Cloven
Hoff pod koniec lat 80 był silny i w formie jak nigdy przedtem i nawet skład był
silny, a muzycy się rozumieli i dobrze współgrali ze sobą.
Wszystko sprawnie funkcjonowało i zarówno to jak i sukces
poprzedniej płyty poniosło zespół i dało siły do pracy
nad nowym albumem.
„A sultans Ransom”
to następca „Dominator”, który ukazał się w 1989 roku.
Jest to istotne wydawnictwo i to z kilku powodów. Po pierwsze
jest to album nagrany w tym składzie co „Dominator”, a więc
udało się nagrać drugi album w tym samym składzie, po drugie jest
to ostatni krążek nagrany w tym składzie z Russem Northem,Andy
Woodem i Jonem Brownem, po trzecie to wydawnictwo zamknęło okres
lat, zamknął pewien okres Cloven Hoof i to właśnie po tym krążku
wszystko legło w gruzach. Innym ważną kwestią dla której
ten album można uznać za najważniejszy w historii zespołu to
fakt, że przez wielu został okrzyknięty najlepszym wydawnictwem
Cloven Hoof i trudno się z tym nie zgodzić. „A Sultans Ransom”
jest najbardziej dojrzałym albumem, który oczywiście
utrzymany jest w stylizacji heavy/power metalowej choć nie brakuje
tutaj różnych smaczków, które nasuwają inne
gatunku muzyczne w tym progresywny metal. Album wyróżniał
się na tle innych dopieszczonym, soczystym, wysokobudżetowym
brzmieniem, bogatą aranżacją i w dodatku pojawiły się tutaj
bardziej wyszukane melodie, motywy, więcej smaczków,
zawirowań. Jednak mimo pewnej świeżości w muzyce Cloven Hoof
dalej można było uchwycić dynamiczną sekcję rytmiczną, która
porywa dynamiką i techniką, klimatyczny i wysokiej klasy wokal
Russa, który potrafił wyrazić emocje swoim śpiewem. Tutaj
Russ osiągnął szczytową formę i tutaj można się przekonać, że
był najlepszym wokalistą Cloven Hoof. Podobnie można napisać o
gitarzyście Andym Wood, który osiągnął szczytową formę
na „A Sultans Ransom” i nadał temu wydawnictwu niezwykłego
klimatu, bogactwa aranżacyjnego, to dzięki niemu ten krążek brzmi
tak świeżo i oryginalnie. Kto lubi finezyjne popisy gitarzystów
i wyszukane motywy ten doceni wysiłek Andiego. Ulepszona i
wzbogacona formuła Cloven Hoof pełna progresywnego zacięcia,
smaczków wykreowanych przez klawisze i finezyjne popisy
Andiego dały w efekcie album, który nie miał słabych
punktów. Materiał tutaj to prawdziwa kopalnia hitów,
to wycieczka w nieznane rejony, w magiczny świat, który na
każdym kroku zaskakuje. Otwarcie w postaci „Astral
Rider”
może mocno zaskoczyć. Klawiszowe ozdobniki, agresywny wydźwięk
gitary, która ociera się o thrash metal, lepsza technika,
dopracowana do perfekcji, dynamika i przebojowość, które
zostały przeniesione z poprzednich płyt. Bardziej urozmaicone
granie, ale i bardzo melodyjne, czego dowodem jest rytmiczny
„Forgotten Hereos”
z hard rockowym feelingiem. Power metal pełną gębą z szybką
sekcją rytmiczną i popisami wokalnymi Russa słychać w krótkim
i zwartym „D.V.R”.
Tradycyjny heavy metal w stylu Accept też tutaj pojawia się czego
przykładem jest „Jekyll and Hide”.
Co utwór to inny patent i inny smaczek, co pozwala zaskoczyć
słuchacza. Dużo progresywności uświadczymy w „1001
nights”czy
w rozbudowanym i melodyjnym „Mistress of the
Forest”
. Agresywność i drapieżność wyróżnia „Silver
Surfer”
zaś „Notre Dame”
wyróżnia się popisami gitarowymi ocierającym się o
shredowe granie, a także mrocznym klimatem. Znakomicie tutaj się
również odnalazły dwa lżejsze kawałki w postaci
melodyjnego, rockowego „Mad, Mad World”
czy też melodyjny, wręcz przebojowy „Highlander”,
który podkreśla że zespół potrafi tworzyć przeboje
na miarę wielkich zespołów. Każdy utwór to
potencjalny killer i czysta perfekcja.
Największe osiągnięcie
Cloven Hoof i trudno się nie zgodzić z opiniami innych słuchaczy
na temat tego wydawnictwa. Prawdziwa perełka brytyjskiego heavy/power metalu i przykład perfekcji jeśli chodzi o tworzenie albumów. Jeden z tych albumów, które trzeba znać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz