Kiedy oczekiwanie na nowości płytowe
czasami przeradza się w czerwoną gorączkę, kiedy nie ma zbytnio
nic ciekawego w danym miesiącu, kiedy ma się ochotę na stary
porządny heavy/speed metal to nie pozostaje nic innego jak operacja
poszukiwawcza w starociach. I tak w ramach grzebania w latach 80
znalazłem amerykański VICTIM, który powstał na
początku lat 80 i zostawił po sobie nie wielki ślad na scenie
metalowej w postaci dwóch albumów. Na szczególną
uwagę zasługuje ich pierwsze wydawnictwo czyli „Power Hungry”
gdzie mamy do czynienia z dynamicznym heavy/speed metalem z
elementami hard rocka. Tak więc nie ma większych problemów
z wyłapaniem tutaj wpływów JUDAS PRIEST, PRETTY MAIDS czy
KROKUS. I choć VICTIM nie grał niczego innego niż większość
kapel w tym okresie, to jednak moc przekazu, sposób porwania
słuchaczy była po ich stronie i ten aspekt opanowali do perfekcji.
Również aspekt tworzenia przebojów i łatwo
zapadającej muzyki która opierała się na przebojowości,
melodyjności i prostocie, a wszystko zbudowane w oparciu o
imponujący warsztat techniczny. Wokalista Rocky Reiger może nie
jest jakiś utalentowanym śpiewakiem, ale ma charyzmę, potrafi
zaśpiewać w wysokich rejestrach, tak samo dobrze radzi sobie
gitarzysta Mike Pfahler też nie jest jakimś wirtuozem gitary, ale
potrafi stworzyć dobrą, rytmiczną i zadziorną oprawę do wokalu.
Co przemawia przez ten równy i
dynamiczny materiał? Energia, szybkość, melodyjność, zwięzłość
kompozycji, co wyeliminowało nie potrzebne dłużyzny, jakieś
zbędne patenty. Zawartość bardzo łatwo wpada w ucho i nie trzeba
środków przeciwbólowych. „On The Steeet Tonight”
to definicja stylu tej kapeli w
pigułce. Choć takiego grania było pełno, choć wieje tutaj
wtórnością, to jednak trzeba przyznać, że sporo w tym
energii i radości. Nie da się zaprzeczyć, że pomysłowość a
także solidne wykonanie, nacisk na melodie sprawia że nic więcej
do szczęścia nie trzeba. Pojawiają się kompozycje zagrane na
skraju heavy metalu i hard rocka tak jak to ma miejsce w zadziornym
„Keep Cumin” czy
też rytmiczny „She's A Savage”.
Materiał jest urozmaicony i to przyzna każdy słuchacz który
zapozna się z opisywanym tutaj albumem. Fani JUDAS PRIEST przekona
bez wątpienia ostry „Victim” zaś
fani speed metalu, który przesiąknięty jest nieco DIO,
PRETTY MAIDS mogą się delektować dynamicznym „Power
Hungry” czy też „The
Bridge” i trzeba przyznać,
że w tym wszystkim odnalazła się o dziwo piękna ballada „Erin”
który ma i romantyczny klimat i dobrze zrealizowaną
aranżację, tutaj zespół zagrał wg mniej najambitniej.
Każda
cząstka tej płyty potrafi zauroczyć swoją prostą, starannością,
precyzją wykonania. Mamy zarówno dobrze wykreowane brzmienie,
choć i tak nie jest to szczyt marzeń prawdziwych smakoszy czystych
i dopieszczonych brzmień. Oczywiście mamy też dobrze stworzony
materiał, który oferuje słuchaczowi czystą heavy metalową
frajdę, dostarczając masę ciekawych melodii, przemyślanych
kompozycji, które kreują się jako przeboje. To co
zabezpiecza przed nudą, przed zepsuciem albumu przez wtórność,
to nie tylko przebojowość i wcześniejsze zalety ale też zwarty i
zwięzły materiał który trwa tylko 25 minut. Rzecz warta
poświęcenia uwagi.
Ocena:
8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz