czwartek, 9 maja 2013

CLOVEN HOOF - A Sultans Ransom (1989)

Cloven Hoff pod koniec lat 80 był silny i w formie jak nigdy przedtem i nawet skład był silny, a muzycy się rozumieli i dobrze współgrali ze sobą. Wszystko sprawnie funkcjonowało i zarówno to jak i sukces poprzedniej płyty poniosło zespół i dało siły do pracy nad nowym albumem. „A sultans Ransom” to następca „Dominator”, który ukazał się w 1989 roku.

 Jest to istotne wydawnictwo i to z kilku powodów. Po pierwsze jest to album nagrany w tym składzie co „Dominator”, a więc udało się nagrać drugi album w tym samym składzie, po drugie jest to ostatni krążek nagrany w tym składzie z Russem Northem,Andy Woodem i Jonem Brownem, po trzecie to wydawnictwo zamknęło okres lat, zamknął pewien okres Cloven Hoof i to właśnie po tym krążku wszystko legło w gruzach. Innym ważną kwestią dla której ten album można uznać za najważniejszy w historii zespołu to fakt, że przez wielu został okrzyknięty najlepszym wydawnictwem Cloven Hoof i trudno się z tym nie zgodzić. „A Sultans Ransom” jest najbardziej dojrzałym albumem, który oczywiście utrzymany jest w stylizacji heavy/power metalowej choć nie brakuje tutaj różnych smaczków, które nasuwają inne gatunku muzyczne w tym progresywny metal. Album wyróżniał się na tle innych dopieszczonym, soczystym, wysokobudżetowym brzmieniem, bogatą aranżacją i w dodatku pojawiły się tutaj bardziej wyszukane melodie, motywy, więcej smaczków, zawirowań. Jednak mimo pewnej świeżości w muzyce Cloven Hoof dalej można było uchwycić dynamiczną sekcję rytmiczną, która porywa dynamiką i techniką, klimatyczny i wysokiej klasy wokal Russa, który potrafił wyrazić emocje swoim śpiewem. Tutaj Russ osiągnął szczytową formę i tutaj można się przekonać, że był najlepszym wokalistą Cloven Hoof. Podobnie można napisać o gitarzyście Andym Wood, który osiągnął szczytową formę na „A Sultans Ransom” i nadał temu wydawnictwu niezwykłego klimatu, bogactwa aranżacyjnego, to dzięki niemu ten krążek brzmi tak świeżo i oryginalnie. Kto lubi finezyjne popisy gitarzystów i wyszukane motywy ten doceni wysiłek Andiego. Ulepszona i wzbogacona formuła Cloven Hoof pełna progresywnego zacięcia, smaczków wykreowanych przez klawisze i finezyjne popisy Andiego dały w efekcie album, który nie miał słabych punktów. Materiał tutaj to prawdziwa kopalnia hitów, to wycieczka w nieznane rejony, w magiczny świat, który na każdym kroku zaskakuje. Otwarcie w postaci „Astral Rider” może mocno zaskoczyć. Klawiszowe ozdobniki, agresywny wydźwięk gitary, która ociera się o thrash metal, lepsza technika, dopracowana do perfekcji, dynamika i przebojowość, które zostały przeniesione z poprzednich płyt. Bardziej urozmaicone granie, ale i bardzo melodyjne, czego dowodem jest rytmiczny „Forgotten Hereos” z hard rockowym feelingiem. Power metal pełną gębą z szybką sekcją rytmiczną i popisami wokalnymi Russa słychać w krótkim i zwartym „D.V.R”. Tradycyjny heavy metal w stylu Accept też tutaj pojawia się czego przykładem jest „Jekyll and Hide”. Co utwór to inny patent i inny smaczek, co pozwala zaskoczyć słuchacza. Dużo progresywności uświadczymy w „1001 nights”czy w rozbudowanym i melodyjnym „Mistress of the Forest” . Agresywność i drapieżność wyróżnia „Silver Surfer” zaś „Notre Dame” wyróżnia się popisami gitarowymi ocierającym się o shredowe granie, a także mrocznym klimatem. Znakomicie tutaj się również odnalazły dwa lżejsze kawałki w postaci melodyjnego, rockowego „Mad, Mad World” czy też melodyjny, wręcz przebojowy „Highlander”, który podkreśla że zespół potrafi tworzyć przeboje na miarę wielkich zespołów. Każdy utwór to potencjalny killer i czysta perfekcja. 

Największe osiągnięcie Cloven Hoof i trudno się nie zgodzić z opiniami innych słuchaczy na temat tego wydawnictwa. Prawdziwa perełka brytyjskiego heavy/power metalu i przykład perfekcji jeśli chodzi o tworzenie albumów. Jeden z  tych albumów, które trzeba znać!

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz