czwartek, 17 maja 2012

HELLOISE - Cosmogony (1985)


Odrobina progresywności która jest połączona z melodyjnym heavy metalem i hard rockiem brzmi ciekawie, czyż nie? Taki styl w sumie prezentował holenderski HELLOISE, który w owym czasie byli bardzo rozpoznawalni w swoim kraju, a to za sprawą świetnego debiutu „Cosmogony” z 1985 roku. Właściwie historia zespołu jak i tego albumu, zaczyna się tam gdzie kończy się historia HIGHWAY CHILE czyli w 1985 kiedy to doszło do rozłamu i przez rok funkcjonował HIGHWAY CHILE z zmienionym składem, a jego czołowi muzycy czyli perkusista Ernst van Ee i gitarzysta Ben Blauw założyli właśnie HELLOISE który odniósł spory sukces, a świadczyć może o tym choćby supportowanie takich gwiazd jak MOTORHEAD, WHITESNAKE, czy DEF LEPPARD.
Styl kapeli w dużej mierze wiązał się z tym co grały inne kapele w innym czasie, ale zespół miał swoje podejście do przebojowości, melodyjności. Wszystko było zrealizowane z niezwykłym wyczuciem, pomysłowością i precyzją. Nic nie było wymuszone i można było poczuć tą czystą radość, jaka wydobywała się z partii muzyków.

To co znajdziemy na tym przebojowym, melodyjnym, zwartym materiale to przede wszystkim miks melodyjnego heavy metalu i hard rocka, z elementami progresywnymi opartymi na czystym, emocjonalnym wokalu Stana Varbraaka ( wystarczy posłuchać ballady „Run A Mile” żeby zrozumieć o czym mówię) i duecie gitarzystów Blaauw/ Boogerds, które cechują się lekkością, finezyjnością, czyli to co jest niezbędne w metalu jak hard rocka. Skoro mowa o hard rocku to muszę przyznać, że nie brakuje szaleństwa radości no i tej przebojowości, bez której album był zapewne mniej atrakcyjny niż jest. W skrócie materiał jest równy i różnorodny, a jego receptą na przyciągnięcie uwagi słuchacza to przebój goniący przebój. Zaczyna się od rytmicznego „Cosmogony” gdzie mamy definicję stylu zespołu, gdzie słychać w wpływy DOKKEN, DEF LEPPARD czy też MOTLEY CRUE. Stonowane tempo, zapadający i bardzo ciepły refren to chleb powszedni zespołu i to słychać w „Broken Hearts”. Oczywiście jak przystało na zróżnicowany materiał poza stonowanymi utworami mamy też szybsze, bardziej dynamiczne kompozycje, gdzie jest rozpędzona sekcja rytmiczna, bardziej żwawe partie gitarowe i w takiej konwencji zespół też dobrze sobie radzi czego dowodem jest rozbudowany „Die Hard” z atrakcyjnymi partiami gitarowymi, zadziorny, wręcz heavy metalowy „Ready For The Night” z pewnym powiązaniem z JUDAS PRIEST. Fajnie też wypada wymieszanie riffu heavy metalowego w stylu JUDAS PRIEST z hard rockowym feelingiem, lekkością i brzmieniem w klimatycznym „For A Momment”. Heavy metal pełną parą, ostry riff w stylu JUDAS PRIEST, nieco RAINBOW w konstrukcji, a także w rodzaju formowania przebojowości to cechy rozbudowanego „Hard Life” , również RAINBOW daje o sobie znać w dynamicznym, przebojowym „Gates Of heaven”. JUDAS PRIEST też daje o sobie znać w takim nieco hymnowym, koncertowym „Friend Of Fortune

Cosmogony” to album z górnej półki, jeśli mówimy zarówno o heavy metalu jak i hard rocku. Można by się długo rozpisywać o plusach tego dzieła, jakich to umiejętności nie ma ją muzycy, jakie to sfera techniczna nie jest bogata i jaki to materiał nie jest przebojowy, tylko po co? Wystarczy odpalić ten świetny debiut holendrów, żeby przekonać się na własne uszy, że jest to muzyka pełna melodyjności, zapadająca w głowie, dostarczająca sporo rozrywki i frajdy słuchaczowi. Album godny polecenia nie tylko szperaczom staroci, ale fanom dobrego hard'n heavy.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz