niedziela, 2 lipca 2023

HEIMDALL - Hephasteus (2023)


 Lata 90 zrodziły jedne z najlepszych kapel w kategorii power metalu. Niektóre przeszły do historii, a niektóre grają po dzień dzisiejszy. Włoski Heimdall to jeden z takich zespołów, które przetrwał trudne czasu i pokonał wszelkie przeszkody, żeby działać po dzień dzisiejszy. Zespół po 10 latach ciszy powraca z 6 albumem zatytułowanym "Hephaestus". Najnowsze dzieło włochów to nie tylko dowód na to, że kapela wciąż działa i dopisuje kolejny rozdział swojej historii. To coś znacznie więcej. To żywy dowód na to, że Heimdall zasłużenie jest w miejscu, w którym jest. Zasłużenie można ich zaliczyć do jednych z najważniejszych kapel obracających się w tym gatunku. Nowe dzieło pokazuje powiew świeżości w zespole i potwierdza ich znakomitą formą. Wszystko wskazuje, że to jeden z ich najlepszych albumów.

Czy są jakieś wady? Tak nie obyło się bez wpadek. Przeszkadza mi to, że album ma  tylko 9 utworów, z czego jeden to cover. Kolejny cover "Show Must go on" Queen. Czy to było potrzebne? Ja bym wybrał coś innego. Materiał trwa 41 minuty i to też troszkę skromnie. To sobie ponarzekałem. Może zdarza się jakiś słabszy moment jak choćby ten w klimatyczny "Till the end of Time", ale tak poza tym to album trzyma bardzo wysoki poziom. Od samego początku do końca słucha się tego jednym tchem i już na wstępie poraża mocne, zadziorne i dopieszczone brzmienie. Jest moc.  Band wiedział co wybrać na pierwszy rzut. Otwierający "Hephaestus" to prawdziwy majstersztyk i powiew świeżości. Pomysłowy riff, dobra praca gitar i ten powalający głos Grandolfo Ferro.  To taki zadziorny wokal, który dodaje całości drapieżności, charakteru i nieco epickości. Ma to coś, co sprawia, że utwory sporo zyskują. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Band na tym albumie stara się być bardziej przystępnym, trafiać do słuchacza prostymi i chwytliwymi motywami. Zdaje to egzamin. Taki właśnie łatwy w odbiorze jest rozpędzony "Masquerade". Przypomina wiele znanych zespołów i choć nie ma w tym nic oryginalnego, to kawałek po prosty niszczy. Jest odpowiednia dynamika, duża dawka energii. Power metalowa petarda, a to dopiero początek. Dobrze słucha się rozpędzonego "King" i tutaj znów band zabiera nas w rejony klasycznego, europejskiego power metal. Znakomicie układa się praca gitarzystów, błyszczy zarówno Fabio, jak i Carmelo.  Panowie nie kombinują, nie szukają nowych dróg, co jest dobrym posunięciem. Przypominają się stare dobre czasy Heimdall. Dowodem na to jest hit w postaci "The Runes". Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy. Czy trzeba czegoś więcej? Kawałek szybko wpada w ucho i na długo zapada w pamięci. Mocnym punktem płyty jest również dynamiczny "Power", który jest encyklopedycznym przykładem jak powinno się grać power metal. Znalazło się też miejsce na nieco ostrzejsze granie i to dostajemy w "We are One". Chwytliwy refren, zadziorny riff robią robotę.Na płycie jest jeszcze "Spellcaster", który przejawia pewne momenty progresywne. Band pokazuje się z nieco innej strony.

Heimdall to band z klasą i bogatą historią, to właściwie marka która jest dobrze znana fanom power metalu. Ta marka wciąż błyszczy i wciąż dostarcza muzykę na wysokim poziomie.Nowy album jest bardzo przebojowy i dojrzały. To jeden z ich najlepszych albumów Heimdall.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz