Odrobina
progresywności która jest połączona z melodyjnym heavy
metalem i hard rockiem brzmi ciekawie, czyż nie? Taki styl w sumie
prezentował holenderski HELLOISE,
który w owym czasie byli bardzo rozpoznawalni w swoim kraju, a
to za sprawą świetnego debiutu „Cosmogony” z 1985 roku.
Właściwie historia zespołu jak i tego albumu, zaczyna się tam
gdzie kończy się historia HIGHWAY CHILE czyli w 1985 kiedy to
doszło do rozłamu i przez rok funkcjonował HIGHWAY CHILE z
zmienionym składem, a jego czołowi muzycy czyli perkusista Ernst
van Ee i gitarzysta Ben Blauw założyli właśnie HELLOISE który
odniósł spory sukces, a świadczyć może o tym choćby
supportowanie takich gwiazd jak MOTORHEAD, WHITESNAKE, czy DEF
LEPPARD.
Styl
kapeli w dużej mierze wiązał się z tym co grały inne kapele w
innym czasie, ale zespół miał swoje podejście do
przebojowości, melodyjności. Wszystko było zrealizowane z
niezwykłym wyczuciem, pomysłowością i precyzją. Nic nie było
wymuszone i można było poczuć tą czystą radość, jaka
wydobywała się z partii muzyków.
To co
znajdziemy na tym przebojowym, melodyjnym, zwartym materiale to
przede wszystkim miks melodyjnego heavy metalu i hard rocka, z
elementami progresywnymi opartymi na czystym, emocjonalnym wokalu
Stana Varbraaka ( wystarczy posłuchać ballady „Run A
Mile” żeby zrozumieć o czym
mówię) i duecie gitarzystów Blaauw/ Boogerds, które
cechują się lekkością, finezyjnością, czyli to co jest
niezbędne w metalu jak hard rocka. Skoro mowa o hard rocku to muszę
przyznać, że nie brakuje szaleństwa radości no i tej
przebojowości, bez której album był zapewne mniej atrakcyjny
niż jest. W skrócie materiał jest równy i różnorodny,
a jego receptą na przyciągnięcie uwagi słuchacza to przebój
goniący przebój. Zaczyna się od rytmicznego „Cosmogony”
gdzie mamy definicję stylu zespołu, gdzie słychać w wpływy
DOKKEN, DEF LEPPARD czy też MOTLEY CRUE. Stonowane tempo, zapadający
i bardzo ciepły refren to chleb powszedni zespołu i to słychać w
„Broken Hearts”.
Oczywiście jak przystało na zróżnicowany materiał poza
stonowanymi utworami mamy też szybsze, bardziej dynamiczne
kompozycje, gdzie jest rozpędzona sekcja rytmiczna, bardziej żwawe
partie gitarowe i w takiej konwencji zespół też dobrze sobie
radzi czego dowodem jest rozbudowany „Die Hard”
z atrakcyjnymi partiami gitarowymi, zadziorny, wręcz heavy metalowy
„Ready For The Night”
z pewnym powiązaniem z JUDAS PRIEST. Fajnie też wypada wymieszanie
riffu heavy metalowego w stylu JUDAS PRIEST z hard rockowym
feelingiem, lekkością i brzmieniem w klimatycznym „For
A Momment”. Heavy metal pełną
parą, ostry riff w stylu JUDAS PRIEST, nieco RAINBOW w konstrukcji,
a także w rodzaju formowania przebojowości to cechy rozbudowanego
„Hard Life” , również
RAINBOW daje o sobie znać w dynamicznym, przebojowym „Gates
Of heaven”. JUDAS PRIEST też
daje o sobie znać w takim nieco hymnowym, koncertowym „Friend
Of Fortune”
„Cosmogony”
to album z górnej półki, jeśli mówimy zarówno
o heavy metalu jak i hard rocku. Można by się długo rozpisywać o
plusach tego dzieła, jakich to umiejętności nie ma ją muzycy,
jakie to sfera techniczna nie jest bogata i jaki to materiał nie
jest przebojowy, tylko po co? Wystarczy odpalić ten świetny debiut
holendrów, żeby przekonać się na własne uszy, że jest to
muzyka pełna melodyjności, zapadająca w głowie, dostarczająca
sporo rozrywki i frajdy słuchaczowi. Album godny polecenia nie tylko
szperaczom staroci, ale fanom dobrego hard'n heavy.
Ocena:
9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz