A
co powiecie na mocny album z pogranicza heavy power metalu? Co
powiecie na album, gdzie mimo roku 2012 sięga się po patenty z
starych epok, głównie lat 80? Co powiecie na krążek gdzie
stawia się na klasyczne podejście do tematu, gdzie nie ma
eksperymentowania? Tak w kilku słowach można by opisać debiutancki
album „When
Eternity Ends”
który jest propozycją niemieckiego zespołu SACRED
GATE.
Jednak ten krążek to znacznie więcej. To również kluczowa
rola wokalista Jima Olivera , który obdarowany został dość
charyzmatycznym wokalem i trzeba przyznać że warsztat techniczny
sprzyja jemu i dostarcza słuchaczowi sporo emocji i niespodzianek.
To co składa się na ten album jak i styl SACRED GATE to bez
wątpienia ekstrawagancki styl grania gitarzysty Nicka
Nikolaidisa które przepełnione są dynamiką, rytmicznością,
dobrze zaaranżowanymi solówkami, z których kipie
energia i niezwykła melodyjność. Niby jest to standard, ale
precyzja i technika sprawia że ten aspekt jest wręcz mocną stronę
tego albumu. A wspiera go w tych partia cały czas drugi gitarzysta
czyli Rainer Schaffranietz oraz dynamiczna sekcja rytmiczna, które
dostarcza sporo dynamiki i kopa poszczególnym utworom. Do
tego dochodzi dobrze przyrządzone brzmienie które zaspokoi
nawet najbardziej wymagających słuchaczy. Zanim przejdę do
najważniejszej części opisania tego albumu, warto przytoczyć
krótki aspekt historyczny dotyczący samego zespołu. Wszystko
się zaczęło właściwie w roku 1999 kiedy to został założony
zespół MADE OF IRON, który grał covery IRON MAIDEN.
Pod tym szyldem zespół zaczął później tworzyć
własny materiał i tak w ramach tego pojawiło najpierw demo “King
Of All Kings” w 2003 roku i mini album EP “Made Of Iron” ,
potem zespół dorobił się w 2004 roku debiutanckiego albumu
o tytule „Made Of Iron” i potem zespół się rozpadł. W
2008 r Nicko, Jim i Holger postanowili rozpocząć przygodę muzyczną
na nowo tym razem pod nową nazwą zespołu, a mianowicie SACRED
GATE. Potem jeszcze zwerbowano drugiego gitarzystę i zaczęły się
ciężkie prace nad debiutanckim albumem.
Co
kryje się pod tą jakże miłą dla oka okładką? Czysty energiczny
heavy metal z elementami power metalu, gdzie jest w tym wszystkim
sporo starej szkoły heavy metalu, zwłaszcza IRON MAIDEN, ale jest
sporo w tym takiego współczesnego podejścia jakie ostatnio
prezentował choćby DRAGONSCLAW czy REVENGE. SACRED GATE to
specjalista od mieszania heavy metalowej zadziorności, ostrego
grania z power metalową dynamiką i przebojowością i w takiej
konwencji jest utrzymana większość utworów. Melodyjny
„Creators
of the Downfall”
to znakomity przykład tego gdzie jest zastosowana ta konstrukcja.
Ten utwór ujawnia znacznie więcej. Przede wszystkim dobrą,
nawet bardzo dobrą pracę muzyków, które zaskakują
dopracowaniem, precyzją i pomysłową aranżacją, a melodie i
chwytliwe refreny to cecha właściwie wszystkich kompozycji. Fani
IRON MAIDEN, DIO, czy też BLACK SABBATH w stylu „Neon Nights”
mogą zapuścić w ciemno taki „ Burning
Wings”.
Tutaj sporo nawiązań do tych kapel, sporo czerpania z klasyki i
wszystko przeniesione do współczesnych czasów, gdzie
mamy mocne brzmienie i ostre gitary. Właściwie co utwór to
przebój i już taki „The
realm Of Hell”
to taki rasowy przebój, który świetnie nadaję się do
podgrzania atmosfery na koncercie, szybko zapada w pamięci. Z kolei
w takim rozbudowanym, zadziornym „When
Eternity Ends” można
wyłapać motywy JUDAS PRIEST czy też amerykańskiego REVENGE.
Podoba mi się też ładunek emocjonalny w balladzie „Freedom
or death” o
zabarwieniu epickim, z ciekawie rozplanowaniem i urozmaiceniem pod
koniec. Zespół zaczynał jako cover band ironów i to
słychać niemal w każdej kompozycji, a taki „In
The heart Of Iron maiden”
to znakomity hołd dla tej formacji i dowód na to że zespół
sporo zawdzięcza Brytyjczykom. Melodie i jeszcze raz melodie, to
one są największym atutem tego albumu, największą bronią
zespołu, gdyż cały czas się coś dzieje cały czas jest
zaskoczenie mimo jasno określonej struktury która jest
ograniczona i bardzo wąska. Dowód tej niezwykłej
pomysłowości co do melodii jest „Vengeance”.
Smaczku
albumowi dodaje na pewno nieco true metalowy „
Earth, My Kingdom” z
marszowym tempem i ciągotami do MANOWAR. Całość zamyka
rozbudowany i urozmaicony „Heaven
Under Siege”, gdzie
w pewnym momencie pojawią się motywy RUNNING WILD.
Bardzo
mocna rzecz. Zadbano o aspekt muzyczny, techniczny a muzycy dowiedli
na tym albumie że znają się na rzeczy i potrafią nagrać bez
większych problemów solidny album który cechuje się
precyzją, melodyjnością i przemyślanymi aranżacjami. Minus?
Wtórność, która właściwie jest jednocześnie
aspektem, który zapewnia niezłą rozrywkę słuchaczowi i
dostarcza sporo frajdy.
Ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz