Jak przekonać kogoś do thrash metalu jeśli
nie przepada za tym gatunkiem, a nie jest mu obce tradycyjne heavy
metalowe granie, gdzie kocha choćby NWOBHM? Najlepiej zaproponować
kapelę thrash metalową która do swojej thrash metalowej
konwencji, agresywności w stylu KREATOR i niezwykłej dynamika
wplątuje motywy i taki klimat właśnie brytyjskiego grania.
Przykładem takiej kapeli jest kolumbijski BETRAYER F.T.M.
Zgodnie z biografią zespołu, początki kapeli należy się
doszukiwać w roku 2005 kiedy to została założona kapela z
inicjatywy gitarzysty Mauricio Murcia i Jimmy Acevedo wokalisty i
gitarzysty. Początkowo skład uzupełniali perkusista Juan Camilo
i basista Carlos Vitery , którzy później z przyczyn
osobistych opuścili kapelę, a ich miejsce zajęli perkusista
Felipe Ospina Battery i basista Camilo Castro i w takim składzie
nagrano demo w 2007 roku, a w 2009 roku ukazał się mini album „Get
What You Deserve” a rok później światło dzienne ujrzał
debiutancki album grupy czyli „No Life Till Fury” . Jest
na pewno dość ciekawie brzmiące wydawnictwo, które dowodzi
że można połączyć takie bardziej tradycyjne granie heavy
metalowe gdzie można usłyszeć coś z IRON MAIDEN czy nawet JUDAS
PRIEST z thrash metalową dynamiką, czy agresją której nie
powstydziłby się sam KREATOR. Skojarzenia z niemiecką legendą
thrash metalu mam zwłaszcza kiedy słucham wokalu Jimmiego Vitery
który przypomina mi manierą, agresywnością i sposobem
śpiewania Mille Petrozze. Może nie grzeszy od jakimś ogromnym
warsztatem technicznym, ale ma to coś co sprawia, że słucha się
tego z wielką przyjemnością. Na tym albumie należy wyróżnić
dobrze rozegraną sekcję rytmiczną, która właściwie
napędza ten krążek. W każdym utworze ten aspekt jest wręcz taki
sam, a więc jest szybkość, niezwykła dynamika tak jako to
słychać rozpędzonym „The Burning Road” czy „Caught
Be heard” i trzeba przyznać że w takiej konwencji jest
utrzymana cała zawartość. Sekcja rytmiczna, zwłaszcza pokręcone,
pełne szaleństwa partie perkusyjne Fillipe doprowadzają również
do urozmaicenia tak jak to jest w melodyjnym „One day Of Fury”
czy też nieco bardziej
stonowanemu zadziornemu „To Kill Or Die”
gdzie można też doszukać się wpływów METALLICA.
Materiał
został skonstruowany i ułożony że cały czas się coś dzieje i
pojawiają się pewne zawirowania i zmiany temp, do tego cały czas
towarzyszy nam niezwykła dynamika i chwytliwość, która
wydobywa się z zapadających refrenów i prostych melodii
wzorowanych na latach 80. Właściwie każdy utwór to
potencjalny przebój. Zarówno otwierający „Machine”
czy też zadziorny i niezwykle melodyjny „Infernal Metal”
które sporo czerpią z heavy i speed metalu, a mniej z thrash
metalu. Duet gitarzystów Acevedo/ Murcia sprawdza się dobrze
i nie mają większych problemów z dostarczeniem energicznych,
zadziornych partii gitarowych, a pojedynki na solówki są
przemyślane i dobrze skonstruowane. Sporo pomaga muzykom warsztat
techniczny. Jednak po co się rozpisywać na ten temat kiedy można
podać tutaj żywy przykład w postaci melodyjnego „Midnight
Poison” gdzie pojawią się
pewne wpływy punku, czy też rozpędzony tytułowy „No
Life Till Fury”, w którym
mamy najciekawsze partie solowe na płycie i to odesłanie do
tradycyjnego heavy/speed metalu jest miłym smaczkiem nie tylko w tym
utworze ale na całej płycie i sprzyja to bez wątpienia jej
atrakcyjności.
„No
life Till Fury” to znakomite narzędzie za pomocą którego
można przekonać kogoś do tego gatunku, bo sporo tutaj wpływów
tradycyjnego heavy metalu, czy też speed metalu z lat 80. Zespół
nie kryje swoich inspiracji i dobrze, bo stanowią one o
atrakcyjności tego krążka. Album został dopieszczony pod względem
technicznym jak i kompozytorskim, gdzie mamy 9 dynamicznych utworów
cechujących się agresją i niezwykła melodyjnością. Może nie
jest to jakiś majstersztyk w tym gatunku, ale na pewno pozycja godna
naszego czasu. Debiut bardzo dobry, dający podstawę do myślenia,
że jeszcze usłyszymy o tej kapeli w przyszłości.
Ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz