wtorek, 8 maja 2012

STARGATE - Beyond Space And Time (2012)


Co roku wypływa jakaś młoda kapela power metalowa i jedna albą mają do zaoferowania ciekawy materiał, starają się porwać publikę, a drudzy starają się zaistnieć za wszelką cenę sięgając po stare i sprawdzone chwyty, lub po po prostu mają pomysł ale umiejętności i forma nie pozwalają osiągnąć większy sukces. Z tym ostatnim wiąże się debiutujący w tym roku włoski STARGATE który stara się mieszać progresywny heavy metal z power metalem i też nieco symfonicznym metalem czy tez nawet space metalem co czyni dość atrakcyjnie brzmiący zestaw. Kapela zrodziła się w 2000 roku na gruzach zespołu ENTROPIA. Choć zespół się rozpadł to w roku 2010 się odrodził i w 2011 rozpoczęto prace nad debiutanckim albumem „Byeond Space And Time” którego owoc można już słuchać od kilku dni. I nie będę ukrywał, że znajdziemy na tym albumie muzykę specyficzną, daleką od takiego typowego prostego grania, gdzie mamy słodkie melodie, proste riffy i zapadający refren tutaj jest zrobione wszystko na przekór. Miało być za pewnie arcyciekawie, miało być ambitnie, a wyszło jak dla mnie nudno, bo nie ma emocji, nie ma mocy, nie ma tego czegoś co by sprawiło że album tętniłby życiem. Muzycy potrafią grać, mają pomysł na siebie jednak jak wspomniałem brakuje mi tu czegoś. Fabio Varalta stawia na wirtuozerskie popisy i trzeba przyznać, że w wielu momentach ten pan ratuje utwory przed klapą i to wszystko brzmiałoby by bardziej efektownie gdyby było mniej kombinowania i udziwniania materiału. Z kolei Flavio Caricasole jako wokalista też się spisuje i jedynie szkoda że przypomina wielu innych wokalistów z tego gatunku i że nie ma się czym popisać.

Umiejętności są, mocarne, mięsiste brzmienie jest, pomysł na granie jest, niestety mimo to są dziury w materiale i pojawiają się ciekawe kompozycje jak i te totalnie nijakie, które kompromitują zespół. O specyficznym takim klimacie w stylu s-f jaki jaki panuje na albumie świetnie świadczy intro „The Wonders Of nature”. Jeśli o mnie chodzi to widzę ten zespół w takiej formule jaką zaprezentował w „Save The World” gdzie jest i power metal poparty melodyjnością i przestrzenią w stylu RHAPSODY, PATHFINDER, jest tam też imponująca linia melodyjna wygrywana przez gitarzystę. Można rzec pierwszy taki typowy przebój, który zapada w pamięci, może nieco wtórny, ale dobrze zaaranżowany. Szkoda że to jeden z niewielu ciekawych utworów na płycie. Ciekawe solówki to atut tego albumu i to one czasami stanowią jedyna atrakcję w utworze co też świetnie słychać w pokręconym, zbyt rozbudowanym i ciągniętym na siłę „ Sands Of Time”. Długich utworów ciąg dalszy w zadziornym i połamanym „Nothing's Forever” jednak tutaj jakoś to nawet przyjemnie brzmi, jednak przesadzono z czasem trwania, przedobrzono z długimi solówkami, aszkoda bo kawałek ciekawy w swojej strukturze i pomysłowości. Rockowo – symfoniczny „Nightspell” to jak dla mnie pierwszy wypełniacz, który jest strasznie ciężko strawny, może fani progresywnych elementów łaskawszym okiem spojrzą na ten utwór? Nic nowego już do albumu nie wnosi „The Power Within” znów przesadzono z czasem trwania, z kombinowaniem i znów najlepiej wypadają solówki. Ogólnie to są dobre pomysły, ale nie w pełni wykorzystane, a szkoda. Więcej mocnego i takiego bardziej przystępnego power metalu można usłyszeć w melodyjnym „Age Of Aquaris” który jest kolejnym mocnym punktem albumu. Upust progresywności zespół dał w mrocznym i pokręconym „Ground zero” który zawiera jak dla mnie zarówno ciekawe patenty jak i totalnie chybione. Dobrze prezentuje się też „Hysteria” który ma bodajże jeden z ciekawszych refrenów na płycie, jednak znów można było to skrócić do 5 minut, a nie na siłę ciągnąć to po to żeby miało aspekt progresywny. Podniosłe outro „Wounded wals” to ciekawe kompozycja, aczkolwiek również mało wnosi do albumu.

Beyond Space And Time” to dowód na to że można mieć pomysł na granie, można próbować być ambitnym a mimo to można odnieść porażkę. Zespół młody i pełen ciekawych pomysłów i na pewno mają potencjał, jednak jak dla mnie przedobrzyli z tym urozmaicaniem, z tym kombinowaniem, co sprawiło że żaden utwór nie przebija się przez ten mur, nic z tych melodii nie trafia do słuchacza. Jest pewne zaskoczenie to jak zespół bawi się tymi różnymi elementami, ale jest rozczarowanie jak gubią się w tym wszystkim, nie dając żadnych podstaw do radości, nie dają powodu dla którego warto byłoby wracać do tego wydawnictwa. Może w przyszłości jeszcze o nich usłyszymy? Album mogę polecić fanom progresywnego power metalu, tym którzy cenią sobie ciekawe pomysły w muzyce i w sumie tylko im.

Ocena: 5/10

3 komentarze:

  1. Konfekcja że aż zgrzyta między zębami. Jak dla mnie asłuchalny album.

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe czyli nawet fanowi takich dziwactw nie przypadło do gustu:D Czyli coś na rzeczy musi być:P

    OdpowiedzUsuń