luca i Nicolo, choć grają zachowawczo i przewidywalnie. Nie ma w tym oryginalności, nie ma niczego nadzwyczajnego. Kawał solidnego grania z pogranicza power metalu i progresywnego metalu.
Nie do końca przemawia do mnie nowocześnie zagrany "The dreamweaver", w którym nacisk położono na progresywność i mroczny feeling. O wiele ciekawszy w swojej konwencji jest "I am the night", który przemyca znacznie więcej patentów Blind Guardian. Podobne skojarzenia przywołuje nastrojowa ballada "the past is yet to come". Troszkę jest za długo i troszkę momentami nudnawa, ale broni się. Jednym z mocniejszych momentów na płycie jest bez wątpienia "Blessed by loneliness", który w pełni oddaje ducha starych płyt Blind Guardian. Band powinien pójść w kierunku takiego grania.
Ruinthrone w dalszym ciągu pozostaje w drugiej lidze power metalowych kapel. Niby mają jakiś pomysł na siebie, ale wykonanie i sam sposób zagrania niektórych rzeczy sprawiają, że płyta nie do końca przemawia do słuchacza. Dużo dziwnych i ciężko strawnych motywów, ale jest kilka miłych odesłań do twórczości Blind guardian, za co spory plus dla włoskiej formacji. Do poziomu bardów jeszcze sporo brakuje. Miejmy nadzieje, że panowie dopracują swój styl i jeszcze kiedyś powrócą z ciekawszymi pomysłami.
Ocena: 5/10
piątek, 6 stycznia 2023
SONS OF CULT - Back To the Beginning (2023)
Krążą pogłoski, że hiszpański Sons of Cult gra rasowy heavy metal, który czerpie garściami od najlepszych i tym samym jest miłym hołdem dla heavy metalu z lat 80. Postanowiłem to zweryfikować, czy faktycznie jest tak jak mówią, czy to tylko słowa rzucone na wiatr. Band działa od 2020r i właśnie w tym roku postanowił wydać swój debiutancki album "Back To the beginning".
Okładka nie wiele zdradza, a nawet troszkę potrafi zmylić swoim epickim, czy rycerskim charakterem. Band w swojej muzyce faktycznie czerpie garściami z lat 70 czy 80 i stawiają na proste i dość ponure motywy. Niestety styl grupy nie odpowiada mi i nawet liczba odsłuchów tego nie zmieniła. W czym tkwi problem? Heavy metal powinien być pełen energii, pasji, pazura i drapieżności i ciekawych motywów gitarowych. Nie wspomnę o przebojowości czy ciekawych melodiach. Sons of Cult zawodzi na każdej płaszczyźnie. Na dokładkę mamy jeszcze specyficzny wokal Jaume Vilanova, który jest jakiś taki ospały. Momentami brzmi jak Ozzy, ale to jeszcze nie powód by skakać z radości.
Słuchając płyty ciężko wyróżnić jakiś kawałek, pochwalić za jakąś kompozycję. Otwierający "Fighters" zdradza co tak naprawdę nas czeka. Stonowany i nijaki heavy metal, który nie ma czym zachwycić. "Fake" ma nieco hard rockowy feeling, ale wciąż jest to granie na niskim poziomie. Ciężko pochwalić za coś. Troszkę ciekawszy w swojej aranżacji jest "Always", który przemyca bardziej chwytliwe rozwiązania. Kilka progresywnych elementów uświadczymy w "I dont care", no i jest jeszcze cover MSG w postaci "Desert Song", ale to też nie zmienia jakości tej płyty.
Wszystko poszło nie tak, a Sons of Cult niestety prezentuje się jako nijaki band, który nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Kapel grających heavy metal w klimatach lat 80 jest pełno i naprawdę jest w czym wybierać. Sons of Cult ginie w gąszczy o wiele ciekawszych kapel grających podobną muzykę.
Ocena: 3/10
czwartek, 22 grudnia 2022
PODSUMOWANIE ROKU 2022
PODSUMOWANIE ROKU 2022
Wyścig o tytuł najlepszej płyty roku 2022 wyglądał u mnie niczym mistrzostwa świata w piłce nożnej, które odbyły się w Katarze. Były emocje i cały czas pojawiały się niespodzianki i rozczarowania. Do dalszej fazy przechodziły zespoły, których bym nie obstawiał, a odpadały w zasadzie pewniaki, które miały startować miejsce na podium. Rok 2022 był pełen zawirowań i jak dobrze się przyjrzeć to w każdej kategorii można było znaleźć jakąś perełkę i tak na dobrą sprawę stworzenie listy najlepszych płyt nie był wcale taki prosty jak mogło by się wydawać. Dominowały u mnie oczywiście płyty z kategorii power metalu, ale i w heavy metalu, speed metalu, thrash metalu czy hard rocku pojawiały się płyty z górnej półki, które mogły namieszać. Lista tak naprawdę cały czas się zmieniała, co nie było takie łatwe utworzyć listę najlepszych płyt. Każdy będzie miał swój top, swoje ulubione płyty i to jest właśnie piękne, że każdy lubi co innego i każdy czym innym kieruje się. Grunt to, żeby czerpać radość i żeby to były płyty, które zapadły nam w pamięci i sprawią, że będzie wracać do nich i odświeżać na nowo. Odkrywać je na nowo i przypominać sobie tym, samym jak dobry to był rok.
1. JOE LYNN TURNER - Belly of the beast
To wciąż dla mnie największa niespodzianka roku 2022. Dlaczego? Kocha głos Turnera, jego dokonania w Rainbow, Deep Purple czy Yngwie Malmsteena, ale przecież dawno nie nagrał niczego co by równało się z klasykami. Solowe płyty bywały różne, co najwyżej były dobre czy bardzo dobre. Nie było przejawu geniuszu. Tyle lat czekania i w końcu powstała płyta na miarę głosu Turnera. Nowy klasyk w jego dyskografii. Najcięższy album i kopalnia hitów. Tu nie było wątpliwości, że to mój nr 1 w tym roku.
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/10/joe-lynn-turner-belly-of-beast-2022.html
2. BLIND GUARDIAN - The God Machine
Zanim pojawił się nowy album Turnera, to to był dla mnie najlepszy album roku. Wielki powrót Blind Guardian, w końcu do bardziej power metalowego grania, do korzeni. Przypominają się czasy "Imaginations from the other side" i na taki album wielu fanów czekało. W końcu panowie znów grają agresywnie i z pazurem. Oby ten sen trwał jak najdłużej i oby Blind guardian trzymał się tego kierunku jak najdłużej. Wystarczy już tego grania z orkiestrą.
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/09/blind-guardian-god-machine-2022.html
3. HELLHAIM - Let the dead not lose hope
Rok 2022 to był rok genialny dla polskiego metalu. Pojawił się naprawdę udany album Scream Maker, potem jeszcze Ceti, Roadhog, Nightlord, czy Auqilla. Jednak i tutaj mam swojego faworyta, a jest nim najnowsze dzieło Hellhaim. Debiut był genialny i tak samo jest z "Let the dead not lose hope". Płyta niezwykle agresywna, przebojowa i przypomina heavy/power metal w amerykańskim wydaniu. Słychać tutaj pewne nawiązania do takiego Metal Church i nie tylko. Duma mnie rozpiera, że w naszym kraju powstają takie arcydzieła. Brawo Panowie! Tak trzymać!
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/05/hellhaim-let-dead-not-lose-hope-2022.html
4. INDUCTION - Born from Fire
Syn Kaia Hansena zaczyna pisać swoją własną historię w power metalu i cieszy, że Induction przetrwał zmiany personalne i tak się rozkręcił. Debiut był świetny, ale tutaj Induction prezentuje swój potencjał. Kwintesencja power metalu i fani Helloween czy Gamma Ray powinni być zadowoleni. Płyta od początku do końca dostarcza sporo emocji i atrakcyjnych melodii. Petarda!
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/11/induction-born-from-fire-2022.html
5. SCORPIONS - Rock Believer
Jedna z najlepszych płyt Scorpions. Znakomite nawiązanie do klasyków z lat 80 i ciężko coś zarzucić tej płycie. Oby każdy wielki zespół potrafił nagrać po latach taki album, który jeszcze przenosi nas w czasie do starych dobrych klasyków zespołu. Tutaj killer goni killer i dobrze, że jeszcze taki stary dobry hard rock nie umarł. Ścisła czołówka roku 2022.
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/02/scorpions-rock-believer-2022.html
6. REDSHARK - Digital Race
Płyta ukazała się w Marcu tego roku i od tamtego momentu cały czas mi towarzyszy. Znakomita mieszanka heavy i speed metalu w klimatach lat 80. Sporo tutaj ostrych riffów przepełnionych patentami Judas Priest i do tego charyzmatyczny wokalista Pau. Każdy z utworów na tej płycie to rasowy killer. To się dopiero nazywa świetny start!
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/03/redshark-digital-race-2022.html
7. ARCH ENEMY - Deceivers
Jeden z moich ulubionych zespołów grających melodyjny death metal. Arch Enemy trzyma od lat wysoki poziom, ale tutaj niezwykle przebojowa płyta wyszła Jest urozmaicenie i tak naprawdę cały czas się coś dzieje. Kto wie czy nie najlepsza płyta z Allise White Gluz na wokalu.
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/08/arch-enemy-deceivers-2022.html
8. EVIL INVADERS - Shattering Reflection
Jedna z ciekawszych płyt w kategorii speed/thrash metalowych jeśli chodzi o rok 2022. To już trzecia płyta tej belgijskiej formacji, ale tak jakby bardziej dojrzała, bardziej dopracowana. Płyta ma świetny klimat i zostaje na długo w pamięci. To trzeba znać!
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/04/evil-invaders-shaterring-reflection-2022.html
9. VICTORIUS - Dinosaur Warfare part II
Nie, to nie żart. Ta płyta faktycznie trafiła do top 10. Czy teksty o dinozaurach, czy ninja mają być przeszkodą? Panowie mają ciekawy pomysł na teksty i połączenie tego z power metalem. Płyta to prawdziwa kopalnia hitów i pokazują, że power metal dalej może być radosny, wesoły, a nawet i kiczowaty. Póki co ta formuła sprawdza się w muzyce Victorius.
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/06/victorius-dinosaur-warfare-pt-2-great.html
10. SKID ROW - The gangs all here
Nigdy nie byłem wielkim fanem Skid Row, ale muszę przyznać, że Erik Gronwall ożywił ten band i dał im drugie życie. Nowy album jest bardzo energiczny i z punkowym zacięciem. Jedno z największych niespodzianek tego roku. Miło, że panowie powrócili z nowym materiałem i wrócili do gry. Erik to strzał w dziesiątkę i z nim znów mogą być wielcy. Czekam na więcej!
http://powermetal-warrior.blogspot.com/2022/09/skid-row-gangs-all-here-2022.html
Kogo jeszcze wyróżniłbym? które zespoły wydały płyty, które zasługują na wzmiankę tutaj w tej liście najlepszych płyt?
11. Fellowship - the saberlight chronicles
12. Fallen Sanctuary - terranova
13. Stray gods - storm the walls
14. New Horizon - gate of the gods
15.power paladine - with the magic windfyre steel
16. Jack starr burning starr - soul of innocent
17.Dynazty - final advent
18. Nordic Union - Animalistic
19.Eliminator - Ancient light
20. Cleanbreak - Coming Home
21.Whirlwind -1714
22. Aquilla - mankinds oddysey
23.Riot City - electric Elite
24.Visions of Atlantis - Pirates
25.Terra Atlantica - Beyond the borders
26. Alestorm - Seventh rum of a seventh rum
27. White Skull - metal never ruts
28.Grave noise - roots of damnation
29. Toxis - Dis Morta
30. Trick or treat - creepy Symphonies
i jeszcze by się znalazło kilka pozycji, które warto byłoby dodać wspomnieć. Kto na bieżąco czyta bloga ten znajdzie to czego szukał, to czego wypatrywał i to co jest warte uwagi. Powyższe płyty stanowią to co najbardziej do mnie trafiało i co najbardziej przetrwało próbę czasu i do czego najczęściej wracam, aczkolwiek jest jeszcze sporo płyt które zasługują by tu być. Mercilles Law, Axel Rudi Pell, Roadhog czy Magistarium. Wystarczy szukać i słuchać. To był naprawdę dobry rok i pojawiło się wiele świetnych płyt, ale też spore zaskoczyły negatywnie i trafiły do grona płyt zapomnianych. Smutne, że takie płyty jak Avantasia czy Grave Digger poszły u mnie w zapomnienie i rzadko do nich wracam. Cieszy, że na polskiej scenie co raz więcej świetnych płyt się pojawia i podbijają świat. To jest naprawdę dobra wiadomość. Wielkimi krokami zbliża się rok 2023. Na co czekam? Na pewno album Gaia Epicus, Twilight Force, Silver Bullet czy Metaliki, a resztę czas pokaże. A jak tam wasze top 10? Które albumy rzuciły Was na kolana? a które rozczarowały? Co byście polecili ? Może pominąłem coś co jest warte uwagi i wspomnienia? Dajcie znać!
wtorek, 20 grudnia 2022
ELLYSIUM - Long forgotten dreams (2022)
9 grudnia ukazał się debiutancki album formacji Ellysium. To stosunkowa młoda kapela pochodząca z Bułgarii i postanowili skupić się na graniu prostego heavy metalu z pewną nutka power metalu. Działają już od 2016 r i dopiero teraz mogą się pochwalić debiutanckim krążkiem zatytułowanym "Long forgotten dreams". Na pewno okładka robi lepsze wrażenie niż sama zawartość, ale nie jest to z pewnością płyta tragiczna, którą trzeba omijać szerokim łukiem.
Słaby punkt Ellysium? Z pewnością takowym jest wokalista Ivan Stoev, którego wokal irytuje na dłuższą metę. Brakuje mu zadziorności, heavy metalowego pazura, a przede wszystkim techniki. Na szczęście od strony partii gitarowych jest znacznie ciekawiej. Pojawiają się solidny riffy, a niektóre solówki wypadają naprawdę bardzo dobrze. Duet Marinov i Boev potrafią wygrywać ciekawe motywy i od tej strony album jest solidny. Czego brakuje? Powiewu świeżości, przebłysku geniuszu czy jakiejś pomysłowej melodii. Troszkę szkoda.
Dobre granie słychać w "Full moon", choć to tylko solidny heavy metal w stonowanych dźwiękach i nic ponadto. Granie jakiego pełno na rynku,. Na pewno cieszy rozpędzony "Straight out of hell" czy energiczny "Flat Line", który przemycają pewne elementy running wild. Do grona ciekawych kompozycji warto też dodać przebojowy "Memento mori", w którym band pokazuje swój potencjał. Godny zapamiętania jest też rozbudowany i pełen ciekawych smaczków "The pact".
Ellysium prezentuje się jako band, który wie co chce grać tylko jakoś nie do końca wie jak zrobić z tego atrakcyjną i wartościową muzykę. Brakuje ognia, brakuje dynamiki i przebojowości. Póki co warto sięgnąć i posłuchać. Jednak "Long forgotten dreams" to płyta do jednorazowego użytku, czyli posłuchać i zapomnieć.
Ocena: 5.5/10
poniedziałek, 12 grudnia 2022
SLEAZER - Deadlights (2022)
Czyżby kolejna płyta, która chce pograć na na naszych emocjach i wykorzystać zamiłowanie do heavy metalu lat 80? Takich płyt jest co raz więcej i trzeba potrafić grać i mieć pomysł na siebie, żeby przetrwać i trafić do szerszego grona słuchaczy. Włoski Sleazer pokazał za sprawą debiutu, że stać ich na materiał z górnej półki i przebić się na tle wielu innych podobnych kapel. Mimo zmian personalnych i pewnych przetasowań band utrzymał swój styl i jakość. Drugi album zatytułowany "Deadlights" to tylko potwierdza, bo jest to równie ciekawy album co debiut.
Okładka może i kiczowata, ale chyba właśnie w tym tkwi jej urok. Nasuwa klimat grozy i tajemniczości. Okładka jak i brzmienie mocno wzorowane na płytach lat 80, ale najciekawsze jest to, że doszło do zmian personalnych, a band dalej gra swoje i na równie wysokim poziomie. Mamy w składzie uzdolnionego wokalistę Garbiele Bianchelli, który czyni każdy utwór bardzo melodyjny i zapadający w pamięci. To właśnie za jego sprawą płyta jest łatwa w obiorze i ma przebojowy charakter. Sprawdza się jako nowy nabytek, podobnie jak Cristiano Cellini w roli gitarzysty. Razem z Clemente Cattalani tworzą zgrany duet gitarowy, który stawia na proste i chwytliwe motywy. Nie ma może w tym nadzwyczajnego, ale słucha się tego bardzo dobrze od pierwszych sekund do ostatniej.
Instrumentalny "Sewer maze" zaskakuje klimatem lat 80 i na pewno nie zwiastuję heavy metalowej uczty. Znajomo brzmi tytułowy "Deadlights", ale czy to coś złego że czerpią garściami od najlepszych? Mnie osobiście skojarzyło się ze wczesnym okresem Axela Rudi Pella, a głos Bianchelli przypomina mi Jeffa Scoto Soto z okresu śpiewania u Axela. Sam utwór niezwykle przebojowy i energiczny w swojej konwencji. Mamy też rozpędzony "Speed of Fright", który opiera się na szybkiej sekcji rytmicznej i prostym refrenie. Atutem tej płyty jest masa oldschoolowych solówek i popisów gitarowych i dobrze to słychać choćby w takim "Sernath", który mocno inspirowany jest "Beggers Night" Running wild. Heavy/speed metal pełną gębą mamy w kilerze w postaci "Of storm and steel" i to jest Sleazer jaki mi najbardziej odpowiada. Nie brakuje też elementów NWOBHM co słychać dobitnie w "Black Witch" czy "Night Desire". Stonowane kawałki, ale pełne przebojowości i pomysłowości. Całość wieńczy hicior w postaci "Sky turns red".
"Deadlights" to płyta jakich wiele, to fakt. Pełno dzisiaj płyt z muzyka w stylu lat 80, ale Sleazer wcale nie kryje się z tym. Tutaj nie chodzi o bycie oryginalnym, czy tworzenie nowego odłamu metalu. Panowie pragną tworzyć rasowy heavy metalu, pełen klimatu lat 80, prosty i łatwo zapadający w pamięci. To muzyka stworzona przez fanów metalu dla fanów. Bardzo dobrze się tego słucha i naprawdę można czerpać radość z słuchania tej płyty. Bardzo dobra robota i mam nadzieję że na tym Sleazer nie poprzestanie. Płyta warta uwagi!
Ocena: 8.5/10
niedziela, 11 grudnia 2022
DRAKMORD - Iter (2022)
Wenezuela to z pewnością nie jest kraj, który przoduje w power metalu. Może to zmieni się za sprawą debiutu kapeli Drakmord? Po 12 latach działania w końcu wydali swój debiutancki krążek zatytułowany "Iter". Panowie mają wszystko by podbijać świat i stać ich na to. "Iter" to nie lada gratka dla miłośników power metalu, ale tego reprezentowanego przez takie formacje jak Rhapsody, Majestica czy Twilight Force.
Znajdziemy tutaj podniosły, pełen różnych smaczków i ozdobników symfoniczny power metal. Płyta jest pełna chwytliwych melodii, dużo też się dzieje w sferze gitarowej. Nie jest to po prostu zwykła łupanina bez składu i ładu. Tutaj każdy dźwięk, każdy riff i każda melodia pełni swoją rolę i jest częścią większego planu. W momencie, kiedy połączymy wszystkie elementy układanki to objawi się nam obraz dojrzałego, podniosłego i niezwykle epickiego materiału, który od początku do końca dostarcza nam sporo emocji. To nie kolejna tam płyta z kręgu power metalu, który nie ma czym porwać słuchacza. Jasne, Fabio lione zaznacza swoją obecność w dwóch kompozycjach, ale nie on tutaj jest prawdziwą gwiazdą. Przepiękna jest współpraca dwóch gitarzystów, czyli Alessandro i Veider. Panowie bawią się konwencją power metalu i potrafią porwać swoją grą. Nie brakuje techniki i pomysłowości, a to wnosi album na zupełnie inny wymiar jakości. Troszkę może brakuje mi drapieżności w głosie Sebastian Romero, ale trzeba mu oddać to, że pasuje do muzyki Drakmord.
Jest klimatyczne intro, jest też podniosły i pełen uroku "The Prison". Band utrzymuje szybkie tempo w "Until Eternity". Znów duża dawka ciekawych motywów gitarowych i z pewnością band utrzymuje wysoki poziom kompozycji. Nutkę progresywności można wyłapać w "Beneath the darkness" czy "Iter", w którym słychać znajomy głos Fabio Lione. Nie brakuje prawdziwych power metalowych petard co potwierdza "Bloody Moonlight" czy melodyjny "For my land".
"Iter" to świetny początek młodego Drakmord, który jasno zaznacza swoją obecność w power metalowym światku. Płyta dopracowana i oddaje piękno symfonicznego power metalu. Troszkę brakuje mi drapieżności w partiach wokalnych Sebastiana, troszkę brakuje mi agresji w niektórych momentach, ale i tak płyta z górnej półki. Polecam!
Ocena: 9/10
sobota, 10 grudnia 2022
RIPPER - Return to Death Row EP (2022)
Tim Ripper Owens to jeden z najbardziej rozpoznawalnych wokalistów heavy metalowych. Sławę przyniósł mu śpiewanie w judas priest, Iced Earth czy u boku Yngwie Malmsteena. Potem było jeszcze kilka występów w różnych zespołach, czy też gościnne występy, ale nie przyniosły już takiego rozgłosu. Ostatnio jednak Tim Ripper Owens ma lepszy okres, gdzie może się pochwalić świetnym występem w Kk Priest, a teraz przyszedł czas na mini album sygnowany nazwą Ripper. "Return to Death Row" to jedna z najlepszych rzeczy jakie nagrał Ripper. Czy słusznie nazwa sugeruje powrót do okresu i grania z czasów "Jugulator"?
Jest ciężar i agresja, tak więc pewne cechy z "Jugulator" można tutaj uświadczyć. Tim Ripper na "return to death row" prezentuje muzykę z pogranicza heavy metalu i thrash metalu. Imponuje bez wątpienia gra perkusisty Nicka Bellmore;a, gitarzysty Charlie Bellmore;a i basisty Chrisa Beaudette. Znani muzyce z grania w Toxic Holocaust, czy Hetebreed. Muzycy uzdolnieni i znają się na agresywnym graniu i to słychać od pierwszych sekund. Troszkę można przyczepić się do słabszej formy wokalnej Tima, który już tak nie czaruje jak za czasów Judas priest czy Iced Earth. Gdyby tak materiał był dłuższy i Tim zaśpiewał lepiej to kto wie czy ten album by nie namieszał w tegorocznych zestawieniach.
Płytę otwiera prawdziwy killer w postaci "Die while we're alive" i tutaj można usłyszeć, że nie brakuje thrash metalowych zapędów. Jest pazur, jest szybkość i ciekawe partie gitarowe. Ripper w końcu dostarcza jakaś wartościową muzykę, bo z tym też różnie bywało. Płytę promował "Embattled", który idealnie odzwierciedla styl i jakość prezentowanej muzyki. Kolejna petarda na płycie. Coś z Megadeth można wyłapać w energicznym "The night" i sam główny motyw gitarowy jest tego najlepszym przykładem. Troszkę odstaje stonowany "Silent cage", w którym za wiele się nie dzieje. Jest też zadziorny i bardziej techniczny "Heroes Dare". Tytułowy "Return to death row" to kolejna wycieczka w rejony thrash metalu. Niezwykle brutalny kawałek, który ukazuje w jakim kierunku powinien pójść Ripper.
"return to death row" to kawał porządnego heavy/thrash metalu, gdzie roi się od porządnego gitarowego grania, gdzie nie brakuje ciekawych melodii i jest pewne nawiązanie do czasów "Jugulator". Mam nadzieje, że Ripper rozwinie ten projekt i nie umrze on śmiercią naturalną po wydaniu tego mini albumu. Bardzo dobra robota Ripper, w końcu!
Ocena: 8.5/10
czwartek, 8 grudnia 2022
MARCO GARAU'S MAGIC OPERA - Battle of ice (2023)
Marco Garau pokazał za sprawą Magic Opera pokazał, że ma tyle pomysłów, że nie musi ograniczać się tylko do nagrywania płyt tylko z Derdian. Mija dwa lata od świetnego debiutu w postaci "The golden Pentacle" i przyszedł czas na "Battle of Ice". Nie ma zaskoczenia i Marco znów zabiera nas do świata fantasy i magicznego power metalu. Wysoki poziom utrzymany i to już sprawia, że "battle of ice", który ma się ukazać w styczniu roku 2023 należy do najgorętszych premier nadchodzącego roku.
W składzie doszło do pewnych przetasowań i tak o to Enrico Pistolese porzucił grę na basie i od 2022r objął funkcję gitarzysty. Drugim gitarzystą został Luca Sellitto, z kolei basistą został Ollie Beernstein. Nowi muzycy, a sama muzyka i styl grania ten sam. Marco znów stawia na pełen klimatu fantasy power metal, w którym jest miejsce na epickość, rycerski wydźwięk, na ciekawe i wciągające melodie. Słychać wpływy Derdian, rhapsody czy Majestica, ale Magic Opera mimo wszystko ma swój charakter. Mózgiem całej operacji jest Marco, który znów zaskakuje ciekawymi pomysłami. Wiele łączy nowy album z poprzednim i na pewno spora w tym zasługa utalentowanego wokalisty Antona Darusso. Gitarzyści też dokładają wszelkich starań by płyta była pełna energii, epickości i to zdaje egzamin. Cały czas dostajemy przemyślane i dojrzałe kompozycje. Nie ma miejsce na nudę i od samego początku jest czym się zachwycać.
"The Black sorcery" to dynamiczny i niezwykle melodyjny kawałek, który oddaje piękno power metalu w klimatach fantasy. Dalej mamy urozmaicony "The cursed crown" z podniosłym refrenem i wyraźnymi wpływami Rhapsody. Znajdziemy tutaj też marszowy i bardziej epicki "Assault on castle", który pokazuje nieco inne oblicze Magic Opera. Pełno tutaj ciekawych i złożonych popisów gitarowych, które mają podziałać na nasze zmysły i emocje. Tak jest w przypadku "ride into the sun", czy "Under Siege", w którym można doszukać się elementów neoklasycznego power metalu. Finał to 11 minutowy kolos w postaci "Battle of Ice". Piękne zwieńczenie tego niesamowitego albumu. Prawdziwa perełka, która oddaje w pełni piękno power metalu.
Marco znów błyszczy z Magic Opera i oby ten solowy projekt trwał jak najdłużej. Płyta na pewno równie ciekawa co debiut, aczkolwiek mam wrażenie, że troszkę jej ustępuje pod względem poziomu. Warto wypatrywać "Battle of Ice", bo taki power metal jest zawsze w cenie.
Ocena: 8.5/10
środa, 7 grudnia 2022
MERCILESS LAW - The holy Company (2022)
Tym razem okładka w nieco innym klimacie, ale dalej gdzieś w tym jest tajemniczość, groza, więc spory plus. Mnie osobiście podoba się jeszcze bardziej niż ta z debiutu. Muzycznie to w dalszym ciągu wysokiej klasy heavy/speed metal, w którym króluje Pancho. Ma talent i znakomicie radzi sobie jako gitarzysta, wokalista i kompozytor. Co ciekawe swój występ gościnny zaliczył sam Ced z Blazon Stone.
Ced pojawia się w energicznym "Shout" i to taki kawałek w jego stylu. Prosty w swojej koncepcji i niezwykle melodyjny. W podobnej stylistyce utrzymany jest energiczny "Fly", który otwiera ten album. Naprawdę dobrze się tego słucha, zwłaszcza kiedy pamięta się niezwykle udany debiut. Pierwszy killer z prawdziwego zdarzenia to bez wątpienia przebojowy i zadziorny "A matter of skin". Dalej znajdziemy nieco hard rockowy "The undying fire", w którym można doszukać się wpływów Judas Priest czy Krokus. Znakomita wycieczka do lat 80. Płyta przede wszystkim jest bogata w ciekawie rozegrane solówki i to w taki klasyczny sposób. Dynamika, przebojowość i atrakcyjne melodie, to jakby motyw przewodni w partiach gitarowych. Znakomicie to odzwierciedla taki "Merciless law" czy "warmakers". Pancho nie zwalnia tempa i na koniec dorzuca jeszcze dwie perełki czyli "The holy Company" i "Soul eater", które są znakomitą mieszanką heavy/speed metal.
Jestem w szoku, że w tak krótkim czasie można wydać dwa świetne albumy w kategorii heavy/speed metalu. Pancho rośnie na nowego geniuszu i oby starczyło mu pomysłów na kolejne płyty na podobnym poziomie. "The holy Company" podobnie jak "Troops of Steel" to jedne z najciekawszych płyt roku 2022.
Ocena: 9/10
wtorek, 6 grudnia 2022
SCREAMER - Kingmaker (2023)
Długo kazał czekać szwedzki Screamer swoim fanom na nową muzykę. Ostatni krążek ukazał się w 2019r, ale trzeba przyznać, że "Highway of Heroes" to płyta z górnej półki. Screamer działa od 2009 r i znalazł sobie miejsce wśród takich kapel jak Enforcer, Skull Fist czy Ambush, godnie reprezentując NWOTHM. Band czerpie garściami z klasyki i chce nam przybliżyć złote lata 80. do tej pory robili to nadzwyczaj dobrze. Najnowszy album zatytułowany "Kingmaker" to swoista kontynuacja poprzednich płyt, choć troszkę ustępuje "Highway of Heroes" czy "Hell machine".
Koncepcja jest ta sama. Proste melodie, łatwo wpadające w ucho solówki, klasyczne brzmienie, klimat lat 80. To zdaje egzamin, póki Screamer gra faktycznie atrakcyjny heavy metal. Niby nic odkrywczego nie znajdziemy tutaj, ale odsłuch tej płyty dostarcza sporo frajdy. Lata lecą a wokalista Andreas Wikstrom wciąż zachwyca swoją manierą i techniką. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Warto zaznaczyć, że w 2021 r band zasilił Jonathan Mortensen. Razem z Rosicem tworzą zgrany team gitarowy i słychać, że panowie dobrze się rozumieją. Jest skład i ład, a przedkłada się na jakość prezentowanych dźwięków. Materiał tworzy 10 kawałków dających 40 minut muzyki.
Co ciekawe początek płyty nie jest jakoś specjalnie obiecujący, bo przecież "Kingmaker" czy "rise above" to tylko dobre kawałki, które niczym w zasadzie się nie wyróżniają od tego co dostarcza wiele innych kapel. Ciekawy klimat ma "The traveler" , choć tutaj band bardziej zabiera nas w rejony hard rockowe. O wiele ciekawsza jest druga część płyty. Imponuje energiczny "Chasing the rainbow", który z początku faktycznie ma coś z Rainbow. Niezwykle przebojowy kawałek, który pokazuje że Screamer stać na stworzenie perełki. Dalej mamy marszowy i taki bardziej epicki "Ashes and Fire". Mamy też bardziej zadziorne killery jak "Burn it Down" czy "Sounds of the night". Całość wieńczy przebojowy "Renegade".
Screamer w formie i znów nagrał bardzo poukładany album z heavy metalem lat 80. Prosta i szczera muzyka, która dostarczy sporo radości fanom muzyki typu Enforcer, SKull Fist czy Ambush. Warto było czekać 4 lata, bo to naprawdę udany krążek.
Ocena: 8/10
poniedziałek, 5 grudnia 2022
RUNELORD - Doomsday Script (2022)
Pamięta ktoś jeszcze fenomenalny Runelord? To projekt muzyczny wokalisty George Peicheva i Cedericka Forsberga, czyli panów których dobrze znamy z Blazon Stone. Zawsze kiedy spotyka się dwóch geniuszów muzycznych to zawsze powstaje coś wspaniałego, tak też jest i tym razem. Niby można było przewidzieć że Runelord będzie w znakomitej formie i nagra równie świetny krążek co dwa poprzednie, tylko że odnoszę wrażenie, że najnowsze dzieło zatytułowane "Doomsday Script" to najlepsze dzieło Runelord.
W muzyce Runelord dominuje taki bardziej epicki, rycerski klimat, jest sporo podniosłych refrenów. Czerpią garściami z twórczości Manowar, Cryonic Temple, a także sporo nawiązań do muzyki Rocka Rollas. Ced mocno przypomina o swoim dawnym zespole w muzyce Runelord, jest też kilka nawiązań do Blazon Stone czy Crystal Viper. Dzięki niemu płyta jest bardzo melodyjna, przebojowa i energiczna. To było do przewidzenia, że pod tym względem muzyczny geniusz nie zawodzi. Imponuje po raz kolejny jak dobrze panowie się dogadują. To przedkłada się na jakość płyty.
niedziela, 4 grudnia 2022
CROM - The Era of Darkness (2023)
Na 13 stycznia 2023 r przewidziana jest premiera najnowszego krążka formacji Crom. "The era of Darkness" to już 4 album tej niemieckiej kapeli. Panowie grają taki heavy metal w klimatach Visigoth, czy Tyr. Stawiają na epickość, na bojowy wydźwięk i na pewno ma to sporo plusów. Crom stara się tworzyć własną muzykę, a nie wiernie kogoś kopiować na siłę. Najnowsze dzieło może świata nie podbija, ale sprawdza się jako dobra rozrywka i jest kilka momentów, które przyspieszają bicie serca.
Okładka zdradza zapędy folkowe, aczkolwiek nie uświadczymy ich tutaj za dużo. Oczywiście gwiazdą tutaj jest Crom, który odpowiada za partie wokalne, a także za bas czy partie gitarowe, w których wspiera go Stefan Peyerl. Wokalnie to poukładany album, gdzie postawiono na zadziorność, na taki bojowy wydźwięk i to się sprawdza. Crom pasuje do takich klimatów. Od strony riffów czy solówek to też jest dobrze, ale brakuje troszkę przebojowości, czy melodii, które można by zaliczyć do przejawów geniuszu. Dostajemy po prostu solidny materiał, który sprawdza się jako rozrywka.
Mnie osobiście podoba się taki otwierający "Into the Glory land", w którym band nie kryje inspiracji twórczością Running Wild. Ma to swój urok. Klimatyczny "Heart of the lion" miewa przebłyski, ale tutaj troszkę wieje nudą. O wiele ciekawszy jest złożony "The era of darkness", który imponuje mrocznym klimatem. Najciekawszym kawałkiem z całej płyty jest rozpędzony "Riding into the sun", który jest kolejnym przejawem wykorzystania pewnych elementów Running wild w muzyce Crom. Nie wiele do płyty wnosi folkowy "The Forsaken" czy stonowany i bez emocji "The last unicorn".
Panowie grać potrafią i mają pomysł na siebie, ale czegoś tu zabrakło. Za mało mocy, za mało konkretów i troszkę przerost formy nad treścią. Klimat wiem, ważny jest i potrafi rozstrzygnąć wiele kwestii, ale tutaj nie wynagradza niedociągnięć w sferze kompozycji. Oby na kolejny album nie przyszło czekać fanom kolejnych 6 lat.
Ocena: 6/10
sobota, 3 grudnia 2022
WITCHHUNTER - Metal Dream (2022)
Czas zweryfikować, czy włoski Witchhunter, to rzeczywiście band który potrafi grać heavy/speed metal. Band istnieje od 2007r i nagrał już 3 wydawnictwa, z czego najnowszy zatytułowany "Metal Dream" ukazał się 18 listopada nakładem wytwórni Dying Victims Productions. To płata jakich pełno i mocno inspirowana latami 80, czerpiąc garściami z najlepszych zespołów. Słychać echa Black Sabbath, Iron Maiden, Angel Witch, czy nawet coś z Mercyful Fate. Tak czerpią z klasyki, ale czy dzięki temu powstała nowa klasyka?
Na pewno uwagę przyciąga klimatyczna okładka i wciąż zadaje sobie pytanie, dlaczego złudnie przypomina pewną okładkę Saxon? Okładka wskazuje kierunek muzyczny to na pewno. Kierunek przede wszystkim Wielka Brytania i lata 80. Słuchając płyty warto zwrócić uwagę na całkiem udane zagrywki gitarzystów i Silvio, jak i Federico stawiają na proste i klasyczne rozwiązania. Unikają eksperymentów, czy nie potrzebnych elementów. To były na pewno dobry pomysł, zabrakło może troszkę pewności siebie i drapieżności. Cała gra zespołu opiera się na głosie Steve'a Di Leo, który ma ciekawą barwą i zabiera nas w podróż do lat 80. Ma w sobie to coś, że płyta brzmi bardzo autentycznie.
"Metal Dream" to 10 kawałków dających nam 40 minut muzyki. Jest intro, które brzmi jakby stworzył je Iron maiden na początku lat 80. Bardzo dobra rzecz. Znajomo jakoś brzmi tytułowy "Metal Dream". Nie ma w tym oryginalności, ale jest szybkość i klimat lat 80. Solidne rzemiosło, które dostarcza sporo frajdy maniakom heavy metalu. Stonowany, mroczny "Black Horror", ma klimat może i nieco w stylu Mercyful Fate, choć tutaj band ewidentnie wzorował się płytami Black Sabbath. Speed metal można poczuć w energicznym "Rolling Queen" i właśnie w takiej stylizacji brzmi najciekawiej. Nawet głos Steve;a jest bardziej dopieszczony. Ciekawie wypada "Devil Preacher", który ma coś faktycznie z klimatów Kinga Diamonda, ale nie tylko. Troszkę odstaje od reszty bez wątpienia instrumentalny "Space Ritual", który jakoś nijak pasuje stylistyką do reszty utworów. Przepiękny jest rozpędzony "Restless", który również pokazuje, że band świetnie czuje się w prostym heavy metalu z lat 80. Na sam koniec zostaje nieco dłuższy "Hold back the flame", który nastawiony jest na klimat i nieco hard rockowy feeling.
Nie powstał z pewnością nowy klasyk. Płyta może nie jest najlepszym wydawnictwem jakie słyszałem w roku 2022, ale kurcze przyznaję, że jest frajda z odsłuchu. Band zadbał o klimat, o ciekawe melodie i wciągające partie gitarowe. Na pewno nie jeden raz wrócę do płyty i muszę przyznać, że włosi dali radę i brzmią tutaj bardziej jak brytyjski band, ale czy to coś złego? Szukajcie i słuchajcie !
Ocena: 8/10
poniedziałek, 28 listopada 2022
HOWLER - Descendants of evil (2022)
Już na samym wstępie należą się brawa dla okładki nowego krążka Howler. Jedno spojrzenie na frontową okładkę "Descendants of evil" i od razu wiadomo, że mamy do czynienia z płyta z kręgu heavy/thrash metalu. Czuć klimat lat 80 czy 90 i to faktycznie znajdziemy tutaj na nowym krążku, To już 4 album w ich dyskografii, co jest całkiem dobrym wynikiem. Pochodzący z Kostaryki Howler działa od 2008 r i potwierdza, że są zespołem godnym uwagi.
Względem poprzednich płyt mamy zmianę na pozycji perkusisty i pojawia się tutaj Leyner Mora. Trzonem tego zespołu jest duet gitarzystów Renan Obandon i David Mora. Panowie stawiają na dobrą rozrywkę, na melodyjność i zadziorność. Dobrze się tego słucha, choć brakuje troszkę przebojowości, drapieżności czy elementu zaskoczenia. Nie zmienia to faktu, że Howler gra kawał porządnego heavy/thrash metalu, który opiera się na mocnych riffach,
Płytę otwiera energiczny "The new world disorder" i tutaj faktycznie mamy do czynienia z melodyjny heavy/thrash metalem. Brawa za niezwykle ciekawe i porywające partie gitarowe. Dzieje się sporo dobrego. Ważnym elementem muzyki Howler jest zadziorny głos Carlosa Diaza i to świetnie słychać w chwytliwym "Panzer 666".Nie brakuje petard, co potwierdza rozpędzony "in human race" czy "Immortality".
Nie ma cudów, nie ma prób powalenia świata na kolana, ale każdy kto lubi kawał solidnego heavy/thrash metalu rodem z lat 90, ten tutaj to znajdzie. Band nie boi się nawiązań do wielkich zespołów i póki jest to granie na wysokim poziomie to ma to sens i jest atrakcją dla słuchaczy. Howler trzyma poziom i znów nagrał bardzo wartościowy album. Gorąco polecam!
Ocena: 8/10
sobota, 26 listopada 2022
SWORD - III (2022)
Dobra informacja dla fanów kanadyjskiego Sword, który zapisał się w historii heavy metalu za sprawą dwóch świetnych krążków, które ukazały się w latach 80. Band właśnie wydał swój trzeci album zatytułowany po prostu "III". Kolejna dobra informacja jest taka, że nie nagrali jakiegoś słabego albumu i wciąż wiedzą jak grać solidny heavy metal. Kto lubi rasowy, klasyczny heavy metal ten na pewno obczai co słychać u panów z Sword.
Band powrócił tak naprawdę już w 2011r, ale dopiero teraz przyszedł czas na nowy materiał. Dobrze jest widzieć, że wrócił ten sam skład co nagrał dwa poprzednie krążki. Oczywiście to nie jakaś tam nostalgiczna podróż w przeszłość i próba kopiowania. Band faktycznie gra heavy metal taki z nowoczesnym pazurem, ale również poszanowaniem klasycznych rozwiązań. Mocnym atutem oczywiście jest głos Ricka Hughesa, który wciąż ma się dobrze i potrafi oczarować słuchacza. Dobrze radzi sobie też gitarzysta Mike Plant, który stawia na proste rozwiązania. Znajdziemy tutaj dużo solidnych riffów czy solówek i gdzieś nad tym wszystkim unosi się klimat lat 80. Nawet okładka ma podobny klimat co okładki poprzednich płyt.
Słuchając płyty można na pewno wyróżnić dynamiczny i pełen energii "In kommand" i to faktycznie jest Sword jaki znam i pamiętam z dawnych lat. Stonowany "Dirty Pig" to już nieco bardziej toporne granie, ale pokazuje, że band stawia tu na urozmaicenie. Nieco mroczniejszy "Spread the pain" też ma swój urok i charakter. Momentami przypomina mi taki Metal Church. Ciekawy kawałek, który mimo wszystko zapada w pamięci. Dobry też jest energiczny "Not me, not way".
Płyta nie jest idealna, nie ma też tej samej jakości co dwa poprzednie albumy, ale to wciąż kawał solidnego heavy metalu, który wywodzi się z lat 80. Troszkę dopracować kompozycje, troszkę popracować nad przebojowością i jest szansa że zbliżą się do świetnego debiutu. Co do nowego materiału, na pewno warto posłuchać, bo płyta ma swoje plusy i zasługuje na uwagę. Mnie tam osobiście cieszy fakt, że Sword wrócił, bo to jeden z ciekawszych zespołów z lat 80.
Ocena : 6.5/10
WHIRLWIND - 1714 (2022)
Co jakiś czas pojawia się zespół, który próbuje sił w graniu w podobnym stylu do Running wild. Prób było kilka i faktycznie czasami rodzi się gwiazda jak Blazon Stone czy Lonewolf. W tym roku swoich sił próbuje hiszpańska formacja o nazwie Whirlwind. Już od razu nasuwa się klasyk Running wild i sama nazwa potrafi podziałać na wyobraźnie. To kapela, która powstała w 2012r i tworzą ją muzycy znani choćby z takich formacji jak Steelforce, czy Redshark. Starają się oddać ten rycerski, bojowy, epicki charakter Running wild, który np był uchwycony w "Battle of Waterloo". Debiutancki krążek zatytułowany "1714" to ukłon w stronę czasów od "port royal" do "Pile of skulls", choć band stara się grać po swojemu i robią to naprawdę bardzo dobrze.
Ten band napędza dwóch uzdolnionych gitarzystów czyli Artur Julio i Mark Wild, którzy starają się grać w klimatach Rock'n Rolfa i Majka Motiego. Stawiają na melodyjność, a najbardziej to na rycerski klimat, na tą bojowość. Duży nacisk położono na ową podniosłość i epickość, aniżeli przebojowość. W sferze partii gitarowych niektóre motywy jakby żywce wyjęte z klasycznych płyt Running Wild. Samo brzmienie też mocno wzorowane na starych płytach Rock;n Rolfa. Jest klimat lat 80 wyczuwalny i to od pierwszych dźwięków. Imponuje też charyzmatyczny wokal Hectora, który manierą przypomina głos Rock;n Rolfa choćby z czasów "Port Royal". Panowie zadbali o każdy detal, co przedłożyło się na jakość tej płyty. Zresztą wystarczy odpalić płytę i przekonać się o jej zawartości.
Intro w postaci "1714" nie do końca ma klimat Running wild, ale buduje napięcie i trzyma nas w niepewności. Inaczej ma się sprawą najdłuższego na płycie "The Call". Wejście gitar od razu daje jasny sygnał, co ma wpływ na muzykę i styl Whirlwind. Zwłaszcza słuchając pięknych solówek można odnieść że band zabiera nas do najlepszych, klasycznych płyt Running Wild. Prawdziwe cudo! Riff "Under Siege" brzmi znajomo. Tor asowy hicior, który mógłby śmiało trafić na taki "Blazon Stone". Jest bojowo, z pazurem i w średnich tonacjach. Słychać, że band stara się postawić na rycerski wydźwięk. Z kolei "Rebels Arise" melodyjnie nawiązuje do pewnego kawałka z "Black Hand inn" i tutaj band postawił na szybkość i energię. Takie petardy w klimatach running wild zawsze są w cenie. Nieco komercyjny "Torture, knife & Fire" też przemyca znane patenty running wild, ale band stara się brzmieć po swojemu i nie próbują być tylko kopią wielkiego zespołu. Marszowy "Cannons of Infuriation" to ukłon w stronę klimatów typu "Battle of Waterloo". To idealny przykład, że band kładzie nacisk na bardziej epicki wydźwięk, na taki rycerski klimat i to ma swój urok. Kolejny killer to zadziorny "The Bestard Duke" i znów znakomity popis umiejętności gitarzystów. Panowie dają czadu i mają pomysł na riffy czy solówki. Cały czas nas zaskakują pozytywnie. Finał to "Echoes of Time" i znów band pokazuje pazur i dynamikę. Prawdziwy killer i riff to istny majstersztyk.
Hiszpański odpowiednik Running Wild? Może i tak, ale nie liczy się kto kim się inspiruje, ważne jest to co ma do zaprezentowania i jaką jakość prezentuje ze sobą. Nie sztuka posłuchać płyt running wild i nagrać kopię, ważne jest to jak gra i czy ma coś do zaoferowania. Whirlwind ma pomysł i wie jak grać taki bardziej rycerski, epicki heavy metal w stylu Running wild. Bardzo miłe zaskoczenie i zaliczam band do jednych z moich ulubionych. Świetny start!
Ocena: 9/10
wtorek, 22 listopada 2022
RISING STEEL - Beyond the gates of Hell (2022)
Francuski Rising Steel może się pochwalić 10 letnim stażem i 3 albumami, z czego najnowszy "Beyond the gates of hell" robi wrażenie, tego najlepszego w ich dyskografii. Band robi furorę i umacnia swoją pozycję na francuskim rynku metalowym. "Beond the Gates of Hell" ukazał się 18 listopada nakładem Frotniers Records. To już pewien wyznacznik jakości. W dodatku w roku 2021 band zasilił dawny gitarzysta Nightmare czyli Stephane Rebilloud. To już czyni nie lada gratkę dla fanów heavy/power metalu.
Dwa poprzednie albumy też były bardzo udane, dlatego można bez obaw sięgnąć po nowe dzieło, bo jest to swoista kontynuacja tego co band prezentował na poprzednich wydawnictwach. Rising Steel trzyma się stylizacji heavy/power metalowej i w dalszym ciągu stawiają na mocne i wyraziste riffy. Stephane i Tony tworzą solidny duet gitarowy, który stawia na sprawdzone patenty i znajdziemy tutaj sporo wciągających motywów gitarowych. Jest drapieżność i duża dawka melodyjności, a całość jest bardzo spójna. Warto wspomnieć, że motorem napędowym zespołu jest Emmanuelson, który swoim głosem dodaje mocy i jest znakiem rozpoznawczym Rising Steel.
Płytę otwiera "Beyond the gates of hell" czyli prosty i pełen klasycznych dźwięków heavy metal. Nacisk na lata 80 i stylizację pokroju Judas Priest. Ma to swoje plusy. Imponuje zadziorny riff w mroczniejszym "From Darkness". Troszkę odstaje "Death Of Wampire", który nie wiele wnosi swoją topornością. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest bez wątpienia rozpędzony "Run for Your life", który przypomina stylizacją wczesny Helloween. Mocna rzecz! W podobnych klimatach utrzymany jest agresywny "Skullcrusher" i to kolejna petarda na płycie. Właśnie w takich stylizacjach band wypada najkorzystniej. Reszta utworów również trzyma poziom, więc nie ma powodów do narzekania.
Minusy? Niektóre kompozycje wymagają poprawki, dopracowania i momentami brakuje tutaj zadziorności czy mocy. Sam zespół grać potrafi i robi to naprawdę bardzo dobrze. Album jest pełen ciekawych riffów i zagrywek gitarowych. Pozycja godna uwagi, zwłaszcza że Rising Steel pokazuje się jako utalentowany band, który może nie raz jeszcze zaskoczyć.
Ocena : 8/10
poniedziałek, 21 listopada 2022
RISINGFALL - Rise or fall (2022)
5 lutego roku 2022 zmarł gitarzysta Yoshiki, który od samego początku tworzył trzon japońskiego zespołu heavy metalowego o nazwie Risingfall. Nie usłyszymy już jego gry, ale zostawił po sobie pomnik w postaci debiutanckiego krążka "Rise or Fall". W swojej muzyce czerpią garściami ze NWOBHM, speed metalu czy klasycznego heavy metalu. Nie ma w tym może za grosz oryginalności, ale trzeba przyznać, że grają muzykę atrakcyjną dla słuchacza.
Furorę robi klimatyczna okładka, która wręcz zachęca by sięgnąć po owe wydawnictwo. Dobrze dopasowano też brzmienie całej płyty, gdzie starano się przenieść słuchacza do lat 80/90. Ta sztuka się udała. Risingfall działa od 2014 r i pewien zarys swojego stylu mają i wiedzą jak grać, by muzyka ich była ciekawa dla słuchacza. Ważną rolę w tym wszystkim odgrywa wokalista G. Itoh, który sprawdza się w takim heavy/speed metalowym graniu. Troszkę popracuje jeszcze nad techniką i zespół jeszcze bardziej zyska na jakości.
Na płycie znajdziemy 8 kompozycji dających nam 35 minut muzyki. Troszkę krótki owy materiał, ale za to bardzo treściwy. Otwierający "Kamikaze" zaskakuje klasycznymi dźwiękami i melodyjnością. Słychać sporo nawiązań do NWOBHM. Rozpędzony "English motor bike" to taki ukłon w stronę Saxon, ale znajdzie się tutaj wpływy innych wielkich zespołów. Proste, ale bardzo urokliwe granie. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest przebojowy "Rock Fantasy", który również w nieco spokojniejszej formule nawiązuje do twórczości Iron maiden, ale nie tylko. Jest też speed metalowa petarda w postaci "Risingfall". W podobnych klimatach utrzymany jest energiczny "Master of the metal" i tutaj band pokazuje że potrafią grać i to na wysokim poziomie.
Smutne, że band ledwie co wystartował i ruszył na podbicie świata, to teraz tragedia w postaci śmierci Yoshiki. Szkoda, bo słychać że grał z pasją i sercem do metalu. Zostawił po sobie naprawdę udany album, który będzie dobrym startem dla zespołu. Kto kocha klimat lat 80 i mieszankę heavy/speed metalu i NWOBHM ten śmiało może sięgnąć po "Rise or fall".
Ocena: 7.5/10
niedziela, 20 listopada 2022
FRETERNIA - The final Stand (2022)
Szwedzki Freternia zawsze będzie mi się kojarzyć z klasykiem power metalu jakim jest " A nightmare Story" z 2002r. Wielki powrót za sprawą "The gathering" z 2019r sprawił, że znów o zespole było głośno, przynajmniej w sferze power metalu. Powrócili w bardzo dobrym stylu pokazując, że można grać klasyczny power metal w nieco odświeżonej formie. Panowie zawsze stawiali na atrakcyjne melodie i chwytliwe melodie. Tak było na pierwszych płytach, tak było na "The Gathering" i tak też jest na czwartym krążku zatytułowanym "The Final Stand". Znów Freternia błyszczy i pozytywnie zaskakuje. Trzymają wysoki poziom i to jest bardzo dobra informacja dla miłośników power metalu.
To, że Pasi Humppi to wokalista idealnie sprawdzający się w power metalu, to wiemy nie od dziś. Potrafi budować ten rycerski klimat, budować nastrój i pokazać pazur, wtedy kiedy jest to niezbędne. Na pewno może się pochwalić techniką i talentem. Lata lecą, a jego głos wciąż nas zachwyca. Warto wspomnieć o Tomasie Wapplingu, który zasilił band w 2020 r i razem z Patrikiem Von Port stworzyli zgrany duet gitarowy. Jest sporo ciekawych riffów czy solówek i panowie starają się żeby nie zanudzić słuchacza w tej sferze. Naprawdę dobrze się tego słucha od początku do końca.
Podniosłość, epickość to atuty otwierającego "Dark and the light". Jest rozmach i hołd dla lat 90. Nie ma się do czego przyczepić. Kawał dobrej roboty. Energiczny "Elvenstar" pokazuje jak ma brzmieć zadziorny power metal naszych czasów. Freternia rozkręca się i album nabiera rumieńców. Pełno tu ciekawych melodii i jedną z moich ulubionych to ta z dynamicznego "Shapenshiffer". Znalazło się też miejsce na nieco progresywnych dźwięków co potwierdza to "The tower" czy złożony "Guardians of Time". Całość wieńczy "The Final Stand", który idealnie podsumowuje całość. Kolejna perełka na płycie.
Freternia idzie za ciosem i wciąż jest ważnym graczem na power metalowej scenie. Mają pomysł na siebie, potrafią tworzyć hity i grać świeżo. Dobrze, że powrócili i tworzą nową muzykę, bo jest ona z górnej półki. Każdy kto ceni sobie pomysłowe melodie, rozmach, czy epickość ten od razu pokocha nowe dzieło szwedów. Brawo Freternia!
Ocena:9/10
sobota, 19 listopada 2022
INDUCTION - Born from Fire (2022)
Jakby by się tak przyjrzeć poczynaniom dzieci sławnych muzyków ze świata heavy metalu, to nie wiele z nich potrafi zrobić takiej furory jak rodzice. W tej kwestii jest wyjątek i mam tutaj na myśli Tima Hansena, czyli syna Kaia Hansena. Pojawił się na solowej płycie ojca, zagrał solówkę w "Skyfall" Helloween, pojawił się ostatnio na trasie koncertowej Pumpkins united, czy zagrał solówkę na składance Iron Savior. Najważniejsze jest to, że odnosi sukces z własnym zespołem o nazwie Induction. Debiut był naprawdę świetny i często do niego wracam. Pokazali, że można zagrać ciekawy symfoniczny power metal o nieco progresywnym zabarwieniu. Były obawy czy band podała i nagra równie ciekawy album, zwłaszcza że ze starego składu został tylko Tim Hansen. Jednak "Born From Fire" to faktycznie odrodzenie i otwarcie nowego rozdziału dla zespołu. Powiedziałbym, że o wiele ciekawszego niż zwiastował to debiut.
"Born From Fire" wydaje się być albumem bardziej przystępnym, bardziej przebojowym i nastawionym na chwytliwe melodie. Jest rozmach, podniosłość, urozmaicenie i band bawi się konwencją symfonicznego power metalu. Co ciekawe nowa ekipa sprawdza się znakomicie, zwłaszcza wokalista Criag Carns. To właśnie jego wokal jest tutaj jedną z głównych atrakcji. Ma to coś, co sprawia że utwory zyskują na mocy, na klimacie i cechują się przebojowością. Świetny występ i mam nadzieję, że ten skład długo się utrzyma, bo ma ogromny potencjał. Imponuje też postawa i talent Tima Hansena, który idzie w ślady ojca i przed nim ciekawa przyszłość. Ma talent do tworzenia ciekawych kompozycji, do pomysłowych melodii i podobnie jak ojciec jest uzdolnionym gitarzystą. Lider z prawdziwego zdarzenia i dobrze, że się nie poddał, tylko zebrał nową ekipę i nagrał nowy album Induction Drugi album robi jeszcze lepsze wrażenie niż debiut, który też przecież był świetny.
Single i cała marketingowa otoczka wokół tego albumu zwiastowały jedną z najważniejszych premier roku 2022. Nie kłamały, faktycznie album to prawdziwa petarda. Otwieracz "Born from Fire" to niezwykle podniosły i melodyjny kawałek, który imponuje przebojowością. Gdzieś w tym wszystkim można doszukać się wpływów Bloodbound czy Beast in black. Craig daje niezły popis swojego głosu w nieco ostrzejszym graniu. Rozbudowany "Scorched" też imponuje rozmachem i ciekawymi przejściami. Dużo dobrego dzieje się w tej kompozycji. Marszowy "Fallen Angel" niby lekki i taki nastrojowy w swojej stylizacji, ale band i tutaj czaruje swoją pomysłowością i to kolejny hicior. Potrafią przyspieszyć i pokazać pazur, wtedy kiedy trzeba. Dobrze znany jest singlowy "Go to Hell" i to utwór oparty na mocnym riffie i prostej stylizacji. Znów gdzieś tam w tle słychać Beast in black, mnie to tam nie przeszkadza. Kolejny mocniejszy utwór na płycie to "Embars" i znów band znakomicie bawi się konwencją power metalu, nie zapominając o melodyjności i przebojowości. Hitem bez wątpienia jest singlowy "Queen of the Light", który przemyca troszkę patentów spod znaku kapel Kaia Hansena i to miły dodatek. Utwór ma świetny riff, ciekawy nastrój i ten mocarny refren. Cudo! Znajdziemy też nieco progresywny "Ghost Of Silence", który również imponuje ciekawymi przejściami i podniosłym refrenem. Płyta jest bardzo chwytliwa i to jest spory atut. Cały czas się coś dzieje i nie ma miejsce na nudę. Jest jeszcze ballada "Eternal Silence", który ma swój urok, no i jest jeszcze też dobrze znany fanom "Sacrifice", który był pierwszy kąskiem z nowej płyty.
Tim Hansen idzie w ślady ojca i dobrze, że również chce grać power metal i dobrze jest widzieć, że równie gra muzykę na wysokim poziomie. "Born from Fire" to prawdziwa kopalnia hitów i pokaz mocy Induction. Jedna z najlepszych kapel młodego pokolenia i czekam na kolejnie perełki w ich dyskografii. Tak pojawiła się nam nowa gwiazda na scenie power metalowej! Polecam!
Ocena: 10/10
piątek, 18 listopada 2022
HELLFUCK - Diabolical Slaughter (2022)
Muzycy Ambrional i Azarath postanowili zrobić sobie odskocznię od death metalu i postanowili nagrać album będący hołdem dla speed/thrash metalu lat 80. Panowie wzięli sobie przede wszystkim niemiecki thrash metal spod znaku Kreator czy Sodom. Kto pamięta taki surowy i brutalny "Endless Pain" ten pojmę co takiego urokliwego w muzyce polskiego Hellfuck. Kapela zrodziła się w 2021r, a teraz przyszedł czas na debiutancki album zatytułowany "Diabolic Slaughter".
Świetna jest ta okładka autorstwa Maciej Kamudy, która kojarzyć może się z black czy death metalem. Nie dajcie się zwieść. W Hellfuck kluczową rolę odgrywa bez wątpienia postać Skullrippera i Neleka. Panowie dostarczają ostre riffy, brutalne wręcz granie, ale to wszystko jest spójne i miłe w odsłuchu. Nie ma w tym za grosz oryginalności, brakuje może urozmaicenia i troszkę doszlifowania. Jednak w tej thrash metalowej łupaninie jest sporo uroku. Przecież wczesny Kreator brzmiał podobnie. Skullripper swoim głosem dodaje całości drapieżność i mroku.
Na płycie jest 10 utworów i w zasadzie mają one ze sobą wiele wspólnego. Dostajemy 10 szybkich killerów. "Religious Scum" to brutalny kawałek, ale oddaje to co najlepsze w thrash metalu. Słucha się tego jednym tchem. Każdy utwór niemal podobnie brzmi i ciężko pisać może o każdym utworze. Na pewno znakomicie prezentuje się riff w "War Obsession".Nie brakuje w tym wszystkim ciekawych melodii czy dynamiki i tak dobrze to prezentuje "Angel's Disgrace". Band nie zwalnia i aż po zamykający "Despide the priest" gra ostry, surowy thrash metal rodem z lat 80/90. Ma to swój urok, ale pewnie nie każdego kupi takie granie, gdzie cały czas band gra ostro i w sumie nic innego nie prezentuje.
"Diabolical Slaughter" to debiut polskiej formacji Hellfuck i to kolejny świetny przykład, jak dużo dobrej muzyki ukazało się w naszym kraju. Piękny widok i w sumie liczę po cichu na to, że Hellfuck nie będzie jednorazowym skokiem w bok muzyków obracających się na co dzień w death metalu.
Ocena: 8/10
ENEMY EYES - History's Hand (2022)
Nie powiem, to była jedna z tych płyt na które bardzo czekałem. Nowy projekt muzyczny Johnny'ego Gioeli, którego dobrze znamy z Axel Rudi Pell czy Hardline to zawsze nie lada gratka dla fanów jego niesamowitego głosu. Enemy Eyes to band, który ma łączyć heavy metal z hard rockiem, czy nawet bym powiedział power metalem. Znajdziemy tutaj wszystko to co wiąże się z melodyjnym graniem. Płyta zatytułowana "History;s Hand" ukazała się 18 listopada nakładem Frontiers Records.
Johnny Gioeli to nie jedyna gwiazda tego zespołu, bo przecież jest też wszechobecny Alessandro Del Vecchio, jest też perkusista Alessandrini i gitarzysta Marcos Rodriguez. Panowie błyszczą i słychać, że mają pomysł na siebie. Brzmi to świeżo i faktycznie Johnny może pokazać się z nieco innej strony. Ten album na pewno może mu dobrze zrobić i dać mu nieco wolności. Jego głos pasuje do wszystkiego, dlatego Enemy Eyes może pozwolić sobie na zróżnicowanie gatunkowe. Jak przystało na wytwórnię Frontiers Records jest to płyta dojrzała, melodyjna i z mocnym wyrazistym brzmieniem, który uwypukla każdy dźwięk, każdy instrument. No jest moc i to słychać od pierwszych dźwięków.
Odpalamy płytę i na dzień dobry dostajemy "Here We Are" i to jest moi drodzy prawdziwy killer. Mocny riff, duża lekkość w budowaniu napięcia i melodyjności. Johnny potrafi rzucić na kolana swoim głosem i tutaj sieje zniszczenie. Miło jest usłyszeć taki rodzaj metalu, który wnosi sporo świeżości do twórczości Johnnego. Spory plus za to. Nowocześnie zagrany jest "History's Hand" i ten zadziorny, nieco mroczny i progresywny kawałek ma swój urok. Taki melodyjny metal to ja uwielbia. Kolejny killer to "Peace and Glory" i tutaj można poczuć zapędy w stronę nawet i power metalu. Ostry riff rodem z Firewind, klimat stworzony przez klawisze sprawiają, że utwór szybko wpada w ucho. Pełno na tym krążku takich perełek. Stonowany, mroczny "Chase" ma też swój urok, choć to kawałek o bardziej hard rockowym feelingu. Kolejny stonowany i bardziej komercyjny kawałek to "What You say", ale i takie radiowe hity są tutaj na wysokim poziomie. Jednym z moich ulubionych utworów na płycie jest niezwykle melodyjny i nowocześnie zagrany "The miracle in You". Klasa światowa i znów znakomity przykład, że Johnny potrafi odnaleźć się w takim nieco power metalowym graniu. Na sam koniec coś dla fanów takiego primal fear, bo zarówno "Broken" jak i "The Rat Race" mocno czerpią z dokonań niemieckiej ekipy.
Warto było czekać na to wydawnictwo, choć nie powiem liczyłem na prawdziwy ideał. No nie do końca wszystko mi pasuje. Troszkę brakuje mi większej dawki przebojowości i może energii w stylu "Peace and glory". Może i się czepiam na siłę, ale tak to widzę. Nie zmienia to faktu, że to jedna z najciekawszych płyt roku 2022. Każdy kto kocha melodyjną odmianę heavy metalu i głos Johnnego ten będzie zachwycony. Polecam!
Ocena: 9/10
środa, 16 listopada 2022
RING OF FIRE - Gravity (2022)
Mark Boals to jeden z najlepszych wokalistów i śpiewał u boku najlepszych gitarzystów i w Ring Of Fire również sprawdzał się idealnie. Miło wspominam "Battle of Leningrad", który po dzień dzisiejszy znakomicie oddaje pięknego neoklasycznego power metalu. Duża dawka przebojowości i ciekawych partii gitarowych. To było 8 lat temu, a teraz Ring of Fire wraca z nowym albumem zatytułowanym "gravity". Okładka nie dawała mi spokoju i jednak czułem, że coś pójdzie nie tak. Stało się, powstał najsłabszy album z Markiem Boalsem w roli wokalisty.
Tutaj wszystko poszło nie tak. Dziwna i nijaka okładka, brzmienie jakieś takie płaskie, a sam materiał pozostawia wiele do życzenia. Nie ma ciekawych melodii, nie ma porywających refrenów, ani jakiś killerów. Bardzo nudny jest to materiał. Niby w składzie nowe osobistości, ale są to znane i utalentowane osoby. Jest gitarzysta Aldo Lonobile, który w tym roku błyszczał w Black Eye, jest basista Stefano Socha, jest perkusista Mocerino z Fallen Sanctuary, ale mimo jest coś nie tak. Już 7 minutowy "The Beginning" jest jakiś taki zawiły, pokręcony i momentami jest przerost formy nad treścią. Mark w bardzo dobrej formie, tylko zbytnio nie ma do czego śpiewać. "Storm of the pawns" ma dobre otwarcie, ale z czasem też przeradza się w koszmarka, który jest ciężko strawny. Pozytywne emocje wzbudza rozpędzony "Melanchonia", który przypomina to co jest urokliwe w neoklasycznym power metalu. Co tutaj robią kompozycje typu "Sky blue"? Komercja i nic ciekawego, co byłoby warte wspomnienia. Troszkę orzeźwienia wnosi melodyjny "Run for your life" i choć to tylko solidne granie, to i tak ciekawsze niż niemal cała płyta.
Mega rozczarowanie. Ta płyta to jedna z najsłabszych płyt w tym roku i z pewnością nie godna marki Ring of Fire i talentu Marka Boalsa. Szkoda, bo tyle lat czekania poszło na marne. 2 godne uwagi kawałki to za mało. Szkoda czasu na takie płyty.
Ocena: 4/10
poniedziałek, 14 listopada 2022
GOMORRA - Dealer of Souls (2022)
Gomorra to szwajcarski band, który powstał na gruzach Gonoreas, który specjalizował się w graniu heavy/power metalu. Gommora tworzą muzycy, którzy grali właśnie w tamtej kapeli. Działają od 2019 r i właśnie w grudniu czeka nas premiera drugiego krążka zatytułowanego "Dealer of Souls". Jest kontynuacje tego co mieliśmy na debiucie, ale słychać, że band nie boi się wtrącać elementów thrash metalowych, co jest spory plusem. Band jeszcze niezbyt rozpoznawalny, ale nowy album zasługuje na uwagę, zwłaszcza jeśli kochamy miks heavy/power metalu i thrash metalu.
Skład jest dobrze znany i wiadomo, że spory atutem zespołu jest wokalista John Ambuhl. Jego technika i styl śpiewania, sprawiają, że ich muzyka jest drapieżna i niezwykle melodyjna. Odpowiedni człowiek na właściwym miejscu. Warto też pochwalić duet gitarowy, bo Eskic i Blum tworzą zgrany duet i w sumie odwalają kawał dobrej roboty. Sporo jest tutaj mocnych riffów, sporo ciekawych solówek i cały czas się coś dzieje. Panowie zadbali o każdy detal, bo nawet okładka jest jedną z ciekawszych jakie widziałem w roku 2022, a samo brzmienie uwypukla w pełni talent muzyków. Słychać, że mamy do czynienia z doświadczonym bandem, który wie co gra i dla kogo.
Na płycie znajdziemy 11 utworów dających 48 minut muzyki i myślę że każdy znajdzie coś dla siebie. Band zadbał o to, żeby się działo na płycie i żeby nas nie zanudzić. Intro w postaci "Reflections of Soul" nie wiele zdradza. Dopiero singlowy "War of Control" pokazuje na co stać ten zespół. Rasowy killer z ostrym riffem i soczystymi solówkami. Znakomita mieszanka heavy/power metalu i nawet thrash metalu. Jestem pod wielkim wrażeniem jak to świetnie brzmi. Band nie zwalnia i kolejny killer to rozpędzony "a chance for the better". Zwalniamy w "stay united" i to marszowe tempo i epicki klimat sprawiają, że to kolejna perełka na płycie. Warto dodać, że gościnnie pojawia się tutaj Laura z Burning Witches. Imponuje thrash metalowy "Dealer" i znów band zachwyca swoją grą. Nie ma się do czego przyczepić i band wie jak dogodzić swoim fanów. W podobnych klimatach utrzymany jest zadziorny "Rule of Fear" i tutaj ewidentnie ktoś nasłuchał się Primal Fear. Mocna rzecz! Całość wieńczy kolejna petarda, czyli "End of the World". Band znów pokazuje klasę światową, tak powinien brzmieć heavy/power metal.
Gommora zaskakuje naprawdę energicznym albumem, który zachwyca drapieżnością i pomysłowymi riffami. Band znakomicie balansuje między heavy/power metalem, a thrash metalem. Ciężko w sumie się do czegoś przyczepić. Na pewno "Lost in darkness" troszkę odstaję, ale cały materiał jest bardzo intrygujący. Płyta godna uwagi, bo jest to wg mnie jeden z ich najlepszych albumów jakie stworzyli panowie znani z Gonoreas.
Ocena: 9/10
niedziela, 13 listopada 2022
WARKINGS - Morgana (2022)
A o to kolejny band. który często jest obiektem drwin i pośmiewiska wśród fanów heavy/power metalu. Pewnie wszystko za sprawą kiczowatego obioru, jaki panowie prezentują podczas koncertów. Ten image nie każdemu musi pasować. Liczy się muzyka, a w tej kwestii band ciężko i intensywnie pracuje na swój sukces. Można ich lubić albo nie nawidzić, ale trzeba przyznać, że znaleźli swoje miejsce na power metalowe scenie. Działają od 2018 r i już wydali 4 albumy. Niezły wynik. Najnowszy "Morgana" to dla mnie najlepsze dzieło tej supergrupy.
Do tej pory panowie nagrywali bardzo dobre albumy, z wyjątkiem "Revenge", którego nie trawię. Zawsze prezentowali dużą dawkę przebojowości i melodyjności, czerpiąc garściami z najlepszych, ale czegoś mi brakowało do pełni szczęścia. "Morgana" nie jest perfekcją, ale bardzo dojrzałym i przemyślanym dziełem, gdzie każdy utwór ma coś do zaoferowania i tak naprawdę mało znajdziemy tutaj wad. Przepiękna okładka i mocne, soczyste brzmienie to tylko kolejny przejaw wielkości Warkings.
Ten zespół tworzą znane osobistości heavy/power metalu, ale dla mnie prawdziwą gwiazdą jest Georg Neuhauser, którego dobrze znamy dobrze z występów w Serenity, czy w tegorocznym Fallen Sanctuary. Wokalista o niesamowitym głosie i umiejętnościach, które sprawiają że potrafi oczarować słuchacza wszystkim. No ma w sobie to coś, co czyni go jednym z najlepszych w swoim fachu. Bardzo udanym zabiegiem było wzbogacenie utwory o brutalne partie wokalne wokalistki Secil Sen z Thwart. Dodaje to kawałkom drapieżności i nieco urozmaicenia. Zmiana na plus.
To znakomite połączenie klimatycznego i nastrojowego głosu Georga i brutalnego i zadziornego głosu Secil słychać w znakomitym "Hellfire", który otwiera ten album. Nic dodać, nic ująć tak powinno to brzmieć. Marszowy "to the king" brzmi jak odświeżona formuła Manowar. Świetny kawałek, który potrafi szybko zarazić swoją chwytliwością. Obok otwieracza płytę promował również przebojowy "Monsters" i to był strzał w dziesiątkę. Utwór imponuje przebojowością i niesamowitym refrenem. Brawo Panowie, bo to prawdziwa perełka. Dalej znajdziemy rozpędzony power metalowy killer w postaci "Last of the english". Troszkę odstaje od reszty stonowany i nieco zbyt spokojny "Row". Jest też epicki "Legend Untold", który znów zabiera nas w rejony Manowar i jest czym się delektować. Band zagrał też dwa świetne covery i najbardziej zapadł mi cover Dragonforce, czyli "Cry Thunder".
Zostałem zaskoczony, bo dostałem naprawdę bardzo dobrze skrojony album z pogranicza heavy/power metalu, gdzie jest rycerski klimat, sporo epickości i przebojowości. Troszkę zabrakło do perfekcji, troszkę bym pozmieniał pewne rzeczy, ale kurcze brawo bo to jest najlepszy album Warkings. Ten album mogę śmiało polecić, bo muzyka naprawdę jest z górnej półki!
Ocena: 9/10
sobota, 12 listopada 2022
XENTRIX - Seven Words (2022)
Tym razem brytyjski Xentrix podziałał na zmysły swoich fanów. Kiedy udostępnili frontową okładkę nadchodzącego "seven words" to od razu na myśl przyszedł mi kultowy "For whose advantage". W tle widoczne drapacze chmur, no i w głównej roli znów koleś w garniturze. Odrodzony Xentrix nagrał naprawdę udany"Bury the pain" i pojawiła się nadzieja, że "Seven Words" będzie równie wartościowy.
Okładka to jedno, ale warto dodać, że nowy materiał oddaje to co najlepsze w muzyce Xentrix i słychać te klasyczne patenty i znów można poczuć się jak w latach 90. Płyta ma w sobie to coś i prawdziwą ucztą dla maniaków thrash metalu. Nie dość, że jest pełno mocnych riffów, to jeszcze band postawił na melodyjność. To nie jest bezmyślna łupanina, ale poukładany materiał od początku do końca. Największą atrakcją płyty są pełne pomysłowości partie gitarowe Walsha i Havarda. Panowie balansują na granicy melodyjności i agresywności. Bardzo dobra mieszanka. Płyta jest dynamiczna i jeszcze to mocne brzmienie autorstwa Andy Sneapa. No jest moc i właśnie o to chodzi.
Na płycie znajdziemy sporo ciekawych kawałków i już na wstępie dostajemy perełkę w postaci "Behind the walls treachery". Brzmi to klasycznie, ale bardzo przebojowo i świeżo. Brawo Panowie, tak to ma brzmieć! Tytułowy "Seven words" to prawdziwy majstersztyk i tutaj band pokazuje jak znakomicie można grać techniczny thrash metal pełen ciekawych melodii. Kolejna petarda to "Spit Coin" i znów dostajemy sporą dawkę melodyjności. Pełen agresji na pewno jest "reckless with a smile" i momentami przypominają się stare dobre czasy Megadeth. Znakomita podróż do lat 80. Końcówka płyty to dynamiczny "My war" czy nieco bardziej złożony "Kill and protect". Każdy z zamieszczonych na płycie utworów trzyma wysoki poziom i Xentrix pokazuje, że wciąż ma sporo do zaoferowania.
"Seven Words" to jeden z najciekawszych albumów thrash metalowych, które ukazała się w tym roku. Znakomita mieszanka agresji, dynamiki, melodyjności i dopracowania technicznego. To hołd dla wczesnych płyt, a zarazem lekki oowiew świeżości.. Warto było czekać na nowy Xentrix i oby dalej grali na takim poziomie!
Ocena: 9/10