Jeśli drogi czytelniku nie jesteś
fanem kobiecych wokali w heavy metalu to już możesz zaprzestać
dalszego czytania niniejszej recenzji, bo zapewne ów zespół
jak i jego albumu nie zmieni twojego poglądu. Natomiast fani
STEELOVER, CHASTAIN, WARLOCK, HELLION czy też DORO śmiało mogą
czytać dalej. W ramach niemieckiej sceny heavy metalowej warto
wspomnieć też o VELVET VIPER, który zrodził się na
gruzach ZED YAGO. Kapela powstała w 1990 roku z inicjatywy
wokalistki Jutty Weinhold i perkusisty Bobiego Schmieda. Muzykę
jaką prezentował zespół w owym czasie śmiało można
określić jako epic/heavy/power metal, który czerpał całkiem
sporo z wyżej wymienionych zespołów. Choć muzycznie VELVET
VIPER prezentował się dobrze to jednak nigdy nie zdobył takiej
sławy i takiego uznania wśród fanów jak w przypadku
ZED YAGO. Pod szyldem VELVET VIPER zostały wydane dwa albumy, z
czego debiutancki „Velvet Viper” ukazał się w roku 1991 i
trzeba przyznać że paczka dobrych i doświadczonych muzyków
była tym czynnikiem który przesądził o tym że album dobrze
brzmi i nie ma większych problemów z odbiorem prezentowanej
muzyki. No bo jak tutaj podważyć umiejętności Jutty Weinhold
która już za sprawą ZED YAGA zaprezentowała swój
talent do śpiewania i ma parę w płucach, nie da się też
polemizować w przypadku umiejętności duetu gitarzystów
Moore ( SKYCLAD) / Szigeti (UDO, WARLOCK) czy też basisty LARSA
RATZA ( znanego później z (METALLIUM). Każdy z nich zrobił
kawał dobrej roboty, pojawiają się zróżnicowane partie,
nieco bardziej wyszukane melodie,c czasami shrederowe partie
gitarowe, jest zróżnicowanie kompozycyjny i dobra realizacja
samego pomysłu.
Nie udało się uciec przed wtórnością,
przed rutyną i w sumie przewidywalnością, bo choć wszystko brzmi
tak jak powinno to jednak brakuje elementu zaskoczenia i brakuje też
wybitnych i zapadających kompozycji. Mimo mojego narzekania, warto
dodać, że album kryje kawał porządnego heavy metalowego grania i
sporo atrakcyjnych melodii jak i utworów, wystarczy tylko w
słuchać się i poczuć tą moc. „Merlin” to jeden z
moich ulubionych kawałków na tym wydawnictwie, jest
zadziorność, pomysłowy moty gitarowy, poparty atrakcyjną melodią.
Jest lekkość, przebojowość i ta niemiecka szkoła grania i
kawałek można zestawić z takim melodyjnym i lekkim, wręcz hard
rockowym „Perceval”. "Brainsuckers:
Thommyknockers" to kompozycja związana oczywiście z
opowieścią STEPHENA KING'a, lecz tutaj gdzieś zamieniono lekkość,
przebojowość, na ciężki riff i toporny wydźwięk i w sumie to
tylko dobra kompozycja. Motyw Króla Artura pojawia się w
metalowym hymnie „King Artur” który też zbytnio
niczym nie zaskakuje i znów mamy do czynienia z dobrą
kompozycją, której brakuje jakiegoś większego zrywu.
Doświadczenie muzyków i ich warsztat muzyków po raz
kolejny ratuje kawałek przed nudą i porażką. Lepiej się
prezentuje taki metalowy hymn „
HM Rebels” gdzie jest stonowane tempo, mocny riff i dość
ciekawe rozplanowane partie gitarowe. Bardzo dobrze się prezentuje
najlepszy na albumie dynamiczny „Millstone of Rage” gdzie
jest taki miks SAXON z ACCEPT i podobać się może przede wszystkim
rozpędzona sekcja rytmiczna, prosty i chwytliwy motyw gitarowy,
łatwy zapadający można rzec wręcz koncertowy refren i mamy
prawdziwy przebój, który jest wyznacznikiem jak
powinien brzmieć cały album. W podobnej konwencji utrzymany jest
zadziorny i rytmiczny „Icebreaker”. Zespół dobrze
radzi sobie z takim true metalowym graniem, które ma służyć
chwaleniu metalu, który ma stawia na mocną sekcję rytmiczną,
stonowane tempo i ostry riff, ta receptura sprawdza się w ponurym
„Hammer House” shredowym „World Behind the World”
gdzie mamy pięknie wygrane solówki i jest to dość ambitnie
brzmiąca kompozycja i tutaj można zasmakować nieco epickiego
klimatu. Stylistycznie nie wiele od biega od poprzednich true
metalowych czy epickich kawałków taki „Lost Children”
który oparty jest przede wszystkim na wokalu Weinhold, na
bojowej perkusji i na koncertowym wydźwięku. Jest to pewne
odzwierciedlenie „United” czy „ Defenders of The Faith” JUDAS
PRIEST. O tym że album jest zróżnicowany może świadczyć
również ciepła i klimatyczna ballada „ Ring Of Stone”
która prezentuje się bardzo okazale.
Od takich nazwisk jakie składają się
na VELVET VIPER można by wymagać więcej, można by spodziewać się
jakiegoś niszczącego albumu, ale cóż i tak nie jest źle.
Jest to bardzo dobry album, który skupia się na przebojowości
i solidności. Na próżno szukać tutaj oryginalności, jakiś
wyróżniających się kompozycji, lepiej skupić swoją całą
uwagę na energii, lekkości i melodyjnemu wydźwiękowi albumu,
które przesądzają o tym że słucha się tego całkiem
przyjemnie. VELVET VIPER wydał potem jeszcze jeden album i drogi
muzyków się rozeszły, rozwiązując ów zespół
na dobre.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz